Kiedy wróciłam do domu, męża jeszcze nie było. W drzwiach przywitał mnie mój czteroletni synek. Rozliczyłam się z opiekunką, a po jej wyjściu zaczęłam podgrzewać obiad. Chwilę później wrócił Robert.
– Cześć, kochanie! – radośnie zawołał od drzwi. – Już jestem! Wszedł do kuchni i pocałował mnie w policzek. Odczekałam, aż zdejmie płaszcz, po czym powiedziałam:
– Dostałam awans.
– To wspaniale! – wykrzyknął zaskoczony. – Moja ty cudowna i mądra kobieto! Wiedziałem, że tak będzie. Nikt nie zasługuje na to bardziej niż ty, więc… Przerwałam mu w pół zdania:
– Ale muszę wyjechać na szkolenie do naszej centrali. Na pół roku.
– Jak to? – zapytał trochę zbity z tropu.
– Takie są u nas procedury – westchnęłam, nalewając zupę na talerz. – Przed objęciem kierowniczego stanowiska trzeba odbyć staż przygotowawczy, a potem szkolenie pod okiem prezesa.
– I co zamierzasz? – z mojego małżonka uleciała cała radość.
– A co ty o tym myślisz? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Chciałam wybadać, czy w ogóle mam nad czym się zastanawiać. – Gdybym chciała wyjechać, zgodziłbyś się? Zostałbyś sam z Szymkiem? Kuba przez chwilę wpatrywał się we mnie w milczeniu.
– Nie wiem – powiedział w końcu.
Ja też nie wiedziałam, co zrobić. Z jednej strony małe dziecko, rodzina, czyli to, co dla mnie jest najważniejsze. Z drugiej – szansa na spełnienie zawodowych marzeń, która pewnie się nie powtórzy.
O czwartej nad ranem podjęliśmy decyzję. Razem
Tej nocy oboje nie mogliśmy spać. Leżeliśmy w łóżku i rozmawialiśmy, rozpatrując wszystkie za i przeciw.
– Jedź – powiedział w końcu Robert. – Przecież tego chcesz.
W ten sposób o czwartej nad ranem podjęliśmy decyzję. Następnego dnia nie czułam zmęczenia. Przeciwnie, byłam pełna energii i radości. Mój mąż miał rację. Pragnęłam tego wyjazdu.
Kolejne tygodnie mijały szybko. Chwilami myślałam, że czas złośliwie przyspieszył, bym nie miała zbyt wielu okazji nacieszyć się moimi chłopakami. W końcu przyszedł ostatni dzień przed wyjazdem, kiedy miałam już spakowane walizki i serce ciężkie niczym kamień.
– Kochanie, mamusia w nocy wyjeżdża – żegnałam się z Szymkiem, tuląc go przed snem. – Rano obudzisz się już z tatusiem. I obaj będziecie musieli być dzielni i grzeczni, a ja niedługo do was wrócę – szeptałam, próbując powstrzymać łzy. – Kocham cię, skarbie. Jeszcze długo wpatrywałam się w mojego synka, kiedy zasnął.
– No chodź, pożegnaj się jeszcze ze mną – poprosił Robert.
Pociągnął mnie za rękę i zaprowadził do naszej sypialni. Mieliśmy niecałą godzinę przed przyjazdem taksówki, która miała mnie zawieźć na lotnisko.
– Co ja najlepszego wyprawiam? – powiedziałam, gdy chwilę później leżeliśmy zmęczeni obok siebie.
– Nie martw się, kochanie – odparł Robert. – Pół roku szybko minie, jakoś sobie poradzimy. Baw się dobrze w Londynie.
Trzy godziny później siedziałam na pokładzie startującego samolotu. Niebawem znalazłam się w nowej rzeczywistości. Do domu dzwoniłam bardzo często. Za każdym razem mój mąż i synek wydawali się zadowoleni i szczęśliwi. Było mi przez to trochę lżej na duszy.
– Co tam u was? – pytałam złakniona najdrobniejszych wiadomości.
– Dobrze, mamuś, byłem bardzo grzeczny – chwalił się Szymek.
– A ty? – zwracałam się do Roberta.
– Ja też byłem grzeczny! – odpowiadał, śmiejąc się radośnie.
Być może gdybym była bardziej czujna, zauważyłabym zmianę w jego zachowaniu. Wyczułabym, co się dzieje. Ale ponieważ ufałam mojemu mężowi bezgranicznie, nawet mi przez myśl nie przeszło, że coś może się w jego życiu wydarzyć. Nie podejrzewałam niczego, nawet kiedy Szymek zaczął coraz częściej wspominać o Asi, mojej przyjaciółce.
– Byliśmy z ciocią na spacerze – paplał.
A ja cieszyłam się, że Aśka pomaga moim chłopakom
„Przy niej na pewno nie zginą” – myślałam zadowolona. Czasem, gdy dzwoniłam, słyszałam jak szykuje im coś do jedzenia albo bawi się z Szymkiem w jego pokoju.
– Dziękuję ci, Asiu – mówiłam, choć tak naprawdę nie wiedziałam, jak wyrazić wdzięczność. – Jesteś prawdziwą przyjaciółką. Zawsze mogę na ciebie liczyć.
– No przestań – odpowiadała. – To nic takiego. Wiesz przecież, że z radością uciekam z mojego pustego mieszkania.
Cała Aśka! Pomimo ukończonych 36 lat jeszcze nie trafiła na mężczyznę swojego życia. Była ładną, mądrą i dobrą dziewczyną, jednak w miłości szczęścia nie miała.
– Tak bardzo się boję, że już do końca życia będę sama – zwierzała mi się często. – Zazdroszczę ci. Masz świetnego męża, cudownego synka. Też chciałabym mieć taką wspaniałą rodzinę.
Pognałam do domu jak na skrzydłach
Wiedziałam, że mi zazdrości. Samemu nie jest łatwo żyć, a kochająca cię rodzina jest prawdziwym skarbem. Mocno więc trzymałam kciuki, aby i Asi się kiedyś udało. Życzyłam jej tego z całego serca.
– Opiekuj się nimi! – prosiłam, a ona obiecywała, że tak zrobi. Starałam się swój pobyt w Londynie maksymalnie wykorzystać. Pracowałam po kilkanaście godzin dziennie, wieczorami chodziłam na wykłady. Byłam potwornie zmęczona i tęskniłam za moimi chłopakami. Czasami myślałam, że nie dam już rady i stamtąd ucieknę.
Na szczęście nie musiałam. Raz w miesiącu na koszt firmy mogłam lecieć do Polski. Tak więc przez cztery miesiące każdy ostatni weekend spędzałam w domu. Te wizyty dodawały mi sił. Któregoś dnia Waldek, mój londyński opiekun, niespodziewanie oznajmił: – W czwartek i piątek masz wolne. I oczywiście weekend. Zabaw się, idź potańczyć, odpocznij. Jak chcesz, sam mogę cię gdzieś zabrać. Zamyśliłam się na chwilę.
– A może mogłabym polecieć do Polski? – spytałam niepewnie.
– Wiem, że byłam w domu dwa tygodnie temu, ale mój synek będzie miał urodziny i chciałabym z nim być tego dnia… Waldek spojrzał na mnie zaskoczony, bo dotąd nikt tak często z Londynu nie uciekał, lecz zgodził się bez wahania:
– Oczywiście, jedź! Skoro wolisz.
Już dwa dni później siedziałam w samolocie do Polski. „Będę przed północą – myślałam zadowolona. – Zrobię im niespodziankę”. Nie mogłam się doczekać widoku synka i męża. Na pewno będą mieć zaskoczone miny, gdy się zjawię! Celowo nic im nie powiedziałam o przyjeździe. Gdy dotarłam do naszego mieszkania, dochodziła północ. Zadzwoniłam. Rozległ się zgrzyt otwieranego zamka.
– Co ty tutaj robisz? – mój mąż stanął jak wryty, widząc mnie w drzwiach.
Zawahałam się. Wiedziałam, że będzie zaskoczony, ale… w jego wzroku nie zobaczyłam radości. Przeraziło mnie to.
– Niespodzianka! – powiedziałam niepewnie, dodając sobie animuszu.
To jakiś koszmar, to nie może się dziać naprawdę
Po chwili wszystko zrozumiałam. Bo nagle otworzyły się drzwi łazienki i ukazała się w nich moja najlepsza przyjaciółka. Ubrana w szlafrok mojego męża, wycierała ręcznikiem twarz. Najwyraźniej czuła się u mnie jak we własnym domu.
– Kotek, daj mi suchy ręcznik! – krzyknęła, nie widząc, że stoję w przedpokoju. – Szampon dostał mi się do oczu i strasznie szczypie! Kochanie, gdzie jesteś?
Dokładnie w tej samej chwili spojrzeliśmy na siebie z mężem. W końcu powoli wyjęłam ręcznik z szafy w przedpokoju i wycedziłam zachrypniętym głosem w stronę Aśki:
– Wycieraj się i natychmiast wynoś z mojego domu. Nie chcę cię znać.
Czułam, że drżę na całym ciele.
– Ty też się wynoś – odwróciłam się w stronę Roberta. – Ale już!
Oboje przez chwilę milczeli zaskoczeni. W końcu mój mąż wyjąkał:
– To nie jest tak, jak myślisz… Monika, pozwól mi wytłumaczyć… Tymczasem ja już poskładałam wszystkie elementy tej układanki. Opowieści mojego synka, prawie ciągła obecność Aśki w ich życiu, to „kotku”, „kochanie”. Nigdy nie przyszło mi nawet na myśl, że coś takiego mogłoby się wydarzyć! Ufałam im bezgranicznie. Ale pomyliłam się. Nikt nigdy tak mnie nie zranił. Już w tamtej chwili wiedziałam, że nie będę umiała wybaczyć Robertowi tego, co mi zrobił.
– Powiedziałam wyraźnie, żebyście się wynosili – powtórzyłam resztkami sił. Starałam się zachować spokój. Gwałtownie otworzyłam drzwi i modliłam się, aby już poszli, bo nie ręczyłam za siebie. Aśka ubrała się pospiesznie.
– Monika, zrozum, błagam – zaczęła.
Nie wytrzymałam.
– Co mam zrozumieć? Że połaszczyłaś się na mojego męża?! Taką jesteś oddaną przyjaciółką?! – wrzasnęłam bliska uduszenia jej własnymi rękami.
– Jestem! I zawsze byłam, ale ty na niego nie zasługujesz. On, on… Robert i ja… – zaczęła się jąkać.
– Wynoś się stąd natychmiast!
Nie wiem, co bym jej zrobiła, gdyby nie Robert, który bez słowa wypchnął Aśkę za drzwi, narzuciwszy jej tylko jakąś bluzę na ramiona. Sam zabrał rzeczy ich obojga i z miną winowajcy wyszedł z mieszkania. Usiadłam tam, gdzie stałam, w przedpokoju, i rozpłakałam się. „Jak oni mogli mi coś takiego zrobić?!” – myślałam, połykając łzy. Dopiero po dłuższej chwili, gdy pierwszy szok minął, poszłam do dziecinnego pokoiku i pocałowałam śpiącego synka:
– Moje ty słoneczko – powiedziałam cicho. – Teraz mam tylko ciebie.
A potem położyłam się koło niego. Łzy bezgłośnie płynęły mi po policzkach. Cała dygotałam. Trochę trwało, aż ciepło jego maleńkiego ciałka nie ukoiło mnie na tyle, abym zasnęła.
– Mamusia? – rano usłyszałam radosny okrzyk Szymka.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, skarbie – powiedziałam, całując go mocno i tuląc do siebie.
Wiedziałam, że dla niego muszę być silna
Mój świat się rozsypał, ale miałam przecież dziecko! Następnego dnia zadzwoniłam do Londynu do Waldka i powiedziałam mu, że z powodu ważnych spraw rodzinnych muszę zrezygnować ze szkolenia. Poprosiłam, aby przysłał moje rzeczy.
– Co się stało? – spytał zaniepokojony.
Coś we mnie pękło. Wybuchłam płaczem i powiedziałam mu o wszystkim. Nie byłam w stanie dłużej dusić tego w sobie. Musiałam komuś to powiedzieć, wypłakać się, wykrzyczeć.
– Na razie nie podejmuj żadnych decyzji – powiedział Waldek rozsądnie. Nie próbował mnie nawet pocieszać. Sam niedawno się rozwiódł, wiedział zatem dobrze, co to znaczy, gdy rozpada się czyjeś życie. – Masz tydzień wolnego. Potem pogadamy i zastanowimy się, co dalej. Trzymaj się, Monika – dodał na koniec.
Następnego dnia znowu zadzwonił.
– Przyjedź z synkiem do Londynu – zaproponował w końcu. – Zostały ci tylko dwa miesiące. Szkoda by było teraz zmarnować to, co już osiągnęłaś. Wiedziałam, że miał rację, ale…
– Co będzie z Szymkiem, jak ja będę pracować i się szkolić? – zapytałam.
– Znajdziemy jakąś polską opiekunkę, nie martw się – odparł. – Będzie miał świetne wakacje, zobaczysz.
Synkowi ta nagła zmiana bardzo się spodobała. Kilka tygodni później, po powrocie na stałe do Polski złożyłam pozew o rozwód. Sprzedałam mieszkanie. Nie chciałam zostawać w miejscu, które tak bardzo przypominało mi o mojej klęsce. Z pomocą przyjaciół staram się naprawić swoje życie. Wierzę, że przyjdzie czas, kiedy również moje serce zostanie uzdrowione. Na razie cieszę się synkiem. Rośnie na wspaniałego mężczyznę.
Więcej prawdziwych historii:
„Matka zakazała nam nawet myśleć o tacie. Wmawiała nam, że go nie obchodzimy, że nas nigdy nie kochał”
„Gdy straciłam ciążę, moje małżeństwo zaczęło się rozpadać. On zostawił mnie z tym samą i nawet nie próbował pomóc”
„Nie ma odpowiedniego momentu, by powiedzieć komuś, że jest zdradzany. Niestety to ja miałam ten przykry obowiązek”