Są takie dni, gdy od rana coś wisi w powietrzu. Czasem tylko zbierze się na deszcz, a czasem…
– Dzień dobry? – powitała mnie pani w kiosku. Miała zwyczaj mówić w taki sposób, że każde jej zdanie brzmiało jak pytanie.
– Dzień dobry – zapewniłem więc. – Podobno uczy pan angielskiego? – indagowała dalej. – Sąsiadka z bloku mi powiedziała, a mój syn właśnie ma w szkole drobny kłopot z angielskim. Z tego powodu przeszedł warunkowo do następnej klasy – dodała z wyrzutem w głosie i spojrzała na mnie niechętnie.
Najwyraźniej nie lubiła ludzi, którzy opanowali obcy język. Jednak ja nie poczułem się winny. Nie spuściłem głowy, szukając na podłodze niewidocznego pyłku. Nie zdobyłem się nawet na współczujące westchnienie. Pewnie w tym momencie uznała mnie za gbura, pomyślałem z rozbawieniem i dzielnie zniosłem jej wzrok. Odczekała chwilę i lekceważąco machnęła pulchną dłonią.
– Szkoła i tak niczego dzieciakowi nie da i fachu nie nauczy, ale wypada, żeby ją skończył – oświadczyła z przekonaniem.
Zgodziłem się na korepetycje, chociaż niechętnie
Skinąłem głową dla świętego spokoju. Ostatecznie bywałem w kiosku codziennie. Wizyta w tym miejscu należała do rytuału codziennych czynności, jak poranne parzenie kawy, która miała obudzić mnie do życia. Wyczułem, że słowa pani z kiosku były tylko wstępem do właściwej rozmowy, która być może zmieni moje życie. Nie myliłem się.
– Pouczyłby pan mojego geniusza? – spytała niby żartobliwie.
Ton głosu wskazywał wyraźnie, że w jej oczach syn był niezwykle zdolnym młodzianem, lecz niedocenionym przez niesprawiedliwy świat. Sytuacja stała się trudna. Poczułem się osaczony. Cóż, nie miałem wyjścia.
– Bardzo chętnie – skłamałem z zimną krwią.
– Świetnie. Trzeba z nim powtórzyć gramatykę, uzupełnić braki… – zarządziła ochoczo. – Mam z nim trudności. Nie przykłada się do nauki. Nauczyciele się skarżą, a przecież to dobry chłopak – dodała ze smutkiem. – Najlepiej zacząć już dziś. Przyjdzie do pana o osiemnastej – uprzedziła.
– Właściwie, wybierałem się dziś do kina… – zacząłem, ale zobaczyłem pulchną dłoń wykonującą lekceważący gest.
– Kino nie zając – stwierdziła.
Napomknięcie w rozmowie o tym miłym futrzaku zwykle przesądza sprawę. Tak stało się i tym razem. Dokładnie kwadrans po szóstej wieczorem rozległ się dzwonek. Po chwili do mojego mieszkania wkroczył zwalisty młody człowiek w dresie i zabłoconym obuwiu sportowym. Bezceremonialnie przeszedł przez przedpokój, gubiąc po drodze drobne kawałki gliny. Wszedł do mojego miniaturowego salonu i rozsiadł się w ulubionym fotelu pana domu. „Dotychczas ja byłem tu panem domu” – pomyślałem lekko rozżalony.
– W przyszłości proszę zostawiać buty w przedpokoju – zemściłem się. Senne spojrzenie kioskarczyka mówiło jasno, co myśli na mój temat. Byłem w jego oczach małym człowieczkiem o męczącym sposobie bycia. Zrezygnowany zacząłem lekcję. Mijały minuty. Zorientowałem się szybko, że mój nowy podopieczny niewiele zapamiętał ze szkolnych lekcji. Po godzinie nabrałem również przekonania, że młodego człowieka najzwyczajniej nie pociąga nauka.
– Interesujesz się czymś? Masz jakieś hobby? – spytałem. Skinął głową.
– Piłką. Chcę być zawodowym piłkarzem – stwierdził krótko.
Wszystko stało się jasne. Był święcie przekonany, że piłkarz nie musi przyswajać książkowej wiedzy. Wystarczy to, co przekaże mu trener. Zacząłem dłuższy wywód, starając się wytłumaczyć, że odrobina nauki jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a znajomość języków obcych przydaje się w codziennym życiu. Moje słowa odbijały się od niego jak od ściany.
Dałem sobie spokój. Zakończyłem lekcję, zaznaczyłem w podręczniku ćwiczenia do wykonania na następne zajęcia. Zadałem jeszcze krótką listę słówek do wkucia na pamięć. Chłopak nie był zachwycony perspektywą dodatkowego wysiłku. Nie spiesząc się, opuścił moje mieszkanie. Spowolnione ruchy wskazywały, że najwyraźniej oszczędzał energię na ważniejsze wydarzenia.
Walczyliśmy długo, ale bez skutku
Na następne spotkanie przyszedł nieprzygotowany. Nie zrobił żadnego z ćwiczeń zadanych do domu. Po prostu zjawił się, by zaszczycić mnie swoją obecnością. Zapowiadała się wielka klęska. Nie potrafiłem przelać mu wiedzy do głowy. Musiał sam wykrzesać z siebie trochę wysiłku.
– Nie miałeś czasu na naukę? – spytałem z naganą w głosie. Rozłożył ręce.
– Chodzę na treningi do klubu. Nie dałem rady – wyjaśnił szczerze.
Nie poddałem się i dzielnie walczyłem przez najbliższą godzinę, by wpoić mu fascynujące zasady gramatyki. Kolejna lekcja wyglądała niemal tak samo. Nie uczył się i jak twierdził, nie miał czasu. Starałem się pomóc przyszłemu zawodnikowi. Zachęcałem, by powtarzał za mną przydatne zwroty, razem recytowaliśmy nowe słówka. Robiłem wszystko, by zajęcia go zainteresowały. Niestety, bez efektu. Gdy zadawałem mu ćwiczenia do domu, spoglądał w niebo, jakby spodziewał się pomocy.
– Tyle na raz mam się uczyć? – pytał wtedy z niedowierzaniem.
Lekcje u mnie nie pomogły mu w szkole. Ciągle miał marne stopnie. Pomyślałem, że najwyższy czas porozmawiać z jego mamą.
– Powinienem się poddać i zrezygnować z udzielania lekcji pani synowi – oświadczyłem na wstępie. – Niczego go nie nauczę, jeśli on sam nie zechce się uczyć. Nie potrafię przekazać mu wiedzy przez magiczne nałożenie rąk na jego głowę. Powinien zdobyć się na odrobinę wysiłku. Może pani go przekona? – spytałem z nadzieją w głosie.
Potem wyjaśniłem całą sytuację. Pani patrzyła na mnie z miną uciśnionej matki, której dziecku niesłusznie zarzucono ciężkie przestępstwo.
– Nie lubi się uczyć – przyznała niechętnie. – Ciągle jest poza domem. Gra w piłkę, albo włóczy się gdzieś z kolegami. Posyłam go na korepetycje z różnych przedmiotów, bo tylko wtedy coś zostaje mu w głowie… Pogadam z nim – obiecała z westchnieniem.
Chyba rzeczywiście doszło do ostrej wymiany zdań, bo młody człowiek zaczął w domu odrabiać zadane przeze mnie ćwiczenia. Nie trwało to jednak zbyt długo i konieczna była kolejna rozmowa matki z synem. Niestety, znów pomogło na krótko, choć bardzo się starałem. Wypytałem go o ulubioną muzykę i spróbowaliśmy wspólnymi siłami przetłumaczyć tekst jednej z piosenek. Zapalił się do tego, ale po kwadransie miał dość.
I tak zmagaliśmy się z nauką angielskiego przez kilka miesięcy. Jednak w końcu sumienie nie pozwoliło mi dłużej ciągnąć tej fikcji. Któregoś dnia skierowałem kroki do niepozornego miejsca pracy jego mamy. Zobaczyła mnie z daleka i chyba domyśliła się, dlaczego przyszedłem. Na powitanie rzuciła mi groźne spojrzenie, ale nie uciekłem w popłochu.
– Muszę zrezygnować z lekcji z pani synem. On nie ma najmniejszej ochoty nauczyć się czegokolwiek – oświadczyłem. – Próbowałem zachęcić go do choćby odrobiny wysiłku, ale bez skutku…
Słuchała, patrząc na mnie z miną pełną szczerej niechęci.
– A może to jednak pan nie potrafi uczyć? – spytała w końcu.
– Być może – odpowiedziałem, bezradnie rozkładając ręce.
Od tego dnia mój tryb życia uległ zmianie. Rano nie biegnę do najbliższego kiosku. Gdy tylko mogę, korzystam z innych kiosków w okolicy. Od kilku lat w tym najbliższym za ladą, poza panią kioskarką, siedzi mój dawny uczeń. Nie został piłkarzem. Dopiero niedawno przyszło mi do głowy, że gdybym wtedy odmówił korepetycji, efekt byłby identyczny.
Po prostu pani z kiosku najpierw obstawiła dzieciaka dodatkowymi lekcjami z różnych przedmiotów. Stworzyła sobie w ten sposób grupkę ludzi, których potem mogła winić za to, że jej dziecko nie chciało się uczyć. Na pewno jej działanie wynikało ze źle pojętej troski o przyszłość swego potomka i ślepej matczynej miłości. A może podświadomie zdawała sobie też sprawę, że nie wpoiła dziecku pracowitości, ambicji, chęci rozwoju i osiągnięcia czegoś w życiu?
Najwyraźniej chłopcu brakowało tych cech osobowości, które popychają do walki o sukces. Szkoda, że nie skorzystała z pomocy psychologa, kiedy jeszcze nie było za późno. Gdybym to jednak ja zaproponował takie rozwiązanie, obraza z jej strony byłaby dużo większa.
Czytaj także:
„Mój poród był koszmarny. Dzieci wyciągano ze mnie kleszczami, odmówiono mi cesarki. Prawie tego nie przeżyliśmy”
„Od początku ukrywała, kto jest ojcem jej syna. Nie zdążyła zdradzić prawdy. Umarła tuż po porodzie”
„Przez 30 lat myślałam, że zostawił mnie, bo wylądowałam na wózku. Wszystko ukartowała moja wyrachowana matka”