„Wyjazd z wnukami całkowicie odmienił moje życie. Po 32 latach odnalazłam zaginioną siostrzenicę”

Kobieta odnalazła siostrzenicę fot. Adobe Stock, ty
„Nigdy nie przestanę dziękować im za to, że wychowali córkę mojej siostry jak własne dziecko, że wyrosła na wspaniałą młodą kobietę. Teraz powoli poznajemy się lepiej. Wszyscy jesteśmy ostrożni. Nie chcemy zepsuć kruchych relacji, które dopiero budujemy”.
/ 04.07.2022 10:30
Kobieta odnalazła siostrzenicę fot. Adobe Stock, ty

To miała być zwykła wycieczka do Warszawy, do mojej córki, jej męża i dwóch wnuczek. Mimo późnej jesieni pogoda dopisywała, więc postanowiłam wsiąść w pociąg i odwiedzić rodzinkę. Planowałam, że wybierzemy się do zoo, bo dziewczynki zawsze mnie tam ciągnęły. I do Centrum Nauki Kopernik, gdzie mogły szaleć przez cały dzień.

I właśnie kiedy chodziłyśmy po Centrum, zwiedzając najnowszą wystawę, mało mnie apopleksji nie poraziła, bo zobaczyłam moją siostrę. Zmarłą trzydzieści dwa lata temu! Zachwiałam się i Ola złapała mnie za rękę.

– Źle się czujesz, babciu? – podprowadziła mnie do ławki, pomogła usiąść. – Hela, daj wody! – zwróciła się do siostry.

– Dziękuję, kochanie, trochę zakręciło mi się w głowie.

Młodsza wnuczka podała mi butelkę z wodą. Napiłam się, uparcie unikając patrzenia w stronę, gdzie dostrzegłam kopię mojej siostry. Bałam się. To było coś tak niesamowitego i niespodziewanego, że po prostu się bałam…

Renata była młodsza ode mnie o 11 lat

Kiedy się urodziła, ja wchodziłam już w wiek nastoletni. Nim się obejrzałam, zdałam maturę, poszłam do pracy, wyszłam za mąż i urodziłam córkę, a ona wciąż była smarkulą.

Zajmowałam się swoim życiem, swoją rodziną, a Renata była ni przypiął, ni przyłatał. Za duża na moje dziecko, za mała na siostrę, której mogłabym się zwierzać. Na dokładkę trudno ją było lubić. Sprawiała problemy, nie chciała się uczyć, a tuż przed maturą zniknęła z domu.

Pamiętam rozpacz rodziców, pamiętam list, który w końcu przysłała i w którym pisała, że jest w ciąży, że bardzo przeprasza i że wróci, jak poukłada sobie życie. Nigdy nie wróciła. Dostaliśmy telefon ze szpitala w Gdyni, że zmarła przy porodzie. Była w ciąży? I zmarła? Młoda, zdrowa dziewczyna? Podobno zatrzymało się jej serce.

Rodzice wsiedli w pociąg i pojechali, żeby załatwić formalności ze sprowadzeniem ciała. Chcieli też zabrać wnuczka lub wnuczkę, ale okazało się, że nie mogą. Renata podpisała zgodę na oddanie dziecka i po jej śmierci noworodek został natychmiast zabrany.

Wola dziadków nie miała żadnego znaczenia

Dowiedzieli się tylko, że to była dziewczynka. Próbowali walczyć, szukać wnuczki, ale bezskutecznie. Biurokracja, tajemnice, jakiś dziwny opór wszystkich wokół… Nic nie wskórali. Córka mojej siostry zniknęła w systemie opieki, a moi rodzice do końca życia zastanawiali się, jakie były jej dalsze losy.

I nagle w biurze obsługi klienta widzę młodą kobietę, która wygląda kropka w kropkę jak Renia. Ten sam miodowy kolor włosów, te same długie, ciężkie loki. Te same oczy i usta. Tak samo smukła i wysoka. To mógłby być przypadek, ale… dobry Boże, nie wierzę w takie przypadki! To musiała być ona. Po trzydziestu dwóch latach…

Sądząc z wyglądu, wiek się mniej więcej zgadzał. Spacerowałam z wnuczkami po kolejnych częściach ekspozycji, ale w głowie miałam jedno. Jak podejść i zagadać, jak zapytać o tak delikatną sprawę, żeby jej nie spłoszyć i nie wydać się wariatką.

Zerkałam, czy wciąż siedzi na swoim miejscu i obsługuje klientów. Bałam się, że jak skończy pracę i sobie pójdzie, bezpowrotnie stracę szansę na porozmawianie z nią. Nie, nie mogę do tego dopuścić. Zaprowadziłam dzieci na pokazy teatru, a sama pobiegłam na dół.

Boże, grzecznie i miło, ale mnie spławiała

– Przepraszam bardzo… Ja z taką nietypową sprawą… – zaczęłam.

– W czym mogę pomóc? – zapytała uprzejmie.

– To naprawdę nietypowa sprawa… Czy nie urodziła się pani na początku sierpnia? Trzydzieści dwa lata temu? – kobieta spojrzała na mnie uważnie, wyraźnie zaskoczona. – I czy pani mama miała na imię Renata? Renata M. Zmarła przy porodzie. Boże, przepraszam, zarzucam panią pytaniami, po prostu wygląda pani identycznie jak ona, jak moja siostra… – mówiłam szybko, może chaotycznie, ale chciałam powiedzieć jak najwięcej, zanim kobieta otrząśnie się z szoku i mnie pogoni.

– Urodziła dziecko i umarła, a kiedy moi rodzice przyjechali do szpitala, okazało się, że dziecko zostało już przekazane dalej i nie mogliśmy go odnaleźć. Dzisiaj, kiedy panią zobaczyłam, jakbym ducha ujrzała. Wiem, jak to brzmi, ale musiałam zapytać, musiałam. Minęło tyle lat, a ja nigdy nie zapomniałam o Renacie. Ani o jej córce…

– Bardzo mi przykro – kobieta wreszcie odzyskała głos – ale moja mama ma na imię Kinga, nie Renata. I żyje. To chyba przypadkowe podobieństwo…

– Może została pani adoptowana? – nie odpuszczałam. – Proszę zapytać. Niech pani zapyta rodziców, czy nie została pani adoptowana jako dziecko.

– Bardzo panią przepraszam, ale już starczy tej rozmowy. Współczuję, ale nie mogę pomóc. I jestem tu w pracy, muszę wracać do moich obowiązków.

– Rozumiem, tak, ale jeśli się pani namyśli… Albo czegoś dowie… – wyciągnęłam z torebki jakiś paragon i na odwrocie zapisałam mój numer. – Będę wdzięczna za informację. To dla mnie bardzo ważne. Dziękuję i przepraszam za kłopot.

Odbierając telefon z nieznanego numeru dwa tygodnie później, byłam pewna, że to znowu jakieś zaproszenie na pokaz garnków czy pościeli z wielbłąda.

– Dzień dobry, mówi Karolina G. Rozmawiałyśmy w Centrum Nauki. Sprawa nie dawała mi spokoju, więc porozmawiałam z rodzicami i… Miała pani rację, adoptowali mnie. Więc z całą resztą też może mieć pani rację…

Na początku odebrało mi głos

Potem po prostu się rozpłakałam. Rozmawiałyśmy prawie godzinę. Ustaliłyśmy, że Karolina przyjedzie do mnie i zrobimy test DNA, abyśmy ostatecznie mogły potwierdzić, czy jesteśmy biologiczną rodziną.

Czas oczekiwania na wyniki testu dłużył mi się niemiłosiernie. Z nerwów bolał mnie brzuch i nie mogłam spać. W końcu Karolina zadzwoniła ponownie, mówiąc, że ma już wyniki…

Nie musiała nic więcej dodawać. Wzruszony ton jej głosu był aż nadto wymowny. Poza tym, mimo nerwów, od początku wiedziałam, jaki będzie wynik. Karolina nie tylko wyglądała jak Renata. Mówiła w podobny sposób, podobnie unosiła brwi, miała podobne znamię. Cała matka…

Czasem nazywa mnie ciocią, czasem jeszcze panią. Trudno się jej tak od razu przestawić. W końcu przez trzydzieści dwa lata dla niej nie istniałam, aż tu nagle się pojawiłam i narobiłam bałaganu w jej życiu. I nie tylko jej.

Poznałam adopcyjnych rodziców Karoliny, dobrych ludzi, którzy dali jej dom i mnóstwo miłości. Bałam się, że będą mieć pretensje o to, że popsułam ich relacje, ale nic takiego się nie stało.

To naprawdę ciepli, serdeczni ludzie, którzy przyjęli do wiadomości, że nagle pojawiła się druga część rodziny. Nawet mnie przepraszali, że sami nie powiedzieli Karolinie o adopcji, ale kiedyś wyglądało to inaczej niż dzisiaj, a im dłużej zwlekali, tym trudniej im było. I byli wdzięczni, że dzięki mnie prawda ujrzała światło dzienne.

A ja z kolei nigdy nie przestanę dziękować im za to, że wychowali córkę mojej siostry jak własne dziecko, że wyrosła na wspaniałą młodą kobietę. Teraz powoli poznajemy się lepiej. Wszyscy jesteśmy ostrożni. Nie chcemy zepsuć kruchych relacji, które dopiero budujemy.

Cieszę się, że ją odnalazłam

W tym roku chcielibyśmy spędzić razem święta. Mam już prezent dla Karoliny: zrobiłam kopie zdjęć moich i Renaty z dzieciństwa, a także naszych rodziców, z nadzieją, że poznanie kawałka rodzinnej historii sprawi jej radości.

Nie powiedziałam jej tylko o tym, że Renata podpisała dokumenty zrzeczenia się władzy rodzicielskiej. Mnie samej trudno zrozumieć, że podjęła taką decyzję. Przecież mogła wrócić z dzieckiem do nas, do swojej rodziny.

Wybrała, jak wybrała, pewnie wierząc, że postępuje słusznie. Ostatecznie nie pomyliła się. Karolina miała dom i kochających rodziców, którzy starali się zapewnić jej wszystko, czego potrzebowała. Może kiedyś o tym porozmawiamy. A może ona już o tym wie, tylko nie chce podejmować trudnego tematu?

Gdy stałyśmy razem nad grobem Renaty i moich rodziców Karolina objęła mnie mocno.

– Teraz wreszcie wiem, kim jestem, skąd się wzięłam. Dotąd… nie rozumiałam tego i myślałam, że jestem nielojalna, niesprawiedliwa, a nawet podła, ale… czasem czułam się, jakbym była wybrakowana, niepełna. Teraz brakujące puzzle uzupełniły układankę. Już wiem, po kim mam włosy i oczy, i gesty, i znamię za uchem. Ale najważniejsza jest dla mnie świadomość, że nigdy o mnie nie zapomnieliście.

Czytaj także:
„Rozwód był dla mnie tragedią, ale teraz wiem, że mąż wyświadczył mi przysługę. Wygrałam nowe życie i wielką miłość”
„Przyjaciółka na łożu śmierci poprosiła, bym zajęła się jej rodziną. Spełniłam obietnicę i po 2 latach poślubiłam jej męża”
„Szkolny osiłek bił mnie i upokarzał przed całą szkołą. Teraz ja jestem krezusem, a on... może najwyżej czyścić mi buty”

Redakcja poleca

REKLAMA