„Wydałam 20 tysięcy złotych, by spełnić marzenie o dziecku. Przez niedouczonego konowała straciłam 2 lata życia i masę nerwów”

małżeństwo, które stara się o dziecko fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Nie mogliśmy uwierzyć w to, co słyszymy. Najpierw gapiliśmy się na faceta jak ciele w malowane wrota, a potem... Włodek jest naprawdę spokojnym człowiekiem, ale tym razem nie wytrzymał. Doskoczył do typa i wyrżnął go prawym sierpowym w szczękę. Jakim cudem ten człowiek zyskał taką renomę wśród pacjentek?!”.
/ 20.02.2023 15:15
małżeństwo, które stara się o dziecko fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Poznałam swojego męża na studiach. Potem był ślub, praca, kredyt, kupno mieszkania, no i pewien wieczór, sześć lat po tym pierwszym spotkaniu. Siedzieliśmy przed telewizorem, oglądaliśmy jakiś film na DVD, podobno niezły kryminał. Zaczął się nieciekawie; miałam nadzieję, że fabuła się rozkręci. Nie lubię strzelaniny i pościgów samochodowych, ale ponieważ mąż się tym pasjonował, więc patrząc w ekran, mogłam oddać się myślom o mijającym dniu. Nieoczekiwanie Włodek sięgnął po pilota i zrobił stopklatkę. Potem spojrzał tak jakoś dziwnie. Jakby próbował mnie ocenić albo, nie wiem, jakby zobaczył mnie pierwszy raz w życiu.

– Wiesz, długo nad tym myślałem – odezwał się wreszcie.

– Nad czym? – spojrzałam na męża odrobinę zaniepokojona.

Najwyraźniej ze sobą walczył, czy powinien dalej mówić. Już go trochę poznałam. Kiedy miał coś ważnego do zakomunikowania, to wcześniej kluczył, jakby z trudem przychodziło mu wydobycie z siebie pełnych zdańi w dodatku na zadany temat.

– No śmiało! – zachęciłam ze śmiechem. – Strzelaj, skarbie, jestem bez broni.

– Myślałem… No więc myślałem nad tym… Ostatnio zadałem sobie pytanie – odetchnął, po czym rzekł: – Może powinniśmy pomyśleć o dziecku?

Chcesz mieć dziecko?

– Myślisz, że jestem już na to za stary? – zażartował.

Poderwałam się, zaczęłam go całować i… niech reszta pozostanie już naszą tajemnicą.

Chyba pora zasięgnąć rady specjalisty

Nie powiem, staraliśmy się bardzo, ale niewiele nam z tego wychodziło. Kilka miesięcy później uznaliśmy, że chyba potrzebna jest porada lekarska.

Oczywiście szukaliśmy najlepszego ginekologa, którego ktoś mógłby nam polecić ze spokojnym sumieniem. Moja mama znalazła jednego, ojciec zweryfikował opinie o nim w internecie i zaproponował innego, wreszcie teściowa orzekła, że ma kogoś rewelacyjnego na oku. Wszyscy uznali, że nie ma co korzystać ze zwykłej służby zdrowia. Wszyscy też zadecydowali, że jeśli mam się leczyć, to za pieniądze, gdyż wówczas człowiek może mieć pewność, że trafił w dobre ręce.

W końcu teściowa znalazła jakiegoś prawdziwego cudotwórcę.

– Jest drogi, ale wszyscy o nim mówią w samych superlatywach!

– Ale czy komuś pomógł? – przerwałam jej zachwyty.

– Oczywiście, że tak. Myślicie, że w innym wypadku ludzie by polecali usługi tego człowieka?

Pan doktor miał ponad 50 lat, egipską opaleniznę i ładnie przystrzyżone siwe włosy. Był bardzo elokwentny, współczujący, troskliwy i w ogóle… Od pierwszego spotkania wzbudził moje zaufanie, dlatego raz-dwa wyłożyłam problem, z którym do niego przyszliśmy.

– Staramy się o dziecko już od pół roku i nic nam z tego nie wychodzi – stwierdziłam.

– Wcześniej brała pani jakieś tabletki antykoncepcyjne?

– Owszem.

– I uważa pani, że powinna zajść w ciążę zaraz po ich odstawieniu? – zastrzelił mnie doktor.

Tak przydarzyło się mojej koleżance – odparłam niezrażona. – Tylko że ona nie chciała tamtego dziecka, a ja chcę… Nie tylko ja, mąż też – zerknęłam na Włodka, który ścisnął moją rękę.

Pan doktor zlecił nam badania i na drugiej wizycie poinformował, byśmy jeszcze jakiś czas  pracowali nad projektem „Dziecko”, nie przejmując się tym, że od razu nie osiągnęliśmy zakładanego efektu. Za obie wizyty zapłaciliśmy 500 złotych.

Mój ojciec orzekł, że to i tak niewiele. W końcu chodziło o inwestycję w szczęśliwą przyszłość naszej rodziny. Pół roku później znowu siedzieliśmy przed biurkiem ginekologa. Tym razem dostałam o wiele dłuższe zlecenie na przeprowadzenie różnego rodzaju badań. Kiedy wróciłam z wynikami, pan doktor przez jakiś czas z uwagą wczytywał się w zestawienia analityczne.

Dwa lata, 20 tysięcy i… kolejne badania

– No cóż – westchnął i spojrzał na mnie współczująco. – Przykro mi to mówić, ale może mieć pani problem z zajściem w ciążę. Jest jednak światełko w tunelu, gdyż specjalizuję się w leczeniu niepłodności i mam na tym polu spore osiągnięcia – pochwalił się.

Wbrew początkowym obietnicom, leczenie nie trwało kilku miesięcy. Przez dwa następne lata wydaliśmy na pana doktora, medykamenty i badania około 20 tysięcy. Bez efektu.

Co mi było? Pan doktor pewnego dnia wyjaśnił to Włodkowi. Tu dodam, że mój mąż także przeszedł specjalistyczne badania. Wykryto u niego problemy z aktywnością plemników, więc i on łykał zestawy pastylek.

– U zdrowej kobiety owulacja trwa około 36 godzin i odpowiedzialne są za nią trzy hormony – tu ginekolog podał nazwy, których nie jestem w stanie powtórzyć. – W czasie jajeczkowania zachodzą zmiany w poziomie tych hormonów. W efekcie pęka pęcherzyk Graafa i uwalnia się gotowa do zapłodnienia komórka jajowa… Ponieważ u większości kobiet owulacja przebiega bezobjawowo, bardzo trudno jest zauważyć jej brak. A właśnie brak owej owulacji występuje u pańskiej żony.

Wróciliśmy do domu w minorowych nastrojach.

– Gdybym wiedział, co to za sobą pociągnie, wcześniej strzeliłbym sobie w łeb – mruknął

w pewnej chwili Włodek ni to do mnie, ni to do siebie.

Chcesz się wycofać?

– O nie, nigdy w życiu! – zacisnął pięści, jakby gotował się do wejścia na ring.

Mogę chyba powiedzieć, że to były najgorsze dwa lata w moim życiu. Rano cztery pastylki, w południe sześć, wieczorem trzy. Cztery, sześć, trzy… Cztery, sześć, trzy… Plus obowiązkowy seks w dni płodne oraz w trzy dni, które je poprzedzały i kończyły. Nigdy nie sądziłam, że seks kiedyś może mi obrzydnąć. Mąż też miał tego wszystkiego dosyć, zwłaszcza zaczęło mu się robić niedobrze na widok jajek, których gotowane białka musiał jeść w dużych ilościach. Pan doktor twierdził, że to jest doskonałe na poprawienie jakości spermy.

– Warto wiedzieć, moi drodzy, że jajka surowe – usłyszeliśmy lekarski wykład – zawierają awidynę, białko, które hamuje przekształcanie glukozy w glikogen, który jest zapasową substancją odżywczą. Podczas gotowania awidyna ulega denaturacji i traci działanie hamujące. Badania naukowe wykazują, że wprowadzenie jajek do diety poprawia jakość i ilość produkowanego nasienia, a także zwiększa libido.

Wreszcie po dwóch latach tych tortur pan doktor oznajmił, że nie widzi szansy, żebym zaszła w ciążę. Poddaliśmy się. Ludzie nie mają dzieci i też jakoś sobie w życiu radzą.

Mąż nie wytrzymał i... przyłożył mu w nos

Dwa tygodnie później, w październiku, zastałam poproszona do ginekologa kolejny raz. Na miejscu dowiedziałam się, że przy okazji ostatnich robionych przeze mnie badań wykryto w moim organizmie komórki rakowe. Miałam wrażenie, że stoję w ławie oskarżonych, a sędzia właśnie ogłosił wyrok skazujący mnie na karę śmierci. Jednak był jeszcze jakiś promyk nadziei…

– Badania trzeba powtórzyć – usłyszałam od lekarza. – Dopiero wtedy będziemy mogli wyrokować na sto procent.

Wróciłam do domu i powiedziałam wszystko Włodkowi. Co mógł mi poradzić? Wziął mnie mocno w ramiona i tulił w nich, zapłakaną, cały wieczór i noc.

Oczywiście zrobiłam te powtórne badania. Po kilku dniach nerwówki znowu odebrałam telefon od pielęgniarki i umówiłam się na spotkanie. Pojechałam na nie z mężem. Weszliśmy do gabinetu, trzymając się mocno za dłonie, gotowi na wyrok. Zamiast tego usłyszałam od lekarza informację, że badania, które zostały powtórzone, nie wskazują na chorobę nowotworową, ale na to, że…

Jest pani w ciąży – powiedział. – W takich chwilach organizm kobiety wariuje i… – niestety, nie dokończył.

Nie mogliśmy uwierzyć w to, co słyszymy. Najpierw gapiliśmy się na faceta jak ciele w malowane wrota, a potem... Włodek jest naprawdę spokojnym człowiekiem, ale tym razem nie wytrzymał. Doskoczył do typa i wyrżnął go prawym sierpowym w szczękę. Jakim cudem ten konował zyskał taką renomę wśród pacjentek?! Oczywiście doktor wezwał policję i Włodek stanął przed sądem. Nie wzięliśmy adwokata, gdyż po prostu nie było nas na niego stać. Ale Włodek dokładnie opowiedział sędzi o ostatnich latach leczenia niepłodności, o podejrzeniu choroby nowotworowej, szczerze zrelacjonował cały finał. Dostał pół roku w zawieszeniu na dwa lata.

Jeśli zaś chodzi o pana doktora, to założyliśmy stronę internetową, gdzie dokładnie opisaliśmy wyczyny tego medycznego nieuka. Lekarz zagroził nam ponownym złożeniem do sądu pozwu o naruszenie jego dóbr osobistych, jakim jest jego zawodowa reputacja. Strona została zdjęta, ale fama już poszła w miasto. Przynajmniej tyle mogliśmy zrobić.

Od ponad roku jestem mamą pięknej i zdrowej córki, której dałam na imię Donata. Imię to pochodzi od łacińskiego słowa „donatus”, które oznacza „darowany przez Boga”. Chociaż nie jestem osobą przesadnie wierzącą, tym imieniem postanowiłam podkreślić fakt, że otrzymałam od losu bezcenny podarunek, o który tak długo walczyłam i którego już nie oczekiwałam.

Czytaj także:
„Kończyły nam się oszczędności, a mąż nie garnął się do pracy. Marzyłam o dziecku, ale z kim? Z tym leniem z kanapy?”
„Marzyłem o dziecku, ale żona ciągle mówiła >>nie<<. Podsłucham jej rozmowę i poznałem prawdę, to złamało mi serce”
„Marzyłam o dziecku, ale gdy zaszłam w ciążę, bylam załamana. 9 miesięcy leżenia było dla mnie jak katorga”

Redakcja poleca

REKLAMA