Szczęście odnajduje nas w najmniej spodziewanej chwili. Tknięta impulsem, kupiłam w kolekturze zdrapkę. Sama nie wiem dlaczego, bo nigdy nie wierzyłam, że w loteriach można cokolwiek wygrać. A jednak! Trafiłam główną nagrodę. Zbigniew, mój mąż, od razu zaplanował, na co wyda te pieniądze. Dzielił skórę na niedźwiedziu, bo z mojej wygranej nie zobaczył nawet grosza.
Mój mąż to skąpiradło
Nie ma na świecie ludzi krystalicznie czystych i ja też nie jestem osobą pozbawioną wad. Ważne jest natomiast, żeby mieć tę świadomość. Trzeba zdawać sobie sprawę ze swoich przywar i pracować nad nimi każdego dnia. U Zbigniewa to tak nie działa. Mój mąż ma w zwyczaju postrzegać swoje wady jako zalety.
Ktoś może powiedzieć, że zawarcie związku małżeńskiego jest równoznaczne z zaakceptowaniem wszystkich wad tej drugiej osoby. Mi jednak trudno jest zaakceptować, że przez trzydzieści jeden lat Zbigniew dusił każdy grosz. To on zarządzał domowym budżetem i przysięgam, że skąpił dosłownie na wszystko.
Wakacje? Tylko u rodziny na wsi. Nigdy nie byliśmy nad morzem ani w górach, a o zagranicznych destynacjach mogłam tylko pomarzyć. Prezenty dla najbliższych? Zawsze pragmatyczne, czyli niesprawiające radości, a przy tym także niezbyt przydatne. Remont mieszkania? Zawsze najniższym kosztem i prowizorycznie. Edukacja naszego syna? Miron marzył o studiach w Krakowie, ale nie. Mąż uznał, że to luksus, na który nas nie stać, mimo że moglibyśmy pokryć taki wydatek. Nie bez wyrzeczeń, ale jednak.
To było upokarzające
Zbigniew wymagał, bym konsultowała z nim każdy, nawet najmniejszy wydatek. Przysięgam, nawet bielizny nie mogłam kupić bez jego zgody. Ktoś może powiedzieć, że to moja wina. W tym stwierdzeniu jest sporo racji. Dałam się zdominować, ale nie każda kobieta ma wojowniczą naturę. Mi zdecydowanie bliżej jest do szarej myszki, którą łatwo zniewolić. Pozwoliłam, żeby decydował za mnie i całkowicie podporządkowałam się jego woli. Aż chciałoby się powiedzieć: „Masz babo placek”.
Kiedyś próbowałam rozmawiać z nim na ten temat, ale bez rezultatu. Kiedy powiedziałam, że nie może skąpić każdej złotówki, odpowiedział, że robi to dla rodziny. „A jak coś się stanie? Gdy jedno z nas straci pracę albo zachoruje? Dobrze mieć coś odłożone na taką ewentualność. Poza tym ty chciałabyś wydawać na głupoty. Wczasów ci się zachciewa. Albo szkół w Krakowie. Nie i koniec” – brzmiała jego argumentacja. Trudno nie zgodzić się, że czasy są niepewne i trzeba odkładać na czarną godzinę. Nie można jednak zaburzać balansu między oszczędzaniem a realizacją zwykłych życiowych potrzeb.
Musiałam się prosić o pieniądze
Już sama myśl, że miałabym rozmawiać z nim na temat pieniędzy i wydatków, całkowicie wysysała ze mnie i tak niewielkie pokłady pewności siebie. Kilka tygodni temu musiałam jednak podjąć ten niełatwy dla mnie temat.
– Zbigniew, potrzebuję trochę pieniędzy – powiedziałam, a raczej wyszeptałam.
– A na co? Przecież zakupy są zrobione na cały tydzień.
– Nie chodzi o zakupy. Danusia, wiesz, ta koleżanka, z którą pracuję, odchodzi na emeryturę. Firma z tej okazji urządza małą imprezę pożegnalną i wszyscy zrzucają się na prezent. Poza tym chciałabym iść do fryzjera.
– Zrzuć się na ten prezent, żeby nie wytykali cię palcami, ale do żadnego fryzjera nie pójdziesz! – zakomunikował mi tonem tyrana. – Byłaś dwa miesiące temu. Jak często można sobie robić włosy?
– Zbigniew, nie przesadzasz? Przecież to normalne, że nie chcę wyglądać jak ostatnie straszydło. Strzyżenie i farbowanie to tylko...
– Nie i koniec! Nie, nie i jeszcze raz nie! Koniec tematu – powiedział i wyszedł z kuchni.
Oto właśnie mój mąż. Despotyczny i apodyktyczny aż do bólu, a raczej aż do łez.
Nie miałam nic do stracenia
Wracałam z pracy i rozmyślałam o porannej rozmowie, którą odbyłam z mężem. Powinnam się postawić i po prostu wziąć z domowego budżetu tyle, ile potrzebuję. Tylko jak? Mamy wspólne konto, a Zbigniew strzeże zgromadzonych na nim środków jak cerber. „Ach, gdybym tak wygrała na loterii” – pomyślałam. Traf chciał, że akurat przechodziłam obok kolektury. „Nowa zdrapka! 500 000 złotych do wygrania. Zdrap sobie szczęście!” – zachęcał plakat wywieszony w witrynie.
Nigdy nie wierzyłam w wielkie wygrane. Nie chodzi o to, że jestem zwolenniczką teorii spiskowych. Wcale nie twierdzę, że gry liczbowe i zdrapki są ustawione. Po prostu, zawsze wychodziłam z przekonania, że szczęście omija ludzi takich jak ja. Tym razem miałam jednak przeczucie. Stałam przed kolekturą i wpatrywałam się w afisz. Pomyślałam: „A co mi szkodzi!”. Weszłam do środka i kupiłam zdrapkę.
To było ekscytujące
Wracając do domu, przysiadłam na ławce w parku. Wpatrywałam się w nią i odwlekałam chwilę, w której odsłonię pola gry. Siedziałam i napawałam się myślą, że być może za chwilę odmieni się moje życie. „No, Mirka. Nie ma co odwlekać” – pomyślałam i wyjęłam z portfela dziesięciogroszówkę.
Zdrapałam pierwsze pole i odsłoniłam symbol głównej wygranej. „Dobry początek”. Drugie pole skrywało ten sam znak. Gdy to zobaczyłam, serce zaczęło mi szybciej bić. Pochuchałam monetę na szczęście i zdrapałam trzecie pole. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Trafiłam główną wygraną! Trzy razy sprawdzałam legendę na odwrocie zdrapki, żeby upewnić się, że rzeczywiście los się do mnie uśmiechnął. O żadnej pomyłce nie mogło być mowy.
Postanowiłam o niczym nie mówić Zbigniewowi. „To moje pieniądze i nic mu do nich”.
Chciał moją kasę dla siebie
Wróciłam do domu, szczęśliwa i roześmiana. Wiedziałam, że mój mąż jest jeszcze w pracy, więc mogłam zadzwonić do siostry i opowiedzieć jej, jakie szczęście mnie spotkało. Rozmowa z Dorotą pochłonęła mnie tak bardzo, że nawet nie usłyszałam, kiedy wrócił Zbigniew. Musiał stać pod drzwiami sypialni i podsłuchiwać, bo kiedy odłożyłam słuchawkę i udałam się do kuchni, on już tam na mnie czekał. Gdy zobaczyłam jego szeroki uśmiech, byłam pewna, że mój mały sekret, a raczej pięćset tysięcy małych sekretów, właśnie się wydał.
– No, to pochwal się, ile wygrałaś? – zapytał, gdy weszłam.
– Trochę. Wystarczająco – motałam się.
– Trochę? A mi się zdaje, że mówiłaś do telefonu o głównej wygranej.
Spuściłam wzrok, złożyłam dłonie i zaczęłam nerwowo pocierać kciukiem o kciuk. Cała radość nagle gdzieś pierzchła. Wiedziałam, dokąd zmierza ta rozmowa. Chciał położyć łapy na moich pieniądzach i wydać je według własnego uznania. Czułam na sobie jego świdrujące spojrzenie i z każdą chwilą traciłam resztki pewności siebie.
– Mirka... przyznaj się. Ile się nam trafiło.
– Pół miliona – wyszeptałam.
– Pół bańki? No, to jest coś! – wykrzyczał i z błyskiem radości w oczach poderwał się z krzesła. – Za taką kasę mogę kupić nowy samochód i jeszcze sporo zostanie! Pomyśl tylko, nowiutka fura, prosto z salonu.
Zaskoczyłam go
Widziałam, że w myślach już wydaje każdą złotówkę. Nie mogłam dopuścić, by ten despota położył łapy na kuponie. To były moje pieniądze. Choć wiedziałam, że Zbigniewowi nie spodoba się to, musiałam mu się postawić. Gdybym okazała choćby cień słabości, bezwzględnie by to wykorzystał i tyle bym widziała wygraną.
– No, to pokaż tę szczęśliwą zdrapkę – zażądał i wyciągnął rękę.
– Nie – powiedziałam, sięgając do najgłębszych pokładów odwagi.
– Co to znaczy? Chcesz sobie zachować te pieniądze?
– Oczywiście. Są moje.
– Na rozum ci padło? Przecież wszystko roztrwonisz na głupoty!
– Już ty się o to nie martw. Tymi pieniędzmi zamierzam pomóc naszemu synowi. Na pewno trochę wydam na siebie. W końcu przez trzydzieści lat żyłam jak mniszka. A resztę po prostu odłożę.
– Nie, nie! Nic z tego! Jestem twoim mężem i należy mi się połowa! – oponował.
– Guzik ci się należy! – krzyknęłam. – Od zawsze dusisz każdy grosz, jak największa sknera. Już nie chodzi o to, że nie wydajesz na mnie i zabraniasz mi wydawać na siebie. Ale skąpić własnemu dziecku? Przecież Miron nigdy niczego od ciebie nie dostał. Nie inwestowałeś w jego edukację i nie pomogłeś mu na starcie. Czy tak postępuje mężczyzna? Tak postępuje ojciec?
Chciał coś powiedzieć, ale uciszyłam go.
– Możesz krzyczeć, możesz grozić. Ale pieniędzy i tak ci nie dam. Ani całości, ani nawet połowy. Koniec tematu – zakończyłam w jego stylu.
W tamtym momencie nie poznawałam samej siebie. Pierwszy raz postawiłam się Zbigniewowi. Dobrze na tym wyszłam, bo wreszcie zrozumiałam, że nie jestem i nigdy nie byłam od niego zależna. Nie tylko nie dałam mu pieniędzy z wygranej, ale też przekierowałam wypłatę na swoje konto. Od tamtej chwili mamy dwa budżety. Swoim niech się rządzi według własnego uznania, ale od mojego niech trzyma się z daleka.
Czytaj także: „Rodzina sprzedała moje dobre serce za domek letniskowy. Zadufani w sobie skąpcy próbowali na mnie zarobić”
„Gdy wygrałem miliony, myślałem, że mogę wszystko. Szybko straciłem kasę i żonę, a potem wylądowałem na zasiłku”
„Mąż chciał mnie wytresować, ale się nie dałam. Gdy się wściekł, zaryzykowałam życie, by od niego uciec”