Takie życie było zupełnie nie dla mnie. Te ich zwyczaje, przyzwyczajenia, obojętność... Czym prędzej chciałam stamtąd uciec i nie przejmować się takimi tradycjami.
Chciałam dla siebie czegoś innego
Pochodzę ze wsi, jednak nie jest to miejsce, które uważam za swoje. Zawsze pociągały mnie wielkie aglomeracje. Hałas, zgiełk i korki, nigdy nie stanowiły dla mnie problemu. Wręcz przeciwnie, jestem w swoim żywiole, kiedy obserwuję, jak wszyscy wokół mnie się spieszą, wpatrzeni w ekrany swoich telefonów, nie zważając na otaczającą ich rzeczywistość. Dobrze się z tym czuje. Mam poczucie, że mogę robić cokolwiek zechcę i nikomu to nie przeszkadza.
Kiedy jechałam na wieś, nieustannie musiałam uważać na to, jak się zachowuję i co mówię. Wsią rządziła plotka. Wiedziałam, że nawet jeśli ukryje się z papierosem na końcu wsi, to i tak zawsze znajdzie się jakaś sąsiadka, która mnie zauważy i z radością doniesie o tym mojej matce. Wszyscy wiedzieli wszystko o wszystkich, co było dla mnie niesłychanie męczące. Dlatego właśnie wyjechałam do miasta.
Nie dostrzegam żadnego uroku w krajobrazach pól i lasów, odraża mnie nieprzyjemny zapach z obory, a najbardziej irytuje mnie wszechobecne błoto. Nienawidzę takich czynności jak pielenie czy podlewanie roślin, nie chcę grzebać się w ziemi. Ten wiejski „spokój”, który tak fascynuje moich przyjaciół, mnie po prostu odstrasza.
Moja siostra i ja różnimy się we wszystkim
Nasi rodzice od zawsze wiedzieli, że męczę się na wsi. Zatem kiedy, po zakończeniu nauki w liceum powiedziałam im o moim wyjeździe, nie byli specjalnie zaskoczeni. Było im z pewnością smuto, ale zawsze jeszcze była moja siostra, która z nimi została. Była zupełnie inna niż ja! Ona po prostu uwielbia wieś. Zawsze kłóciła się ze mną, twierdząc, że nie doceniam tego, co jest naprawdę wartościowe i dobre.
Została w swoim wiejskim zaciszu, podczas gdy ja ukończyłam studia w mieście, znalazłam satysfakcjonującą pracę i teraz jestem typowym mieszczuchem. I czuję się z tym świetnie! Ale oczywiście, zawsze odwiedzam rodziców na święta. Robię to niechętnie i jak najszybciej stamtąd uciekam, ale nie mogę odmówić mojej matce. W ubiegłym roku również pojechałam do domu na święta. Pogoda była okropna, padał deszcz zmieszany ze śniegiem. Było mokro, zimno, odrażająco i ledwo wysiadłam z samochodu, zaraz wpadłam w błoto. To wystarczyło, abym się wściekła.
– Tato czy mógłbyś w końcu tu zbudować jakiś podjazd! Spójrz, na moje nowe buty! – narzekałam.
– Kto do diabła przyjeżdża na wieś w szpilkach? – upomniała mnie siostra. – Podjazd to strata pieniędzy, traktor i tak by go szybko zniszczył.
Mój ojciec zaniepokoił się jednak stanem mojego obuwia i zapewnił, że zastanowi się nad budową podjazdu. Pokazałam język mojej siostrze. Następnie weszłam do domu, aby się przebrać i umyć po podróży, a także przygotować do kolacji. Hanka krzyknęła za mną prosząc, żebym przyszła do kuchni i pomogła jej w przygotowaniach, zamiast się malować.
Udawałam jednak, że jej nie słyszę. Czy ja jestem jakimś garkotłukiem? I tak nie potrafię gotować, wolę zamawiać gotowe posiłki albo je kupować. Teraz w sklepach można dostać wszystko, kto by chciał się bawić w lepienie pierogów? Pewnie tylko moja zwariowana siostra!
Jak ja tu wytrzymywałam wcześniej?
Ledwo weszłam do łazienki, natychmiast się zdenerwowałam. Nie było ciepłej wody!
– Mamo, nie napaliliście w piecu?! – z niedowierzaniem zawołałam ze schodów.
– A zauważyłaś, dziecko, ile naczyń było do zmycia? Woda się skończyła – powiedziała mama, wychylając się zza drzwi. – Poczekaj moment, może kwadrans, zaraz będzie.
– Ale ja muszę umyć garnek po kapuście – sprzeciwiła się Hanka.
Naprawdę, to było nie do zniesienia. Jak tylko przyjechałam, miałam dość tego miejsca. Nie lubiłam wsi. Nie wiedziałam, jak można tu żyć?! A kiedy zasiedliśmy do posiłku, okazało się, że moi rodzice nie mają nawet chleba pełnoziarnistego. Spoglądałam z przerażeniem na potrawy stojące na stole – śledzie w sosie, ryba w cieście, kapusta i bułki z mąki pszennej... Wszystko tłuste i tuczące! A przecież ja muszę troszczyć się o swoją sylwetkę!
– Mamo, powinnaś naprawdę przemyśleć swoją dietę – zasugerowałam. – Nie możemy tak jeść. Dlaczego nie korzystasz z mąki żytniej? Jest o wiele zdrowsza i nie tyje się po niej jak po pszennej...
– Mąka żytnia? Do pierogów na Wigilię? Oszalałaś na dobre dziewczyno? – skrzywiła się moja siostra.
– Powinniśmy dbać o zdrowie i sylwetkę – odparłam, choć z zazdrością muszę przyznać, że figura mojej siostry była bez zarzutu.
– Być może w mieście, gdzie nieustannie tkwicie za biurkami – odparła, wzruszając ramionami. – Tutaj zawsze jest coś do roboty i nikt nie siedzi bezczynnie. A wszystko jest to zdrowe, w końcu to z naszej własnej produkcji.
– Dziewczyny, nie sprzeczajcie się – wtrącił ojciec. – Przecież to Wigilia...
Starałam się zapanować nad sobą, lecz szczerze mówiąc, nie było to łatwe. Próbowałam potraw, zastanawiając się przy każdym kęsie, ile to ma kalorii. Ciasta w ogóle nie ruszyłam. Nie ma mowy.
– Jesteś nie do zniesienia – oznajmiła siostra, kiedy rodzice udali się do kuchni. – Mama daje z siebie wszystko, aby każda potrawa była doskonała, a ty jedynie narzekasz.
– I co, mam udawać, że mi to smakuje? Nie jestem hipokrytką.
– Odwiedzasz nas dwa razy w roku i tylko narzekasz. A oni na ciebie czekają. Starają się dla ciebie…
Nie zamierzam iść na żadną pasterkę
Wzruszyłam jedynie ramionami i napełniłam szklankę wodą. Gdy rodzice wrócili z do salonu z tradycyjnym kompotem z suszu, tylko westchnęłam. Niestety chwilę potem zaproponowali śpiewanie kolęd.
– Czemu nie włączycie radia czy telewizji? – zapytałam z westchnieniem. – Przecież nikt z nas nie potrafi śpiewać, po co nam to?
– Ponieważ to nasza tradycja rodzinna – odparła mama, nie dając się zbić z tropu.
Zatem nie dość, że po kolacji wigilijnej zaczął mnie boleć brzuch, to jeszcze byłam zmuszona wysłuchiwać fałszowania mojej rodziny. Trudno mi też było się cieszyć z otrzymanych prezentów. Kto by się cieszył ze swetra robionego na drutach i tanich bransoletek? Jednak milczałam widząc, jak moja siostra, spogląda na mnie z dezaprobatą. Ale kiedy matka zaproponowała pójście na pasterkę, poczułam, że to dla mnie zbyt wiele.
– Czuję się wyczerpana – zapowiedziałam. – Od wielu tygodni budzę się wcześnie i pracuję przez cały dzień. Chociaż w święta pragnę się wyspać. Dodatkowo nie cierpię takich przedstawień. Jak zawsze kościół będzie przepełniony. Będzie duszno i ten zapach. Połowa tych pseudokatolików przychodzi na pasterkę po alkoholu.
– Boże Agnieszko, o czym ty mówisz? – westchnęła moja matka.
– Nie, mamo, proszę cię, odpuść, to naprawdę nie jest dla mnie. Wszystkie te tradycje są nudne i kompletnie do mnie nie przemawiają.
Zawsze uważałam, że zwyczaje powinny nadążać za życiem. Nie miałam siły na kontynuowanie tej rozmowy, więc poszłam odpocząć. Ale byłam pewna, że następnego dnia nasłucham się od Hanki!
Kiedy schodziłam na parter, ona już siedziała w kuchni. Była po śniadaniu. Nawet nie zaproponowała mi filiżanki kawy! Zamiast tego oznajmiła, że chciałaby porozmawiać ze mną, najlepiej podczas spaceru, tak aby nikt nam nie przerywał. Powiedziałam jej, że nie mam odpowiednich butów do chodzenia w błocie po polach. Ale natychmiast zaproponowała, że mogę założyć jej kalosze. Nosimy ten sam numer. Musiałam przystać na jej propozycje. Oczywiście, później żałowałam swojej decyzji. Gdy tylko zniknęłyśmy za zakrętem i rodzice nie byli już w stanie obserwować nas z okna, Hanka przypuściła na mnie atak.
– Czy w ogóle masz świadomość, jak obrzydliwie się zachowujesz? – zadała pytanie z wściekłością, która musiała siedzieć w niej od wczorajszego wieczora. – Nie mogę pojąć, jak możesz być takim samolubem!
– Ale o co ci chodzi? – szczerze mówiąc, nie do końca rozumiałam, co ma na myśli, skąd taka agresja w jej głosie.
– Czego ty nie rozumiesz! Przyjechałaś tutaj niczym królewna, oczekując, że wszystko będzie już przygotowane. Od razu zaczęłaś narzekania na wszystko, zaczynając od podwórka, poprzez jedzenie, aż do śpiewania kolęd i prezentów. Nawet nie pomyślałaś, żeby choć trochę pomóc matce.
– A wy nie umiecie zrozumieć, że dla mnie te święta to żadna frajda?! – wykrzyczałam do niej. – Że to nie dla mnie? Jeśli chcecie sobie niszczyć dłonie przy garach, to wasza sprawa. Ja jadam tylko posiłki z cateringu!
Prawie się poryczałam z tej wściekłości
– Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że matka robi to przede wszystkim dla Ciebie? Nawet jeśli nie zależy Ci na tradycji i gardzisz domowym jedzeniem, mogłabyś przynajmniej jakoś jej pomóc! – powiedziała przez zaciśnięte zęby.
– W jaki sposób? – zapytałam z irytacją.
– Po pierwsze, doceniając to jak się dla ciebie stara – rzuciła z nutą ironii.
– A po drugie, skoro jesteś taką zamożną damą, dlaczego nie wesprzesz finansowo rodziców? Oni ledwo wiążą koniec z końcem! Jeśli chcesz catering, proszę bardzo! Nie ma problemu, tylko za niego zapłać!
– Mi też nie jest łatwo – odparłam niepewnie.
– Tak, zauważyłam – oceniła mnie spojrzeniem od nóg do głowy. – Po obuwiu, odzieży i aucie. Słuchaj, czasami nie mogę uwierzyć, że jesteś moją siostrą.
Na tej ścieżce niemal doprowadziła mnie do płaczu. Jak mogła tak mówić?? To ja się poświęcam dla niech, żeby dotrzeć na święta. Zrezygnowałam z urlopu w tropikach z przyjaciółmi. Musiałam stać w korkach, żeby tu dojechać. I ona ma czelność nazywać mnie egoistką? To małpa jedna. Szczerze mówiąc, nie miałam ochoty zostać tam ani chwili dłużej. Już drugiego dnia świąt zdecydowałam, że pora się pakować. Matce powiedziałam, że otrzymałam telefon służbowy.
Nie miałam okazji pożegnać się z Hanką. Powrót do mojego czystego, przytulnego domu z bieżącą wodą był dla mnie jak wybawienie. W tym roku naprawdę nie czuję potrzeby odwiedzania rodziców na święta. Nikt nie zauważa mojego poświęcenia. Nie zamierzam zamęczać się na darmo!
Czytaj także:
„Syn i synowa nie poszczą w wigilię, a przed kolacją już otwierają butelki. Płakać mi się chce, co się stało z tradycją”
„Przygotowania do świąt zawsze były katorgą. Odliczam godziny do końca rodzinnych spotkań”
„Wigilię zamiast przy choince, spędzam na cmentarzu. Pierogi na grobie rodziców smakują słonymi łzami”