„Mój mąż miał raka płuc, więc zostałam z nim z obowiązku. Udawałam, że razem walczymy, ale nie przerwałam romansu”

załamana kobieta z twarzą ukrytą w dłoniach fot. Adobe Stock
„Wkrótce po naszym ślubie, poznałam Kubę. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Gdy chciałam powiedzieć Antkowi prawdę, oświadczył mi że ma raka. Zostałam z nim i wspierałam w walce...”.
/ 08.12.2021 12:04
załamana kobieta z twarzą ukrytą w dłoniach fot. Adobe Stock

Wszyscy się ode mnie odwrócili, skreślili z listy kontaktów i znajomych. Tego typu wieści rozchodzą się jak fale na wodzie, gdy rzucisz w nią kamieniem. Nie lada sensacja. Czuję się okropnie, bo przecież nie będę tłumaczyć każdemu z osobna, co, jak i dlaczego. To moja sprawa. Moja, Antka i Kuby. Wystarczą rozmowy, które przeprowadzić musiałam z mamą i z teściami. Były okropne, ale im należały się przecież wyjaśnienia. I domagali się ich.

A już nie mówię o samym zainteresowanym, moim mężu. To dopiero było ciężkie. Że nie jesteśmy dla siebie z Antkiem stworzeni, wiedziałam właściwie od początku, tylko wciąż skutecznie wypierałam tę myśl.

Bardzo mi się podobał, był absolutnie w moim typie

Te oczy, niebieskozielone, głęboko osadzone, patrzące przenikliwie, mądrze, jakby ciągle zamyślone. Ta twarz subtelna, o pięknych, regularnych rysach, wąskich ustach, wyraźnych kościach policzkowych. Ręce artysty – długie palce, delikatna skóra, wypielęgnowane paznokcie. Nie jakieś brudne łapska, jak niektórzy faceci. I wrażliwość artysty. Antek grał na różnych instrumentach, komponował, pisał piosenki i wiersze. Nagrywał coś dla teatru telewizji albo dla filmu.

Na co dzień pracował w niewielkim wydawnictwie – albumy, biografie twórców, książki o sztuce.

– Mogę robić wszystko, byle tylko miało coś wspólnego ze sztuką – mawiał często.

I faktycznie, nawet gotowanie było dla niego aktem kreacji, a nie tam zwykłym pichceniem posiłku. Z najbardziej prozaicznych czynności potrafił stworzyć teatr. Swoje mieszkanie urządzał nieustannie, tu coś namalował, tam coś przemalował, tu coś zawiesił, tam coś podświetlił, a na pierwszym planie zawsze były muzyczne instrumenty – fortepian w salonie, pianino w sypialni, organy w przedpokoju, a po kątach kontrabas, skrzypce, flety, jakieś grające przedmioty, których nawet nazwać nie potrafię, z dalekich krajów.

Od początku czułam się w tym wszystkim lekko zagubiona. Przytłaczał mnie ciężar jego pasji. Odnosiłam wrażenie, że dla mnie w jego domu nie ma już miejsca. Dla mnie czy w ogóle – kobiety. Ale ładnie było, przytulnie. Chciałam móc tam wracać jak do siebie.

Jednak nigdy nie czułam się jak u siebie, nawet potem, gdy zamieszkaliśmy razem, gdy zostaliśmy małżeństwem. Na ścianach wisiały półki z płytami, poukładanymi według wykonawców i gatunków muzycznych, ale mnie nie wolno było ich ruszać.

– Powiedz, czego chcesz posłuchać, to ci włączę.
– Ale nie wiem… Mogę sama? Coś sobie znajdę, wybiorę.
– Nie, bo potem nie odłożysz na miejsce, już ja was znam, dziewczyny. Znajduję później różne płyty w różnych pudełkach, a różne pudełka w różnych dziwnych miejscach. Wcale nie lubię takich niespodzianek!

Ileż treści kryło się w jednym zdaniu. Że były dziewczyny przede mną, oczywiście nie miałam wątpliwości, ale zawsze chciałoby się być tą wyjątkową, prawda? Tą, która jest na tyle fajna, że wybaczyć jej można nawet skandaliczne pomieszanie płyt i pudełek. Wpisanie człowieka w wiecznotrwały ciąg nigdy nie jest przyjemne. A człowieka takiego jak ja…

Peszyło mnie to bardzo, gdyż nie jestem szczególnie pewna siebie. Siedzi we mnie taka trująca kombinacja. Z jednej strony czuję się osobą do bólu przeciętną, zwyczajną, pozbawioną szczególnych wartości, a już na pewno talentów. Zdaję sobie sprawę ze swoich ograniczeń, że nie jestem ani zbyt ładna, ani zbyt mądra, ani w ogóle w żadnym sensie atrakcyjna.

Z drugiej strony ta samoświadomość wydaje mi się wartością samą w sobie – przynajmniej nie należę do grona zadowolonych z siebie kretynów, zalewających fejsbuki i instagramy swoimi fotkami, i zamieniających w złoto wszystko, czego się dotkną. To już sukces. Więc bilans był taki trochę zrównoważony, ale na niskim poziomie.

Nie myślałam o sobie najgorzej

Zainteresowanie moją byle jaką osobą kogoś takiego, jak Antek, wyniosło mi ego pod niebiosa. Tak zawsze ze mną było. Przeglądałam się w oczach mężczyzn i jeśli widziałam w nich akceptację, rozkwitałam. Co z tego, że ja sama niekoniecznie ich akceptowałam? Co z tego, że wcale nie wydawali mi się aż tak wspaniali, jak sami o sobie myśleli? To było mniej ważne.

Ważne było, jak ich widzi świat, a jeśli świat trwał w zachwycie, to był to rodzaj pieczątki. Podobam się komuś, kto podoba się światu, ho, ho! Więc coś tam musi we mnie być. Idę jak w dym, nawet jeśli ten ktoś nie do końca podoba się mnie. Dość pokrętne, dość skomplikowane, a nawet przerażające, ale prawdziwe.

Ten mechanizm w przypadku Antka zadziałał szczególnie. Miałam do czynienia z kimś wyjątkowym. Z artystą. Podczas imprez, na które nieustannie był zapraszany, piękne, utalentowane kobiety kręciły się wokół niego jak pszczoły wokół kwiatka, patrząc na mnie złośliwie, ale z zazdrością. Im bardziej stawałam się obiektem babskich intryg, ich kłujących spojrzeń, znaczących uśmieszków, tym bardziej pewna byłam, że stoi za tym pożądanie mojego chłopaka.

Gdy rozmawiając z którąś z tych lafirynd przytulał mnie, głaszcząc lubieżnie po plecach i pupie, przeżywałam chwile życiowego triumfu. Każda chciałaby być na moim miejscu! Tak sobie w każdym razie wyobrażałam. Wiedziałam przecież, że niektóre już były, ale nie chciało mi się za bardzo wnikać w to, dlaczego dalej nie są. Rzucił je, ani chybi. Wybrał mnie.

Jak mi się już znudzisz, poderwę sobie Milę. Świetna malarka i popatrz tylko na te jej cycki – szepnął mi kiedyś w ucho, kompletnie pijany.

Co za palant, pomyślałam. Co ja tu robię, z nim?

Czy nie powinnam zmykać, póki pora? Powinnam była, pewnie. Ale wciąż bagatelizowałam tego typu odruchy. W końcu nikt nie jest doskonały. Szklanka jest aż w połowie pełna, a nie już w połowie pusta.

Przeszkadzała mi pedanteria Antka stojąca w tak bolesnej sprzeczności z jego artystyczną duszą. Irytowały go moje ciuchy porzucone w nieodpowiednich miejscach, to, że nie domykam szuflad, nie myję po sobie wanny i nie wkładam od razu do zmywarki kubków po kawie. Irytowały go nawet niezłożone gazety czy pootwierane książki zalegające po pokojach. A co ja poradzę, że lubię czytać wiele rzeczy naraz? Co innego w sypialni, co innego w kuchni, a co innego w łazience.

Przeszkadzał mi jego narcyzm, zbyt częste popadanie w samozachwyt. Przeszkadzało mi, że może godzinami pieprzyć przez telefon z armią przyjaciółek i przyjaciół albo oglądać kretyńskie programy w telewizji. Jak na subtelnego artystę, w kapciach był jednak trochę prozaiczny. Jego irytowała moja małomówność, skrytość, nieśmiałość, wycofanie. Skłonność do melancholii. Niewiara w siebie.

– Co tak naprawdę w tobie siedzi? – pytał nieraz w zamyśleniu.

I patrzył na mnie tak, jakby chciał przewiercić mi mózg. Najważniejszym pytaniem było, czy się kochaliśmy? Różne rzeczy mogą w człowieku drażnić, ale jednak się go kocha, nie? Miłość to zagadkowe uczucie. Więc mnie się wydawało, że go kocham. Ile razy głębiej to analizowałam, zawsze dochodziłam do wniosku: chcę być z Antkiem. Czy to się równało miłości? Chyba nie, ale wtedy o tym nie wiedziałam. Dzisiaj więcej mam do powiedzenia na ten temat.

On sam też wciąż chciał ze mną być. Czasami mnie to dziwiło, bo różnice w charakterach wypływały na powierzchnię niby tłuszcz w rosole .

– A co, jeszcze ci się nie znudziłam? – pytałam co jakiś czas kąśliwie. – Nie znęciły cię piękne obrazy i cycki Mili?
– Daruj sobie. Nawet nie pamiętam, że coś takiego powiedziałem.
– Bo byłeś zalany.
– Więc się nie liczy!

Antek coraz częściej napomykał o ślubie

– Nie boisz się zostać starą panną?
– Nie.
– A ja nie chcę być starym kawalerem!
– Na jakim świecie ty żyjesz? Teraz są single. Bycie singlem ma swoje zalety.
– Ale my nie jesteśmy singlami. Trzeba się ochajtać, pomyśleć o dzieciach. Czas leci.

Mnie się tam do ślubu nie paliło, myślę, że to było podświadome. Niby wszystko grało, ale gdzieś tam w zakamarku mózgu czy serca coś mi mówiło, że może jednak nie gra. Nie słyszałam tego głosu tak wprost, raczej cichuteńki szept, niepokojący szelest.Co tam jednak szelesty i szumy. Moja mama bardzo chciała, żebym wyszła za Antka.

Odkąd została wdową, idealizowała małżeński stan (wcześniej różnie bywało, jak pamiętam). A ja ją bardzo kocham, nie lubię jej zawodzić. Nikogo nie lubię zawodzić. Rodzice Antka też leciutko go popychali, nie mieli nic przeciwko mnie, a wyraźnie już tęsknili za wnukami. Klamka zapadła.

Mieliśmy zaręczyny i huczne wesele

Lafiryndy szlag trafił, sprzątnęłam im Antka na dobre. O ironio losu! O przeklęta, złośliwa drwino z ludzkich postanowień! Chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz mu o swoich planach, miej je w ogóle. Że tak to się musiało zapleść… Naprawdę dziwne. Kubę poznałam wkrótce po naszym ślubie, na jakimś bankiecie. Przyszedł z kimś, ale najwyraźniej była to para na jeden wieczór.

„Dziewczyno, właśnie dopiero co przysięgłaś miłość, wierność i że cię nigdy nie opuszczę. Myślisz o dziecku. Opamiętaj się”.

A tymczasem Kuba zadziałał na mnie jak płachta na byka – zapragnęłam natychmiast zaatakować. Pierwszy raz w życiu poczułam tak gwałtowny poryw emocji, kompletnie mi dotychczas nieznanych. Chyba zwykłego pożądania, co tu kryć, ale na pewno nie tylko. Nie wiedziałam, kim jest Kuba i czym się zajmuje, jak go widzi i ocenia świat, czy inne baby lecą na niego, czy też jest im obojętny. Wiedziałam za to, że chcę go poznać i najchętniej od razu przelecieć.

A potem przykuć do siebie więzami, których nie zagwarantuje żaden ślub, żadna przysięga. Dotychczas byłam Antkowi absolutnie wierna. Byłam tak dumna z tego, że mnie kocha, że inni faceci w zasadzie dla mnie nie istnieli. Miałam przecież w dłoniach prawdziwy diament. Przeraziła mnie ta moja nagła gotowość do zdrady. Skąd się wzięła, tak silna i dojmująca? Nie zastanawiałam się, po prostu to zrobiłam.

Nie byłam pijana ani naćpana, wręcz przeciwnie – opanowana jak nigdy. Zimna, a jednocześnie rozpalona. Pierwszy raz w życiu zamknęłam się z obcym facetem w łazience i mizialiśmy się do bólu, nie zwracając uwagi na walących w drzwi gości. Umówiliśmy się na następny dzień. I na następny. Było jak w niebie. To jest prawdziwa miłość, doszłam do wniosku. Właśnie to, nie tamto.

Tak bywa...

– Antek, muszę ci coś powiedzieć.

Przyszłam prosto od Kuby i byłam zdecydowana na absolutną szczerość, dłużej tak się nie dało żyć. Mogę zdradzać, ale nie jestem w stanie dalej oszukiwać. Antek leżał na kanapie. Tępo gapił się w telewizor.

– Ja też.

Popatrzył na mnie smutno. Miał minę, która walnęła mnie po twarzy. Wie. A jednak trudno, poczułam straszliwą miękkość w nogach.

– Mam zaczynać?
– Wiesz, to może ja zacznę? Wolałbym tak. Widzisz, to wyszło przez przypadek. Nieważne już, w jaki sposób. Mam złe wyniki. Bardzo złe. To rak płuc.

Był blady. Mnie też pociemniało w oczach, mało nie zemdlałam. Od dziecka jakikolwiek temat choroby wywoływał we mnie taką reakcję. Słabość. Brak tchu.

– Czeka nas trudny okres, Adela. Operacja, chemioterapia. Lekarz daje mi szanse, to jest jeszcze wczesne stadium, tylko muszę natychmiast podjąć leczenie. Damy radę?

Daliśmy. Pomagałam, na ile byłam w stanie. Ale nawet zagrożenie życia, nawet wszystkie cierpienia Antka nie przywróciły już mojej do niego miłości. Nie powiedziałam oczywiście o Kubie, próbowałam być lojalna, wierna. Nie udało się. Romans trwał i więzy między nami zacieśniały się. Kuba pomagał mnie, a ja pomagałam Antkowi. Taki to był łańcuszek. Paradoksalnie, bez Kuby nie przeszłabym przez to, nie dałabym rady w najtrudniejszych chwilach.

Prawdopodobnie jakoś bym uciekła, choćby w depresję. Na pewno byłabym mniej cierpliwa, mniej czuła, mniej bym zniosła. Wiem, jak to bywa. Nasłuchałam się opowieści na onkologicznych oddziałach. Nie każdy ma zadatki na bohaterstwo. Gdy tylko stan Antka poprawił się, gdy największe niebezpieczeństwo minęło, choć przecież wcale nie wiadomo, czy na zawsze, wyciągnęłam karty na stół. Do końca miałam wątpliwości, walczyłam ze sobą, ale zrobiłam to.

Odeszłam. To było straszne

Antek nie mógł zrozumieć, patrzył na mnie tymi swoimi pięknymi oczami i miał w nich niedowierzanie, nawet nie rozpacz, bo prawda zwyczajnie do niego nie docierała. Teściowie też jakby nie rozumieli, może wydawało im się, że śnią? Że jeszcze nie wydostali się z sennego koszmaru? Matka histeryzowała, krzyczała, płakała, wymyślała mi i… sobie. „W którym momencie popełniłam błąd, w którym?”… Zostałam suką, choć to niesprawiedliwe tak obrażać psy. Raczej jakimś wynaturzonym monstrum, potworem. Czy naprawdę nim jestem?

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Zakochałam się w zajętym mężczyźnie. Walczyłam o niego 10 lat
W internecie poznałam swój ideał, ale on nie chce się spotkać
Była dziewczyna niszczyła wszystkie moje związki
Mój 32-letni syn nie umie po sobie sprzątać ani ugotować makaronu

Redakcja poleca

REKLAMA