Pamiętam swoją minę na wieść, że żona urodzi dziecko. Stałem akurat naprzeciwko okna balkonowego i kiedy spojrzałem ponad jej ramieniem, zobaczyłem w szybie człowieka zamienionego w słup soli.
– Wiesiu, nie cieszysz się…? – zapytała Pati i wypuściłem gwałtownie powietrze, które, jak się okazało, wstrzymałem, kiedy mi powiedziała.
Potem już było normalnie, naprawdę się cieszyłem. Jasne, martwiłem się, czy dam sobie radę jako ojciec, ale jaki facet nie ma takich obaw?
Trzeciego dziecka nie planowaliśmy...
Córeczce daliśmy na imię Karolina, ale przyjęło się Lola. Była dzieckiem, jak to się mówi „samoobsługowym”, w nocy budziła się na chwilkę, żona ją karmiła i Lola spała dalej. W dzień była spokojna, szybko zaczęła się uśmiechać, gaworzyć, nie grymasiła przy jedzeniu, zdrowa była jak ryba. Nie bardzo rozumieliśmy, dlaczego inni skarżą się, że dzieci nie dają im spać, ciągle płaczą, plują kaszką albo muszą być non-stop noszone na rękach. Byliśmy tak zachwyceni naszą wspaniałą córeczką, że właściwie po pół roku wiedzieliśmy, że chcemy mieć kolejne dziecko jak najszybciej.
Śmiesznie wyszło, bo właściwie od razu Pati zaszła w ciążę. Tym razem na świat przyszedł syn. Leoś był już inny. Niespokojny, płaczliwy, nigdy nie przespał rzędem więcej niż dwóch godzin, więc byliśmy wykończeni. Trzecie dziecko było właściwie „wpadką” i chociaż kiedy Adaś się urodził, córka miała już osiem lat, a Leon prawie sześć, to nawet nie umiałem udawać, że się cieszyłem z tej nowiny.
Chodziło przede wszystkim o finanse. Pati przed trzecią ciążą z trudem znalazła zatrudnienie i przez jakiś czas nawet na wszystko nam wystarczało. Mieliśmy plan sprzedaży połowy naszego bliźniaka za miastem i kupienie czegoś bliżej centrum, bo Lola dostała się do szkoły muzycznej i codziennie musiała „zimować” między normalną szkołą a zajęciami muzycznymi. Do tego zawsze któreś z nas było z nią w domu po dziewiętnastej, a jeszcze były lekcje do odrobienia. No i nasz dom to nie był żaden szał, wszystko się tam psuło, czasami wysiadała cała elektryka albo wybijała toaleta.
Patrycja nienawidziła tam mieszkać, ja też miałem dość użerania się z niekończącymi się awariami, odśnieżaniem zimą i koszeniem trawy latem, no i oczywiście dojazdów, które – jak podliczyliśmy – zabierały nam z życia ponad czternaście godzin tygodniowo. W skali roku to był miesiąc życia zmarnowany na dojazdy!
Już byliśmy w agencji nieruchomości i w dwóch bankach; okazało się, że po spłaceniu reszty kredytu za dom, będziemy mieć jakąś tam zdolność kredytową. Mieliśmy dwie pensje, stabilną historię kredytową, mogliśmy zacząć szukać mieszkania. I właśnie wtedy Pati zaszła w ciążę.
– Poradzimy sobie – powiedziałem, a ona się rozpłakała.
Ale dziecko to dziecko, po pierwszym szoku normalnie je pokochaliśmy. Odłożyliśmy marzenia o mieszkaniu w mieście, ja wziąłem wolne i razem z tatą naprawiłem wszystkie bieżące usterki w domu, a potem odmalowaliśmy pokoje dzieci na górze. W sumie mieliśmy tych pokoi trzy – my mieszkaliśmy w salonie na dole, dzieci miały swoje pokoje na piętrze. Kiedy okazało się, że będziemy mieć drugą córkę i będzie mieszkać z Lolą, Leon był rozczarowany.
– Ale Lola ma dużo koleżanek, a ja nie mam nikogo – powiedział z buzią w podkówkę. – Jak ona będzie mieć siostrę, to ja chcę mieć brata. Mamo, urodzisz mi brata?
Niełatwo opisać panikę w oczach mojej pięknej żony, kiedy to usłyszała. Aż parsknąłem śmiechem, tak mnie to rozbawiło. Nie, trójka dzieci całkowicie nam wystarczała. Szkoda tylko, że… nie wystarczało nam na wszystko.
Z jednej pensji naprawdę trudno utrzymać pięcioosobową rodzinę, a jeszcze musiałem zajmować się starszymi dziećmi, kiedy Pati wróciła do domu z Zosią. Loli nie miał kto wozić do szkoły muzycznej, z Leonem trzeba było odrabiać lekcje, bo miał problemy z koncentracją, i przerzucaliśmy się tym niewdzięcznym obowiązkiem z żoną. W końcu wszystko spadło na nią, bo ja znalazłem dodatkową pracę wieczorami. Do domu przychodziłem wyłącznie spać, bywały takie tygodnie, że nie widziałem dzieci ani przez minutę. Ale najgorsze było to, że moja harówka nie poprawiła jakoś znacząco naszej sytuacji materialnej.
W sumie racja – mogę pracować za granicą
Patrycja znalazła dziewczynę, która zgodziła się wozić Lolę na lekcje muzyki, ale oczywiście trzeba jej było płacić. Córka bardzo lubiła grać na skrzypcach, więc nie miałem serca jej tego odmówić. Leona z kolei rozpierała energia, w szkole rozrabiał, w domu się wściekał, więc żona zapisała go do szkółki piłkarskiej. Sama szkółka nie była droga, ale zaczęło się kupowanie sprzętu, korków, potem wyjazdy na zawody i obozy.
Kiedy najstarsza córka miała dziesięć lat, pokłóciliśmy się z Pati, jak właściwie codziennie. Bo tak między nami było – napięcie, zmęczenie, nadmiar obowiązków i pieniądze, które wypływały nam z konta szerokim strumieniem – to wszystko generowało coraz więcej konfliktów. Ale w czasie tamtej awantury żona wykrzyczała mi, że właściwie to nie wie, po co jej taki wiecznie nieobecny mąż i może lepiej, żebym wyjechał za granicę, to przynajmniej zacznę normalnie zarabiać. Powiedziała to w złości, ale wtedy zacząłem się zastanawiać, że może to nie taki zły pomysł.
Porozmawialiśmy o tym jeszcze raz, już na spokojnie.
– Pamiętasz Arka, z którym pracowałem? – zapytałem żonę. – Od czterech lat mieszka w Szwajcarii. Jak wyjeżdżał, nawet języka nie znał, ale i tak go wzięli, bo tam potrzebują wysokiej klasy specjalistów, a on się znał na piecach jak mało kto. Napiszę do niego, może by mi coś załatwił.
No i Arek załatwił. Okazało się, że Polaków tam cenią, a mają problem z ludźmi do pracy. Dostałem robotę przy konserwacji wyciągów narciarskich. Arek powiedział, że nie ma znaczenia, że w życiu nie byłem na takim wyciągu, Szwajcarzy mieli hopla na punkcie szkoleń, obiecano mi więc że wszystkiego nauczą mnie na miejscu, do tego dostanę lokum i pensję taką, że na początku myślałem, że to jakiś błąd. Ale suma się zgadzała i oboje z żoną stwierdziliśmy, że żal stracić taką okazję. Kontrakt miałem podpisać na dwanaście miesięcy.
– Jakoś wytrzymamy ten rok – powiedziała Pati. – A jak wrócisz, to już będzie inaczej, będzie na wkład własny. Może wreszcie uda nam się stąd wyprowadzić!
Pojechałem. Firma była w porządku, Szwajcarzy przeszkolili mnie bardzo solidnie, płacili na czas, do tego warunki mieszkalne miałem całkiem niezłe. Firma wysyłała nas do rozmaitych miejscowości w górach, wszędzie tam, gdzie trzeba było coś zrobić z wyciągiem. Kurortów narciarskich akurat ci tam dostatek, więc na brak zleceń nie narzekałem. Nim się obejrzałem, minęły trzy miesiące i miałem przepisowe kilka dni wolnego.
Ale bilety lotnicze z Genewy były drogie, do tego akurat Pati planowała jechać z dziećmi do swojej siostry, więc zrezygnowałem z wyjazdu do domu. Kolejna okazja trafiła się następne trzy miesiące później. Poleciałem, ale tylko na dwa dni, bo skusiłem się na dodatkowe zlecenie w czasie, który miałem mieć teoretycznie wolny.
W wakacje jednak przyleciałem na dłużej. W domu wszystko funkcjonowało inaczej, niż kiedy tam mieszkałem. Dzięki pieniądzom, które przesyłałem, Pati mogła płacić za pomoc przy domu i dzieciach pani Marioli, kobiecie po sześćdziesiątce, która woziła Lolę do szkoły, odrabiała lekcje z Leonem, do tego gotowała i sprzątała. Pati mogła poświęcić się małej Zosi, zajęła się też sobą. Miło było ją zobaczyć w ładnej fryzurze, z lepszą figurą, bo chodziła na jakieś zajęcia sportowe, ogólnie w lepszej formie.
Wakacje all inclusive? Proszę bardzo, jedziemy!
Tydzień spędziłem z rodziną w domu, czując się tam trochę jak gość, potem zabrałem wszystkich na wakacje all inclusive do Hiszpanii. Wiadomo, w hotelu jest inaczej niż w domu, inny tryb dnia, posiłki w restauracji, głównie hasanie na basenie i plaży. Mogłem być więc dobrym tatą, który skacze z dzieciakami „na bombę” do wody. Uspokajałem Pati, która ciągle strofowała Leona rozrabiającego podczas posiłków czy biegającego wokół basenu, co było niebezpieczne.
– Jesteśmy na wakacjach… – głaskałem ją po ręce, a ona patrzyła na mnie ze złością, której nie rozumiałem.
Potem był plan, żebyśmy spotkali się wszyscy we Włoszech. Ze Szwajcarii miałem blisko, im kupiłem bilety lotnicze. Ale dwa dni przed planowanym urlopem Zosia dostała ospy. Dwadzieścia cztery godziny później ospę miał już i Leon. Szczęśliwie szczepienie zadziałało w przypadku Loli, a Patrycja przeszła tę chorobę w dzieciństwie.
Kiedy minęło dwanaście miesięcy na kontrakcie, dostałem propozycję jego przedłużenia. Po naradzie z Pati, podpisałem dokumenty. Przyjeżdżałem do kraju co kilka miesięcy, zawsze z toną prezentów. Byłem stęskniony, zachwycony tym, że mogłem spędzić czas z żoną i dziećmi. Przyznaję, że trochę mnie denerwowało, że po domu kręciła się pani Mariola. Dzieci mówiły do niej „ciociu”, chociaż, moim zdaniem odgrywała rolę kogoś w rodzaju babci i za bardzo się przejęła tą rolą. Innymi słowy – rządziła mi się w domu, w którym nie czułem się już jak ojciec, tylko bardziej jak gość.
Oczywiście, nie chciałem psuć dobrego nastroju sobie i im, więc kiedy żona wysyłała Lolę, żeby poszła poćwiczyć na skrzypcach, a ona się opierała, bo wolała gapić się w smartfon, mitygowałem je obie. To samo, kiedy odebraliśmy telefon, że Leon uderzył kogoś w szkole. Powiedziałem żonie, że skoro jestem w domu, to ja się tym zajmę, a potem przeprosiłem wszystkich zainteresowanych. Ale kiedy żona powiedziała, że Leon za karę nie pojedzie z nami do parku dinozaurów, nalegałem, żeby zmieniła zdanie.
– Daj spokój, jestem tu raz na parę miesięcy – argumentowałem. – Zabierz mu telefon, zabroń iść do kolegi czy coś, ale niech jedzie na rodzinną wycieczkę!
– Musiałabym zabrać telefon też Loli – warknęła Pati. – Mają sztamę, ona mu pożycza swój, jak ja mu zabieram. Co mam zrobić, uważasz? Ją też karać czy rozbijać ich więź?
Nie chciałem wtedy rozwiązywać tego problemu. Byłem tam tak krótko, jedyne, czego pragnąłem, to żeby było miło i przyjemnie! Miałem cichy żal do Pati, że podczas wycieczki znowu ciągle strofowała Leona, i że musieliśmy znieść histerię Zosi, bo żona nie chciała jej kupić wielkiego, pluszowego dinozaura.
– Kotek, ja jej kupię – prosiłem żonę, patrząc na czerwoną buzię córeczki, która leżała na podłodze w sklepie z pamiątkami i zanosiła się płaczem. – Daj spokój, robimy tylko scenę, przecież to tylko cholerny pluszak!
– Otóż to nie jest tylko cholerny pluszak! – Patrycja podniosła głos i dopiero wtedy zrobiliśmy piękną scenę. – A ty przyjeżdżasz tu na kilka dni i rozpieprzasz wszystko!
Mieszkania nie kupimy, ale ocalimy naszą rodzinę
Wyciągnąłem ją ze sklepiku, kazałem starszym dzieciom wziąć Zosię na plac zabaw i usiłowałem uspokoić moją żonę. Nie chciałem się kłócić, wyjeżdżałem za trzydzieści sześć godzin, to miał być miły czas z rodziną… Ale ledwie to powiedziałem, moja żona wpadła w furię.
– Właśnie o to mi chodzi! Dla ciebie to są wakacje! Przyjeżdżasz tu jak Święty Mikołaj, chcesz brać dzieci na kolana i głaskać je po główkach, ale to ja muszę je wychowywać! Byłeś niemiły dla pani Marioli, pytała, czy masz coś przeciwko jej obecności! Zmieniasz moje postanowienia, podważasz mój autorytet, a potem… po prostu wyjeżdżasz, a ja zostaję sama i muszę walczyć z tym codziennie!
Nagle zrozumiałem, że Pati było bardzo ciężko. Pozwoliłem jej mówić i dowiedziałem się, że Zosia wybucha złością za każdym razem, kiedy coś jej się nie podoba. Rzucanie się na podłogę w sklepie Pati przerabiała już tyle razy, że zasięgnęła opinii psychologa. Oczywiście powiedział, żeby nie ulegać dziecku, ale i nie tracić spokoju.
– Widzisz? Ty po prostu byś jej kupił tego dinozaura, a ja bym potem została z dzieckiem, które uznało, że te ataki histerii działają. Ale to już nie twoja sprawa, prawda? Bo ty przyjedziesz za pół roku i znowu będziesz chciał tylko, żeby było miło i przyjemnie…
To strasznie bolało, bo nie siedziałem w Szwajcarii dla przyjemności.
Kontynuowaliśmy tę rozmowę, jeszcze nim wyjechałem. Rozumiałem żale Pati, mało tego, zauważyłem, że dzieci przy mnie stają się roszczeniowe i lekceważą matkę, ale naprawdę zależało mi, żeby mnie kochały i dobrze wspominały te rzadkie chwile, kiedy byliśmy razem. Żona też to rozumiała, ale powiedziała, że im dłużej trwa nasza rozłąka, tym gorzej się robi. Dzieci się zmieniały, Lola była nastolatką, Leon stawał się coraz groźniejszym łobuzem, Zosia praktycznie mnie nie znała.
Wytrzymałem za granicą jeszcze pół roku i wróciłem. Żadne pieniądze nie są warte utraty rodziny, a czułem, że za chwilę spotka nas to, co Arka, który po sześciu latach za granicą nie miał do czego wracać, bo syn dorósł i się wyprowadził z domu, a żona złożyła pozew o rozwód. Nie kupimy od razu wymarzonego mieszkania, ale przynajmniej ocalimy dom. Nie, nie ten upiorny bliźniak, który nas tak wykańcza. Dom, czyli nas. Rodzinę. Bo tylko to się liczy!
Czytaj także:
„Były mąż sprzedał nas za ustawne życie na emigracji. Skreśliłam go z mojego życia, lecz wesele córki wszystko zmieniło”
„Zdzierałem łokcie na emigracji, by żonie i dziecku nie zabrakło ptasiego mleczka. Co za to dostałem? Pozew o rozwód”
„Wyprowadziliśmy się z Polski. Wszyscy mówią, że na emigracji jest taki raj... Oj bardzo się mylicie”