„Wygrałam na loterii wakacje w Rzymie. W Wiecznym Mieście najpierw straciłam pieniądze, lecz znalazłam przeznaczenie”

kobieta fot. iStock by Getty Images, Kathrin Ziegler
„Rzym nocą miał być spełnieniem marzeń, a stał się sceną mojego koszmaru. Spacerując bez celu, próbowałam poukładać myśli. Gdzieś między Via del Corso a Piazza Navona moja torebka stała się łupem zręcznego złodzieja”.
/ 05.07.2024 18:30
kobieta fot. iStock by Getty Images, Kathrin Ziegler

Wygrana! Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, kiedy szef ogłosił, że to właśnie ja wylosowałam w firmowej loterii tygodniową wycieczkę do Rzymu. Odkąd pamiętam, zawsze marzyłam o spacerze po Wiecznym Mieście, o porannym cappuccino w niewielkiej kawiarni z widokiem na Koloseum. Fantazjowałam o popołudniach spędzonych na zwiedzaniu Bazyliki Świętego Piotra i zatracaniu się w zaułkach pełnych historycznych sekretów.

Los spełnił moje marzenie

Pakowanie walizki było jak rytuał – każda sukienka, każdy element garderoby był wybierany z myślą o romantycznych włoskich wieczorach. Słyszałam już dźwięki ulicznych muzyków, czułam zapach pizzy. Serce biło mi mocniej na samą myśl o nadchodzących przygodach.

Podróż samolotem przebiegła bez zakłóceń. Zza okna podziwiałam, jak ziemia oddala się coraz bardziej, a w mojej głowie roiło się od planów i wyobrażeń tego, co mnie czeka. Nigdy wcześniej nie byłam tak daleko od domu, a jednocześnie nigdy nie czułam takiego przypływu energii i radości.

Pierwsze kroki na rzymskim lotnisku były jak wejście do nowego świata. Niebo było tak błękitne, jakby zostało pomalowane przez samego mistrza renesansu. Słońce przywitało mnie ciepłym uśmiechem, a w powietrzu unosił się zapach espresso i swobody. Podążałam za tłumem turystów, niosąc nadzieję na niezapomniane chwile w sercu.

To była jakaś pomyłka

Niestety, rzeczywistość szybko zweryfikowała moje marzenia. W biurze podróży, tuż przy lotnisku, czekał na mnie przewodnik Alonso. Wyglądał na człowieka, którego lepiej omijać szerokim łukiem. Nosił wąsy skręcone na końcach i miał przebiegły błysk w oku. Jego uśmiech nie wzbudzał zaufania, a sposób, w jaki obchodził się z moimi dokumentami, sprawił, że po plecach przebiegł mi dreszcz.

– Pani Ewelino, wszystko jest gotowe. Oto klucze do pokoju w hotelu La Dolce Vita.

– Ale w informacji o wyjeździe miałam inny hotel – próbowałam ukryć rozczarowanie.

– Och, w tamtym jest remont – odparł szybko.

Hotel okazał się rozklekotaną ruderą z rozpadającymi się ścianami i wszechobecnym smrodem stęchlizny. Nie było to w niczym podobne do tego, co obiecywały zdjęcia. W moim pokoju jedynymi lokatorami były karaluchy paradujące bezczelnie po ścianach. Poczułam strach i obrzydzenie. Zdesperowana wróciłam do biura podróży, ale przewodnik Alonso zniknął jak kamfora.

– Gdzie jest Alonso? Muszę z nim natychmiast porozmawiać! – wołałam do dziewczyny za biurkiem.

– Pan Alonso miał dzisiaj wyjątkowo dużo obowiązków. Proszę zostawić wiadomość, na pewno się odezwie – odpowiedziała z obojętnością.

Spotkałam swojego wybawcę

Zawiedziona i przestraszona, wróciłam do pokoju. Nie mogłam przestać myśleć, jak to możliwe, że tak łatwo dałam się oszukać. Uświadomiłam sobie, że w obcym mieście jestem całkowicie sama i bezradna.

Rzym nocą miał być spełnieniem marzeń, a stał się sceną mojego koszmaru. Spacerując bez celu, próbowałam poukładać myśli. Gdzieś między Via del Corso a Piazza Navona moja torebka stała się łupem zręcznego złodzieja. Zniknęły pieniądze, dokumenty, telefon. Nagle, świat stał się ogromny, a ja – maleńka. Siedziałam na krawężniku, płacząc i czując, jak lęk miesza się z rozpaczą.

– Mogę w czymś pomóc? – ktoś spytał po angielsku. Uniosłam głowę, zaskoczona. Naprzeciwko mnie stał wysoki mężczyzna.

– Tak. Zostałam okradziona. Nie mam nic… – wyszeptałam, czując jak w gardle tworzy się klucha.

– Chodź ze mną, pomogę ci. Pójdziemy na posterunek, zgłosić to policji.

Po drodze okazało się, że mój wybawca też jest Polakiem. Od lat mieszka w Rzymie, prowadząc mały sklepik, i ma na imię Wiktor. Okazało się też, że mieszka w przestronnym domu w cichej dzielnicy.

Zaproponował, że mogę przenocować u niego. Choć wydało mi się to ryzykowne, stwierdziłam, że lepsze to niż powrót do pokoju z karaluchami.

Poczułam, że to coś więcej…

– Mieszkam tutaj od kilku lat. – wyjaśnił, podając mi filiżankę gorącego kakao. – Odziedziczyłem ten dom po ojcu. Rzym potrafi być okrutny dla nieostrożnych turystów, ale ma też swoje dobre strony.

Jego dom był pełen książek, a on wydawał się być kimś, komu śmiało można zaufać. Spędziłam u niego kilka dni, podczas których jedliśmy razem kolacje i chodziliśmy na długie nocne spacery. Wiktor pokazywał mi Rzym oczami mieszkańca, a ja coraz mocniej czułam, że coś między nami iskrzy. Czyżby to był początek uczucia?

– Cieszę się, że cię poznałem – powiedział pewnego wieczoru, obejmując mnie nieśmiało ramieniem, a ja poczułam, jak rumieniec maluje mi policzki.

Kładąc się spać, myślałam tylko o nim. O tym, jak jego obecność sprawia, że czuję się bezpieczna. Jak jego uśmiech rozjaśnia najmroczniejsze myśli. Jak jego dotyk sprawia, że czuję dreszcz na skórze. Tak, byłam zakochana.

Pewnego ranka Wiktor zabrał mnie do swojego sklepu. Półki uginające się od polskich przysmaków i ściany obwieszone flagami biało-czerwonymi oraz reprodukcjami portretów sławnych Polaków. To był mały kawałek Polski w sercu Rzymu.

– Zastanawiałem się… Może chciałabyś pomóc mi tutaj? – zapytał, podając mi słoik ogórków kiszonych.

– Mamy tu polską społeczność, która potrzebuje naszych produktów. Wiesz, wspólny biznes to też wspólne marzenia – uśmiechnął się do mnie uwodzicielsko.

Postanowiłam zaryzykować

Nigdy nie myślałam o porzuceniu swojej pracy, a tym bardziej o harowaniu w sklepie… Coś mnie jednak kusiło.  Z jednej strony, serce podpowiadało mi, żeby zostać z Wiktorem, z drugiej, rodzinne więzy ciągnęły mnie do Polski.

Siedziałam w pokoju, trzymając w dłoni telefon, który kupiłam na miejscu, bo starego nie odzyskałam.

– Kochanie, ważne jest twoje szczęście. Jeśli czujesz, że Rzym to twoje miejsce, może warto spróbować. Przecież zawsze możesz wsiąść w samolot i wrócić do nas – mówiła moja mama.

Może miała rację? Może warto postawić wszystko na jedną kartę i zaryzykować? Stałam na tarasie z widokiem na panoramę wiecznego Rzymu. Głębokie barwy zachodzącego słońca rzucały na miasto ciepłe, złote światło. Przez chwilę pozwoliłam myślom błądzić pośród wspomnień ostatnich dni, które przemieniły moją wygraną wycieczkę w największą przygodę życia.

W ciągu tygodnia zostałam oszukana, okradziona, zostawiona samej sobie i poznałam moją miłość, która chciała, żebyśmy razem prowadzili interes. To było za dużo jak na jeden raz. Mimo to czułam, że chcę tego. Przygoda z Wiktorem wydawała mi się jak bajka, która kończy się happy endem. Nie mogłam nie spróbować.

Zaryzykowałam

Od roku mieszkam w Rzymie, mieście, które oczarowało mnie swoim pięknem, ale i nie oszczędzało trudnych lekcji. Było świadkiem mojej bezradności, lęku, a potem nieoczekiwanego ciepła i życzliwości.

Tu, na skraju nieznanej przyszłości, wszystko nabrało nowego znaczenia. Rzym był moim przeznaczeniem, tajemniczą ścieżką, na której spotkałam Wiktora – teraz już mojego narzeczonego, bo za pół roku planujemy wziąć ślub.

Wiktor stał się nieodłączną częścią mojego świata. Nie tylko uratował mnie z kompletnego dna, ale też dał mi szansę na nowy początek. Wprowadził mnie w tajniki włoskiego życia, nauczył mnie, jak cieszyć się prostymi chwilami i znaleźć radość nawet wtedy, gdy tęsknota za domem stawała się nie do zniesienia.

Decyzja o pozostaniu w Rzymie dojrzewała we mnie powoli, ale każda wspólnie spędzona chwila przekonywała mnie, że to jest miejsce, gdzie chcę być. Teraz wspólnie prowadzimy jego sklepik z polskimi produktami, a ja, choć początkowo pełna obaw, zrozumiałam, że to więcej niż biznes. Klienci, którzy nas odwiedzają, są na swój sposób jedną wielką rodziną. Nie wyobrażam sobie dzisiaj życia bez pana Franciszka, pani Stefanii czy sympatycznego małżeństwa, które prowadzi niewielki hotelik w naszej dzielnicy.

Żaneta, 30 lat

Czytaj także:
„Siostra z rodziną przyjeżdżała do nas na darmowe wakacje all inclusive. Dzięki mężowi wreszcie wpadli we własne sidła”
„Ślicznotka z sanatorium zarzuciła haczyk na mojego ojca. Sądziła, że wyrwała bogacza, a w jego portfelu piszczała bieda”
„Zaszłam w ciążę już na pierwszym urlopie bez męża. Mam swoje za uszami, ale on też nie jest niewinny”

Redakcja poleca

REKLAMA