„Dobrze nam się układało, ale po 15 latach małżeństwa i 2 ciążach, nagle stałam się dla mojego męża tylko kumplem”

para w kryzysie małżeńskim fot. Adobe Stock
Kiedy uznałam, że coś jest nie tak w moim małżeństwie? Kiedy mój mąż zrobił przy mnie siku, bo nie chciało mu się czekać, aż wyjdę z łazienki.
/ 17.02.2021 10:32
para w kryzysie małżeńskim fot. Adobe Stock

Kiedy uznałam, że coś jest nie tak w moim małżeństwie? Kiedy mój mąż zrobił przy mnie siku, bo nie chciało mu się czekać, aż wyjdę z łazienki. Rozumiem, że długoletnia, intymna zażyłość, kiedy widziało się i słyszało współmałżonka w różnych sytuacjach, mocno zaciera bariery wstydu i niweluje granice prywatności, ale co za dużo, to niezdrowo…

Powoli przestawałam się czuć w jego obecności jak kobieta

Traktował mnie jak kumpla. Przyjaźń w długoletnim małżeństwie to podstawa. Z czasem namiętność się wypala, zastępowana czułością, wzajemną troską, codzienną bliskością i przyjaźnią właśnie. No ale to nie znaczy, że z biegiem czasu stajemy się bezpłciowymi partnerami, którzy dzielą stół, łoże i łazienkę bez żadnej żenady, bez dreszczy i bez żadnego tabu. Którzy paradują przy sobie nago… i nic.

Sprawdziłam. Po kąpieli – dziewczynki były wtedy u dziadków – nie owinęłam się ręcznikiem, nie opatuliłam szlafrokiem, i przeparadowałam przed Jackiem jak mnie Pan Bóg stworzył, by doczekać się prośby:

– Przesuń się, skarbie, zasłaniasz mi ekran, a to ważny meczyk jest. Dzięki.

A ja tu naga, ociekająca wodą i nadzieją na zapasy we dwoje, nie drużynową siatkówkę… No szlag by trafił! Stałam się dla Jacka aseksualna, co uznałam za kolejną oznakę, że nasze małżeństwo zmieniło się w układ niemalże braterski. Że byłam dla mojego męża jak kamrat z wojska, przy którym robił wszystko to, co robią przy sobie bliscy kumple albo bracia. Nie wiedziałam, jak uzdrowić sytuację.

Jak obudzić w nim tygrysa, nie upokarzając się przy okazji żebraniem o uwagę i atencję?

A może już nic nie da się zrobić, może nigdy nie zaryczy na mój widok? Trochę szkoda…

Musisz wzbudzić w nim zazdrość – poradziła Jolka. – Nic tak nie ożywia związku jak orzeźwiający łyk zazdrości.

Parsknęłam śmiechem. Mój mąż nie był o mnie zazdrosny. Z zasady. Po pierwsze, nie miał podstaw. Po drugie, ja nie miałam okazji do flirtowania. Ani wprawy. Po trzecie, coś takiego jak skok w bok w ogóle nie wchodziło w grę, bo nasz związek oparty był na zaufaniu i szczerości.

– Nie świruj. Czy ja ci każę go zdradzać? – obruszyła się Jolka. – Po prostu jak facet oślepienie, potrzebuje szoku, by znów przejrzeć na oczy. Zazdrość to w starym związku najlepszy afrodyzjak i budzik. Samiec dostrzega kobietę w swojej kobiecie oczami innych samców.

– Chyba trochę przekombinowałaś.
– Tak jak ty z tym paradowaniem na golasa po kąpieli. Próbuję to sobie wyobrazić i… szału nie ma. Nie dość, że pomoczyłaś podłogę, bo chyba nie uwodziłaś go w kapciach, to na dokładkę zapomniałaś, że całkowita nagość wcale nie jest taka seksi. Idziemy na zakupy! – zarządziła.

Zmiana tematu była tylko pozorna. Przyjaciółka zaciągnęła mnie do galerii handlowej, a potem przeciągnęła po salonach z bielizną. Kazała przymierzać różne wzory i kolory, ładne, piękne i cudowne. Aż się pociłam od tych przymiarek. W jednych zestawach wyglądałam nieźle, w innych „tylko” seksi, w nielicznych, tych z górnej półki, jak milion dolców, ale nie umiałam się cieszyć sobą w roli wampa, bo patrzyłam na metki z cenami i słabo mi się robiło. Kto to widział, żeby majtki ze stanikiem, nawet jeśli z koronki i z haftami, kosztowały blisko sześćset złotych?

– Nie krzyw się – syknęła w końcu Jolka. – I bierz ten ostatni. Wyglądasz w nim tak, że sama bym się skusiła.
– Na zakup?
– Nie, na ciebie – Jolka zachichotała złośliwie na widok mojego rumieńca.

Cóż, odwykłam od tego typu komplementów, więc robiły na mnie wrażenie nawet w wykonaniu przyjaciółki.
– Nie nabijaj się – burknęłam. – A za cenę tego jednego kompletu nabyłabym tuzin zestawów z majtkami i…

– Raczej gaciami. I gdzie? W markecie, razem z makaronem, papierem toaletowym i płynem do mycia podłóg? – zadrwiła. – I ty śmiesz się czepiać Jacka, że nie widzi już w tobie seksownej laski i nie rzuca się na ciebie jak wygłodniały wilk? A ty ją w sobie widzisz? Bo jak nie widzisz, to on też guzik zobaczy. Faceci są tak dziwnie skonstruowani, że patrzą oczami i słyszą uszami. Nie powiesz, nie usłyszy. Nie pokażesz, nie zobaczy. Więc co, widzisz w sobie lasencję?

Zabiła mi klina, bo… z pewną taką nieśmiałością i z niedowierzaniem widziałam ją teraz, w lustrze w przymierzalni, odzianą w pierońsko drogą bieliznę, która cudnie podkreślała jej… znaczy moje kształty. Całkiem niezłe mimo dwóch ciąż i piętnastoletniego stażu małżeńskiego.

Nie chodzi o to, że byłam jakoś szczególnie zaniedbana, zapuszczona, że straszyłam odrostami, niemodnymi ciuchami, a kompleksy zajadałam słodyczami, tyjąc i wpadając w depresję. Niemniej bardziej czułam się żoną i matką niż kobietą, a w moich wyborach odnośnie fryzury, paznokci, makijażu, strojów, obuwia oraz oczywiście bielizny kierowałam się rozsądkiem, który kazał mi być praktyczną i oszczędną. Żal mi było wydawać kasę na luksusy i markowe zbytki, tylko po to, by dopieścić swoje ego. Wolałam kupić coś Jackowi albo dziewczynkom…

– Dobrze, wezmę ten komplet – zdecydowałam po wyjściu z kabiny.
– Zuch! – pochwaliła mnie Jolka.
– Zuchem to ja będę, jak jutro nie pęknę i nie przyjdę zwrócić zakupu.
– Tylko spróbuj, a masz w dziób!

Było to całkiem prawdopodobne, bo zdarzało mi się już wcześniej oddawać buty, płaszcz czy torebkę kupione w chwili szaleństwa. W domu wracał rozsądek. Na co mi kaszmirowy płaszczyk w komunikacji miejskiej? Po co skórzane kozaczki na szpilce, śliczne, ale niepraktyczne? Na co malusia torebka, w której nic się nie zmieści?

No i na co mi droga bielizna, w której nikt mnie nie zobaczy?

No i co że nie zobaczy? – tu nastąpiła zmiana w rutynie mojego myślenia – nie musi, nawet nie powinien. A skoro nikt nie zobaczy koronek za sześć stów, nikt nie uzna, że się snobuję, szastam pieniędzmi czy popisuję ciuchami, na które mnie nie stać. Bo to też mnie blokowało. Jolka mogła mieć inne intencje, ale tak naprawdę nie kupiłam tej markowej bielizny dla męża ani tym bardziej dla cudzych oczu.

Kupiłam ją dla siebie, by mieć choć jedną luksusową rzecz, i poczuć się jak księżniczka, jak gwiazda, jak Marilyn Monroe. Dlatego nazajutrz po prostu nowy komplecik włożyłam. Do pracy. Tak na wszelki wypadek, gdyby jednak głupio uparty rozsądek postanowił zepsuć mi przyjemność. Nie zepsuł, nie miał szans. Sama świadomość, że pod służbowym strojem będę nosić ładną, drogą bieliznę i – a co! – pończoszki, sprawiała, że czułam się inaczej. Lepiej. Barwniej. Bardziej kobieco.

Obudziła się we mnie dawno zapomniana kokieteryjność. Podkręciłam włosy, zrobiłam bardziej precyzyjny makijaż, pomalowałam usta pomadką, a nie tylko ochronnym błyszczykiem, a potem, w chwili natchnienia, narysowałam sobie mały pieprzyk nad górną wargą. Dla zabawy. Wyglądał uroczo, kusząco, seksi.

Już miałam go zetrzeć, kiedy do łazienki, oczywiście bez pytania, wparował mój mąż. Byłam w staniku, spódnicy, pończochach i szpilkach. Bluzkę i marynarkę wkładałam na sam koniec, już w sypialni.

– Co robisz? – zainteresował się. – Muszkę sobie malujesz, myszko? – zażartował. – A tego staniczka nie widziałem… Nowy? Bardzo, bardzo… No, bardzo ci w nim do twarzy… I nie tylko… – pomrukując, Jacek objął mnie w pasie i pocałował w szyję.

Co go napadło? Czyżby magia bieliźniana już działała? Postanowiłam sprawdzić.
– Pamiętasz, jak kiedyś mieliśmy ustalić nasz tajny znak?
– Tajny znak? Na co?
– Na seks. Żeby się nie dopraszać, a podkręcić atmosferę, mieliśmy okazać gotowość i ochotę inaczej niż słowami. Tyle że ostatecznie nic nie ustaliliśmy, bo zaszłam drugi raz w ciążę.
– Nie pamiętam – mój mąż usiadł na wannie i uważnie mi się przyglądał. – Ale mów dalej, bo zaczyna się robić ciekawie.
– No więc uznajmy, że jak narysuję sobie taki pieprzyk, to daję ci sygnał.

Głośno przełknął ślinę.
– Znaczy teraz masz ochotę na…? I tak pójdziesz do pracy?
– Jak?
– No taka…. napalona? Z tym pieprzykiem i w tym nowym koronkowym cudzie? Majteczki też są od kompletu?

Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się leciutko, a potem bardzo powoli się schyliłam i poprawiłam pończoszkę. Mój mąż długo milczał i coś ważył w myślach. Wreszcie wypiął klatę i powiedział:

– Kiedy dziś kończysz? Przyjadę po ciebie. Jest sygnał, będzie odzew. Ale musimy poczekać, bo teraz oboje się spieszymy do pracy. I ustalmy. Zmazujesz ten pieprzyk, bluzkę zapinasz pod szyję i przestajesz emanować feromonami czy czym tam emanujesz. A jak cię ktoś będzie podrywał, to mów, że masz męża, którego uwielbiasz. Jasne?

Znowu tylko delikatnie się uśmiechnęłam. No, no, jeszcze nie wyszłam z domu, jeszcze nie złapałam nawet jednego przeciągłego męskiego spojrzenia sprowokowanego moją nieoczekiwanie rozbudzoną pewnością siebie, jeszcze nie wdałam się w żaden malutki, niewinny flircik, a już odniosłam sukces.

Mój mąż łyknął orzeźwiający haust zazdrości i już nie widział we mnie jedynie dobrze znanej kumpelki. Bo kobiecość siedzi w głowie, moje panie. Czasem, żeby ją uwolnić, wystarczy kupić zestaw drogiej, seksownej bielizny. Nie dla niego, ale dla samej siebie… 

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Zakochałam się w zajętym mężczyźnie. Walczyłam o niego 10 lat
W internecie poznałam swój ideał, ale on nie chce się spotkać
Była dziewczyna niszczyła wszystkie moje związki
Mój 32-letni syn nie umie po sobie sprzątać ani ugotować makaronu

Redakcja poleca

REKLAMA