„Chciałam, by mąż miał zdrową kobietę, która urodzi mu dzieci, a nie mnie: chorą 26-latkę, która żyje w strachu o jutro”

zasmucona kobieta fot. iStock, AndreyPopov
„Mój umysł jest przecież nadal sprawny i nie mogę się uwolnić od myśli, ile cudownych rzeczy mogłabym zrobić, gdybym tylko była zdrowa. I ile mógłby zrobić Tomek, gdyby tylko nie był obarczony mną”.
/ 18.07.2023 19:45
zasmucona kobieta fot. iStock, AndreyPopov

Ledwo podnosiłam widelec do ust, jedząc małymi kęsami swój własny urodzinowy tort. Upiekła go moja mama i jak zawsze był pyszny, ale w tym roku byłam zbyt wyczerpana, aby go jeść, nie mówiąc już o zdmuchnięciu świeczek. Cała rodzina zebrała się wokół stołu dla mnie, jednak po chwili musiałam ich przeprosić i położyć się do łóżka. Naprawdę nie byłam w stanie dłużej usiedzieć na krześle, czułam się taka słaba… Mama jak zwykle uśmiechnęła się krzepiąco.

– Wszystko będzie dobrze – zapewniła mnie, wieczna optymistka.

W głębi serca jednak wiedziałam, że myśli to samo, co inni. Że te urodziny mogą być dla mnie już ostatnie. Od dziewięciu miesięcy czekałam na operację. Dzień po dniu nasłuchiwałam dźwięku telefonu, który by mnie poinformował o tym, że jest dawca.

Telefon milczał, a ja cierpiałam

Leki i zabiegi fizjoterapeutyczne tylko przedłużają mi życie, nigdy jednak nie doprowadzą do całkowitego wyleczenia. Wiedziałam o tym, kiedy starałam się żyć tak, jak moje zdrowe koleżanki. Zawsze uwielbiałam pływanie i byłam zapaloną pływaczką. To na basenie, w wieku 19 lat, poznałam Tomka, mojego obecnego męża, który był tam ratownikiem. Od początku wiedział, na co choruję.

– Alergia? – spytał któregoś dnia.

– Nie – odparłam.

Widziałam po jego oczach, że nie ma pojęcia, o czym mówię, ale postanowiłam mu niczego nie tłumaczyć. Kiedy przyszłam na basen kilka dni później, podszedł do mnie znowu i zapytał, czy poszłabym z nim do kina.

– Już wiesz, na co choruję? – odpowiedziałam pytaniem.

Kiwnął głową, że tak.

– W takim razie wiesz, że chorzy rzadko dożywają 30 roku życia? – nie wiem, dlaczego tak brutalnie chciałam go wystraszyć.

– Mamy więc niewiele czasu i nie powinniśmy go marnować – odparł z uśmiechem.

Zaczęliśmy ze sobą chodzić, a po trzech latach wzięliśmy ślub. Niestety, już pół roku po tej wspaniałej uroczystości okazało się, że moja choroba się pogłębia.

– Wyglądają jak płuca sześćdziesięcioletniej staruszki, w dodatku nałogowej palaczki – usłyszałam od lekarza.

I jeszcze to, że przeżyję, tylko pod warunkiem, że zgodzę się na przeszczep. W dodatku musi się znaleźć odpowiedni dawca. Od początku także było wiadomo, że z dawcą naprawdę może być problem.

Czas płynął, a ja czułam się coraz gorzej

W końcu nie byłam w stanie wychodzić samodzielnie z domu i Tomek zaczął zabierać mnie na spacery w wózku inwalidzkim. Nikt, kto tego nie przeżył, nie jest w stanie sobie wyobrazić, jakie to straszne!

Mój umysł jest przecież nadal sprawny i nie mogę się uwolnić od myśli, ile cudownych rzeczy mogłabym zrobić, gdybym tylko była zdrowa. I ile mógłby zrobić Tomek, gdyby tylko nie był obarczony mną… Ale mój ukochany mąż nigdy nie chciał słyszeć z moich ust takich słów. Ciągle powtarzał mi, że mnie kocha i zrobi wszystko, abym doczekała przeszczepu i była zdrowa.

Okazało się, że ktoś wyrzucił z samochodu na pewną śmierć szczeniaczka! W sekundę podjęłam decyzję…

– Zawsze marzyłam o psie! Weźmy go, proszę – mówiłam i mój mąż się zgodził.

Gajerek, uroczy mieszaniec z oklapniętymi uszkami, zamieszkał z nami. Wniósł od razu wiele radości do mojego życia.

Przed operacją śmiałam się i płakałam 

Dokładnie tydzień po wycieczce odebrałam telefon ze szpitala. Sądziłam, że będzie to zaproszenie na rutynową wizytę kontrolną, jednak dzwonił koordynator z oddziału transplantacji.

– Mamy dla ciebie niespodziankę – usłyszałam.

Radość, podniecenie, szok! – to czułam, gdy dotarły do mnie jego słowa. Czekałam przecież na nie tak długo!

Zaraz potem przyszła wdzięczność dla dawcy, że zgodził się oddać swoje organy do transplantacji. Nie wiedziałam, kim jest i nadal tego nie wiem, ale jeśli patrzy na mnie gdzieś z nieba, to jestem pewna, iż czuje, jak wiele dla mnie zrobił. W szpitalu, tuż przed operacją, byłam przerażona.

Mąż i rodzice uspokajali mnie ze wszystkich sił, Tomek całował moje policzki, po których spływały łzy. A potem zawieziono mnie na wózku na salę operacyjną, gdzie spędziłam kolejne siedem godzin. Kiedy się wybudziłam, byłam tak oszołomiona po lekach, że nie wiedziałam, co się dzieje ani gdzie jestem. Po jakimś czasie jednak zdałam sobie sprawę z tego, że w mojej klatce piersiowej oddychają nowe płuca, i zaczęłam się modlić z całych sił, aby przeszczep się przyjął.

W szpitalu spędziłam dwa tygodnie, a potem czekało mnie jeszcze szesnaście tygodni rehabilitacji. Kiedy pierwszy raz „sprawdzałam” moje płuca na bieżni, było mi wyjątkowo ciężko, ale się nie zniechęciłam! To był mój bieg po życie.

Teraz chodzę na siłownię do sześciu razy w tygodniu, codziennie biegam na długie spacery z Gajerkiem i znowu pływam!

Mam także jeszcze jedno marzenie. Bardzo chciałabym zajść w ciążę, urodzić Tomkowi silne, zdrowe dziecko. Niestety, nie jest to marzenie łatwe do spełnienia… Jednak wiem, że wszystko jest możliwe, wystarczy tylko chcieć!

Czytaj także:
„Przez chorobę musiałem zamieszkać z córką i jej rodziną. Czułem, że tam nie pasuję - nie umiałem dogadać się z wnukami”
„Sama wepchnęłam męża w ręce kochanki. Przez chorobę stałam się zgorzkniała i zimna jak lód. Nie dziwię się, że odszedł”
„Przez chorobę stałam się marudną starą jędzą. Nie dziwię się, że rodzina chciała się mnie pozbyć. Zrozumiałam to w sanatorium”

Redakcja poleca

REKLAMA