„Co roku z teściami mamy świąteczne sesje zdjęciowe. Śmiejemy się na niby, by pokazać na Facebooku, że niby się kochamy”

rodzinne święta fot. Getty Images, Cavan Images
„Fotograf rzeczywiście okazał się wysokiej klasy specjalistą. Od sztucznego uśmiechu rozbolały mnie nie tylko policzki, ale wyglądaliśmy na szczęśliwą i kochającą się rodzinę! Gdy teściowa wrzuciła zdjęcia do internetu, doczekała się tak wielu lajków, że po roku zarządziła kolejną sesję”.
/ 18.12.2023 20:30
rodzinne święta fot. Getty Images, Cavan Images

Na pierwsze Boże Narodzenie Jasia teściowa zamówiła nam sesję zdjęciową u profesjonalnego fotografa. Uważałam to za bzdurny wymysł, no ale przecież nie mogliśmy odmówić, bo by nam tego nie wybaczyła do końca życia.

Uwielbiałam swojego faceta

Zawsze myślałam, że te wszystkie historie o złych teściowych, to zwyczajny wymysł i wyolbrzymiona ludzka złośliwość. Przecież nie może być tak, by kobiety pragnące dobra tego samego mężczyzny, nie potrafiły się dogadać. Los postanowił mi udowodnić, jak bardzo się myliłam. I pokarał mnie teściami jak z koszmaru.

Jako dziecko nie byłam zbyt urodziwa, ale wyrosłam na atrakcyjną młodą kobietę. Zawsze kręcili się wokół mnie jacyś „adoratorzy”, złośliwe koleżanki mawiały, że mogę chłopaków zmieniać, jak rękawiczki. Ja jednak zbyt szybko nie angażowałam się w bliższe relacje, co prawda nie unikałam znajomości damsko-męskich, ale czekałam, aż będę pewna, że to właśnie z tym człowiekiem chcę spędzić resztę życia.

Artura poznałam zupełnym przypadkiem. Wpadliśmy na siebie na studenckiej imprezie, przy czym ani on, ani ja nie byliśmy studentami wydziału, którego słuchacze zabawę zorganizowali. Ot, każde z nas przyszło w charakterze osoby towarzyszącej, a ci, z którymi przyszliśmy, szybko stracili zainteresowanie nami. Okazało się, że wspólnie spędzony czas minął jak z bicza strzelił i postanowiliśmy spotkać się ponownie.

Artur był kompanem doskonałym: potrafiliśmy godzinami gadać lub milczeć i nijak nas to nie nudziło. Słuchaliśmy tej samej muzyki, podobały nam się te same filmy, czytaliśmy te same książki. Spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu i powoli zaczynaliśmy snuć plany na przyszłość. Byliśmy zgodni co do tego, że chcemy założyć rodzinę i mieć dzieci, a być może nawet i wnuki.

Skoro nasze plany były coraz poważniejsze, przyszedł czas na to, by poznać wzajemnie nasze rodziny. Artur z entuzjazmem przyjął pomysł odwiedzin u moich rodziców. Widziałam, że przypadł im do gustu, a i on stwierdził później, że mam wspaniałą rodzinę. Gdy jednak miał mnie przedstawić swoim rodzicom, miałam wrażenie, że kręci i odwleka ten moment w nieskończoność.

W końcu zapytałam go wprost:

– Wstydzisz się mnie, że nie chcesz mnie przedstawić swoim rodzicom?

– Ależ skąd! – zaprotestował.

– No to o co chodzi? – naciskałam. – Przecież widzę, że coś jest na rzeczy.

– Bo widzisz… – zaczął. – Moja mama jest bardzo specyficzna.

– Co masz na myśli?

– No… Powiedzmy, że ma trudny charakter.

Dopiero z czasem miałam się przekonać, że był to – delikatnie mówiąc – daleko idący eufemizm.

Oto, skąd się biorą kawały o teściowych

Rzeczywiście, już podczas pierwszego spotkania z rodzicami Artura zrozumiałam, dlaczego chciał mnie przed tym uchronić. Jego ojciec nie zrobił na mnie zbyt dobrego wrażenia, ale to matka grała w tym małżeństwie pierwsze skrzypce. I okazała się mistrzynią złośliwości. Nie przepuściła żadnej okazji, by wbić mi szpilę. Skrytykowała wszystko, co mnie dotyczyło i wszystko, co mówiłam. Na dodatek robiła to ze sztucznym uśmiechem przylepionym do twarzy.

Miałam nadzieję, że to tylko tak na początek. Że po prostu troszczy się o swojego ukochanego syna i może nie do końca taką kandydatkę na żonę dla niego sobie wymarzyła. Pomyślałam, że z czasem się do mnie przekona i mnie zaakceptuje. Wszak obie darzymy miłością tego samego mężczyznę i obie pragniemy jego szczęścia!

Niestety, okazało się, że byłam naiwna. Matka Artura postawiła sobie za cel utrudnić nam drogę do wspólnego życia na każdym kroku. O mały włos, a zrujnowałaby nasze wesele. Wszystko ogarnialiśmy sami, chcieliśmy mieć skromną, rodzinną uroczystość, bez wielkiego zadęcia i niepotrzebnych wydatków. Im bardziej zbliżał się „ten dzień”, tym więcej dziwnych telefonów Artur odbierał. Okazało się, że to moja przyszła teściowa zdobyła kontakty do organizatorów i próbowała zmieniać nasze ustalenia. Na szczęście wszystko udało się odkręcić.

Powtarzałam sobie, że wychodzę za mąż za Artura, a nie za jego rodziców. Podobnie pocieszała mnie moja mama, gdy zwierzyłam jej się ze swoich obaw.

– Będziecie mieszkać na swoim, nie będzie mogła się wtrącać w wasze życie.

– A jak przyjedzie w odwiedziny?

– Przecież nie musicie mieć pokoju gościnnego. Zaproponujecie jej nocleg w hotelu, to szybciej wróci do domu.

Wtedy wydawało mi się, że mama ma rację. Jednak z biegiem czasu przekonałam się, że nie doceniałam przeciwnika…

Teściowa przyjeżdża z wizytacją

W ciągu kolejnych miesięcy naszego małżeństwa przypomniałam sobie wszystkie znane mi kawały o teściowych. I kategorycznie stwierdzałam, że teściowa z kawałów jest dobrotliwą starszą panią, której ot, czasami udawało się strzelić jakąś kompletnie niegroźną głupotę. Matka Artura uwielbiała odwiedzać nas bez zapowiedzi. Wpadała na chwilę, spędzała u nas godzinę, góra dwie i dokonywała inspekcji mieszkania i naszego życia.

Miała niesamowitą zdolność do wybierania idealnych dla niej momentów. Brała nas z zaskoczenia, nie mogliśmy udawać, że nie ma nas w domu. No po prostu nie dało się jej nie wpuścić do mieszkania. A gdy już weszła, przez nasze życie przetaczał się tajfun. Oczywiście wszystko robiłam źle. Nie potrafiłam prowadzić domu, sprzątać, gotować, ani nawet ubrać się porządnie. Mój mąż chodził w źle dobranych i niewyprasowanych ubraniach (jej zdaniem). Generalnie byłam winna każdemu złu tego świata.

Jej wizytacje były dla mnie niezłą lekcją asertywności oraz treningiem charakteru. Uczyłam się puszczać jej docinki mimo uszu, zachowywać spokój i nie okazywać zdenerwowania, bo wiedziałam, że to zaboli ją najbardziej. Nie liczyła się z cudzymi uczuciami, komentowała wszystko bez skrępowania. Uważała się za nieomylną. W końcu zrozumiałam, że celem jej złośliwości nie byłam ja. Ona po prostu uwielbiała być złośliwa!

Gdy zaszłam w ciążę poprosiłam Artura, by wpłynął na swoją matkę i ograniczył jej wizyty u nas do absolutnego minimum (a najlepiej do zera). Nie wiem, jak tego dokonał, ale faktycznie aż do narodzin Jasia cieszyłam się spokojem. Żałowałam wręcz, że ciąża nie trwa dłużej, bo życie bez wizytacji teściowej okazało się wspaniałe. Oczywiście nic nie trwa wiecznie, więc po urodzeniu syna znów musiałam wysłuchiwać tyrad mojej teściowej.

Z rodziną najlepiej tylko na zdjęciach

Przyjście na świat wnuka obudziło jednak w mojej teściowej ludzkie uczucia. Nie, jej nastawienie do mnie i świata się nie zmieniło, ale Jaś był jej oczkiem w głowie i przy nim przemieniała się ze złośliwej raszpli w szczebioczącą i ociekającą słodyczą babcię. Nie znałam jej takiej, ale byłam mile zaskoczona. I właśnie ze względu na dzieci dbałam o utrzymywanie kontaktu z teściami.

Tak, dzieci, bo po Jasiu przyszła na świat Małgosia, a my przeprowadziliśmy się do dość odległego miasta, gdzie Artur znalazł dużo lepiej płatną pracę. Tam kupiliśmy dom z ogrodem, bo jako czteroosobowa rodzina nie chcieliśmy się gnieździć w mieszkaniu w bloku. Oczywiście teściowa krytykowała nasze wybory, ale w puszczaniu jej uwag mimo uszu obydwoje doszliśmy do perfekcji.

Na pierwsze Boże Narodzenie Jasia teściowa zamówiła nam sesję zdjęciową u profesjonalnego fotografa. Uważałam to za bzdurny wymysł, no ale przecież nie mogliśmy odmówić, bo by nam tego nie wybaczyła do końca życia.

– Chyba nie pozbawisz mnie możliwości uwiecznienia na zdjęciach tych wyjątkowych chwil z moim ukochanym wnukiem? – bardziej stwierdziła, niż zapytała.

– Oczywiście, że nie – odpowiedziałam, zaciskając zęby.

– Zobaczysz, ten fotograf słynie z doskonałych ujęć! Będę się wreszcie mogła pochwalić swoim wnukiem na Facebooku.

Z taką argumentacją nie mogłam dyskutować. Fotograf rzeczywiście okazał się wysokiej klasy specjalistą. Przepięknie przygotowane wnętrza z aranżacjami utrzymanymi w świątecznym klimacie i dbałość o każdy szczegół, były gwarancją doskonałych ujęć. Co prawda od sztucznego uśmiechu rozbolały mnie nie tylko policzki, ale rzeczywiście, efekt był powalający. Wyglądaliśmy na szczęśliwą i kochającą się rodzinę!

Gdy teściowa wrzuciła zdjęcia do mediów społecznościowych, doczekała się tak wielu lajków i pozytywnych komentarzy, że zupełnie nie zdziwiło mnie, że po roku zarządziła kolejną sesję. Od tego czasu, tak jak inni na święta myją okna, dekorują domy i ubierają choinkę, my spotykamy się u tego samego fotografa i uśmiechamy się na niby. I tylko pod postami teściowej na Facebooku mam ochotę dodać komentarz „bo z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach”.

Czytaj także:
„Pojechałam w delegację, a mąż miał się zająć domem. Po powrocie zastałam górę prania, zmywania i smród w łazience”
„Mój mąż znalazł dziecko na śmietniku. Adoptowaliśmy chłopca, ale zadbamy o to, by nigdy nie dowiedział się prawdy”
„Chłopak z liceum porzucił mnie w ciąży i zapadł się pod ziemię. Byłam naiwna, bo cały czas wierzyłam, że do mnie wróci”

Redakcja poleca

REKLAMA