„W sanatorium trafił mi się kawaler z odzysku. Myślałam, że razem się zestarzejemy, a on mnie oszukał i oskubał z pieniędzy”

Zrozpaczona emerytka fot. iStock by GettyImages, Lisa5201
„Nigdy bym nie przypuszczała, że na stare lata przyjdzie mi się zakochać. W sanatorium poznałam mężczyznę, z którym wiązałam ogromne nadzieje. Czarujący, inteligentny, bardzo szarmancki, a do tego elegancki – byłam tak spragniona miłości, że wpadłam niczym śliwka w kompot”.
/ 16.11.2023 07:15
Zrozpaczona emerytka fot. iStock by GettyImages, Lisa5201

Mój mąż zmarł 10 lat temu na zawał serca. Byliśmy małżeństwem przez ponad 4 dekady. Tworzyliśmy dość udany związek, chociaż bez fajerwerków. Tadeusz był spokojnym i wyważonym człowiekiem.

Przez całe swoje życie dbał o nasze bezpieczeństwo finansowe, a ja wiedziałam, że mam w nim oparcie. Nie był co prawda zbyt wylewny, jeśli chodzi o okazywanie uczuć, ale przez spory szmat czasu zdążyłam do tego przywyknąć.

Nie oznacza to jednak, że w stu procentach akceptowałam taki stan rzeczy. Po cichu marzyłam o romantyku, który nie boi się mówić o swoich emocjach oraz uwielbia obsypywać swą ukochaną komplementami, kwiatami i pocałunkami. Właśnie dlatego Marek wywarł na mnie tak ogromne wrażenie. Uderzył w czułą strunę i doskonale wiedział, jak to wykorzystać.

Na wyjazd do sanatorium namówiła mnie przyjaciółka

– Jasiu, kochana, zadbaj wreszcie o siebie, tobie też coś się od życia należy – Ewa często mi to powtarzała.

Początkowo nie miałam ochoty jej słuchać, ponieważ nie przywykłam do stawiania siebie na pierwszym miejscu. Kiedy Tadeusz żył, a nasze córki mieszkały jeszcze w rodzinnym domu, to ich potrzeby traktowałam jako najważniejsze. Przyjaciółka wykazała się jednak dużym uporem w namawianiu mnie na wyjazd do sanatorium. Podświadomie wiedziałam, że świetnie by mi zrobił. Odkąd zabrakło Tadeusza, ani razu nie zmieniłam otoczenia i nie dbałam należycie o zdrowie, co rzecz jasna nie pozostawało bez wpływu na moje ogólne samopoczucie.

– A może razem się wybierzemy? – zaproponowałam, a Ewie pomysł ten z miejsca przypadł do gustu.

Załatwianie pobytu w sanatorium przez NFZ nie wchodziło w rachubę – nie chciałyśmy czekać Bóg jeden wie, jak długo. Na szczęście obie dysponowałyśmy zasobami pozwalającymi na sfinansowanie wyjazdu. Nasz wybór padł na Busko–Zdrój – tak się akurat składało, że Ewa już tam była. Podobało się jej i uznała, że ja także będę zadowolona – i naturalnie się nie pomyliła.

Marek przykuł moją uwagę już pierwszego dnia – podczas wieczoru zapoznawczego. Brylował w towarzystwie, a urokowi jego uśmiechu nie sposób było się oprzeć. Był całkowitym przeciwieństwem mojego świętej pamięci małżonka.

– Pięknie wyglądasz w tej sukience – takimi oto słowami mnie poczęstował, prosząc do tańca. – Nie masz chyba nic przeciwko temu, że będziemy na „ty”?

– No skąd – czułam, jak moja twarz oblewa się rumieńcem.

– Wydajesz się być bardzo interesującą kobietą – czarował mnie dalej i musiałam przyznać, że idzie mu to znakomicie.

– Dziękuję – odparłam zakłopotana, gdyż nie przywykłam do tego, że mężczyźni mnie adorują.

W kolejnych dniach nasza znajomość rozkwitała. Chodziliśmy na spacery i dużo rozmawialiśmy. Odniosłam wrażenie, że Marek jest kimś, przed kim mogę śmiało się otworzyć – sam mnie zresztą do tego zachęcał. Zwierzałam mu się z różnych rzeczy – nawet takich, o których nie mówiłam Tadeuszowi, czy najlepszej przyjaciółce. Marek był idealnym słuchaczem.

Szkoda tylko, że wtedy nie miałam pojęcia, że to wyłącznie gra pozorów, która miała na celu uśpić moją czujność. Czerwona lampka ostrzegawcza nie zapaliła mi się nawet wtedy, gdy poprosił mnie o przysługę. Siedzieliśmy w kawiarni. Odebrał telefon, wyglądał na bardzo zdenerwowanego.

No to się porobiło – westchnął ciężko po zakończeniu połączenia.

– Co się stało? – moje pytanie było jak najbardziej naturalną reakcją w tej sytuacji.

– Widzisz, tak to jest, jak się prowadzi biznes i nie można wszystkiego osobiście dopilnować – tłumaczył, przybierając zatroskaną minę.

– Ale o co konkretnie chodzi? – dopytywałam.

Wyjaśnił, że intratny interes przejdzie koło nosa, jeśli jeszcze dziś pieniądze nie zostaną wpłacone na konto kontrahenta. Wspólnik niestety dał plamę i nie ma z nim żadnego kontaktu.

– Ja pieniądze będę miał dopiero za tydzień, a wtedy będzie za późno – podsumował Marek.

Natychmiast zaproponowałam, że mu pożyczę. Popatrzył na mnie zaskoczony.

– Jasieńko, kochana, daj spokój, nie śmiałbym o to prosić – ujął me dłonie w swoje dłonie.

– Naprawdę nie ma sprawy – zapewniłam go gorliwie. – Stałeś się mi bardzo bliski i chętnie ci pomogę.

Zrobiłam przelew na 5 tysięcy złotych – Marek twierdził, że odda mi jeszcze przed końcem turnusu. Machnęłam tylko ręką – byłam szczęśliwa, że wybawiłam go z kłopotów. Nasza sielanka trwała nadal, a kilka dni później sytuacja się powtórzyła. Tym razem z mojego konta poszedł przelew na 3 tysiące.

Nie widziałam w tym niczego niestosownego – przecież ratowałam w potrzebie człowieka, w którym byłam po uszy zakochana. Ewa przyglądała się temu wszystkiemu z wyraźną dezaprobatą. Nie pouczała mnie i prawiła kazań, ale przyglądała się Markowi z nieukrywaną podejrzliwością. Byłam przekonana, że po prostu mi zazdrości, bo sama chciałaby kogoś poznać.

Prawda wyszła na jaw

Turnus w sanatorium dobiegł końca, ale Marek nie spłacił długu. Obiecywał, że wkrótce to uczyni – tylko żebym dała mu trochę czasu. Odwiedził mnie trzy razy w Krakowie, po czym jego telefon nagle zamilkł.

– On mi się od samego początku nie podobał – oznajmiła Ewa, kiedy się jej żaliłam.

– Może zachorował albo coś mu się stało? – gorączkowo szukałam wymówek, chociaż cichy głos w mojej głowie podpowiadał, że najzwyczajniej w świecie zostałam wystawiona do wiatru.

Ewa tymczasem postanowiła zabawić się w prywatnego detektywa i przeprowadziła małe śledztwo. Z racji tego, że jej nieżyjący mąż był policjantem, miała paru znajomych w policji. Okazało się, że Marek jest oszustem i naciągaczem, a ja nie jestem pierwszą kobietą, która padła jego ofiarą. Kiedy się o tym dowiedziałam, zbladłam – nie dowierzałam własnym uszom.

– Chodź ze mną na posterunek, złożysz zeznania – powiedziała Ewa.

– Zróbmy tak – byłam załamana.

Procedura na policji przebiegła sprawnie. Usłyszałam, że jeżeli uda się im go złapać, pojawią się jakieś szanse na odzyskanie pieniędzy. Muszę jednak uzbroić się z cierpliwość. Zgodziłam się na to, aby w razie czego pojawić się w sądzie w roli świadka.

Mężczyzna poznany w sanatorium przedstawił się naturalnie fałszywym imieniem i nazwiskiem. Policjanci przypuszczali, że miał kilku współpracowników, którzy pomagali mu zacierać ślady i zmieniać tożsamość. Nawet na podstawie numeru rachunku bankowego, na który dokonałam przelewów, nie udało się na razie niczego ustalić.

Największy żal miałam do siebie. Patrząc w lustro, pluję sobie w twarz, że byłam tak naiwna. Nie chciałam źle. Zgubiło mnie to, że pragnęłam jedynie odrobiny czułości i zrozumienia, bo po śmierci Tadeusza czułam się taka samotna… Nie mam już zamiaru wdawać się z bliższe znajomości z mężczyznami – nie potrafię im zaufać.

Czytaj także:
"Pierwsze dziecko urodziłam mając 15 lat, odebrali mi je rodzice. Gdy zaszłam w drugą ciążę wiedziałam, że tego dziecka nie oddam"
„Nie zrozumiem, dlaczego ojciec nas zostawił dla nowej rodziny. Całe życie myślałam, że jestem gorsza, bo wybrał inną córkę”
„Matka zawsze mówiła mi, że kobieta jest warta tyle, ilu mężczyzn się nią interesuje. Jestem starą panną i według niej ‒ zerem”

Redakcja poleca

REKLAMA