„Wygrałem w totka razem z kolegami z wojska. Po latach zmówili się, żeby odebrać mi pieniądze”

mężczyzna, którego koledzy chcieli oszukać fot. Adobe Stock, fizkes
„Każdy z nas wybrał swoją kombinację cyfr, ale mieliśmy uczciwie podzielić się wygraną. Kupiłem mieszkanie, samochód, a kontakt z chłopakami się rozluźnił. Po latach okazało się, że podali mnie do sądu, żebym ich spłacił”.
/ 21.12.2021 12:41
mężczyzna, którego koledzy chcieli oszukać fot. Adobe Stock, fizkes

Kiedyś każdy pijak świetnie znał zasadę, że do wypicia pół litra trzeba trzech wspólników. Koszt na głowę niewielki, a ilość alkoholu wystarczająca. Nic więc dziwnego, że trzech kumpli z wojska próbowało zastosować tę regułę w innej sprawie… Byłem jednym z nich. Razem z Mirkiem i Adasiem służyliśmy w tej samej brygadzie wojsk zmechanizowanych, ulokowanej na północy Polski.

Tacy trzej pancerni, tyle że bez psa

Zaprzyjaźniliśmy się i zawsze razem wychodziliśmy na przepustkę. Najpierw była skrzynka piwa na rynku, a dopiero potem wsiadaliśmy do trzech różnych pociągów, jadących w trzy różne strony Polski. Ten szczęśliwy dzień wydarzył się pod sam koniec służby. Wyszliśmy razem na ostatnią przepustkę i wkrótce byliśmy już po kilku piwach. Koło kolektury Lotto Adaś nagle zatrzymał się i zaproponował, żebyśmy wspólnie kupili kupon. Ochoczo temu przyklasnęliśmy – z alkoholem w żyłach każdy jest wielkim optymistą.

– No, tylko wiecie – powiedział Adaś – jak wygramy ten milion, to się dzielimy po równo, każdemu jedna trzecia!

To było absolutnie oczywiste, pewne i jasne jak słońce. Zwłaszcza że to nie był zwykły milion, tylko kumulacja – dwa miliony. Zrzuciliśmy się na kupon, a właściwie zrzuciłem się ja z Mirkiem, bo Adaś miał już tylko jakieś grosze. Mirek dał cztery złote, ja osiem i obstawiliśmy trzy zakłady Multilotka.

Każdy skreślił jeden zestaw cyfr

Nie pamiętam swoich numerów. Pewnie skreśliłem datę urodzin mojej ówczesnej dziewczyny, Adaś wybrał „chybił trafił”, a Mirek zastanawiał się najdłużej – był z nas trzech najbardziej systematyczny i dokładny. Popędzaliśmy go nawet, żeby móc już pójść na kolejne piwo. Zapłaciliśmy, i Mirek, jako ten najmniej roztargniony, schował kupony. Godzinę później rozjechaliśmy się do domów. Szczerze mówiąc – zupełnie zapomniałem o losowaniu. Tak naprawdę ani przez chwilę nie wiązałem z nim żadnych nadziei.

Kiedy trzy dni później wysiadłem z powrotnego pociągu na dworcu w miasteczku, Mirek z Adasiem stali na peronie. Najwyraźniej czekali na mnie. Zdziwiłem się, bo nigdy wcześniej tego nie robili. Obaj mieli bardzo dziwne miny. Zapytałem, co się stało, ale bez słowa zaciągnęli mnie na koniec peronu, upewniając się, czy nikt za nami nie idzie.

– Wygraliśmy w totka! Na jeden z naszych kuponów padła dziesiątka!

Pomyślałem, że to mi się śni, ale moi kumple byli pewni swego.

– Waldek, to nie żart! Mirek już był w kolekturze! Wszystko się zgadza, za kilka dni te pieniądze będą do odebrania! Jesteśmy bogaci!

Byłem zachwycony. Jedna trzecia z dwóch milionów dawała kwotę trudno wyobrażalną dla młodego chłopaka z prowincji, jakim wtedy byłem. Pomyślałem od razu o samochodzie, który kupię, ciuchach, prezentach dla dziewczyny. Same głupoty, ale… Mój tata ma dobrze prosperujący warsztat blacharski, a mnie nigdy niczego nie brakowało. Zresztą z Adasiem i Mirkiem było podobnie. Żaden z nas trzech nie cierpiał biedy ani nie musiał pomagać ubogiej rodzinie. Zapowiadały się wielkie przyjemności!

Wygrana kombinacja cyfr była na kuponie wypełnionym przez Mirka. To znaczy tak twierdził Mirek, bo kartka na której ponoć zapisał swoje numery ani zygzak z tyłu kuponu nie stanowiły żadnego dowodu. Wykluczyć można było tylko „chybił trafił” Adasia. Ale to nie miało przecież żadnego znaczenia, skoro dzieliliśmy się po równo…

Kupiłem mieszkanie, starczyło też na auto

Zaraz po przejściu do cywila Mirek dostał kasę i natychmiast przekazał nam nasze, dokładnie wyliczone, udziały. Podczas trzech pożegnalnych imprez w trzech domach obiecaliśmy sobie, że nigdy nie stracimy kontaktu. Kupiłem nie tylko samochód, ale i fajne, dwupokojowe mieszkanie w bloku, a pięćdziesiąt tysięcy odłożyłem na ślub. Dwa razy tyle dałem ojcu, który dzięki temu kupił maszyny i uruchomił wymarzoną wulkanizację. I to ja miałem być jego wspólnikiem! Nie wierzcie nikomu, kto twierdzi, że pieniądze nie rozwiązują żadnych problemów.

W tamtym momencie byłem naprawdę bardzo szczęśliwy. Rok później się ożeniłem, potem urodziło się dziecko. Nie dotrzymaliśmy tylko z chłopakami obietnicy, że zachowamy kontakt – straciliśmy go całkowicie. Każdy z nas zajął się swoim, poważnym życiem.

Dlatego ten telefon Adasia bardzo mnie zaskoczył

Minęło sześć lat, a my wciąż nie mogliśmy się umówić.

– Waldek, przepraszam, tak nagle się pojawiam i zawracam ci… no, wiadomo. Ale jest taka dziwna sprawa…

Adaś wyraźnie nie miał śmiałości czegoś powiedzieć, więc rzuciłem, żeby się nie wygłupiał i walił prosto z mostu.

– Widzisz, stary, chodzi o tego naszego lotka i tamte miliony… Odezwał się do mnie Mirek i powiedział, że trzeba by jednak się zastanowić, jak to powinno być podzielone. Że tak jak zrobiliśmy wtedy, to było dla jaj, a to jest poważna sprawa…

Zdębiałem. Pomyślałem, że Adaś mnie podpuszcza, ale każda minuta rozmowy dowodziła, że tak nie jest. Powoli wyłożył mi całą grozę pomysłu Mirka. Otóż Mirek twierdził, że to on powinien był dostać większość wygranej, bo to on wybrał właściwe cyfry. Upierał się, że ma dowody – zanotował swoje numery i oznaczył kupon parafką. Co prawda kupon był teraz w Totalizatorze, ale Mirek miał w ręce mocny argument – to on zgłosił się do kolektury i oficjalnie był jedynym zdobywcą nagrody.

– Bo, widzisz, stary – Adaś sapał nerwowo w telefon – Mirek twierdzi, że on nam wtedy tylko pożyczył te pieniądze i że mamy mu oddać, inaczej będzie dochodził swoich praw…

Kiedy ochłonąłem z szoku, pomyślałem sobie, że sytuacja jest bardzo poważna. Dla komornika nasze szczeniackie umowy nie znaczyły nic. Mirek miał za sobą prawo, bo oficjalnie to on zapłacił podatek od wygranej. A ja miałem na koncie w banku przelew od niego, z którego nie mogłem się wytłumaczyć. Ba. Było dużo gorzej. Żeby uniknąć płacenia podatku od darowizny, nasze przelewy od Mirka nosiły tytuł „pożyczka”…

No i co? Nie jest wam łyso? Przechytrzyłem was!

Sprawa pachniała sądem. Natychmiast pomyślałem o Bożenie, mojej szwagierce i absolwentce prawa, która odbywała staż w warszawskiej kancelarii. Bożena nie miała jeszcze doświadczenia, ale zawsze była wyjątkowo zdolna.

– Moim zdaniem wasz kolega popadł nagle w kłopoty finansowe, stąd ta akcja. Jest kiepsko, ale jeżeli będziecie obaj zeznawali jak było naprawdę, to sąd może uwierzyć wam, a nie temu cwaniakowi. Musicie tylko się dobrze dogadać, bo najmniejsza różnica będzie wykorzystana przeciwko wam…

Zadzwoniłem do Adama i zaproponowałem natychmiastowe spotkanie. Było dla mnie oczywiste, że stworzymy sojusz przeciw chciwości Mirka, jechaliśmy przecież na tym samym wózku. Dlatego zdziwiłem się, kiedy Adaś zaczął odkładać nasze spotkanie. Tłumaczył się jakimiś rodzinnymi sprawami, ale czułem, że to pretekst. Kiedy przestał odbierać moje połączenia, wiedziałem, że coś tu nie gra.

Bomba wybuchła niedługo później. Zadzwonił do mnie Mirek. Zimny, wyrachowany drań, przedstawił swoje żądania bez grama obciachu. Jak mnie poinstruowała Bożena, nie awanturowałem się, nie wymyślałem mu. Grzecznie powiedziałem, że nie zgadzam się z jego wersją wypadków, kasy nie oddam i w razie potrzeby będziemy z Adamem dowodzili swoich racji w sądzie.

– Z Adamem? Nie sądzę, żeby był zainteresowany – wycedził Mirek z jakąś taką satysfakcja w głosie. – Jak pewnie pamiętasz, to Adaś był pomysłodawcą naszej gry. To oczywiste, że z tego tytułu należy mu się udział w wygranej. Umorzyłem jego dług. Z pewnością potwierdzi w sądzie, że było właśnie tak, jak mówię…

Tego dnia miałem naprawdę podły humor. Mirek wyczuł zagrożenie i postanowił przekupić Adasia. Dwóch moich serdecznych kumpli dogadało się, żeby mnie oszukać i okraść. Nie wiem, czy bardziej dokuczał mi lęk o pieniądze, mój dom i moje życie, czy rozczarowanie kumplami. Byłem na przegranej pozycji – zeznania ich dwóch przeciw moim musiały przeważyć. Załamałem się.

Zacząłem nawet rozważać ucieczkę za granicę…

Bożena, gdy do niej zadzwoniłem, zmartwiła się obrotem sprawy, ale powiedziała, że spędzi sobotę w bibliotece, a potem się odezwie. W niedzielę nie miałem siły wstać z łóżka ani pobawić się z córeczką. A Bożena zadzwoniła dopiero wieczorem… Jej plan był odważny. Kiedy jednak w końcu przyszło wezwanie do sądu, zrobiłem dokładnie tak, jak powiedziała. Nie zatrudniłem adwokata. Jak przypuszczała Bożena, uśpiłem tym czujność prawnika Mirka.

Sędzia bez problemu zgodził się na moją propozycję, żebyśmy wszyscy trzej złożyli zeznania precyzyjnie odtwarzające wydarzenia tamtego dnia. Ja powiedziałem prawdę, moi koledzy skłamali, twierdząc, że nagroda miała przypaść temu, kto skreśli szczęśliwe cyfry. Każdy z nas opisał szczegóły wizyty w kolekturze i wszyscy powiedzieliśmy to samo – ja dałem osiem złotych, a Mirek dołożył cztery…

I to był ten prawniczy „hak”, o który chodziło Bożenie. Sąd uznał, że kupno zakładu miało większe znaczenie dla wygranej niż skreślenie tych, a nie innych cyfr. Na koniec usłyszałem jeszcze, że to mnie należą się dwie trzecie nagrody, a Adam, który nie dał pieniędzy, nie ma żadnych praw… Nie, nie odebrałem Adasiowi jego kasy, nie jestem tak pazerny jak okazał się Mirek. Choć Adam okazał się dupkiem, to jednak on wymyślił to całe losowanie. Wszystko zostało więc tak, jak było. Tylko ja, kiedy słyszę słowa „kolega z wojska”, zamykam drzwi na dodatkowy zamek. 

Czytaj także:
Miałam być włoską księżniczką, a zostałam workiem treningowym
Moja matka wywołała skandal, bo miała 12 lat młodszego chłopaka
Po powrocie z zagranicy byłem w domu jak zbędny mebel

Redakcja poleca

REKLAMA