Po powrocie z trzyletniego kontraktu czułem się w domu niepotrzebny. Moje dziewczyny doskonale radziły sobie beze mnie, porozumiewały się szybko, czasem nie byłem w stanie się zorientować, o czym mówią. Arleta ze wszystkim zwracała się do mamy, niecierpliwiła się, kiedy próbowałem się wtrącić. „Oj, tata, daj spokój” – mówiła z lekkim pobłażaniem, z każdym dniem odtrącając mnie coraz bardziej. A przecież nie tak bywało między nami, zanim wyjechałem! Olga jakoś miała o czym z nią rozmawiać. Nie to co ja…
Miała teraz 16 lat i tata przestał być dla niej ważny, okej, ale chyba nie do tego stopnia, by całkowicie mnie izolować. A tak się właśnie czułem, z dnia na dzień tracąc nadzieję na dotarcie do córki. Była dla mnie ważna, zajmowałem się nią na równi z Olgą, a jednak nie umiałem odbudować bliskości, jaka między nami była. Im bardziej się starałem, tym większe ponosiłem fiasko, tym bardziej wychodziłem na idiotę, a w każdym razie tak się czułem.
Poczytałem sobie o dorastających dzieciach i postanowiłem przeprowadzić z Arletą poważną rozmowę. Zapukałem do jej pokoju (Olga nigdy tego nie robiła), wszedłem i poczułem się jak nieproszony gość. Córka spojrzała na mnie pytająco, ale nie powiedziała ani słowa na zachętę. Chrząknąłem.
– Ari, kochanie, pamiętasz, jak dobrze się razem bawiliśmy? Szaleliśmy na placu zabaw, jeździliśmy do lasu, zbieraliśmy kasztany. Zrobiliśmy kiedyś z nich rodzinę ludzików…
– Tato, kiedy to było – przerwała mi zdziwiona Arleta. – Zebrało ci się na wspomnienia?
– Eee, nie – straciłem wątek. – Tylko wydaje mi się, że powinniśmy spędzać więcej czasu razem, odbudować naszą relację. Pamiętaj, że tata cię kocha.
Z jej twarzy wyczytałem, że trafiłem jak kulą w płot.
– Tata, co ci się stało? Masz doła? – spytało moje przenikliwe dziecko. – Też cię kocham i mogę pójść z tobą na spacer, tylko nie teraz, bo mam sporo nauki.
– Jutro? – uchwyciłem się cienkiej nitki porozumienia.
– Jutro umówiłam się z dziewczynami – spojrzała na mnie, jakbym spadł z księżyca. – Zgadamy się jakoś, chyba to nic pilnego? Mam nadzieję, że nie chcesz robić ludzików, kasztanów już i tak nie ma.
Teraz ja poczułem się jak dziecko
Napraszałem się na spacer, na który nie miała ochoty. Znów poczułem, że mnie odrzuca.
– Dobra, zgadamy się – wycofałem się z obcego terytorium, jakim stał się pokój mojego dziecka.
Godzinę później wróciła Olga, bez ceregieli wparowała do Arlety, pogadała z nią chwilę. Rozmowa interesowała obie, nie była wymuszona jak moje bąkanie. Wiele bym dał za tak naturalną wymianę zdań… Wieczorem upewniłem się, że Arleta nie słyszy, i zagadnąłem Olgę.
– Nie wydaje ci się, że mała mnie unika? Odzwyczaiła się ode mnie, nie mamy wspólnych spraw, nie jestem jej potrzebny. Ty wiesz o niej wszystko, ja nic. Źle się z tym czuję.
– Masz doła? – zainteresowała się żona. – Arleta wspominała, że coś cię męczy, pytała nawet, czy jesteś zdrowy. Podobno zaskoczyłeś ją wyznaniami i wspomnieniami z dzieciństwa. Według niej tak zachowują się ludzie stojący nad grobem. Przestraszyłeś ją.
– Skoro tak się o mnie boi, dlaczego nie spytała wprost, co mi dolega? – zirytowałem się. – Ale nie, poszła z tym do ciebie. O to właśnie mi chodzi, o wykluczenie. Wyrzuciła mnie na margines. Nie czuję już więzi, jaka między nami była, i obawiam się, że ten stan z czasem tylko się pogłębi. Próbowałem do niej dotrzeć i patrz, jak to się skończyło. Problem w tym, że ja się z tym nie godzę. Nie jestem facetem, który nie angażuje się w wychowanie własnego dziecka.
– Nie jesteś – zgodziła się Olga. – Masz trochę racji. Podczas twojej nieobecności Arleta przestała być dzieckiem i stała się nastolatką. Mnie też nie całkiem dopuszcza do swoich spraw.
– Widzę to inaczej. Rozmawiacie jak przyjaciółki, wszystko ci mówi. – To tylko tak wygląda. Ari nigdy nie będzie już przylepnym dzieckiem, które pchało się na kolanka, nie mogło żyć bez mamy i taty. Powoli się usamodzielnia, chociaż będzie z nami jeszcze długo.
– Całe szczęście, bo już myślałem, że uważasz ją za dorosłą – spojrzałem na żonę z ukosa. – Arleta jest jeszcze dzieckiem.
– Chciałbyś, tatuśku – Olga cmoknęła mnie macierzyńsko w czółko.
Odsunąłem się. Tak właśnie traktowało się mnie w tym domu, jak zbędny mebel. Chcąc nadrobić stracone lata, skierowałem całą uwagę na Ari. To ja pierwszy odkryłem, że koleżanki, z którymi się umawia, przybrały postać wysokiego szatyna.
Miał na imię Aleksander i od razu mi się nie spodobał
Mam nosa do ludzi, na ogół się nie mylę. Ten smarkacz nie zasługiwał ani na zaufanie, ani na moją córkę. Tym razem nie pukałem, drzwi były otwarte.
– Jak będzie z naszym spacerem? – zagaiłem.
Od czegoś trzeba było zacząć.
– Oj, tata – jęknęła Ari. – Dziś nie mogę.
– Spotykasz się z Aleksandrem? – wziąłem do ręki jakąś książkę i oglądałem ją uważnie.
Córka przejawiła nagłą czujność.
– A jeśli tak? To mój kolega, jest w porządku – powiedziała bojowo, gotowa bronić prawa do prywatności.
– To świetnie – odłożyłem książkę. – Ja właściwie w innej sprawie. Gdybyś kiedykolwiek potrzebowała transportu, dzwoń do mnie. O każdej porze dnia i nocy, nieważne, gdzie będę i w jakim stanie ty będziesz. Przyjadę po ciebie, przywiozę cię do domu i nic nie powiem. Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze. Nie chcę, żebyś wracała wieczorem sama, dajmy na to od koleżanki.
– Ale tato, o co ty mnie podejrzewasz, w jakim stanie mam niby być? – podniosła głos Ari.
– Nieważne – uciąłem.– Jakby co, dzwonisz do mnie. Tylko tyle, kochanie. Chyba dasz radę zapamiętać? Dzwonisz. Do mnie.
– Dobra, zapamiętam – Arleta niespodziewanie się zaśmiała. – Kochany jesteś, tatku, ale to niepotrzebne. Mam z kim wracać.
Pierwszy raz od powrotu czułem, że ja i Arleta naprawdę rozmawiamy. A to, co powiedziałem, było potrzebne. Mam trochę lat na karku, ale jeszcze pamiętam młode lata. Różnie bywa, lepiej mieć zabezpieczenie.
Poprosiła, bym po nią przyjechał
Pewnego wieczora Ari zadzwoniła. Czekaliśmy na nią, było już późno, godzinę temu miała być w domu. Przysłała uspokajającego SMS-a, ale nie odbierała telefonu. Natychmiast po nią pojechałem. Czekała na ulicy. Sama, chociaż podobno spotkała się z Aleksandrem. Wsiadła do samochodu. Tak jak obiecałem, o nic nie pytałem, ale ile mnie to kosztowało, ludzkie słowo nie opisze. Po chwili Arleta siąknęła nosem, raz i drugi. Nie wytrzymałem, zjechałem na bok i rzuciłem w przestrzeń:
– Chodzi o tego chłopaka?
Arleta kiwnęła głową. Natychmiast zacząłem zawracać z zamiarem dorwania gówniarza, który skrzywdził moją córkę.
– Tata, co robisz? – Ari odgadła moje zamiary i niespodziewanie zaczęła się śmiać, dość histerycznie zresztą. – On nic nie zrobił. My tylko… No, zerwaliśmy. Nie musisz go od razu zabijać.
Nie było mi do śmiechu, ale zawtórowałem jej, żeby wiedziała, że jestem z nią. Pośmialiśmy się trochę, dziecko otarło oczy, nos i z powrotem pogrążyło się w smutku złamanego serca. Aż mnie od tego bolało w środku, a mimo to czułem się dziwnie lekki. Ari wróciła do mnie, nie całkiem tak, jak to sobie wyobrażałem, ale też fajnie. I pomyśleć, że zawdzięczam to Aleksandrowi! Mimo to nie doradzałbym mu spotkania ze mną. Czasem bywam niewdzięczny do bólu…
Czytaj także:
Przeprowadzka na wieś z marzenia stała się traumą. Wszystko przez sąsiadów
Kiepski kontakt z matką zrujnował mi samoocenę. Zawsze słyszałam, że się nie nadaję
Mój mąż jest dobry i wierny. Ale... zapomniał zupełnie, że jestem kobietą