„Wyjechalam do Warszawy, a moja siostra została na wsi. Miała 4 dzieci, klepała biedę, a ja się z niej śmiałam... ”

biedna kobieta która prowadzi gospodarstwo fot. Adobe Stock
„Zastanawiałam się, jak można się cieszyć z życia w biedzie? Aneta uważała, że wystarczy miłość i zdrowie, by być szczęśliwym. Ja byłam zdania, że to mi przypadł szczęśliwy los na życiowej loterii - zarabiałam mnóstwo pieniędzy, miałam wielu przyjaciół...”
/ 03.03.2021 16:21
biedna kobieta która prowadzi gospodarstwo fot. Adobe Stock

Od dzieciństwa bardzo się różniłyśmy. Aneta, starsza ode mnie, przy kości, ja szczupła i filigranowa. Ona milcząca i nieśmiała, ja wygadana i przebojowa. No i ona nie wyobrażała sobie życia poza naszą rodzinną wioską, a ja koniecznie chciałam z niej uciec. Nic dziwnego, że to Aneta została z rodzicami na gospodarstwie, a ja wyfrunęłam w świat.

Wyjechałam na studia do Warszawy i już nie wróciłam na wieś

W mieście świetnie mi się układało. Po studiach od razu znalazłam pracę w korporacji. Byłam ambitna i pracowita, więc szybko awansowałam. Po kilku latach naprawdę dobrze zarabiałam. Stać mnie było na kupno własnego mieszkania, wakacje za granicą, dostatnie życie. Co prawda ciągle byłam sama, bo nie miałam czasu na poważne związki, ale nigdy nie czułam się samotna. W firmie miałam wielu przyjaciół, z którymi spędzałam miło czas także po pracy.

Tymczasem Aneta zmagała się z trudami dnia codziennego. Wyszła za mąż za Grześka, chłopaka z sąsiedztwa. Dobry z niego facet, ale biedny. Nie wniósł do rodziny żadnego majątku. W efekcie nasze małe gospodarstwo musiało wyżywić aż osiem osób: moich rodziców, Anetę, Grześka i czwórkę ich dzieciaków. Mimo to siostra nigdy nie narzekała. Ba, nieraz powtarzała:

– Dziękuję Bogu za to, że mam przy sobie kochającego męża, dzieci, mamę i tatę. Że dzięki ich wparciu jestem w stanie przetrwać najcięższe chwile, że ich obecność dodaje mi sił. Dlatego uważam się za najszczęśliwszego człowieka pod słońcem.

Nie rozumiałam tego. Zastanawiałam się, jak można dziękować za życie w biedzie, jak można się cieszyć? Kiedy więc wygłaszała te swoje mądrości, uśmiechałam się pod nosem złośliwie i wznosiłam znacząco oczy do góry.

Wiedziałam, że Anecie jest przykro, ale się tym nie przejmowałam

Uważałam, że jest naiwna, że to ja wyciągnęłam szczęśliwy los na loterii życia, a nie ona. Ale tamtego dnia wszystko się zmieniło. To było rok temu. Spieszyłam się do pracy na ważne spotkanie. Pod samym budynkiem nie było wolnego miejsca, więc zaparkowałam samochód po drugiej stronie ulicy i pędem ruszyłam do firmy. Na przejściu dla pieszych zapaliło się zielone światło, więc nie oglądając się na boki, wbiegłam na jezdnię.

Poczułam uderzenie, świat zawirował. A potem już nic… Zapadłam w ciemność… Obudziłam się w szpitalu. Miałam połamane nogi, byłam potłuczona i bardzo obolała, ale żyłam. Oczywiście natychmiast zadzwoniłam do pracy. Spodziewałam się, że jeszcze tego samego dnia odwiedzą mnie przyjaciele z firmy. Wesprą mnie, pocieszą, zapewnią, że wszystko będzie dobrze. Srodze się jednak zawiodłam.

Owszem, wpadł do mnie mój zastępca, ale tylko po to, by zabrać mi służbową komórkę i zapytać o hasło do komputera i kilka ważnych dokumentów. Gdy dostał, co chciał, rzucił zdawkowe: cześć i sobie poszedł. Nawet nie zapytał, jak się czuję, nie powiedział, że wszyscy trzymają za mnie kciuki i z niecierpliwością czekają na mój powrót.

Zrozumiałam, że nikomu na mnie nie zależy, że zostałam sama

Następne dni były koszmarne. Leżałam w łóżku i płakałam. Czułam się opuszczona, nikomu niepotrzebna. Bolało mnie, że nie miałam się komu wyżalić. Oczywiście chciałam zadzwonić do Anety, ale zrezygnowałam. Bałam się, że i ona mnie odtrąci. Przecież słyszała czasem moje docinki, widziała moje złośliwe uśmieszki, znaczące miny. Dlaczego miałaby teraz się o mnie troszczyć?

W końcu jednak nie wytrzymałam i zadzwoniłam do niej. Kiedy usłyszała, co mi się przytrafiło, rzuciła wszystko, wsiadła w autobus i do mnie przyjechała. Nie robiła mi wymówek, niczego nie wypominała. Po prostu przy mnie była. Opiekowała się mną, gdy byłam w szpitalu i gdy z niego wyszłam, woziła na rehabilitację, robiła mi zakupy, sprzątała. Wróciła do siebie dopiero wtedy, gdy stanęłam na nogi.

Od wyjazdu siostry minęło osiem miesięcy. Znowu pracuję, tyle że w innej firmie. Nie miałam ochoty na ponowne spotkanie z ludźmi, których przedtem uważałam za przyjaciół. Mam wielu nowych znajomych, ale nie spędzam już nimi całego wolnego czasu. W weekendy wsiadam w samochód i jadę do siostry na wieś. Po tamtych wydarzeniach stała mi się bardzo bliska. Pomagam jej, jak mogę, a wieczorami zaszywamy się gdzieś w kącie i gadamy. I już nie uśmiecham się złośliwie pod nosem, gdy po raz kolejny powtarza, że dziękuje Bogu za to, że ma przy sobie kochającą rodzinę, że właśnie wsparcie i miłość najbliższych są w życiu najważniejsze. Popieram ją całym sercem. Żałuję tylko, że musiałam znaleźć się w dramatycznej sytuacji, by to do mnie dotarło…

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Mój mąż miał raka płuc, więc zostałam z nim z obowiązku
Dobrze nam się układało, ale po 15 latach małżeństwa stałam się nagle tylko... kumplem
Zabiłam męża dla pieniędzy z ubezpieczenia, bo chciałam opłacać młodego kochanka

Redakcja poleca

REKLAMA