„Wygrałem na loterii miliony i uznałem, że nie powiem nic żonie. W końcu mogłem wymienić ją na młodszą i szaleć do woli”

mężczyzna z pieniędzmi fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Czy nie byłoby wspaniale zachować tę okrągłą sumkę dla siebie i zacząć zupełnie nowe życie? Poszukać sobie kogoś innego, młodszego, bardziej eleganckiego... Znaleźć kobietę, z którą można się będzie pojawić na salonach”.
/ 06.09.2023 13:18
mężczyzna z pieniędzmi fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Osobiście nigdy nie miałem szansy przekonać się, co to znaczy być bogatym. Jeżeli na moim koncie widniała kwota wyższa niż trzy tysiące złotych, byłem szczęśliwy. Bez wiszących nad głową nieopłaconych rachunków, bez skrupulatnego wyliczania drobnych przy sklepowej ladzie, bez gorączkowego kontrolowania, na co mnie stać, a na co nie – czułem się spokojny i to poczucie bardzo mi się podobało. Taki stan spokoju finansowego nie zdarzał się jednak często, zazwyczaj byłem pod kreską. Do zeszłego miesiąca. Bo wtedy stał się cud.

Nigdy nie wygrałem aż tyle

– Pani sprawdzi wyniki, może chociaż trójeczka wpadła… – powiedziałem do kobiety w punkcie loterii i podałem jej kupon.
Nie oglądałem losowania w telewizji, bo i po co? Nigdy jeszcze nie wygrałem większej sumy. Lata mijały, mijała też młodość, a wraz z nią sny o wielkiej życiowej fortunie. Wymarzona wielomilionowa wygrana jak nie nadchodziła, tak nie nadchodziła. Czasem kupowałem jeden czy dwa kupony, ale bez większych nadziei na sukces.

Kobieta ze znudzoną miną wpuściła blankiet do szczeliny automatu. Jednak po sekundzie wyraz jej twarzy diametralnie się zmienił. Zaskoczona zakryła dłonią usta i wybałuszyła na mnie oczy.

– Mój Boże – jęknęła. – Wygrał pan aż cztery miliony…

Na te słowa jak tygrys rzuciłem się w stronę lady i wyrwałem jej z ręki los. Dobrze, że go nie podarłem, taki byłem oszołomiony. Wybiegłem z punktu, zanim pani otrząsnęła się ze zdumienia i zanim ktokolwiek inny zorientował się, do kogo i o czym ona mówi.

Nie chciałem, żeby ktoś z sąsiadów się dowiedział. Pobiegłem do kolejnego kiosku i tym razem incognito wziąłem wydruk z wynikami losowania. Potem usiadłem na pobliskiej ławce i usiłowałem spokojnie sprawdzić, czy naprawdę wygrałem. Nie było to łatwe zadanie, bo ręce mi się trzęsły, a liczby za nic nie chciały układać się  w mojej głowie. Jednak po minucie się udało. Opadłem na ławkę, świat wirował ze szczęścia. Cztery miliony. Rany boskie!

Przestałem liczyć, zacząłem wydawać

To było pięć tygodni temu. Inne życie, odległe i jakby nierealne… Potem wszystko się zmieniło. Zacząłem wreszcie korzystać z życia. Skończyło się odliczanie monet na chleb, mleko i wędlinę. Skończyły się wątpliwości przy zakupie nowych spodni albo kurtki. Podoba się? Biorę! Mam chęć na coś z wystawy albo z katalogu? Zamawiam! Zresztą, szczerze mówiąc, żaden ze sklepów odwiedzanych przeze mnie przed wygraną nie wydawał mi się obecnie odpowiedni dla faceta z czterema milionami na koncie. A to był dopiero początek!

Odwiedziłem kilka salonów samochodowych z luksusowymi autami, zacząłem też przeglądać oferty nieruchomości. Nie interesowało mnie nic poniżej miliona. Co prawda pieniędzy jeszcze nie miałem w kieszeni, ale już skontaktowałem się z firmą organizującą grę i potwierdzili wygraną.

Dlatego przez ostatnie tygodnie wcale się nie ograniczałem. Kiedy miałem na coś ochotę, po prostu to kupowałem. Przecież byłem bogaty! „Mogę spokojnie wydać te zaskórniaki z ostatnich lat. Za kilka dni będzie tego kilkaset razy więcej” – myślałem.

Jedynym zgrzytem była informacja o wymaganym podatku od wygranej. Cóż to za złodziejstwo, żeby zabierać ludziom ich pieniądze? W jakim kraju ja żyję?!

A może zmienić żonę?

W pierwszej chwili zawahałem się, czy mówić żonie o wygranej. Zaraz się zacznie komenderowanie: „Kup to, kup tamto, na to szkoda, oddaj połowę, oddaj wszystko”. Tak sobie to tłumaczyłem, ale w głębi duszy gryzło mnie inne pytanie. Czy nie byłoby wspaniale zachować tę okrągłą sumkę dla siebie i zacząć zupełnie nowe życie? Poszukać sobie kogoś innego, młodszego, bardziej eleganckiego... Znaleźć kobietę, z którą można się będzie pojawić na salonach. Która nie będzie ciągle narzekać, że straciła życie u mojego boku, za to każdego wieczoru w seksownej, jedwabnej koszuli nocnej, będzie się zmieniać w namiętną kocicę.

Po długiej walce wewnętrznej powiedziałem jednak mojej połowicy o pieniądzach. Trudno, w końcu przysięgałem coś tam kiedyś tam przed ołtarzem. Na dobre i złe.

Szał zakupów

Wtedy dopiero zaczął się prawdziwy szał zakupów. Obok moich planów samochodowo-mieszkaniowych pojawiły się jej plany, dużo bardziej imponujące. Na przykład dom musiał być przynajmniej za dwa miliony, a samochody trzy. Jeden dla mnie, drugi dla niej, a trzeci „na wszelki wypadek”. Poza tym Halinie zamarzyły się dalekie podróże dwa razy do roku, droga biżuteria i wystawne przyjęcia.

– Piękne, prawda? – zaprezentowała mi złote kolczyki z wielkimi brylantami.

Był to komplet do nowej sukni, butów, torebki i fryzury od najlepszego fryzjera w mieście. Wyglądała rzeczywiście ładnie.

– Bardzo piękne, wspaniałe. Ale skąd? Przecież jeszcze nic nie wypłacili – dziwiłem się, patrząc na nowy nabytek mojej żony.

Karta kredytowa, głuptasku. Dziś kupuję, a płacę... kiedyś tam. Nawet nie pamiętam, do kiedy trzeba zapłacić – Halina beztrosko machnęła ręką i uwiesiła się na mojej szyi. – Spokojnie, kochanie, przyjdzie wygrana, to wyrównamy rachunki.

„Kochanie”… Jak dawno nie słyszałem od niej tego słowa! Muszę przyznać, że od chwili zakomunikowania szczęśliwej wiadomości bardzo urosłem w oczach mojej żony. Dwie córki również zachowywały się wobec mnie nieco inaczej niż wobec ojca biedaka.

W pracy złożyłem wymówienie następnego dnia po potwierdzeniu wygranej. Te nędzne grosze nie były godną zapłatą za moją codzienną harówkę. Powiedziałem to szefowi i dodałem jeszcze kilka innych szczerych opinii o nim i jego metodach zarządzania. Innymi słowy, rozstaliśmy się w nieprzyjaźni i lepiej by było, żebym go nigdy więcej nie spotkał, nawet na ulicy.

Przyjemnie było wydawać

Przez okrągły miesiąc nie robiliśmy nic innego poza wydawaniem pieniędzy. Muszę przyznać – to był bardzo przyjemny czas.
Z niecierpliwością oczekiwałem dnia, w którym moje bogactwo stanie się faktem. I w końcu przyszła wiadomość, że pieniądze w miejscowym oddziale loterii zostały już przygotowane. Można je było przelać na moje konto. Podałem więc numer, dopełniłem wszelkich formalności i po dwóch dniach widziałem już u siebie na koncie kwotę, która natychmiast stopniała o nasze zakupy z ostatnich kilku tygodni.

Do wygranej zdążyłem się już w myślach przyzwyczaić. Mam cztery miliony i koniec. To jest moje i należy mi się za wszystkie trudy w życiu. Podatek trzeba było jakoś przeboleć, państwo wie o mojej wygranej i nie ma szans na jej ukrycie. Na koncie pojawiła się więc kwota z trójką na początku. Jednak najgorsze były nasze zobowiązania z ostatnich tygodni – reszta kwoty za zamówiony samochód, kredyt z karty wraz z odsetkami za przekroczenie terminu, opłacenie czekających zamówień. Nie licząc podatku, ot tak zniknęło… trzysta tysięcy złotych! W takim tempie za kilka miesięcy pieniądze się skończą.

– Jak to trzysta tysięcy? – jęknąłem, opierając czoło o dłonie, a po chwili zerwałem się, wrzeszcząc: – To jakaś pomyłka! Oszustwo! Przecież myśmy tyle przez ostatnich dziesięć lat nie wydali, a teraz w miesiąc!?

Chyba przesadziliśmy

Żona rzuciła się do gorączkowego kartkowania podpisanych umów, zamówień i zobowiązań, ja sprawdziłem swoje papiery.  Boże, jak mogliśmy wydać trzysta tysięcy w miesiąc! A przecież jeszcze nic konkretnego nie kupiliśmy, oprócz samochodu. Po wielkiej wygranej nie zostanie ślad…

Włosy stanęły mi dęba na myśl, że będę musiał wrócić do pracy, do mojego wrednego szefa, wobec którego byłem przy ostatniej rozmowie nieco zbyt szczery.

Żona przeglądała swoje papiery, ja swoje. Z każdym dokumentem miny nam rzedły. Rzeczywiście wydaliśmy okropnie dużo. Jak? Kiedy? Przecież to niemożliwe! Narastał we mnie gniew na naszą głupotę i w efekcie natychmiast się pokłóciliśmy.

– A ty myślisz, że jak masz brylanty i ciuchy od Armaniego, to ci coś pomoże!? Do tego za moje pieniądze! – darłem się.

Moja małżonka nie pozostała mi dłużna.

– Jaki ważny! Coś tam wygrał i zaraz myśli, że jest Bóg wie kim! Jak ci się nie podobam, to wypad, znajdź sobie lepszą! Tylko nie wiem, czy starego dziada jeszcze ktoś zechce, nawet z milionami.

Trzasnąłem drzwiami i wybiegłem z domu, w którym wydaje się bez sensu trzysta tysięcy miesięcznie. Rozsadzała mnie wściekłość. Po co w ogóle mówiłem jej o wygranej? Mogłem pobrać wypłatę i… No właśnie. Co bym zrobił? Dlaczego zarabiając w okolicach średniej krajowej, byłem spokojnym, radosnym człowiekiem, a teraz, z ogromną sumą na koncie, boję się, że spadnę na samo dno? Jako biedak byłem szczęśliwy z moją żoną. Szanowaliśmy się. Wcześniej nigdy bym jej nie powiedział tego co dziś!

Godzinę później stanąłem w drzwiach mieszkania z bukietem róż. Przeprosiliśmy się wzajemnie, a potem zasiedliśmy z kartką papieru i ołówkiem nad przychodami i wydatkami. Przed nami przecież długie lata, które możemy wspólnie i szczęśliwie przeżyć w dostatku. Okazało się, że rozsądek i planowanie wydatków sprawdza się nie tylko wtedy, gdy bieda zagląda nam w oczy. Bogactwo też trzeba umieć ujarzmić.

Czytaj także: „Facet potrącił mnie na przejściu dla pieszych. Chciałam go podać do sądu, a zamiast tego umówiłam się z nim na randkę”
„Awans w pracy był jak wyrok. Zazdrosne koleżanki rzucały mi kłody pod nogi i plotkowały, że romansuję z szefem”
„Chciałam, by mąż miał zdrową kobietę, która urodzi mu dzieci, a nie mnie: chorą 26-latkę, która żyje w strachu o jutro”
 

Redakcja poleca

REKLAMA