„Bratowa to straszna zołza. Cały rok nabija się, że jesteśmy biedni, a potem pod choinkę daje moim dzieciom stare zabawki”

Smutna dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, fotostorm
„Sylwia przeszła samą siebie. W święta dała w prezencie moim dzieciom używane zabawki. Postawiła obok choinki worek pełen starych klocków, lalek i innych drobiazgów, które nosiły wyraźne ślady użytkowania. A swoim dzieciom wręczyła najnowsze tablety”.
/ 18.12.2023 18:30
Smutna dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, fotostorm

Mama właśnie dzwoniła z pytaniem, czy jak co roku, przyjedziemy na Wigilię. Dla niej te rodzinne spotkania są bardzo ważne i marzy o tym, żeby wszystkie jej dzieci oraz wnuki spotkały się przy wspólnym stole.

Wolałabym spędzić Wigilię w domu

Ja w sumie wolałabym przygotować uroczystą kolację w domu i spędzić ją tylko z mężem i córeczkami – sześcioletnią Jagodą i siedmioletnią Olą. Przygotowałabym wyłącznie potrawy, które lubimy. W naszej rodzinie nikt nie przepada za karpiem. Nie dziwię się dzieciom. Ta ryba nie dość, że ma mnóstwo ości, śmierdzi błotem, to jeszcze swój charakterystyczny smak, który samą mnie drażni.
Ale cóż. Nie chcę robić przykrości rodzicom, dlatego zgadzam się na jej propozycję.

– Tak mamo, przyjedziemy koło południa 24 grudnia, bo Bartek w niedzielę ma jeszcze do zrobienia kurs – mówię do telefonu, starając się, żeby mój głos zabrzmiał radośnie i szczerze.

– Świetnie, ojciec już zamówił karpie. Przygotuję smażonego, w galarecie i pieczonego z warzywami – mama jest pełna przedświątecznego entuzjazmu.

– A ja co mam przywieźć? – dopytuję, bo przecież nie wypada przyjeżdżać na święta z pustymi rękami.

– Zrób, co tam chcesz córeczko. Wiesz, że nie musisz niczego szykować. Ja mam jeszcze dużo sił i mnóstwo wolnego czasu, przecież jestem na emeryturze – mówi. I jak tu jej nie kochać?

– Ulepię domowe uszka, zrobię wigilijną kapustę z grzybami i grochem. Z dziewczynkami upieczemy pierniczki, makowiec i domowy sernik – recytuję z pamięci, bo już dawno wiedziałam, że i tak pojadę na Boże Narodzenie do rodzinnego domu.

Z rozrzewnieniem wspominam święta z dzieciństwa

Przygotowania jednak wcale mnie nie cieszą. To już zupełnie nie to, co w dzieciństwie, gdy cała rodzina szykowała pyszności, a potem ubieraliśmy choinkę razem z tatą i dziadkiem. A babcia wręczała nam stare śpiewniki z kolędami, żebyśmy nucili, gdy już połamiemy się opłatkiem, zjemy wszystkie potrawy i wspólnie będziemy siedzieć przy stole.

– Nie włączajcie kolęd z kaset – babcia Zosia nie miała zaufania do elektroniki. – Kto to widział, żeby samemu nie śpiewać, tylko słuchać tych piosenek w dziwnych wykonaniach – dodawała, bo wokaliści rzeczywiście zaczynali już eksperymentować z melodiami i kolędy puszczane w radio czy TV przestały przypominać te śpiewane w kościele w rytmie muzyki płynącej z zabytkowych organów.

Prezenty były wtedy o wiele skromniejsze niż teraz. Ot, jakieś słodycze, książeczki, kredki, zabawki czy świąteczne skarpety. Na początku lat dziewięćdziesiątych nie było tabletów, laptopów, konsol, gier i interaktywnych zabawek, których cena przyprawia o zawrót głowy. Ale zwyczajna lalka, klocki czy kolorowanka dla dzieciaków były prawdziwym skarbem. Cieszyły, bo były dawane prosto z serca.

Była nas trójka rodzeństwa – ja, starszy brat Kamil i siostra Kasia. Na Wigilię czasami przyjeżdżała także ciocia Monika z wujkiem Rafałem i moimi kuzynkami. Wszystkie dzieci dostawały wtedy podobne prezenty. Jasne, dopasowywano je nieco do wieku, bo trudno, żeby starsze dziewczynki cieszyły się z lalek czy pluszowych misiów. Były jednak wybierane w taki sposób, aby nikt nie czuł się pokrzywdzony.

Bratowa przy każdej okazji nie szczędzi mi złośliwości

Teraz jest zupełnie inaczej. A już rok temu moja bratowa przeszła samą siebie. Z Kamilem i dwójką dzieci zajmują piętro domu rodziców. Siłą rzeczy Wigilię spędzamy razem. Moja siostra na stałe mieszka w Anglii, dlatego rzadko przyjeżdża na święta do Polski. Najczęściej kończy się na składaniu życzeń za pośrednictwem włączonej kamerki i przesyłaniu zdjęć z uroczystości.

Nasze kontakty nieco się rozluźniły, ale wiem, że w trudnych sytuacjach mogłabym na nich liczyć. Z Sylwią, czyli moją bratową, nie do końca się dogaduję. Zawsze bardzo chciałam, aby nasze stosunki były w miarę poprawne, ale ona cały czas stara się wbijać mi szpilę.

Ja pracuję jako sekretarka w niewielkiej hurtowni ogrodniczej, gdzie w sumie pełnię funkcję księgowej, specjalisty do ds. obsługi klienta i reklamacji oraz recepcjonistki w jednym. Nie zarabiam bardzo mało, ale nie są to jakieś kokosy. Trzeba jednak przyznać, że szef jest uczciwy i gdy mamy lepszy okres i dużo zamówień, daje pracownikom premię.

– Staraliście się, dzięki czemu obroty wzrosły. A ja doceniam pracowity i rzetelny zespół – często mówi i informuje nas o dodatkowych pieniądzach na koncie.

Na święta również dostajemy jakąś sumę i paczki dla nas oraz dzieci. Oczywiście nie jest to nic bardzo drogiego, ale cieszy sam gest.

Mój mąż pracuje jako kierowca autobusu obsługującego linie regularne i wycieczki. Również ma w miarę przyzwoitą pensję, ale nie są to żadne kokosy. Do tego spłacamy kredyt za mieszkanie i samochód, który musieliśmy wymienić, bo stary zaczął się sypać. Staramy się zapewniać dziewczynkom wszystko czego potrzebują, ale nasz budżet zwyczajnie nie pozwala na ogromne szaleństwa.

Rodzina mojego brata jest lepiej sytuowana niż moja

Dlaczego o tym mówię? Bo Sylwia cały czas nam o tym przypomina. Mój brat jest programistą i jego miesięczne zarobki są o wiele wyższe niż nasze. Sama bratowa pracuje w przedszkolu na pół etatu i do rodzinnego budżetu tak naprawdę dokłada się niewiele. Wydaje mi się, że jej pensja wystarcza głównie na markowe ubrania, kosmetyki, fryzjera i inne osobiste wydatki.

Jest jednak dumna z tego, że są w o wiele lepszej sytuacji niż my. Nie spłacają żadnych kredytów. Jedynie nieco odświeżyli piętro w domu naszych rodziców i zrobili sobie w ten sposób całkiem przestronne i wygodne mieszkanie z oddzielnym wejściem, dużym balkonem i własnym ogródkiem.
Brak comiesięcznych rat w połączeniu z dość dobrymi zarobkami Kamila i jego wpływami extra za zlecenia, które wykonuje po godzinach, sprawia, że ich rodzina może pozwolić sobie na o wiele wyższy poziom życia niż my.

Adrian jest rok starszy od mojej Oli, a Kornelia 2 lata. Dzieciaki chodzą na wiele dodatkowych zajęć i rodzice spełniają wiele ich fanaberii, na które zwyczajnie nas nie stać. Prywatne lekcje angielskiego i hiszpańskiego, jazda konna, tenis, balet… To tylko kilka z droższych pozycji w ich budżecie.

Sylwia cały czas przypomina mi, że nas na mniej stać

Sylwia stara się przypominać mi o różnicach finansowych pomiędzy naszymi rodzinami praktycznie podczas każdego rodzinnego spotkania.

– A ty nie chciałabyś jeździć na koniach tak jak Kornelia? – dopytywała Oli podczas niedzielnego obiadu, który jednocześnie pełnił funkcję kameralnych imienin mojej mamy – Bo wiesz, to trzeba zacząć uczyć się możliwie jak najwcześniej. Musisz poprosić mamę, żeby cię zapisała – trajkotała doskonale wiedząc, że akurat w tej chwili wypadło nam kilka bardzo ważnych wydatków i zwyczajnie nie wysupłamy pieniędzy na prywatne lekcje w stadninie dla naszej córeczki.

Innym razem przyczepiła się sposobu spędzania przez nas wakacji.

– Polskie morze to obciach. Zimno, brudno i cały czas pada deszcz. Do tego te ryby z frytkami na każdym rogu i brak jakichkolwiek atrakcji – paplała z satysfakcją spoglądając w moją stronę.

–  Ja tam zawsze kochałem polską plażę. Pamiętasz jak świetnie bawiliśmy się kiedyś w Jastarni? Ech, te imprezy do białego rana i spacery o wschodzie słońca – Kamil chciał przerwać żonie, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że popełnia duży nietakt.

–To już nie studenckie czasy, gdy człowiek cieszył się z wędrówki z plecakiem po górach czy dwóch tygodni nad Bałtykiem – nie ustępowała, doskonale wiedząc, że akurat w tym roku pojechaliśmy w okolice Kartuz. Ciotka mojego męża wynajmuje tam domki letniskowe i policzyła nam noclegi po kosztach w zamian za drobną pomoc Bartka przy remoncie, który planują z mężem.

Te jej złośliwości już zaczynały naprawdę działać mi na nerwy. Mój mąż, jako bardzo ugodowy człowiek, nie wtrącał się i doradzał mi takie samo podejście.

– Machnij na nią ręką i w ogóle jej nie słuchaj. Jej wydaje się, że robią super karierę, a tak naprawdę mają inny start niż my, bo mieszkają praktycznie za darmo w domu twoich rodziców. Do tego babcia często podrzuca im gotowe obiadki i wciska po 50 zł dzieciom przy byle okazji. Dziewczyna nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wygląda samodzielne dorosłe życie – próbował racjonalnie tłumaczyć mi jej zachowanie.

– Ale ja już nie mogę słuchać tych jej uszczypliwości. Doprowadziła do tego, że przestałam lubić jeździć do rodzinnego domu, chociaż kocham mamę i tatę. I bardzo chciałabym, żeby nasze dziewczynki zbudowały z dobre relacje z dziadkami – mówiłam rozżalona.

– Wiem, ale musisz podchodzić do tego nieco mniej emocjonalnie.

– Niby jak mam być spokojna, gdy ona daje mi cały czas do zrozumienia, że są lepsi od nas? Przy niej czuję się niczym uboga krewna – już całkowicie straciłam panowanie nad sobą.

Dała moim dzieciom używane zabawki

Ale Sylwia przeszła samą siebie podczas zeszłorocznej Wigilii. Nawet w święta nie powstrzymała się przed tymi swoimi złośliwościami. Co zrobiła? Dała w prezencie moim dzieciom używane zabawki.
Postawiła obok choinki worek pełen jakichś starych klocków, lalek i innych drobiazgów, które nosiły wyraźne ślady użytkowania. W tej super paczce znalazły się nawet samochodziki, pociągi i inne plastikowe ustrojstwa , którymi niegdyś bawił się Adrian.

Jeszcze, żeby przynajmniej nic nie mówiła. Ale nie. Musiała dołożyć swoje 3 grosze. Po połamaniu się opłatkiem, zjedzeniu barszczu z uszkami, karpia i innych postnych dań, przyszedł czas na wręczanie prezentów. Wszystkie pudełka i ozdobne torebki były ułożone pod choinką i obok niej. Tylko ten duży foliowy worek tam się nie zmieścił, dlatego stał kawałek z boku.

Dzieci roznosiły prezenty, a potem cieszyły się ich rozpakowywaniem. Wiadomo, że dla maluchów to prawdziwa frajda i podchodzą do tego zwyczaju dużo bardziej emocjonalnie niż dorośli. Oglądają, cieszą się z drobiazgów, ale i porównują co dostali inni.

Kornelia i Adrian rozpakowali najnowsze tablety. Od razu rzucili się sprawdzać, czy mają wszystkie aplikacje i inne bajery, których potrzebują. Moja Jagoda zaczęła oglądać zabawki z worka, który był podpisany imionami jej i Oli.

– Mamusiu, a dlaczego ta lalka ma urwaną nóżkę? – nagle podeszła do mnie z minką bliską płaczu. – Jej to nie boli? – dopytywało moje wrażliwe dziecko.

Nie wiedziałam, co powiedzieć pięciolatce, która ze zdziwieniem patrzyła na używane zabawki noszące wyraźne ślady zużycia. Do tego wrzucone do wielkiego foliowego worka bez ładu i składu.

Moje córeczki ze smutkiem patrzyły na tablety kuzynów

Doskonale widziałam, że Oli rozszerzają się oczy na widok tabletów kuzynostwa, ponieważ też o podobnym marzyła. Oliwy do ognia dolała jeszcze Sylwia, której nawet świąteczna atmosfera nie powstrzymała od  uszczypliwości.

– Podobają się wam zabawki? Kornelka i Adrian już się nimi nie bawią, ale wam się przydadzą, bo pewnie macie niewiele podobnych w domu – powiedziała z tą swoją nutką ironii i jak zawsze spojrzała na mnie. – Zresztą wiedziałam, że moje dzieci i tak od was nie dostaną niczego o czym marzą, dlatego musiałam kupić im coś ekstra – dodała.

Akurat wykosztowaliśmy się i kupiliśmy im drogie gry, o których wspominali kiedyś przy okazji wizyty u nas. Do tego puzzle, pyszne słodycze i inne drobiazgi.

Przeżyłam prawdziwy szok. Nawet nie chodzi o wartość prezentu, bo nikt jej nie zmusza, aby wydawała pieniądze na moje dzieci. Ale to są tylko maluchy. Jeszcze nie rozumieją zawiłości relacji międzyludzkich i zwyczajnie jest im przykro, gdy patrzą na piękne i drogie upominki, które dostali jej kuzyni.

– Czy ona naprawdę nie rozumie, co zrobiła? – żaliłam się mężowi po powrocie do domu. – Nie mogła dać tych tabletów im na drugi dzień, a nie robić taki cyrk podczas Wigilii? Nie mówiąc już o tym, że te zabawki były zwyczajnie poniszczone, nawet ich nie przejrzała, tylko wrzuciła wszystkie zakurzone rzeczy do worka. Myślę, że zwyczajnie chciała się ich pozbyć.

Bartek tym razem jedynie pokiwał głową ze zrozumieniem. Teraz znowu czeka mnie wspólna Wigilia i na samą myśl o tym, co wymyśli moja bratowa aż przechodzą mnie ciarki. Zepsuła mi całą radość ze świąt, na które kiedyś zawsze tak bardzo wyczekiwałam. Teraz czuję się jak w pułapce. Najlepiej byłoby wcale tam nie jechać, ale wtedy mamie i tacie będzie przykro. Naprawdę relacje w rodzinie mogą być pogmatwane.

Czytaj także:
„W łóżku nie jestem kłodą, lubię pofiglować, ale mój mąż przesadza. Chyba chce ze mnie zrobić pannę lekkich obyczajów”
„Mój zięć traktował mnie jak popychadło. Zaczął się do mnie łasić, kiedy okazało się, że mam spory majątek”
„Jak co roku w pracy będą świąteczne upominki i bony. Wkurzam się, bo najwięcej dostają dzieciaci, to jest dyskryminacja”

Redakcja poleca

REKLAMA