Wcale nie miałam ochoty znowu gotować dla pięciu osób, ale Jacek zapowiedział się na obiedzie z żoną i dziećmi, więc, walcząc ze zmęczeniem, wybrałam się na rynek po kurę i włoszczyznę na rosół.
Właśnie kupowałam ogórki na mizerię, kiedy zadzwonił telefon. Sięgnęłam do torebki i… stała się rzecz absolutnie niebywała!
– Pani Heleno, wygrała pani samochód! – usłyszałam głos spikera z mojej ulubionej stacji radiowej.
Byłam w takim szoku, że omal nie wypuściłam telefonu z ręki, ale w końcu udało mi się opanować i kiedy upewniłam się, że to nie głupi żart, krzyknęłam z radości. Do zakupów już nie wróciłam.
Uznałam, że skoro wzbogaciłam się o luksusowy samochód, to stać mnie na to, żeby zaprosić syna z rodziną do restauracji. Postanowiłam tylko póki co nie mówić im, skąd ta zmiana planów. O wygranej w konkursie esemesowym zamierzałam opowiedzieć dopiero przy deserze. Jacek przyjął wieść o tym, że zapraszam wszystkich do restauracji, z pewną podejrzliwością.
– Mamo, na pewno? – zapytał i dodał, że to będzie sporo kosztować, a w domu możemy zjeść za darmo.
Miałam ochotę mu odpowiedzieć, że jeszcze nie widziałam darmowego mięsa ani warzyw, a i mój czas przy garnkach ma swoją cenę – choćby zmęczenia – ale sobie odpuściłam. Syn jednak kontynuował wyrażanie swojej troski o stan moich finansów.
– Ostatnio sporo wydajesz, mamuś – wytknął mi. – Ten nowy kojec dla psów sporo cię kosztował, prawda? A stary był całkiem dobry. No i te twoje esemesy do radia, przecież ty na to wyrzucasz co miesiąc fortunę!
To mnie nawet rozbawiło, bo właśnie dzięki jednemu z tych esemesów właśnie stałam się posiadaczką supersamochodu. Nic jednak nie powiedziałam, bo chciałam zobaczyć jego minę osobiście, kiedy się dowie. Rzuciłam za to tylko, żeby mi nie mówił, na co mam wydawać własne pieniądze.
Jakby zapomnieli, że ja wciąż siedzę przy tym stole
– Po prostu się martwię – burknął.
Ja jednak dobrze pamiętałam rozmowy o tym, że Diana bardzo by chciała zrobić prawo jazdy, ale on i Ilona nie mają na to na razie pieniędzy, albo o tym, że Dominik musi wyjechać na zgrupowanie szkółki piłkarskiej, a akurat zepsuła im się pralka, więc muszą dokonać trudnego wyboru.
Przyzwyczaiłam się, że syn co jakiś czas prosi mnie o „pożyczkę”. Dałam mu ich kilka i jak dotąd żadnej nie spłacił nawet w części, uważając chyba, że moim obowiązkiem jest wspierać dorosłe dziecko.
A nawet dorosłą wnuczkę, bo Diana mogła na ten kurs zarobić sama, miała w końcu dziewiętnaście lat. Ja w jej wieku pracowałam w cukierni i dokładałam się rodzicom do czynszu. Uznałam jednak, że nie będę ciągnąć tematu moich finansów, bo tylko sobie zepsuję humor. A byłam taka szczęśliwa!
Wyobrażałam sobie, jak ten piękny samochód stanie na moim podjeździe, i jak będę mogła wszystkim opowiadać tę niezwykłą historię wygranej w radiowym konkursie. Nigdy nie miałam prawa jazdy i przywykłam do jeżdżenia autobusami, więc zamierzałam go po paru tygodniach sprzedać. Przy coraz pilniejszych potrzebach moich wnuków dobrze było mieć zaplecze finansowe.
Było dla mnie oczywiste, że większość kwoty ze sprzedaży auta przekażę Dianie i Dominikowi, tyle że nie od razu. Wnuk był jeszcze niepełnoletni, a Diana – tak uważałam – miała zbyt lekką rękę do wydawania pieniędzy.
Kiedyś jednak każde z nich będzie potrzebowało po te kilkanaście tysięcy na wkład własny przy kredycie hipotecznym – rozważałam – i właśnie na to pewnie pójdą te pieniądze. Chciałam im to powiedzieć właśnie podczas tego obiadu w restauracji. Tyle że nie zdołałam.
Jeszcze nim podano zupę, Ilona wspomniała, że właśnie była z Jackiem w sklepie z AGD, bo chcą kupić nowy piekarnik. Niestety, takie naprawdę dobre zaczynają się od tysiąca pięciuset złotych.
– A my mamy na ten cel góra tysiąc… – dodała tonem skargi.
Wyczułam, o co jej chodzi. O to, żebym dołożyła im te pięć stówek. Wiedziałam, że się tego spodziewała, bo zawsze tak robiłam. Dorzucałam im po kilkaset złotych na coś do domu, fundowałam wnukom obozy czy kursy.
Teraz przecież też chciałam im oznajmić, że będę miała dla nich pieniądze kiedy zechcą kupować mieszkania, ale… nagle poczułam wewnętrzny opór. Zastanowiłam się, czy w ogóle jedliby ze mną ten obiad, gdyby nie chodziło o pieniądze na piekarnik…
Z nowiną nie dotrwałam do deseru i powiedziałam im o samochodzie, kiedy podano drugie danie.
– Samochód? – cała czwórka wytrzeszczyła na mnie oczy.
– Poważnie, mamo? Ale to nie żart?
– A jaki samochód, babciu?
Wszyscy zaczęli mnie wypytywać o szczegóły i z przyjemnością opowiadałam im, jak odebrałam telefon na środku rynku, a potem pokazałam zdjęcie swojego nowiutkiego auta, które miałam odebrać za kilka dni.
– No to fantastycznie! – zakrzyknął w końcu Jacek. – Oddam Dianie swoją toyotę, a będę jeździł tym cackiem!
– Nieee! – zaprotestowała Diana. – Może babcia mi go da? Mam urodziny za miesiąc!
– Nic z tego! Dostaniesz toyotę, ciesz się! Ale dam ci się przejechać, he he.
Słuchałam tego, czując, jak ogarnia mnie fala wściekłości. Jacek i jego rodzina już dzielili się MOJĄ nagrodą. W ogóle nie przyszło im do głowy, że mogą wcale nie dostać samochodu. Było dla nich oczywiste, że im go oddam. Poczułam to samo, kiedy synowa wspomniała o piekarniku: jakiś taki bunt i złość. I poczucie, że jestem manipulowana i wykorzystywana. I… że mam tego serdecznie dość.
– Hej, a kto powiedział, że ja w ogóle oddam komukolwiek ten samochód? – zapytałam głośno i przekrzykiwania Jacka z córką umilkły. – Na razie nie zdecydowałam, co z nim zrobię, po prostu cieszę się, że pierwszy raz w życiu coś wygrałam.
Bardzo chciałam, żeby mnie przeprosili za swoją pazerność i powiedzieli, że też się cieszą moim szczęściem. Ale syn zrobił minę, jakbym powiedziała coś zabawnego.
– Mamo, no co ty! – parsknął. – Przecież ty nawet nie masz prawa jazdy, więc samochód ci niepotrzebny. A Diana szuka pracy, będzie musiała dojeżdżać, więc potrzebne jej auto.
Nagle, zupełnie nie wiem, jak to się stało, usłyszałam własny głos:
– Może jeździć autobusami jak ja przez całe życie. A jak pójdzie do pracy, to zarobi na jakiś używany wóz.
To niesamowite, jak bardzo zmieniło się moje życie
Konsternacja, jaka zapadła przy stole, wyraźnie pokazała mi, co naprawdę myśli moja rodzina. Oni byli autentycznie oburzeni, że nie chcę im oddać swojego samochodu! Uważali, że to im się należy. Nie zdążyłam nawet powiedzieć, że zamierzam go sprzedać, a pieniądze przeznaczyć na cele mieszkaniowe dla wnuków.
Zanim do tego przeszłam, Jacek prychnął, że to chyba jakieś żarty, bo po co starszej kobiecie bez prawa jazdy samochód, Ilona usiłowała ratować sytuację (i swoje szanse na pieniądze ode mnie), uspokajając męża i przypochlebiając mi się, a wnuczka patrzyła na mnie z urazą.
Wszyscy mieli zważone nastroje – oni, bo nie dostali tego, czego chcieli, a ja – ponieważ było mi przykro, że jestem dla bliskich tylko kimś w rodzaju skarbonki…
Kiedy wracałam autobusem do domu, zastanawiałam się, co dalej. Zaczęło padać i wzdrygnęłam się na myśl o drodze z przystanku. I nagle dotarło do mnie, czego potrzebuję. Samochodu!
Tak. Stwierdziłam, że wcale nie chcę sprzedawać autka, tylko zrobić prawo jazdy i nim jeździć, żeby nie tłuc się już nigdy autobusami i nie marznąć albo moknąć na przystankach. Oczywiście syn usiłował mi to wyperswadować, tłumaczył, że w moim wieku nie dam rady zdać egzaminu na prawo jazdy, a nawet argumentował, że to może być niebezpieczne!
– Wiesz co, synek? – w końcu się zniecierpliwiłam. – Jeśli roztrzepana Diana zrobiła prawdo jazdy, to mnie też powinno się udać. Zresztą, umówiłam się już z moim instruktorem, że wezmę tyle dodatkowych jazd, ile będzie trzeba, żebym na bank zdała.
Pół roku później zdałam egzamin i zaczęłam jeździć swoim czerwonym, nowiutkim cackiem. Odkryłam, że uwielbiam prowadzić! Instruktor powiedział mi nawet, że mam do tego dryg i jestem bardzo bezpiecznym kierowcą.
Moje życie bardzo się zmieniło – teraz mogę jeździć do kina wieczorami i nie bać się wracać samej do domu, a nawet pojechać z koleżanką do jej córki nad morze.
Czuję się wolna i samodzielna jak nigdy wcześniej!
Oczywiście syn i jego rodzina wciąż mają do mnie żal o to, że nie oddałam im swojej wygranej, ale muszą to jakoś przełknąć. Synowa może wreszcie zacznie lepiej gospodarować pieniędzmi, a wnuczka nauczy się odpowiedzialności i znajdzie pracę.
Ja ze swojej strony oczywiście ciągle ich kocham i im pomagam. Na przykład ostatnio odebrałam Dominika późno z imprezy, a Dianę zawiozłam z plecakiem na pociąg. Uważam, że jestem naprawdę dobrą babcią. A na pewno bardzo zadowoloną z podjętej decyzji!
Czytaj także:
„Mój mąż zmarł 5 lat temu. Pocieszenie znalazłam w ramionach mężczyzny, którego kochałam w młodości. Wtedy nam nie wyszło”
„Po śmierci męża szukałam oparcie w ramionach innego mężczyzny. Synowie odstraszali wszystkich kandydatów”
„Choć Mela nie jest moją rodzoną wnuczką, to przychyliłabym jej nieba. Staram się, ale nie umiem być babcią”