„Wydaliśmy ostatnie grosze na ślub córki, a jej i tak mało. Gardzi nami, bo nie mamy tylu pieniędzy, co jej teściowie”

załamana matka fot. iStock, svetikd
„Daliśmy jej wszystko, co tylko mogliśmy, a ona tak nas potraktowała... Serce mi pęka, kiedy myślę o tym, jaką materialistką okazała się być nasza córka”.
/ 30.12.2023 21:15
załamana matka fot. iStock, svetikd

Cieszyliśmy się, że Kasia i Marek podjęli decyzję o ślubie. Lubiliśmy tego chłopaka, był naprawdę porządny i dobrze wychowany. Wiedzieliśmy, że pochodzi z dobrej i dość bogatej rodziny, ale nie mieliśmy jeszcze okazji poznać jego rodziców. Już na tamtym etapie Kasia zaczęła zachowywać się wobec nas nieprzyjemnie.

– Mamo, tylko proszę, bez żadnego gadania o disco–polo i ludziach ze wsi... To są miastowi ludzie, przedsiębiorcy. Oni chodzą do opery, do teatru, podróżują.

– A tobie się wydaje, że my żadnego pojęcia o świecie nie mamy i nie będziemy mieli z nimi, o czym rozmawiać? – zaśmiałam się. – Nie martw się, poradzimy sobie.

Rodzice Marka okazali się być bardzo sympatycznymi i kulturalnymi ludźmi, chociaż córka skutecznie mnie zestresowała przed spotkaniem z nimi. W żaden sposób nie dali nam odczuć, że mają się za kogoś lepszego, choć właśnie to próbowała mi przecież zasugerować Kasia.

Na tamtym spotkaniu nie rozmawialiśmy jeszcze o weselu, a jedynie próbowaliśmy się poznać. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że najgorsze dopiero przed nami... I to nie ze strony rodziców Marka, a naszej własnej córki.

Ślub jak z bajki

Oczywiście jako rodzice pragnęliśmy sprawić naszej córce niezapomniany dzień. Niestety, nasze finanse były ograniczone, a organizacja uroczystości ślubnej kosztowna. Oczywiście, dostaliśmy informację, że rodzice Marka również chcą partycypować w kosztach, a nawet zaproponowali, że sfinansują całą uroczystość. Niestety, córka im odmówiła, choć uważam, że mogła nas przedtem zapytać o zdanie...

– Mamo, nie będziemy robić wstydu! To eleganccy ludzie, a my już na starcie zrobimy z siebie przy nich żebraków! Nie, macie zapłacić po połowie i już! – zadecydowała.

No cóż, nie chciałam wypaść przed przyszłymi teściami córki na żebraczkę, więc zabrałam się za obliczanie naszych oszczędności...

– Heniek, nie wiem, jak my sobie na to pozwolimy... Na skromne wesele jeszcze by starczyło, ale Kasia ma takie pomysły... – martwiłam się.

Jak się okazało, moje obawy były słuszne. Córka zarządziła, że sfinansujemy jej pół wesela, ale zdawała się w ogóle nie zwracać uwagi na nasze realne możliwości. Wymarzyła sobie wytworne przyjęcie z jakimiś modnymi fanaberami: fotobudki, zimne ognie, pokazy barmańskie...

– Rany boskie, Marynia, po co to komu? – dziwił się mój mąż. – Kiedyś się stawiało na stole wódkę, robiło obiad, puszczało muzykę z gramofonu i była impreza! Czy ona na głowę upadła?

– Oj, czasy się zmieniły, Heniu... Teraz młodzi mają pomysły, są większe możliwości. Trudno, jedną córkę mamy, a ślub też bierze się raz w życiu – tłumaczyłam Kasię, chociaż sama zupełnie nie rozumiałam jej zachcianek.

Ślub odbył się w końcu tak, jak sobie tego wymarzyła córka, chociaż musieliśmy wydać całe nasze oszczędności (gromadzone latami), żeby pokryć swoją połowę „rachunku za wesele”.

Sprzedała duszę za torebki i wakacje

Jednak po ślubie zaczęło się coś, czego się nie spodziewaliśmy. Liczyliśmy, że będziemy regularnie gościć córkę wraz z jej mężem, a naszym nowym synem. Niestety, Kasia zaczęła wykręcać się od wizyt. Spędzała też coraz więcej czasu z teściami. Wiedziałam, że rodzice Marka nie szczędzili środków na prezenty dla młodych.

Mieli naprawdę spore zasoby, więc to było oczywiste, że chcą się tym podzielić. Wkrótce po ślubie kupili dzieciom mieszkanie, a także sfinansowali całą podróż poślubną. Z kolei na urodziny Kasia dostała od nich bardzo kosztowną torebkę. O wszystkich tych podarunkach informowała mnie regularnie przez telefon, a w jej głosie można było usłyszeć... coś jakby cień wyrzutu?

Z czasem zaczęło mi być coraz bardziej przykro podczas tych rozmów. W pewnym momencie obydwoje zaczęliśmy zauważać, że nasza córka zaniedbuje czas spędzany z nami. Spotkania rodzinne stawały się coraz rzadsze, a Kasia coraz częściej była zajęta imprezami i atrakcjami, na które zabierali ją teściowie. Ich świat i dostatek, w którym żyli, bardzo jej imponowały. Staraliśmy się zrozumieć, że każdy z nas ma swoje życie i zobowiązania, ale w którymś momencie coś we mnie pękło.

– Kasiu, nie tylko pieniądze i luksusy są w życiu ważne, mam nadzieję, że o tym pamiętasz – upomniałam ją stanowczo, a jednocześnie dostatecznie delikatnie podczas jednej z naszych rozmów.

– No tak, tak zwykle mówią mało ambitni ludzie... – mruknęła.

– Słucham? – zapytałam, bo naprawdę myślałam, że się przesłyszałam.

– Nic, nic... Ja po prostu chcę żyć pełnią życia, podróżować, być nowoczesną kobietą. To chyba nic złego?

Nie wiedziałam, co mam robić

Czuliśmy, że tracimy córkę na rzecz jakiegoś nagle rozbudzonego i nieokiełznanego materializmu, który ją opanował, ale jednocześnie nie chcieliśmy konfliktu. Mimo wszystko wciąż ją kochaliśmy, nawet jeśli nie rozumieliśmy jej nowego stylu życia. A może inaczej: doskonale rozumieliśmy, ale nie uważaliśmy za właściwy.

Z czasem Kasia zaczęła organizować swoje życie coraz bardziej niezależnie od nas. W pewnym momencie ogłosiła, że z mężem planują dłuższą podróż po świecie – korzystając oczywiście z pieniędzy, które otrzymali od rodziców Marka. Nie chcieliśmy znowu się wtrącać.

Po powrocie z podróży córka zaczęła opowiadać o egzotycznych miejscach, w których była, o tym, jak bardzo jej się zmieniło życie. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nasza Kasia stała się próżna i zwyczajnie płytka. To było bardzo bolesne, ale musiałam w końcu przyznać to sama przed sobą: moja córka nie zachowuje się jak dobry człowiek. Postanowiłam interweniować.

– Mamo, nie ma sensu, żebyś mi tu moralizowała – przerwała mi znudzona. – Nie pojmiesz tego, dopóki sama nie zaczniesz żyć pełnią życia – stwierdziła Kasia, kiedy kolejny raz próbowałam przekazać jej, że szczęście nie jest zależne od ilości posiadanych rzeczy.

Jak grochem o ścianę...

– Gdzie popełniliśmy błąd? – pytałam męża ze łzami w oczach. – Przecież dostawała od nas wszystko, na co tylko było nas stać. W złocie się nie kąpała, ale przecież zawsze miała książki, ubrania i zabawki...

– Nie przejmuj się tym, nie zrobiłaś niczego złego. Nie masz wpływu na to, jaką Kaśka postanowi być dorosłą. Jeszcze oprzytomnieje – mąż starał się mnie pocieszać, jak tylko mógł, ale bezskutecznie.

Kasia nie była już małą dziewczynką, a jednak czułam się dokładnie tak samo jak w dniach, kiedy po raz pierwszy zaprowadziłam ją do przedszkola, po raz pierwszy zostawiłam u koleżanek na noc i po raz pierwszy odprowadziłam do własnego mieszkania, gdy była dorosła. Czułam się, jakbym ją traciła, ale tym razem naprawdę.

Całe moje szczęście zniknęło gdzieś w mroku tego nieprzyjemnie, jakby ordynarnie lśniącego świata, w którym zatraciła się nasza córka. Ale z drugiej strony, nadal była dla mnie dzieckiem, a ja nie potrafiłam całkowicie odciąć się od niej, nawet jeśli miała zupełnie inne priorytety...

Kasia dalej żyje w swoim świecie

Na razie nic się nie zmienia. Obydwoje z mężem zarabiają dobrze i wydają bardzo dużo na przyjemności. Jednocześnie córka czuje się uprawniona do tego, żeby regularnie pouczać mnie w sprawach finansów, zarabiania pieniędzy, przedsiębiorczości i zarządzania życiem...

– Mamo, bo to trzeba wydawać, żeby zarabiać. Jak cię widzą, tak cię piszą. Nie zdobędziesz dobrej pracy, jeśli nie pokażesz się wcześniej w dobrym samochodzie i z markową torebką – mądrzyła się ostatnio.

– Przeciętnego Polaka nie stać na takie rzeczy, dlatego właśnie ciężko pracuje, żeby zdobywać coraz lepsze posady... – odpowiedziałam jej.

– Aj tam, nie stać. To tylko takie polskie biadolenie! My przecież kokosów jeszcze nie zarabiamy i jakoś dajemy radę.

Tak głośno parsknęłam śmiechem, że aż woda ze szklanki poszła mi nosem.

– Może dlatego, że wszystko ufundowali ci teściowie? Mieszkania kupować nie musiałaś, kredytu brać również nie, wszystkie potrzeby zapewnione, to na co tu zbierać i oszczędzać?

– I właśnie dlatego nie lubię tu przyjeżdżać i wolę spędzać czas z rodzicami Marka! – wybuchła nagle Kaśka. – Oni przynajmniej niczego mi nie wypominają, bo nie mają żadnych kompleksów, tak, jak wy!

Po czym wstała gwałtownie od stołu i wyszła, trzaskając drzwiami

Czytaj także:
„Nie rozumiem tych wiejskich tradycji na Wigilię. Zamiast całe dnie spędzać w kuchni, wolę grzać się w ciepłych krajach”
„Co roku z teściami mamy świąteczne sesje zdjęciowe. Śmiejemy się na niby, by pokazać na Facebooku, że niby się kochamy”
„Bratowa to straszna zołza. Cały rok nabija się, że jesteśmy biedni, a potem pod choinkę daje moim dzieciom stare zabawki”

Redakcja poleca

REKLAMA