– Jak tam, stresuje się pani? – spytała mnie moja fryzjerka Mariola. Pokiwałam głową – ślub dziecka jest dla każdego rodzica stresujący, ale ja miałam podwójny powód do zdenerwowania.
Od pięciu lat byłam rozwiedziona i teraz, po raz pierwszy po tak długiej przerwie, miałam się spotkać z moim byłym mężem. Do ostatniej chwili liczyłam na to, że może Marek nie przyjedzie.
Od lat mieszkał w Irlandii. To zresztą było główną przyczyną naszego rozstania. Marek stracił pracę w czasie, gdy w kopalniach były masowe zwolnienia. Wszyscy szukali wtedy jakiegoś zatrudnienia, ale na Śląsku nie było miejsc pracy dla setek byłych górników.
– Muszę wyjechać na Wyspy Brytyjskie. Kolega mówił, że na linii produkcyjnej komputerów zatrudniają mnóstwo ludzi.
– Przecież się na tym nie znasz. Poza tym zawsze mówiłeś, że emigracja to ostateczność. Nie chcę zostawać tu sama z dziećmi.
Byłam zdenerwowana na samą myśl o tym, że zamierza wyjechać i zostawić mnie z dwójką zbuntowanych nastolatków. Paweł, który był wtedy w gimnazjum, miał kłopoty z matematyką, i to Marek mu pomagał.
Ja jestem humanistką i sama zawsze miałam kłopoty z zaliczaniem przedmiotów ścisłych. Paulina, trzy lata starsza, wciąż chciała jeździć na dyskoteki, myślała tylko o rozrywkach i chłopakach.
Bałam się, że jak zabraknie twardej ręki męża, nie poradzę sobie z córką. Marek wydawał się przekonany, obiecał, że postara się coś znaleźć na miejscu. Odetchnęłam z ulgą, ale nie na długo. Przez dwa miesiące wysyłał podania o pracę do różnych firm, ale odzewu nie było.
Temat emigracji wracał jak bumerang
Mimo że wciąż byłam temu przeciwna, czułam, że mój opór nie ma sensu. Odprawa, którą otrzymał Marek, topniała w oczach. Czułam się bezsilna i zdołowana. Marek podobnie. W końcu za moimi plecami zaczął po prostu organizować sobie ten wyjazd.
Wiedziałam, że coś knuje, ale udawałam, że nic nie widzę. Chyba nie chciałam znać prawdy, nie byłam na nią gotowa. W końcu mąż przyszedł do mnie i oświadczył, że wyjeżdża.
Wiedziałam, że nie mamy innego wyjścia, ale nie podobało mi się to, że Marek podjął decyzję wbrew mojej woli. Ja pracowałam w bibliotece. Oczywiście kokosów nie zarabiałam, ale uważałam, że lepiej przez jakiś czas zaciskać pasa, jeśli dzięki temu można być razem, niż żyć dostatnio, ale z dala od siebie.
Nie chciałam, żeby nasza rodzina przez to ucierpiała. Moje zdanie najwyraźniej jednak nie miało znaczenia. Marek wysłał CV do fabryki komputerów, a jego kolega, Darek, który już mieszkał w Cork, pozwolił mu zatrzymać się u siebie.
Mąż kupił też bilet na samolot i zaczął pakować walizki. Dzieci widziały, co się dzieje, i jak ja na to reaguję. Mąż zapewniał, że popracuje tam najwyżej rok i w tym czasie będzie szukał pracy w Polsce przez internet.
– Będziemy co dzień rozmawiać przez Skype’a, obiecuję. Wierz mi, to jedyne rozsądne rozwiązanie – przekonywał.
Początki były trudne. Czułam się samotna i przemęczona. Musiałam chodzić do pracy, zajmować się domem tak jak dotąd i jeszcze panować nad rzeczami, którymi normalnie zajmował się Marek.
Dzieciaki wciąż się buntowały, nie ułatwiając mi sprawy. Pyskówki były na porządku dziennym! Kiedy więc mąż dzwonił do nas wieczorami i sprawiał wrażenie szczęśliwego i wyluzowanego, miałam ochotę go zamordować.
Praca mu się podobała. Nawet nieznajomość języka nie bardzo mu przeszkadzała, bo było tam tylu Polaków, że zawsze ktoś mu pomógł. Miał przerwy w pracy co dwie godziny, spokojnego szefa, który się o nic nie czepiał i świetną wypłatę. Żyć nie umierać!
Pieniądze od niego regularnie spływały na moje konto. Faktycznie, w Polsce nigdzie by tak nie zarobił. Było mnie stać na korepetycje dla syna, kurs angielskiego dla córki, a także lepsze jedzenie i kosmetyki.
Jednak świadomość tego, że każdego dnia to ja muszę zmagać się z fochami zadziornych nastolatków i zajmować wszystkim od gotowania i sprzątania, przez płacenie rachunków, aż po serwisowanie auta, mnie wykańczała.
– Kiedy wrócisz?! – pytałam. – Miałeś być tam najwyżej rok, a mijają już dwa lata. Dzieci potrzebują ojca!
– Przecież były tu trzy tygodnie na wakacjach! – bronił się, chociaż doskonale wiedział, że to ja mam rację.
Rozmawialiśmy coraz rzadziej, bo zwykle wtedy dochodziło do kłótni. Marek chciał, żebyśmy wszyscy przeprowadzili się do niego. Nic go nie obchodziło, że Paulina się zakochała i że przygotowuje się do matury, Paweł zaczął właśnie liceum, a ja miałam przecież stałą pracę.
Marek widział wyłącznie na czubek własnego nosa, a najwyraźniej doskonale czuł się w Irlandii. Nie podejrzewałam, że tak szybko się tam zaaklimatyzuje. Miałam już dość naszych rozmów, bo wciąż tylko wylewałam z siebie pretensje i wyrzuty, a on nie brał sobie tego do serca.
Rok później nie było już sensu dłużej udawać
Nasze małżeństwo było fikcją, której żadne z nas nie miało zamiaru dłużej podtrzymywać. Marek obiecał płacić nadal na dzieci, ale złożył pozew rozwodowy. Kiedy spotkaliśmy się na rozprawie, nie mogłam powstrzymać łez. Byłam wściekła i miała do niego pretensje.
Uważałam, że nasze rozstanie jest wyłącznie z jego powodu. Zgodziłam się jednak na rozwód bez orzekania o winie. Nie chciałam wojny. Dzieci i tak bardzo przeżyły nasze rozstanie. Dodatkowe negatywne emocje nie były już im potrzebne.
Podpisałam papiery i wróciłam do domu, starając się trzymać fason i nie dać po sobie poznać, jak bardzo mnie to wszystko boli. Właściwie niewiele się zmieniło… Nadal byliśmy w domu we trójkę.
Właściwie we czwórkę, bo chłopak Pauliny, Przemek, praktycznie już u nas mieszkał. Pomagał mi w wielu rzeczach, którymi wcześniej zajmował się Marek. Byłam mu za to bardzo wdzięczna. Kiedy oświadczył się Paulinie, wiedziałam, że mogę mu zaufać. Córka była bardzo szczęśliwa.
– Nie będziesz mieć nic przeciwko temu, jeśli zadzwonię do taty, żeby pochwalić się pierścionkiem?- zapytała.
– Ależ skąd! To twój ojciec – odparłam.
Nie chciałam jednak być przy tej rozmowie. Nie ochłonęłam jeszcze na tyle, by być ponad to wszystko. Rana wciąż była żywa, więc wolałam zostawić ich samych w pokoju. Wiedziałam, że Paulina chce zaprosić ojca na wesele i oczywiście uważałam, że to słuszna decyzja.
Dla dobra córki zamierzałam zachowywać się z klasą. Byliśmy dorośli i nie chciałam, aby nasze trudne relacje wpływały na jej samopoczucie w tak ważnym dniu. Marek przyjął zaproszenie z radością, choć prawie nie znał Przemka.
Kolejny rok upłynął pod znakiem przygotowań do uroczystości. Pomagałam córce w organizacji wesela niemal na każdym etapie, a w ostatnim tygodniu zajęłam się także sobą. W końcu byłam matką panny młodej!
Trzeba się było jakoś zaprezentować. Kupiłam prostą, koralową sukienkę, fryzjerka ułożyła mi pięknie włosy, a o makijaż zadbałam sama. Uważam, że kobiety w moim wieku same doskonale wiedzą, jak się umalować, żeby wyglądać najlepiej. Weszłam do pokoju córki i oniemiałam.
Paulina w sukni ślubnej, którą właśnie wygładzała na niej przyjaciółka, wyglądała zjawiskowo. Przemek przyszedł po nią z bukietem kwiatów, a tuż za nim weszli jego rodzice. Po chwili pojawił się też Marek.
Przez ostatnich pięć lat niewiele się zmienił. Może nieco się zaokrąglił i przybyło mu trochę siwych włosów, ale to był wciąż ten sam facet. Uśmiechnęłam się do niego, a on podszedł i pocałował mnie w rękę. Może nieco sztucznie, ale w sumie miło się zachował.
Daliśmy błogosławieństwo Paulinie i Przemkowi i razem ruszyliśmy do kościoła. Byli tam już wszyscy goście. Uroczystość miała przepiękną oprawę, a ksiądz wygłosił poruszające kazanie o tym, jak trudno odnaleźć i utrzymać miłość we współczesnych czasach i życzył młodym, by zawsze trwali przy sobie.
Coś o tym wiedziałam. Miałam jednak nadzieję, że małżeństwo córki, w przeciwieństwie do mojego, przetrwa próbę czasu. Łza popłynęła mi po policzku, kiedy młodzi wypowiadali słowa przysięgi małżeńskiej.
Na wesele poszłam w wyśmienitym nastroju. Miło było spotkać się z rodziną. Z tą dalszą raczej rzadko się widujemy. Teraz mogliśmy porozmawiać, powspominać i trochę się pośmiać. Jedzenie było bardzo smaczne, zespół przygrywał tak, że większość gości tłoczyła się na parkiecie.
Poczułam, jak bardzo pragnę jego obecności
Po kilku kieliszkach wina czułam się przyjemnie rozluźniona i bardzo szczęśliwa. Nagle za sobą usłyszałam znajomy głos proszący mnie do tańca. To był Marek. Nie chciałam robić cyrków w obecności innych i ostentacyjnie mu odmawiać. Przecież zdobył się na ładny i odważny gest.
„W końcu to tylko taniec” – pomyślałam. Poszliśmy na parkiet. Marek przytulił mnie jak za dawnych czasów. Zawsze dobrze nam się razem tańczyło. Poznaliśmy się właśnie na imprezie i przetańczyliśmy wtedy ze sobą caluteńką noc.
– Pachniesz jak dawniej – szepnął mi do ucha, a mnie ciarki przeszły po plecach.
Nie odpowiedziałam nic, ale zrobiło mi się miło. Pomyślałam, że to działanie wina… Po piosence wróciłam do stolika i starałam się nie spoglądać już w kierunku Marka. Niespełna godzinę później wodzirej zaprosił nas i rodziców Przemka na tradycyjne podziękowanie.
Stanęłam przy mężu. Paulinka podziękowała i przytuliła się do nas. Przez chwilę poczułam się, jakbyśmy znów byli rodziną. Marek odprowadził nas potem do stolika i usiadł przy mnie.
– Co u ciebie słychać? – zapytał, spoglądając mi w oczy.
Nie wiem, jak to możliwe, ale nagle poczułam, jak bardzo za nim tęsknię. Sama chciałam się dowiedzieć, co u niego – nie z ciekawości czy grzeczności, ale z troski. Naprawdę chciałam usłyszeć, jak sobie radzi, gdzie mieszka, czy nadal jest szczęśliwy na obczyźnie, czy nie tęskni za domem.
I szczerze mówiąc, liczyłam, że powie – „tęsknię”. Nie chciałam, by czuł się tam samotny i nieszczęśliwy, ale jednocześnie miałam nadzieję, że nie ułożył sobie tam życia z inną kobietą.
Na samą myśl, że z kimś innym jada kolacje, że ktoś inny pomaga mu wybierać koszule w sklepach i tuli się do niego na kanapie podczas filmu, ogarnęła mnie zazdrość. Nie przypuszczałam, że po latach rozłąki poczuję jeszcze coś takiego.
– Wszystko dobrze – odparłam, a on spojrzał ponownie i powiedział:
– Pytam poważnie. Nie chcę wersji dla obcych, tylko dla mnie. Chcę wiedzieć, jak ci się żyje teraz… lepiej czy gorzej? Bo mnie gorzej.
– Lepiej niż za czasów naszych rozmów przez Skype’a – westchnęłam ciężko. – Ale gorzej niż wtedy, kiedy byliśmy rodziną… Cóż, takie jest życie.
– Wiem, że zawaliłem na całej linii. Pieniądze mnie zaślepiły. Straciłem przez nie to, co najcenniejsze: rodzinę, którą kochałem i nadal kocham. Byłem taki głupi.
– To prawda – powiedziałam i pociągnęłam łyka wina, bo stres zaczął mnie paraliżować. Do czego on zmierzał? Te słowa brzmiały jak zapowiedź pytania, czy może do mnie wrócić. Nie byłam jeszcze gotowa, by je usłyszeć.
Powiedziałam, że muszę pójść do toalety. Przesiedziałam w niej chyba z pół godziny. Bałam się wyjść i znów spotkać jego tęskny wzrok. Dopiero fizyczna bliskość Marka sprawiła, że poczułam, jak bardzo pragnę jego obecności w swoim życiu.
Ale czy mogłabym zapomnieć o wszystkim, co zrobił? Czy można po prostu wrócić do tego, co było wcześniej? Trudno mi odpowiedzieć na te pytania samej sobie, a co dopiero byłemu mężowi…
Wyszłam na salę i zobaczyłam go tańczącego z Pauliną. Wyglądali wspaniale. Ojciec i córka. Dwoje ludzi, których kochałam. Podeszłam i przytuliłam się do nich, a potem dołączył do nas Paweł. Ta chwila pomogła mi podjąć decyzję.
Przez kolejnych kilka miesięcy spotykałam się z Markiem coraz częściej, choć początkowo nie mówiliśmy nic dzieciom. Ten ukrywany romans sprawiał, że wszystko wydawało się jeszcze bardziej emocjonujące.
Czułam, że znów się w nim zakochuję
Przylatywał niemal co weekend, a w końcu oświadczył, że chce kupić w Polsce dom dla nas. Nie chciał, byśmy wracali do miejsca, w którym jest tak wiele trudnych wspomnień. Sześć lat po rozwodzie znów zamieszkaliśmy razem.
Marek bardzo się starał. Wiedziałam, że ma wyrzuty sumienia, że zostawił mnie samą z dziećmi w tak trudnym okresie. Teraz robił co mógł, byśmy znów byli razem szczęśliwi. Ja także bardzo tego chciałam.
Nie zamierzałam niczego mu wypominać ani otwierać starych ran. Dzieci były szczęśliwe i bardzo nam kibicowały, a my czuliśmy się znów jak nowożeńcy. Niedługo to wrażenie stało się rzeczywistością, ponieważ po raz drugi wzięliśmy ślub. Oboje mocno wierzymy w to, że tym razem to już będzie na pewno do grobowej deski.
Czytaj także:
„Po śmierci męża mój świat się zawalił. Gdy odkryłam, że mnie okłamywał, moja rozpacz zamieniła się we wściekłość”
„Było mi wstyd, że jestem nudziarą, więc na randce z Krzyśkiem pozowałam na ważniaczkę. Sama pogrążyłam się w kłamstwie”
„Samotnie wychowuje córkę i finansowo jest mi ciężko. To chyba widać, bo lokatorka sama z siebie chce płacić mi więcej”