„Rodzina sprzedała moje dobre serce za domek letniskowy. Zadufani w sobie skąpcy próbowali na mnie zarobić”

załamana kobieta fot. iStock, LittleBee80
„Moment, moment... Nie do końca to rozumiałam. Czy to oznacza, że ziemia należy do niego... A co z domkiem?”.
/ 19.03.2024 11:15
załamana kobieta fot. iStock, LittleBee80

Nasza działka na skraju lasu jest w naszej rodzinie "od niepamiętnych czasów". Kiedy byłam jeszcze małą dziewczyną, spędzaliśmy tam wakacje i długie weekendy. Wówczas nie zastanawiałam się, kto jest właścicielem tej ziemi i drewnianego domku.

W zasadzie to nie miało dla mnie znaczenia. Jako dziecko cieszyłam się tylko tym, że w te długie i ciepłe letnie dni miejsce to było naprawdę wspaniałe. Bawiłam się tam z rodzeństwem i kuzynostwem, a im nas więcej przyjeżdżało, tym lepiej – mogliśmy wtedy podzielić się na zespoły, organizować bitwy i zabawy w chowanego. Skakaliśmy do jeziora z pomostu i budowaliśmy "tajne schronienie" w gęstych krzewach.

W dawnych czasach żyliśmy w harmonii, ale rzecz jasna, żadna sytuacja nie jest wieczna, zwłaszcza gdy dochodzą do niej pieniądze. Ludzie często myślą, że coś im się należy tylko dlatego, że zawsze to posiadali...

Zdołałam uchronić tę ziemię

Dwadzieścia pięć lat temu poślubiłam dobrze sytuowanego mężczyznę. Jacek prowadził firmę przeprowadzkową, którą wcześniej miał jego ojciec. Była to firma znana w mieście, z której usług ludzie chętnie korzystali. Co więcej, byli tacy, którzy dumnie mówili, że z naszą pomocą przeprowadzili się już niejeden raz!

Zachęceni sukcesem, ja i mój mąż postanowiliśmy poszerzyć naszą działalność o oddziały w innych miastach. Wówczas ten pomysł wydawał nam się po prostu genialny. To ja przekonałam Jacka do tej koncepcji, tłumacząc, że jako księgowa mogę mu wspomóc w zarządzaniu tym wszystkim.

Nasze pociechy już wówczas uczęszczały do szkoły podstawowej, więc nie istniała konieczność, aby ciągle przebywać z nimi w domu. Byłam przepełniona energią, pragnęłam osiągnąć coś w swojej karierze, a rozwijanie naszego rodzinnej firmy wydawało mi się doskonałym projektem.

Wybór, który podjęłam, był trafiony, a początkowe lata były dla nas niezwykle pomyślne. Nasze oddziały świetnie funkcjonowały, a my zarabialiśmy naprawdę dobrze. Finanse nigdy nie były dla mnie źródłem zmartwień, ale w tamtych szczęśliwych czasach mieliśmy znaczne "dodatkowe środki", które warto było ulokować w inwestycje.

Przypadek sprawił, że właśnie wtedy, gdy ja i moja rodzina mieliśmy spotkanie rodzinne, na nasz stół trafiła kwestia działki obok lasu. Moi rodzice, którzy byli już wtedy w podeszłym wieku, poinformowali mnie, że prawdopodobnie będziemy zmuszeni z niej zrezygnować. Wyjaśnili, że prawdziwy właściciel (o którym wcześniej nie wspominali) ma co do niej pewne plany...

– Działka nigdy nie była nasza, drogie dziecko – tłumaczyli rodzice. – Na pewno pamiętasz, że jest własnością naszego dalekiego krewnego, tego co posiada małe gospodarstwo na krańcu wsi, skąd zawsze kupujemy mleko. Planuje wesele wnuka i twierdzi, że nie ma wystarczających funduszy na zabawę weselną i budowę domu dla młodej pary, który chciałby im zapewnić. Dlatego zamierza sprzedać tę działkę...

Podjęłam decyzję bardzo spontanicznie

Moment, moment... Nie do końca to rozumiałam. Czy to oznacza, że ziemia należy do niego... A co z domkiem? Myślałam, że był własnością obu stron. Ale może coś mi się pomyliło. Zadałam więc to pytanie rodzicom.

– Wspólnie wkładaliśmy wysiłek w budowę tego domku – odpowiedziała mama. – Być może tego nie kojarzysz, bo byłaś wtedy jeszcze zbyt mała, ale zarówno tata, jak i wujek Wiesiek, a także wujek Romek pomagali w pracach budowlanych... Każdy z nas miał swoją część w tworzeniu tego domku.

– Skoro więc domek powstał dzięki naszemu wspólnemu wysiłkowi, to może teraz wszyscy razem złożymy się na zakup działki? – zaproponowałam sensowne rozwiązanie.

– Gdyby to było tak łatwe... – rodzice westchnęli. – Ale wiesz, jak to bywa... Każdy z nas utrzymuje, że w tej chwili nie dysponuje odpowiednimi środkami i woli odstąpić od domku, niż dołożyć się do wspólnej inwestycji.

Dostrzegłam smutek w spojrzeniu moich rodziców, ponieważ bez wątpienia byli związani z tym miejscem i prawdopodobnie odwiedzali je najczęściej spośród wszystkich członków rodziny. Ojciec zawsze troszczył się o niewielki drewniany dom, utrzymywał go w dobrym stanie, spędzając w trakcie urlopu więcej godzin z piłką i pędzlem do farby, niż na łowieniu ryb. Z tego powodu podjęłam spontaniczną decyzję.

– Cóż, w takim razie my z Jackiem przejmiemy tę działkę! – zaproponowałam.

– Serio, zechcielibyście to zrobić? – rodzice byli zachwyceni.

Tak, w tamtym czasie to nie stanowiło dla nas ogromnego obciążenia finansowego. Nawet po tym, jak kuzyn, zauważając nasze zainteresowanie zakupem, nieco podbił cenę za grunt. W końcu później zaprosił mnie i moją rodzinę na ślub jego wnuka i bawiliśmy się tam do upadłego.

Po zakupie gruntu przy lesie sytuacja nie uległa żadnej zmianie. Chociaż mój podpis widniał na akcie notarialnym, miejsce to nadal było odwiedzane przez każdego, kto miał na to ochotę i w dowolnym momencie.

Wszyscy moi krewni mieli swoje klucze i nawet jeśli czasem na siebie wpadali i przestrzeń w domku stawała się zbyt mała, zawsze byliśmy w stanie poradzić sobie z tym wyzwaniem, tak jak to było w starych dobrych czasach. Standardem były nadmuchiwane materace i dzieci śpiące na podłodze w najróżniejszych pozycjach.

Klan rozrósł się o nowe pokolenie, a pragnienie odpoczynku wśród zieleni rosło. Wręcz przeciwnie było z myślą o przeprowadzaniu remontów. Ale póki mój ojciec krzątał się z młotkiem, wszystko było w jak najlepszym porządku i chata prezentowała się dość stabilnie.

Niestety, mój tata nie odzyskiwał swojej młodości, a jego siły zaczynały go stopniowo opuszczać. Coraz częściej relaksował się nad jeziorem z wędką w ręku, zamiast wspinać się na drabinę, aby zająć się naprawą cieknącego dachu czy jakąkolwiek inną awarią. W każdym razie ani ja, ani moja mama, nigdy byśmy mu na to nie pozwoliły. Zwłaszcza że ostatnimi czasy miewał problemy z błędnikiem.

Zarządzanie domkiem zaczęło wymagać zatrudnienia specjalistów, za których prace ktoś musiał zapłacić i nieustannie ich kontrolować. Bliscy nie wykazywali na to ochoty. Wręcz przeciwnie, dochodziły mnie opinie, że wszystkie te naprawy to jedynie hałas i nieznajomi ludzie na terenie działki. Kiedyś nawet zasugerowano moim rodzicom, że przecież naprawy mogę realizować poza sezonem, a nie w środku lata.

– Jak miałabym w takim razie nadzorować pracowników? Spędzać zimę w nieogrzewanym domku? – irytowałam się.

Jednak to nie te problemy skłoniły mnie do decyzji o sprzedaży działki, lecz kwestie finansowe oraz fakt, że to właśnie moja rodzina zaczęła z niej najmniej korzystać, mimo że to na nas spadały wszystkie wydatki.

Sytuacja uległa radykalnej zmianie

Wierzy się, że nieszczęścia przychodzą parami i w naszej sytuacji dokładnie tak się zdarzyło. Nasza rodzinna firma przeprowadzkowa od pewnego czasu miała problemy. Niestety, rosnąc, stała się trudna do zarządzania. W innych miastach coraz mocniejsi lokalni biznesmeni pokonali nas, a w naszym mieście konkurencja znacznie się rozwinęła.

Gdy nadszedł czas na wymianę starej floty, musieliśmy po raz pierwszy wziąć z mężem kredyt na nowe pojazdy. Spłata długu nie była wcale prostym zadaniem i często pozbawiała nas snu.

Zdarzyło się, że mój ojciec miał problemy z sercem, doznał zawału. Na szczęście nie był to zawał o dużym zasięgu, ale lekarz zalecił mu oszczędzanie sił i przepisał mu różne kosztowne leki. Moja matka miała natomiast dolegliwości żołądkowe i musiała zażywać swoje medykamenty oraz przestrzegać specjalnej diety. Robiłam, co w mojej mocy, aby pomóc im finansowo.

W poprzednie wakacje Jacek i ja ustaliliśmy, że w sumie działka przy lesie nie jest nam już potrzebna. Nasi rodzice tam nie chodzą, ponieważ w ich wieku to jest zbyt kłopotliwe i warunki są zbyt surowe. Nam brakuje czasu na takie wakacje, a nasze już dorosłe córki mają swoje zajęcia, swoich kolegów i też nie są zbyt zainteresowane działką.

– Chciałabym tam pojechać, zorganizować jakieś spotkanie dla przyjaciół czy coś w tym stylu... – z westchnieniem powiedziała młodsza córka. – Ale tam zawsze jest pełno ludzi. Nie da się z nikim porozumieć, aby przypadkiem nie przyjechał, kiedy my tam będziemy. I ten nasz pijany kuzyn Tomek, to totalna porażka! Zawsze zjawia się jako pierwszy, kiedy tylko usłyszy o imprezie i alkoholu!

– Przecież nie będę nagle wymieniać zamków w domu, żeby nikt inny nie miał do niego kluczy – starałam się wyjaśnić tę niewygodną sytuację. – W końcu, z tego co znam naszą rodzinę, to i tak by wyważyli nowy zamek...

Ale to kolejny popsuty samochód do przeprowadzek, na który zdołaliśmy ledwo zebrać fundusze, stał się prawdziwym ciosem.

– Wystawiamy ją na sprzedaż! – zdecydowałam.

Nie damy ci nawet złotówki

W ciągu tego samego tygodnia zamieściliśmy ogłoszenie w lokalnej prasie. Informacja o tym szybko rozniosła się po mieście za pośrednictwem plotek, powodując wrzawę w rodzinie! Mój telefon nieustannie dzwonił przez oburzonych członków rodziny, którzy zarzucali mi sprzedaż "rodzinnej posiadłości" i zdecydowanie nie chcieli na to pozwolić. Próby przypomnienia, że jestem jedynym właścicielem działki, na której znajduje się domek, co potwierdza akt notarialny, okazały się bezskuteczne.

– Ale domek jest nasz! – krzyczano na mnie. – Nie możesz go nam odbierać!

– To weźcie go sobie i wynoście się z mojej ziemi! – odpowiedziałam wściekła.

Nie przywiązywałam żadnej wartości do tej nędznej drewnianej chaty. W moim ogłoszeniu było wyraźnie napisane "działka" i planowałam sprzedać właśnie działkę, nie całe gospodarstwo. Słysząc narzekania, że jestem potworem, który nie szanuje swojej rodziny i odbiera jej szansę na odpoczynek, zaproponowałam, że skoro tak, wszyscy krewni mogą złożyć się na tę działkę, a potem wpiszemy ich wszystkich do aktu notarialnego. Zgadnijcie, co mi odpowiedzieli.

– Nie damy ci nawet grosza! – krzyczeli jeden na drugiego. – Mamy prawo tam jeździć, bo zawsze tak robiliśmy! A ty wtedy jeszcze w pieluszkach chodziłaś!

Byłam niemal na skraju wybuchu, kiedy słyszałam takie komentarze. Gdyby choć jeden z nich zdecydował się dołożyć do remontów... Nagle zdecydowałam, że nie ma mowy o poddaniu się. Nie pozwolę, aby traktowano mnie jak sponsora.

– Działkę sprzedamy komukolwiek, kto da nam pierwszą lepszą ofertę, a jeżeli chcą, to niech się ze mną spotkają w sądzie! – oznajmiłam mężowi.

Ustaliłam z radcą prawnym, że mały dom jest moją własnością jako posiadacza gruntu, więc mogę go sprzedać wraz z działką. Jeśli rodzina chce za to odszkodowania, muszą pokazać, że nielegalnie zyskałam na sprzedaży tego domu, ponieważ należy on do nich.

Rozprawy sądowe z rodzeństwem?

– Niech tylko spróbują mi coś takiego udowodnić – odparłam, wzruszając ramionami i uśmiechając się sarkastycznie.

– Jeśli przez jakimś cudem im się to uda, będziemy mogli im to wynagrodzić.

Utrzymanie spokoju w tej całej sytuacji jest dla mnie wyzwaniem, ale proszę mi wierzyć – to nie jest proste. Zawsze unikałam kłótni, a moi bliscy nie umieją prowadzić spokojnej rozmowy i nie zważają na moje argumenty.

– Próbują nas zmusić, by wszystko pozostało tak jak było! Pragną korzystać z naszego ogrodu i domku za darmo, nie dbając o nic, a my mamy pokrywać wszelkie wydatki! – skarżyłam się Jackowi.

– Kochanie, robimy to, co powinniśmy – próbował mnie uspokoić. – Prędzej czy później musiało dojść do punktu, w którym ustalimy nasze zasady. Rodzina się powiększa, "właścicieli" przybywa, rachunki wzrastają, bo to prąd, to woda, to odbiór nieczystości, a nikt nie chce płacić. Kiedyś trzeba było powiedzieć: dość!

– Racja... – westchnęłam ciężko.

– W zasadzie powinniśmy przewidzieć, że to nie spotka się z aprobatą rodziny. Ale co możemy zrobić?

Przykro mi, ale prawdopodobnie na horyzoncie widnieją już spory prawne z osobami, z którymi do tej pory dzieliłam codzienność przy filiżance kawy, a jeszcze przedtem wspinałam się z nimi po drzewach. Ale to nie moja wina! 

Już znalazłam nabywcę mojej działki i zamierzam ją sprzedać jeszcze w tym miesiącu! Od nadchodzącej wiosny moja rodzina będzie musiała poszukać innego miejsca na spędzanie wolnego czasu.

Czytaj także:
„Podniosłem się z bagna, by coś osiągnąć. Choroba przyszła znienacka i odebrała mi wszystko, co kochałem”
„Po 40-stce czułem, że czegoś mi brakuje w życiu. Wpadłem na świetny pomysł, ale wszyscy mnie wyśmiali, łącznie z żoną”
„Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. Matka chciała mnie chronić, a zrobiła mi wielką krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA