Jesteśmy z Ulą w podobnym wieku, ja mam 59 lat, ona 58, przyjaźnimy się od dawna. Mój mąż umarł 5 lat temu, mąż Urszuli zostawił ją dla młodszej kobiety 8 lat temu. Mieszkamy naprzeciw siebie w tej samej klatce schodowej. W maju syn i synowa Uli zabrali ją ze sobą (trochę w charakterze niani do dzieci) na dwa tygodnie na Ibizę. Wróciła rozpromieniona i opalona.
– Krysiu – powiedziała – tam jest cudownie. Od jutra zaczynam oszczędzać na kolejny wyjazd. Nie odpuszczę. Bo czułam się tak szczęśliwa…
Każda z nas musiała sama uporać się ze stratą
Urwała, a ja pomyślałam o ostatnich latach jej małżeństwa. Kłótnie słyszała cała klatka, a częste wyprowadzki Antoniego przeżywałam razem z przyjaciółką. Kiedy odszedł, często siedziałam
u niej wieczorem i słuchałam jej szlochu.
Próbowałam pomóc i denerwowałam się, że nie potrafię. Później, kiedy i ja zostałam sama, zrozumiałam: ból po stracie bliskiej osoby musi po prostu wybrzmieć, i nic się na to nie poradzi, nic nie przyśpieszy.
Ucieszyłam się więc, że tak odmieniła Ulę ta wycieczka. Ja osobiście nie przepadam za gwarnymi plażami ani upałem, więc nie zazdrościłam jej tej hiszpańskiej przygody. Chociaż coś mnie ukłuło na dnie serca.
Bo ja z kolei kocham Bałtyk. Kocham te cudne piaszczyste plaże, zbieranie bursztynu, klify w okolicach Ustki, wydmy i powietrze przesycone jodem. I nagle zapragnęłam tam wrócić. Zatęskniłam za słonymi kropelkami wody na twarzy, za miękkim piaskiem, szumem fal i krzykiem mew.
Znalazłam ofertę miłego pensjonatu w Ustce, kupiłam sobie nowy kostium kąpielowy, sukienkę i lniany oliwkowozielony żakiet. Sprawiłam sobie też dwie pary eleganckich sandałów. Nadal pracuję, a nie mam dzieci ani wnuków, na które mogłabym wydawać. Sama żyję oszczędnie, dlatego raz w życiu mogłam zaszaleć.
Pogoda dopisała. Wygrzewałam się w złocistych promieniach słońca, relaksując przy szumie fal i oddając się cudownemu lenistwu. Trzeciego dnia postanowiłam zrobić sobie spacerek wzdłuż plaży, brzegiem morza. Była piąta po południu.
Szłam sobie wolno, brodząc po kostki w morskiej wodzie. Na plaży nie było już takich tłumów, a rodziny z małymi dziećmi przeniosły się gdzie indziej. Od morza płynęła orzeźwiająca bryza. O niczym szczególnym nie myślałam, szłam sobie i było mi dobrze…
Mijałam wiele osób snujących się po plaży samotnie lub w parach. Za mną szedł mężczyzna, który rozmawiał przez telefon komórkowy. W pewnym momencie wyraźniej usłyszałam jego głos. Ten głos poznałabym wszędzie. Odwróciłam się gwałtownie.
Za mną stał wysoki, siwowłosy mężczyzna w okularach przeciwsłonecznych. Właśnie chował telefon do kieszeni podwiniętych do kolan lnianych spodni. W drugiej dłoni trzymał sandały.
– Radek? – zapytałam.
Popatrzył na mnie z roztargnieniem i nagle uśmiechnął się szeroko.
– Krysia? – rzucił, po czym padliśmy sobie w ramiona.
Przez chwilę miałam zamęt w głowie, myślałam gorączkowo, co teraz. Okazało się, że nadal łączy nas jakaś niezwykła więź, bo poczułam się tak, jakbyśmy się rozstali zaledwie wczoraj. Przez tę jedną króciutką chwilę, kiedy Radek trzymał mnie w ramionach, wydawało mi się, że znów mam 20 lat. Aż zadrżałam. Już dawno nie zaznałam takich emocji.
– Krysiu, jak wspaniale cię widzieć. Wyglądasz pięknie.
Ten banalny komplement w jego ustach brzmiał wiarygodnie. Przez chwilę chaotycznie próbowaliśmy zorientować się w naszej w sytuacji. Kiedy już ustaliliśmy, że on przyjechał na kilka dni urlopu i – jak ja – samotnie (rozwiódł się kilka lat temu), że pojutrze ma się tu spotkać z córką i wnukiem, oraz że na stałe mieszka w Gdańsku… dotarło do nas, że wciąż stoimy po kostki w wodzie.
Radek zaproponował kawę w mieście, ja chętnie na to przystałam. Rozsiedliśmy się w uroczej kafejce niedaleko plaży i wprost nie mogliśmy się nagadać. Było już całkiem ciemno, kiedy odprowadził mnie do pensjonatu. Później ja jego, później on mnie…
– Jak wtedy, pamiętasz? – spytał.
A ja od razu wiedziałam, że chodziło o pewien wieczór, kiedy odprowadzaliśmy się nawzajem aż do drugiej w nocy.
Czas dla nas znowu stanął w miejscu
Nie mogliśmy przestać gadać. Bo tak wiele czasu przecież upłynęło. Byliśmy z Radkiem… kim dla siebie byliśmy? Przez lata wracała do mnie ta myśl. Bo często za nim tęskniłam. Parą? Nie. Kumplami? O wiele więcej.
Pochodzimy z tego samego niewielkiego miasteczka na Mazowszu. Jego młodsza siostra chodziła ze mną do klasy. Kiedy ją odwiedzałam, on często się z nami wygłupiał. Był cudownym starszym bratem. Nie z tych wrednych typów dokuczających siostrom. Był opiekuńczy, czuły i zabawny.
Później nawet „chodziliśmy” ze sobą pod koniec podstawówki. Takie tam sztubackie, niewinne zakochanie, które minęło bezboleśnie.
W ogólniaku razem zaangażowaliśmy się w koło teatralne. Radek miał lekkie pióro, a ja ambicje sceniczne. Chciałam zostać aktorką, on reżyserem. Miał wtedy starszą o kilka lat dziewczynę studiującą w szkole filmowej w Łodzi. Patrzyłam na niego z podziwem, lecz i ja miałam już chłopaka.
Nie miałam natomiast przyjaciółki, bo to on pełnił w moim życiu tę rolę. Może dlatego, że miał młodszą siostrę, potrafił mnie tak dobrze zrozumieć. Kiedy poszłam na studia (wybrałam jednak polonistykę), to Radek pomagał mi się zaaklimatyzować na uczelni (dostał się 2 lata wcześniej na prawo).
Widywaliśmy się niemal codziennie
Jego akademik był o kilka kroków od mojego, wieczorami spotykaliśmy się w jednym z klubów. I gadaliśmy, gadaliśmy… Czasem wydawało mi się, że jest między nami coś więcej, lecz nie wychodziliśmy z ról „kumpli”. Zresztą każde z nas co rusz się zakochiwało; Radek gustował w wysokich blondynkach, ja w postawnych brunetach.
Na czwartym roku poznałam Zbyszka. Studiował na politechnice. To było jak piorun sycylijski. Nie mieliśmy ze Zbyszkiem aż tak wielu wspólnych pasji, ale zaiskrzyło tak silnie, że sprawy potoczyły się błyskawicznie. Niestety, on był zazdrosny i niechętnie patrzył na Radka. Potem Radek wyjechał na zagraniczne stypendium.
Po studiach wzięliśmy ze Zbyszkiem ślub. Wysłałam Radkowi zaproszenie. Był już w Polsce, jednak nie przyjechał. Potem przeniósł się do Warszawy. Wiedziałam o tym od jego siostry, z którą podtrzymywałam kontakt. Po pięciu latach wyjechałam z mężem do Krakowa i od tej pory nie miałam już o nim wiadomości.
I co? Tak to się skończy? Każde wróci do siebie?
Moje małżeństwo było w sumie udane. Choć gdy po pierwszych uniesieniach przyszła proza życia, zastanawiałam się czasem, czy nie byłabym szczęśliwsza z Radkiem. Tęskniłam do naszych długich dysput, do chwil, kiedy siedzieliśmy sobie w ciszy i było nam dobrze. Ze Zbyszkiem nie można było zbyt długo milczeć. Był narwańcem. Wszystko od razu, szybko, szybko…
Tak jak żył, tak też umarł. Nagle. To był szok. A potem wielka pustka. Gdzie się podziała ta ogromna energia którą w sobie miał? Jak znikła? Po dwóch latach jakoś się pogodziłam z jego śmiercią. Powoli weszłam w inny, nowy rytm. Życia w pojedynkę.
O Radku od dawna już nie myślałam. No a teraz znów się spotkaliśmy… Miał tylko cztery dni wolnego, później musiał wracać do Gdańska. Spędziliśmy ten czas bardzo aktywnie. Jeździliśmy po okolicy, zaliczając większość miejscowych atrakcji, wieczorami wychodziliśmy razem na kolacje.
W dniu kiedy miał spotkać się z córką i wnukiem, dałam mu wolne od siebie. A ostatniego wybraliśmy się do Słowińskiego Parku Narodowego, skąd zrobiliśmy sobie pieszą wycieczkę do latarni morskiej w Czołpinie. Słońce już zachodziło, gdy siedliśmy na plaży.
– To gdzie jutro? – zagadnął Radek.
– Raczej nie ruszę się z plaży – westchnęłam, bo nie chciało mi się myśleć o dniu, kiedy znów będę sama.
– A co byś powiedziała na całodniowy rejs na Bornholm? – spytał i dodał: – Przedłużyłem urlop o tydzień. Nie masz mnie jeszcze dosyć?
Popłynęliśmy. I było cudownie. A kiedy wróciliśmy do Ustki, resztę czasu spędziliśmy już w jednym pensjonacie, w tym samym pokoju. W pierwszy weekend po urlopie Radek przyjechał do Krakowa i oświadczył mi się.
– Krysiu, wiem, że narzuciłem ostre tempo, ale szkoda czasu. W młodości zawaliliśmy sprawę. A przecież tak dobrze nam było razem… Więc nie wygłupiaj się i nie odmawiaj mi.
Nie odmówiłam.
Czytaj także:
„Ukochany córki miał zostać na jedną noc, a dziś piorę jego slipy. Wyżera nam jedzenie z lodówki, ale do pracy się nie pali”
„Przez złośliwego teścia moje małżeństwo wisi na włosku. Męża widuję tylko od święta, nawet w kościele siadamy osobno”
„Po zdradzie męża, córka rozbiła się jak kryształowa waza. Też mi katastrofa, przecież tego kwiatu jest pół światu”