To był bardzo kiepski rok. Rozstałam się ze swoim narzeczonym, straciłam pracę, moja ukochana siostra wyjechała za granicę, a dodatkowo wykryto u mnie przewlekłą chorobę tarczycy. Tak naprawdę miałam wszystkiego dosyć i jedyne o czym marzyłam, to schowanie się pod kołdrę i nie wychodzenie spod niej przez kolejnych kilka miesięcy. Niestety nie miałam takiej możliwości.
Musiałam szybko się otrząsnąć i żyć dalej. Na szczęście dosyć szybko udało mi się znaleźć nową pracę, co sprawiło, że przynajmniej miałam się z czego utrzymać. Ale i tak byłam kłębkiem nerwów i miałam wrażenie, że wszystko wali mi się na głowę. Jakby tego było mało, to zostałam potrącona na przejściu na pieszych. Nigdy nie przypuszczałam, że to nieszczęśliwe zdarzenie będzie początkiem mojego nowego życia.
Szef postanowił, że nie przedłuży mi umowy
Tego dnia szłam do domu bardzo zamyślona. W nowej pracy właśnie dowiedziałam się, że muszę poprawić wyniki, bo w przeciwnym razie dostanę wypowiedzenie. Nie mogłam sobie na to pozwolić, bo bez pracy nie byłabym w stanie się utrzymać. A nie chciałam prosić rodziców o wsparcie finansowe, bo i tak pomagali mi jak tylko mogli. Nic dziwnego zatem, że byłam rozkojarzona i nie bardzo wiedziałam, co się wokół mnie dzieje. Nagle usłyszałam przeraźliwy pisk hamulców i krzyki ludzi. Poczułam uderzenie i po chwili zdałam sobie sprawę, że leżę na ziemi. Nie wiedziałam, co się dzieje.
– Czy pani jest ślepa? Przecież miała pani czerwone światło, a mimo to wlazła mi pani pod koła, nie patrząc na nic i na nikogo – usłyszałam podniesiony głos mężczyzny. „O czym od do mnie mówi?” – pomyślałam spanikowana. „Jaki samochód i jakie koła?” – zupełnie nie wiedziałam, co ten mężczyzna ma na myśli. Próbowałam wstać. I od razu poczułam ogromny ból biodra i nogi.
– Proszę się nie ruszać, za chwilę wezwiemy karetkę – usłyszałam głos jakiejś kobiety. Przestraszyłam się, Nie chciałam żadnej karetki, bo to oznaczało zwolnienie lekarskie. A taka przerwa w pracy na pewno będzie skutkować zwolnieniem. Ponownie próbowałam się podnieść
– Nie chcę żadnej karetki. Nic mi nie jest. Proszę nie wzywać ambulansu – wysapałam, gdy jakoś udało mi się podnieść na nogi.
– Nie dość, że samobójczyni, to jeszcze wariatka – usłyszałam ponownie głos mężczyzny, który wcześniej krzyczał, że wlazłam mu pod koła.
Spojrzałam na siebie. Miałam porwane ubranie, poobcieraną skórę oraz rany, z których kapała krew. Nic dziwnego, że wyglądałam jakbym miała tu umrzeć.
– To tylko tak źle wygląda. Naprawdę nic mi nie jest – odpowiedziałam. Chciałam jak najszybciej stąd iść. Jednak nic z tego.
– Nie ma mowy. Policja już jedzie, a za chwilę będzie też karetka – znowu odezwał się ten irytujący mężczyzna. – To pani weszła na przejście na czerwonym i ja nie zamierzam za to odpowiadać.
Na to nie miałam już argumentów. Przecież nie ucieknę na piechotę z miejsca – było nie było – wypadku. Po kilku minutach przyjechały służby, policja spisałam zeznania, a ja zostałam odwieziona do szpitala.
W szpitalu zostałam kilka dni. Gdy poinformowałam swojego szefa o tym, co mi się przydarzyło i, że niestety chwilę nie będzie mnie przez to w pracy, dostałam od niego SMS-a, że nie przedłuży ze mną umowy. „No pięknie” – pomyślałam. W ten oto sposób zostałam bez pracy. Byłam zła i rozczarowana. Nie mogłam przestać sobie wyrzucać, że tak nieostrożnie weszłam na to przejście. Doskonale wiedziałam, że to była moja wina. Jednak gdy do drzwi zapukał nieznajomy mężczyzna, to byłam gotowa szukać winy u wszystkich, tylko nie u samej siebie. A gdy zobaczyłam kto wchodzi do sali, to zdenerwowałam się jeszcze bardziej.
– Przez pana straciłam pracę! Jest pan z tego zadowolony? – wykrzyknęłam do człowieka, który mnie potrącił.
– Słucham? Pani się teraz martwi o pracę? Proszę najpierw zadbać o zdrowie, a dopiero potem o wyzwania zawodowe – powiedział spokojnie.
Ale ja nie byłam spokojna.
– Po co pan wzywał te wszystkie służby? Mogliśmy załatwić to między sobą. Przecież nic nikomu się nie stało.
– Pani oszalała – usłyszałam. – To był poważny wypadek. Mogła pani stracić życie. Dodam, że przez własną głupotę. Pomyślała pani o tym?
Owszem, pomyślałam. Ale jakie to teraz miało znaczenie? Nie dość, że byłam poobijana, to jeszcze na dodatek zostałam bez pieniędzy.
– Proszę się uspokoić. Wszystko będzie dobrze – powiedział nieznajomy, gdy zobaczył, że płaczę.
– Nic nie będzie dobrze – wyszeptałam. – Proszę mnie zostawić samą.
Mężczyzna wyszedł, ale zapowiedział, że jeszcze wpadnie zobaczyć, jak się czuję. Położył mi na biurku wizytówkę ze słowami, żebym zadzwoniła, gdy będę czegoś potrzebowała.
Mogli mi postawić jakieś zarzuty?
Ze szpitala wyszłam po kilku dniach. Czułam się fatalnie. W takim stanie nie miałam możliwości poszukania nowej pracy. A oszczędności szybko topniały. Wtedy moja koleżanka wpadła na szalony pomysł.
– Słuchaj, a może podaj tego faceta do sądu o odszkodowanie. W końcu to on ciebie potrącił.
– I co z tego? Ale to ja wlazłam mu pod koła – szybko ostudziłam jej zapał.
– To nie ma znaczenia. Wypadek to wypadek. On miał obowiązek uważać. Zawsze możesz zeznać, że z powodu problemów osobistych byłaś zamyślona i nie zauważyłaś światła – argumentowała dalej moja koleżanka. Zastanowiłam się. Może to nie był wcale taki głupi pomysł.
– Zresztą być może wcale nie będziesz musiała iść do sądu. Być może facet się przestraszy i zaproponuje ugodę. Pomyśl o tym. Te pieniądze pomogą przetrwać ten trudny czas – dodała na koniec.
Po jej wyjściu długo biłam się z myślami. Z jednej strony doskonale wiedziałam, że nie mam prawa do żadnego odszkodowania. To była tylko i wyłącznie moja wina. I tak miałam mnóstwo szczęścia, że facet mnie po prostu zabił. Ale myśl o odszkodowaniu nie dawała mi spokoju. Te pieniądze rozwiązałyby sporą część moich problemów. Spojrzałam na wizytówkę, którą zabrałam ze szpitala. „Zadzwonić czy nie?” – pytałam samą siebie.
Po wielu nieprzespanych nocach zdecydowałam się w końcu działać.
– Czy moglibyśmy się spotkać? – zaproponowałam od razu, gdy tylko mężczyzna odebrał telefon. Zapadła cisza.
– To ja, dziewczyna od wypadku – dodałam.
– Wiem, kim pani jest, poznałem po głosie. Chce mnie pani zaprosić na kawę? To bardzo miłe z pani strony – zaśmiał się.
Musiałam przyznać, że miał bardzo miły śmiech. Z tego, co pamiętałam, to także nieźle się prezentował. „O czym ty myślisz. Masz porozmawiać z nim o odszkodowaniu” – strofowałam się w myślach.
– Możemy się spotkać? To ważne – starałam się być stanowcza.
– Oczywiście. Kawa z piękną dziewczyną to zawsze przyjemność. Proszą mi wysłać czas i miejsce, a ja się dostosuję – dodał na zakończenie rozmowy.
Postanowiłam się z nim spotkać jeszcze tego samego dnia. Nie było na co czekać. Im szybciej udałoby mi się to załatwić, tym lepiej. Gdy przyszłam na miejsce, to on już czekał.
– A tak w ogóle to jestem Paweł. A pani? – podał mi rękę z uśmiechem. Spojrzałam na niego. I od razu poczułam, że serce bije mi szybciej.
– Ania – powiedziałam cicho. – Chciałabym porozmawiać. To bardzo ważne. Chodzi o ten wypadek – szybko przeszłam do rzeczy.
– Tak? – spojrzał na mnie z zaciekawieniem. – Jednak zanim pani coś powie, to od razu uprzedzę, że nic pani nie grozi. Wprawdzie policja uznała to za wtargnięcie na ulicę, ale postanowiła nie stawiać nikomu zarzutów. Zeznałem, że była pani zamyślona i zupełnie mnie nie zauważyła – relacjonował Paweł.
Nie miałam pojęcia, że mi coś grozi. Byłam przekonana, że to ja jestem ofiarą, a tu okazało się, że to mi policja mogła postawić zarzuty.
– O czym chciałaś porozmawiać? – po kilku chwilach usłyszałam pytanie.
– Hmm, właśnie o tym. Nie byłam pewna, czy pojawiły się jakieś zarzuty – odpowiedziałam szybko.
O żadnym odszkodowaniu nie było mowy. Zrobiłabym z siebie idiotkę, a i tak nic bym nie zyskała.
– Rozumiem. To skoro już spotkaliśmy się, to zapraszam cię na obiad – powiedział Paweł.
Może kiedyś powiem mu prawdę
Sama nie wiem dlaczego, ale zgodziłam się. I nie żałowałam, bo bardzo mile spędziłam czas. Paweł okazał się rozmowny, zabawny i bardzo rozgadany. Ani się obróciłam, a już był wieczór. Odprowadził mnie do domu i umówiliśmy się na kolejne spotkanie.
Spotkaliśmy się z Pawłem jeszcze kilka razy. Uwielbiałam spędzać z nim czas. Szczerze mówiąc to nie pamiętam, który mężczyzna tak bardzo mi się podobał. Paweł chyba czuł podobnie.
– Chyba się zakochałem – powiedział mi któregoś wieczoru.
Zamarłam. Czyżby w końcu i do mnie uśmiechnęło się szczęście?
– Ja też – uśmiechnęłam się.
– I pomyśleć, że musiałam cię prawie przejechać, abyś znalazła się w moim życiu – roześmiał się. – To się nazywa szczęśliwy los – dodał.
Nie mogłam zaprzeczyć.
– Ale nie chodź więcej na czerwonym świetle. Bo kto wie, może jakiś kierowca mi cię ukradnie – zaśmiał się i pocałował mnie.
Nie miałam takiego zamiaru. Jedno potrącenie w zupełności mi wystarczy. A jeszcze to skończyło się bardzo szczęśliwie.
Nie powiedziałam Pawłowi o swoich planach podania go do sądu o odszkodowanie. Kto wie, może kiedyś przyznam się do tej największej głupoty. Teraz nie chcę do tego wracać. Paweł okazał się cudownym facetem, który dał mi szczęście i bezpieczeństwo. Kocham go i wiem, że będziemy razem szczęśliwi. Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, w jaki sposób poznam mężczyznę swojego życia, to bym nie uwierzyła. A jednak los bywa bardzo przewrotny, czego ja jestem najlepszym przykładem.
Czytaj także:
„Potrącił mnie na pasach i jeszcze powiedział, że to moja wina. Nawet nie był zainteresowany tym, czy coś mi zrobił”
„Radek najpierw potrącił mnie autem, a później został moim mężem. Do końca życia będę rozmyślać, czy to nie z litości”
„To była miłość od pierwszego... zderzenia. Mój rycerz na białym koniu najpierw mnie potrącił, a potem skradł moje serce”