Nie liczyłam na to, że kogoś poznam. W moim wieku najlepiej nie liczyć już na takie rzeczy. W moim wieku… Ciągle to powtarzam, a i tak nie umiem na serio w swój wiek uwierzyć. Kiedy spoglądam w lustro, widzę całkiem jeszcze młodą i niebrzydką twarz.
To zapewne wina nieodpowiednio dobranych okularów. Jednak trudno pogodzić się z faktem, że wszystko mam już za sobą. I co? Dlatego że zostałam wdową, mam czekać w samotności na swój własny koniec? Spełniać się wyłącznie w roli babci? Nie chcę tak, nie jestem aż tak stara. Z drugiej strony – nauczyłam się, żeby zbyt wiele od losu nie oczekiwać. Nie nastawiać się na ucztę, bo się wyląduje z ochłapem, i to pod stołem. Nie szukać na siłę szczęścia, nie gonić za nim. Co najwyżej mieć oczy szeroko otwarte.
Jadąc do Kołobrzegu, zanim jeszcze wypakowałam walizkę najlepszymi kieckami, zanim nabyłam dwa kostiumy kąpielowe, ba, dużo wcześniej, nim w ogóle zarezerwowałam pokój, obiecałam sobie jedno: uwaga, uwaga. Jedna z zalet późniejszego wieku, w jakikolwiek sposób by się go nie odczuwało: człowiek umie się kontrolować, panować nad emocjami, utrzymywać dystans. Byle się nie wygłupić. Ten pan, siedzący naprzeciwko mnie w przedziale pociągu, był szalenie miły. A już specjalnie, gdy dowiedział się, dokąd jadę.
– Pierwszy raz do Kołobrzegu?
– Kiedyś byłam, ale lata temu. I to przejazdem, w podróży poślubnej.
– A teraz co, sama? Zapewne do sanatorium, troszkę się podleczyć?
– Nie, do pensjonatu. Sama z konieczności – mój mąż umarł cztery lata temu.
– Och, jakże mi przykro, naprawdę. Tak się składa, że sam też jestem wdowcem – odczekał stosowną chwilę – mogę wiedzieć, do którego pensjonatu się pani wybiera? Przepraszam za wścibstwo, ale mieszkam w Kołobrzegu, znam wszystkie jego kąty, więc…
Przedstawił mi się z czarującym uśmiechem: Jerzy.
– „Muszelka”? Nie najgorzej. Stare budownictwo, poniemieckie. Duże, wysokie pokoje, wielkie okna, komfort nie najwyższy, ale solidny. Powinno się pani podobać.
– Wyglądam na amatorkę „solidnego komfortu?” – ze zgrozą poczułam, że brzmię kokieteryjnie.
– Wygląda pani na elegancką i wyrafinowaną kobietę.
Ha, bardzo bym chciała, ale to raczej on tak wyglądał. Solidność wręcz z niego buchała. I pedanteria: zadbany zarost na twarzy, króciutko przystrzyżone siwe włosy, dżinsy świeżo wyprane i chyba nawet uprasowane, skórzane pantofle błyszczące. Bardziej charakter niż dbająca kobieta, przyszło mi do głowy, choć zapewne i jedno, i drugie, to, że wdowiec, nie musi oznaczać, że samotny.
Ja o Antka bardzo dbałam, a jednak z jakiegoś powodu wszystko leżało na nim źle, po kilku godzinach wygniecione, poplamione. Kochany był z niego facet, ale kawał flei, co prawda, to prawda. Drażniło mnie to, zawsze podobali mi się mężczyźni eleganccy, właśnie dokładnie tacy, jak ten. Zgodnie z przyjętą zasadą uznałam, że bezpieczniej będzie natychmiast się wycofać. Z przepraszającym uśmiechem wsadziłam nos w kolorowe pismo.
On – w elektroniczny czytnik. Przerzucając ze znudzeniem strony zastanawiałam się, co też może czytać taki gość jak on. I dalej, czy ma kobietę. Mieszka w Kołobrzegu, ciekawe. Restaurator, właściciel pensjonatu? Wyglądał na kogoś takiego, elegancki, nonszalancki, z pewnością dość zamożny. Same buty musiały kosztować fortunę. Co cię to obchodzi? – przywołałam się do porządku. I znowu: taki facet nie ma prawa samotnie żyć. Za piękne, żeby było możliwe.
– No to do zobaczenia wkrótce – rzucił na odchodnym, a ja gdzieś tam w środku cała zadrżałam. Wcześniej pomógł mi z walizką, zatargał ją do taksówki i wsadził do bagażnika. – Tylko nie zostaw pani na ulicy z tym ciężarem.
– Ma się rozumieć – młody człowiek spojrzał na mnie nad wyraz życzliwie. Coś od niego dostał? Poczułam się dobrze, pierwszy raz od lat ktoś się mną zaopiekował.
Zgodnie z zapowiedzią, choć oczywiście przez przypadek, spotkaliśmy się już następnego dnia. Mimo sezonowego tłoku w nadmorskim kurorcie nie jest to trudne. Wszyscy się kręcą w kółko – plaża, spacer po bulwarze połączony z zakupem „pamiątek”, smażona ryba, lody, znowu plaża, tym razem o zachodzie słońca. Zachodziło na czerwono, wielka, rozgrzana i rozedrgana kula topiąca się w szafirowym chłodzie. Siedziałam zagrzebana w ciepłym piasku i w zachwycie, gdy dobiegły mnie słowa wypowiedziane znajomym, bardzo przyjemnym, rzekłabym – kojącym głosem.
– Tak jak przypuszczałem – romantyczna dusza.
– O nieprawda, wziął mnie pan za kobietę elegancką i wyrafinowaną.
– Jedno nie przeczy drugiemu.
– A pan? Też romantyk?
– Zachody słońca zwalają mnie z nóg, więc niech się pani nie obrazi – padł na kolana tuż obok.
Blisko, bardzo blisko. Tym razem miał na sobie białe szorty i skórzane sandały, jego łydki ciemnobrązowe, stopy smukłe, o długich palcach i wypielęgnowanych paznokciach. Zakończyliśmy ten malowniczy wieczór popijając mojito w stylowej knajpce przy porcie. Było ciepło i rozkosznie.
Rozbawiony tłumek biesiadników, nienachalna muzyka, przytłumione światło, alkohol. Atmosfera, za jaką tęskniłam latami, na co dzień nie bywam w takich miejscach. Od śmierci męża w ogóle rzadko gdziekolwiek bywam. Zdziczałam i polubiłam samotność, choć jednocześnie bardzo mi ona doskwiera.
Nieraz miałam ochotę gdzieś pójść, wystroić się, zrobić na bóstwo, ale jak tylko zaczynałam myśleć o tym konkretnie – gdzie? kiedy? z kim? – cała ochota mnie opuszczała. Mój krąg znajomych nie jest szeroki – kilka koleżanek z pracy, przyjaciółka jeszcze ze szkoły, sąsiedzi.
Wszyscy żyją w parach, nie pasuję do nich
Bywam zapraszana na imieniny, letnie grille, sylwestrowe zabawy, ale konsekwentnie odmawiam. Jakże wkraczać samotnie w szczęśliwe stadła? Odwiedzam jedynie dzieci, inna sprawa, że rzadko, poza tym w sensie, o którym mówię, to się w ogóle nie liczy. Jestem mamą, teściową, babcią, wpisana w tę rolę do bólu.
Nawet bez pomocy drinka zakręciłoby mi się w głowie w tym ślicznym, przepełnionym radością życia miejscu, w którym znalazłam się tak niespodziewanie i to w jakim towarzystwie! Siedzieliśmy pochyleni ku sobie, by w narastającym gwarze nawzajem się słyszeć. Zapach jego kolońskiej wody muskał moje nozdrza, zmysłowy, delikatny. Wszystko w nim takie było – sposób mówienia, dobór słów, a nawet tematu rozmowy, każdy ruch, każdy gest. Oaza spokoju. Ktoś, na kim można się bezpiecznie oprzeć.
– Jutro zapraszam cię na obiad do siebie, gotowanie jest moją pasją – zapowiedział, gdy już mnie odprowadzał podtrzymując lekko za łokieć, nad nami wielkie stare kasztanowce z koronami podświetlonymi przez stylowe latarnie – musisz zobaczyć, jak mieszkam, jak się tu sam urządziłem.
Jerzy przeprowadził się do Kołobrzegu, gdy owdowiał.
– Nie wyobrażałem sobie życia w naszym wrocławskim mieszkaniu po śmierci Magdy. Ty dajesz radę? Naprawdę? Ja sprzedałem wszystko, dosłownie wszystko, mieszkanie, meble, książki. Czego nie sprzedałem, to pooddawałem i kupiłem apartament tutaj. Wprowadziłem się tak, jak stałem. Zacząłem życie od nowa. Mówię ci, to bardzo pomaga w pozbieraniu się.
– A co z pracą? Też zmieniłeś?
– Miałem to szczęście, że mogłem pracować w domu, na komputerze, jestem z branży informatycznej. A od roku – szczęśliwy emeryt.
– Mnie jeszcze do emerytury troszkę brakuje. Nie mogłabym tak wszystkiego rzucić, przenieść się na drugi koniec Polski. Mam dobrą pracę, dzieci, wnuki.
– To się tylko wydaje trudne. Jak już człowiek podejmie decyzję, nagle różne uwarunkowania zaczynają sprzyjać.
Zaraz, zaraz, o czym my mówimy
Anka, bądź dojrzałą, mądrą, doświadczoną przez życie Anną. Nie rozmawiaj o bzdurach, bo z twojej perspektywy wszystko, o czym opowiada, brzmi nierealnie. Nie umawiaj się na żaden obiad. Nie przyjmuj zaproszeń do domu od faceta, którego nie znasz, jak jakaś podfruwajka. Trwaj przy swoich postanowieniach, są całkiem sensowne. Uwaga, uwaga!
– Jutro będę na ciebie czekał o trzeciej. Spójrz – to ten apartamentowiec. Zapamiętasz? I tak wyślę ci wiadomość z adresem. A może chcesz, żebym po ciebie przyszedł, obiad poczeka.
W oddali majaczyła sylweta nowoczesnego, nowobogackiego budynku, tak bardzo kontrastująca z tym, w czym ja sama na co dzień mieszkam. Zobaczę chociaż raz na własne oczy, jak wyglądają te apartamenty. Nie, nie zobaczę. Uśmiechnęłam się smutno.
– Dziękuję ci, Jerzy, za zaproszenie, ale nie mogę go przyjąć. Zjem obiad w swoim pensjonacie, mam opłacone posiłki, bardzo smaczne i obfite, nie narzekam, jak to przewidziałeś.
– Co ty mówisz, Aniu? Dlaczego nie możesz przyjąć mojego zaproszenia? Nie rozumiem. Bo wykupiony obiad się zmarnuje?
– Po prostu nie. Nie muszę się tłumaczyć.
– Pewnie, że nie musisz. Tylko wiesz co? Bardzo mi przykro. Wydawało mi się, że nabraliśmy do siebie zaufania. Tyle słów dzisiaj padło, tyle zwierzeń.
– I starczy.
– Ale dlaczego? Skoro się polubiliśmy… To takie rzadkie. Nie wiem, jak tobie, ale mnie się nie zdarza spotkać kogoś i klik – z miejsca poczuć sympatię, od razu wiedzieć, że to osoba, której wszystko da się powiedzieć, opowiedzieć, a ona wysłucha i zrozumie. I jeszcze na dodatek ta zbieżność naszych przeżyć, doświadczeń… Słuchaj, mamy swoje lata. Dobrze wiesz, że to się może nie powtórzyć. Takie spotkanie, takie zrozumienie, taka niespodziewana bliskość.
Stracę szacunek do samej siebie
Zachciało mi się płakać. Mogłam podpisać się pod tym, co powiedział, obiema rękami. A jednak wypierałam to z siebie. Nie wygłupiaj się, Anka. Nie jesteś dzieckiem. Nie jesteś nawet kobietą w średnim wieku, jak to mówią? – ryczącą czterdziestką. Jesteś dużo starsza i tym głupiej będziesz się potem czuła. Bardzo głupio. Skompromitujesz się nie tylko w oczach tego obcego człowieka, ale przede wszystkim w swoich własnych. Tak, stracisz szacunek dla siebie samej. Nie dla ciebie romanse w kurortach, wracaj do wnuków, babciu.
– Nie musimy umawiać się na zicher, Aniu. Podaj mi swój numer, jutro zadzwonię. Nie będę nalegał, ale daj szansę i mnie, i sobie. Kto wie, czy jutro nie spojrzysz na wszystko inaczej. Wydajesz mi się w tej chwili trochę nieswoja. Zupełnie inna, niż do tej pory.
– Bo obudziłam się z pięknego snu.
– Nie żartuj. To nie żaden sen, choć trochę tak wygląda.
W końcu podałam mu numer telefonu. Zadzwonił jeszcze tej nocy.
– Już tęsknię – usłyszałam aksamitny głos, miękki, przywodzący na myśl bezpieczne schronienie.
– Ja też – wydusiłam przez zaciśnięte gardło. A niech tam.
– Do jutra zatem.
– Do jutra.
– Zadzwonię.
Nie byłam w stanie zmrużyć oka, upojona alkoholem, nadziejami również. On ma przecież rację, rzadko się zdarza takie spotkanie, ale jednak się zdarza i właśnie nam się przydarzyło. Czy to takie dziwne? Przecież ludzie trafiają na siebie, odnajdują swoje drugie połowy.
Obudziłam się późno i jak zaczadzona – z bólem głowy, z opuchniętymi oczami. Za oknem wył wiatr, zmiana pogody, pomyślałam, tak, zapowiadali. Próbowałam spać dalej, ale nie mogłam. Wstałam, popatrzyłam w szare niebo, znowu się położyłam. Co robić – dręczyło mnie pytanie. Na wszelki wypadek wyłączyłam telefon. I tak – poza nim, jeśli rzeczywiście – nikt do mnie nie zadzwoni.
Wreszcie energicznie wyskoczyłam z łóżka i zrobiłam kilka przysiadów, ubrałam się i ruszyłam na plażę. Kocham wiatr i chmury. Kocham iść szybko i wdychać ostre nadmorskie powietrze. Dolegliwości odeszły precz. Włączyłam komórkę – nowa wiadomość: od Jerzego. „Gotuję od rana, ciekawe, czy ci się spodoba menu. Proszę, odezwij się”. Wciąż nie wiedziałam, czy to zrobię.
Wróciłam do pokoju, włączyłam telewizor, przerzuciłam kilkadziesiąt kanałów. Sięgnęłam po mój zapas kolorowych pism, ale przerwałam ich przeglądanie uświadamiając sobie, że nie rozumiem, co czytam. I wtedy rozpoczęłam przygotowania: natrysk, mycie głowy, układanie fryzury. Całkiem, całkiem – oceniłam się w lustrze. Zadzwoniłam i zapowiedziałam, że sama przyjdę. Schodziłam po schodach lekkim krokiem, nagle ubyło mi z dziesięć lat.
A potem to już ze ćwierć wieku. Czas zaczął biegnąć do tyłu, świat stanął na głowie. Nigdy nie był ze mnie typ romansowy. Zostałam wychowana na kobietę zasadniczą, kiedy poznałam Antka, a był pierwszym moim mężczyzną, inni przestali dla mnie istnieć. Tak należało, tak wypadało. Po ślubie ścięłam włosy, zaczęłam ubierać się i zachowywać jak przystało mężatce. Byłam wierną i lojalną żoną, kochałam Antka, ale doskwierała mi świadomość, że nie wszystko między nami układa się najlepiej. Na przykład współżycie seksualne, które nigdy mnie nie satysfakcjonowało, a w końcu, już na kilka lat przed śmiercią Antka, całkowicie ustało.
Wierzyłam, że powodem była jego długoletnia choroba, tym bardziej godziłam się z takim stanem rzeczy, jakże miałabym go zmienić? Kiedy zostałam wdową, uznałam, że za późno dla mnie na przygody. Tylko podświadomie wciąż jeszcze czekałam, czekałam. I się doczekałam.
To naprawdę było jak w filmie, a najbardziej seks. Sama nie wiem, jak mi się to udało, ale jakimś cudem rozluźniłam się. Stwierdziłam, że skoro już podjęłam decyzję, skoro do niego poszłam, skoro mu zaufałam… Niech się dzieje, co chce, jestem dorosłą kobietą, krzywdy nikomu nie czynię.
Do końca mojego pobytu w Kołobrzegu spotykaliśmy się codziennie, każde spotkanie kończyło się, bądź też po prostu zaczynało, w łóżku. W wieku pięćdziesięciu ośmiu lat dowiedziałam się, co oznacza seksualne dopasowanie, śmieszne, nie? A właściwie wcale nieśmieszne.
W euforii tworzyliśmy plan: wracam do Warszawy i oczekuję na jego wizytę, ciąg dalszy miodowych wakacji. I jeśli po rozłące uznamy, że nic się nie zmieniło, że żadnemu z nas nie przeszło, że tęsknimy i chcemy być razem, zaczniemy myśleć o wspólnym życiu. Tu albo tam, sprawa drugorzędna.
Za piękne, żeby było możliwe. Sama w to wszystko nie wierzyłam. Idiotka – strofowałam się po cichu. Zamarzyło się starej babie szczęście. Prawdopodobnie Jerzy skasuje mój numer telefonu, gdy tylko pociąg wyruszy z peronu. Ile podobnych debilek zdołał już zaliczyć? Na pewno wiele, kobiety to jednak głupie stworzenia są, naiwne, łatwowierne. A już szczególnie na wakacjach, poza domem, z dala od śledzących je oczu. Miałam być taka ostrożna, dlaczego nie byłam?
Ciągle jeszcze się boję
Na dworcu śledziłam każdy mięsień jego twarzy. Zdradzi się? Nie, zbyt wytrawny z niego gracz.
– Dlaczego tak dziwnie na mnie patrzysz? Aniu, co z tobą?
Byłam bliska zemdlenia. Przeraźliwy ciężar na piersiach, w gardle twarda kość, w mózgu kłąb waty.
– Jestem zdenerwowana. Nie mówiąc o tym, jaki to żal, że wszystko się kończy. Szczęście to chwila, a rozpacz jest otchłanią.
– Przestań, proszę, uspokój się. Nic złego się nie dzieje. Za chwilę się znów zobaczymy, czas szybko zleci, zobaczysz, kochana. Nic się nie kończy, przeciwnie, dopiero zaczyna. Uśmiechnij się. Aniu!
Mam mu wierzyć? – serce łomotało mi w rytm stukającego pociągu. Przecież lepiej od razu pogodzić się z porażką. Nikomu nie należy ufać. A już na pewno przystojnym i zamożnym mężczyznom zamieszkałym w nadmorskich kurortach. Było pięknie, było miło, a teraz trzeba o tym zapomnieć i wrócić do rzeczywistości. Koniec balu, panno Lalu. I faktycznie: uspokój się, uśmiechnij i głowa do góry. To żaden dramat.
Zadzwonił, zanim dojechałam do domu. I drugi raz, przed zaśnięciem. I następnego dnia – wiele razy. Czekam. Czy przyjedzie? Twierdzi, że się wybiera, że nie może się doczekać, tylko… Ciągle jeszcze się boję, ale coraz bardziej mu ufam i wierzę. Skoro dzwoni… Skoro mówi, że kocha, tęskni, pożąda… Popełniam błąd?
Czytaj także:
„Jako nastolatka zakochałam się w kuzynie, a on opędzał się ode mnie jak od natrętnej muchy. Po latach zrozumiałam, dlaczego”
„Zakochałem się w korepetytorce. Nieważne, że mogłaby być moją matką, ciągle myślałem o jej zgrabnym ciele...”
„Na początku kariery nauczycielskiej zakochał się we mnie uczeń. On też nie był mi obojętny, ale bałam się skandalu...”