„Ukochany bił mnie... nawet w ciąży. Byłam jego workiem treningowym, a miałam być księżniczką”

kobieta, która stała się ofiarą damskiego boksera fot. Adobe Stock, StockPhotoPro
„Gdy po badaniu USG okazało się, że urodzę dziewczynkę, Carmelo wpadł w szał. - To miał być chłopiec. Syn. Zawiodłaś mnie. Nigdy ci tego nie zapomnę – wysyczał przez zaciśnięte zęby, a potem zamachnął się i uderzył mnie w twarz. Tak mocno, że straciłam równowagę i uderzyłam głową o kant stołu”.
/ 20.12.2021 09:44
kobieta, która stała się ofiarą damskiego boksera fot. Adobe Stock, StockPhotoPro

Nawet chwili się nie zastanawiałam. W naszym miasteczku nie miałam szans na świetlaną przyszłość. Mieszkałam z rodzicami i bratem, w sklepie zarabiałam grosze. A tam… Mogło być tylko lepiej. Przez dwa miesiące wykułam na pamięć mini rozmówki polsko-włoskie.

A potem wsiadłam w samolot i wylądowałam w Rzymie

Już na miejscu wszystko ułożyło się lepiej, niż się spodziewałam. Agnieszka, tak jak obiecała, od razu załatwiła mi legalną pracę w firmie sprzątającej. Byłam ubezpieczona, nieźle zarabiałam i dostawałam wypłatę na czas. Wynajęłam pokój u miłej starszej pani. Miała na imię Maria. Wieczorem zawsze zapraszała mnie do siebie na pogaduchy i coś do zjedzenia. Chętnie z nią rozmawiałam bo dzięki temu uczyłam się języka.

To właśnie przez nią poznałam Carmela. Był jej dalekim kuzynem. Któregoś dnia przyjechał w odwiedziny, zobaczył mnie i jak później powiedział, pokochał mnie jak nigdy nikogo. A że umiał pięknie mówić o miłości, wkrótce odwzajemniłam jego uczucie. Początki znajomości były obiecujące.

Carmelo był słodki, czuły, dobry i opiekuńczy. Tłumaczył, że od lat jest w separacji z żoną, że wkrótce dostanie rozwód. A wtedy natychmiast weźmiemy ślub. „Tamto małżeństwo to była pomyłka. Pierwszy raz w życiu jestem pewien, że założę obrączkę właściwej kobiecie” – mówił. Aby udowodnić, że ma uczciwe zamiary, pojechał ze mną do Polski poznać moich bliskich. Oczarował ich w jednej sekundzie. Drogimi prezentami, uśmiechem, szarmanckim zachowaniem.

„Trzymaj go córeczko i nie puszczaj. To najwspanialszy mężczyzna na świecie. Zapewni ci wszystko, czego tylko zapragniesz” – piała z zachwytu mama.

A inni ochoczo jej wtórowali. Wtedy czułam się tak, jakbym co najmniej dziesięć milionów w totka wygrała. Z dumą przechadzałam się z ukochanym uliczkami naszego miasteczka. Z lubością wychwytywałam zazdrosne spojrzenia koleżanek ze szkoły. Chciałam żeby wszyscy wiedzieli, jakie wielkie szczęście mnie spotkało.

Po powrocie do Włoch już nie wróciłam do pani Marii

Zamieszkałam z Carmelem. Nie chciał, żebym pracowała, więc zwolniłam się z firmy. To był mój pierwszy wielki błąd. Gdybym miała własne pieniądze, może zdołałabym uciec wcześniej. A tak… Byłam zdana na jego łaskę. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to oznacza.

Myślałam, że będę jego księżniczką. Trwałam przy swoim Włochu, wmawiając sobie, że złe chwile miną… Czar prysł już po miesiącu. Mój ukochany zaczął się zmieniać. Stał się opryskliwy, agresywny, zaborczy. Z byle powodu urządzał awantury. Szarpał za włosy, bił, wyzywał. Starałam mu się schodzić z drogi ale zawsze znalazł powód by mnie uderzyć. A ja nie potrafiłam się bronić. Byłam w obcym kraju, z dala od rodziny, bez pieniędzy, bo Carmelo nie dawał mi ani grosza. Nie pozwalał mi się z nikim spotykać, a nawet rozmawiać przez telefon.

Gdy wychodził do pracy, często zamykał mnie na klucz. Straciłam kontakt z przyjaciółkami z dawnej pracy, nawet z Agnieszką. Mogłam dzwonić tylko do Polski, do mamy. I to przy nim. Nie rozumiał o czym mówimy, ale nagrywał każdą rozmowę. A potem dawał do tłumaczenia jakiemuś zaprzyjaźnionemu Polakowi. Chciał wiedzieć, czy się na niego nie skarżę. Nie skarżyłam się.

Wstydziłam się, że nie jestem księżniczką, tylko workiem treningowym. Nikt przecież nie lubi się przyznawać do tego, że jego marzenia wzięły w łeb.

Poza tym bałam się, że mama mi nie uwierzy

Dla niej Carmelo był przecież ideałem. Trwałam więc przy swoim Włochu, wmawiając sobie, że wkrótce złe chwile miną i wszystko między nami się ułoży. Bo przecież on w głębi duszy jest dobrym człowiekiem. Tylko stres go wykańcza. Kłopoty w pracy, z rozwodem, z alimentami na trzy córki… Po półtora roku wspólnego życia zaszłam w ciążę. Wstąpiła we mnie wtedy nadzieja… Łudziłam się, że mój ukochany oszaleje ze szczęścia i przypomni sobie, jak bardzo mnie kocha. I rzeczywiście, przypomniał sobie.

Prawie nosił mnie na rękach, przepraszał za swoje dotychczasowe zachowanie, obiecywał, że to się nigdy nie powtórzy. Tak bardzo się cieszyłam. Myślałam, że czarne chmury wiszące nad moim życiem wreszcie się rozstąpiły. Ale nie… Gdy po badaniu USG okazało się, że urodzę dziewczynkę, Carmelo wpadł w szał. „To miał być chłopiec! Syn! Zawiodłaś mnie! Nigdy ci tego nie zapomnę” – wysyczał przez zaciśnięte zęby, a potem zamachnął się i uderzył mnie w twarz.

Tak mocno, że straciłam równowagę i uderzyłam głową o kant stołu. Nie jestem pewna, ale chyba na chwilę straciłam przytomność. W każdym razie, gdy doszłam do siebie, wiedziałam jedno: że muszę uwolnić się od Carmela. Przecież już nie chodziło tylko o mnie, ale także o moje dziecko. Wiedziałam, że tu, we Włoszech, nie mam na to szans.

Musiałam jak najszybciej dostać się do Polski

Nie obchodziło mnie, jak zareagują najbliżsi, mieszkańcy miasteczka. Nie myślałam, czy będą się śmiać, wytykać mnie palcami. Zapomniałam o wstydzie. Chciałam tylko chronić córeczkę. Bałam się, że jeśli nie ucieknę, to ją stracę jeszcze przed narodzinami. Bo Carmelo uderzy jeszcze mocniej, bo kopnie w brzuch… Przez następne dni urabiałam Carmela. Byłam potulna, grzeczna, cicha.

Odgadywałam jego pragnienia, spełniałam wszystkie życzenia. A w międzyczasie rzucałam niby od niechcenia, że chciałabym z nim pojechać do rodzinnego domu. Bo mama i tata nie mogą już doczekać się, kiedy go zobaczą, bo jak urodzę, to nie będzie czasu na podróże… W końcu się zgodził. Gdy wsiadaliśmy do samolotu, wiedziałam, że na zawsze żegnam się z Rzymem. Rodzice przyjęli Carmela iście po królewsku. Przygotowali wystawną kolację, zaprosili gości.

Wtedy jeszcze nie wiedzieli, dlaczego naprawdę namówiłam go na przyjazd. Byli przekonani, że między nami wszystko świetnie się układa. Carmelo świetnie odgrywał rolę czułego narzeczonego i szczęśliwego przyszłego ojca. Gdy wieczór dobiegł końca i wszyscy poszli spać, wzięłam mamę na stronę.

– Chcę ci powiedzieć, że nie wracam już do Włoch…
– Przeprowadzacie się z Carmelem do Polski? To wspaniale! – ucieszyła się.
– Nie. On wyjeżdża, ja zostaję.
– Ale dlaczego? Nie jesteście szczęśliwi? Przecież spodziewasz się jego dziecka!
– I to jedyne, co mi po nim dobrego zostanie. To bydlę, damski bokser. Nie chce go więcej widzieć na oczy – odparłam.

Przez następne godziny opowiadałam mamie o tym, jakie to życie zgotował mi Carmelo. O biciu, poniżaniu, wyzwiskach, kontroli, wreszcie o reakcji na wieść, że będzie miał córeczkę. Im dłużej mówiłam, tym mama była coraz bardziej przerażona.
– O Boże, dziecko, dlaczego o niczym mi nie powiedziałaś? – wykrztusiła.
– Nie mogłam… Podsłuchiwał każdą rozmowę. A poza tym… – zawiesiłam głos.
– Co jeszcze?
– Nie byłam pewna, czy mi uwierzysz. Przecież w waszych oczach to najwspanialszy mężczyzna pod słońcem… – westchnęłam. Mama aż podskoczyła.
– Był najwspanialszy, był… Ale każdy może się pomylić! A teraz jest bydlakiem, którego trzeba przegonić na cztery wiatry! On w ogóle wie, że ty nie zmierzasz wracać?
– Absolutnie nie. Inaczej nigdy byśmy tu nie przyjechali.

Od narodzin Zosi minął rok. Świetnie się rozwija

– To my już to mu z ojcem i twoim bratem wytłumaczymy. Jak będzie trzeba, sąsiadów zawołamy. A ty najlepiej schowaj się u ciotki Helenki. Nie chcę, żebyś się w tym stanie denerwowała. Gdy będzie po wszystkim, przyjdę po ciebie.

Nie mam pojęcia, jakim sposobem moi najbliżsi wytłumaczyli Carmelowi, że ma natychmiast wracać do kraju. I to sam. Przecież nikt z nich nie mówi po włosku. W każdym razie jakoś musieli się porozumieć, bo mój, już były, narzeczony wyjechał wczesnym popołudniem. Sąsiad go odwiózł na stację, wsadził do pociągu do Warszawy i zaczekał, aż ruszy. Gdy o tym usłyszałam, odetchnęłam z ulgą.

Wreszcie poczułam się wolna i bezpieczna. Trzy miesiące później urodziłam Zosię. W rubryce ojciec wpisałam: „nieznany”. Pomyślałam, że jak Carmelowi będzie zależeć na córeczce, to wystąpi o ustalenie ojcostwa. Od narodzin Zosi minął rok. Córeczka świetnie się rozwija. Babcia, dziadek i wujek rozpieszczają ją do granic możliwości. Jej tatuś ani razu się nie odezwał. Pewnie już nawet o niej nie pamięta, bo ma inną dziewczynę do kochania.

A ja? Dumnie spaceruję z wózkiem ulicami naszego miasteczka, uśmiecham się do przechodniów. Bo cieszę się, że tu jestem…

Czytaj także:
Przeprowadzka na wieś z marzenia stała się traumą. Wszystko przez sąsiadów
Kiepski kontakt z matką zrujnował mi samoocenę. Zawsze słyszałam, że się nie nadaję
Mój mąż jest dobry i wierny. Ale... zapomniał zupełnie, że jestem kobietą

Redakcja poleca

REKLAMA