„Przyjaciółka na łożu śmierci poprosiła, bym zajęła się jej rodziną. Spełniłam obietnicę i po 2 latach poślubiłam jej męża”

Kobieta, która poślubiła męża przyjaciółki fot. Adobe Stock, manifeesto
„Byłam w szoku. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Siedziałam i patrzyłam na Matyldę szeroko otwartymi oczami. Tłumaczyłam, że medycyna potrafi dzisiaj zdziałać prawdziwe cuda, dlatego nie powinna się poddawać, tylko walczyć. Obiecała, że będzie…”.
/ 28.06.2022 10:15
Kobieta, która poślubiła męża przyjaciółki fot. Adobe Stock, manifeesto

Z Matyldą zaprzyjaźniłam się w liceum. W pierwszej klasie usiadłyśmy w jednej ławce, bo jako jedyne nie miałyśmy nikogo znajomego do pary, i od tamtego dnia prawie się nie rozstawałyśmy. Razem spędzałyśmy wolny czas, chodziłyśmy do kina, buszowałyśmy po sklepach.

Dogadywałyśmy się bez słów

Tylko w jednej sprawie się różniłyśmy: jak ma wyglądać nasze przyszłe, dorosłe życie. Matylda marzyła o mężu i gromadce dzieci, ja zaś stawiałam na niezależność i karierę.

Żadna z nas nie próbowała jednak przekonywać drugiej do swoich poglądów. Wręcz przeciwnie, obiecałyśmy sobie uroczyście, że nawet gdy po szkole każda z nas będzie się zajmować czymś innym, nigdy nie stracimy kontaktu.

Będziemy się nadal wspierać, pomagać sobie w trudnych chwilach. Jak na prawdziwe przyjaciółki przystało. Po maturze faktycznie nie straciłyśmy kontaktu, choć każda z nas poszła swoją drogą. Matylda wkrótce wyszła za mąż za Michała, urodziła córeczkę Zosię, potem jeszcze dwóch synów: Kacpra i Adasia.

Tymczasem ja skończyłam studia i poszłam do pracy. Byłam ambitna, przebojowa, więc dość szybko awansowałam, zaczęłam zarabiać naprawdę duże pieniądze. Nie myślałam, by pójść w ślady przyjaciółki.

Czasem tylko, gdy się spotykałyśmy, pytała, czy ciągle nie chcę założyć własnej rodziny, ale przecząco kręciłam głową. Cieszyłam się, że jest szczęśliwa z Michałem i dziećmi, ale za żadne skarby nie chciałam znaleźć się na jej miejscu.

Kochałam swoją pracę, niezależność

Doceniałam to, że nie muszę się o nikogo martwić, dbać, nikomu prać, gotować… I myślałam, że nic tego nie zmieni. Trzy lata temu, wiosną, udało mi się namówić Matyldę na weekendowy wyjazd do spa.

Wcześniej zawsze się wykręcała, twierdziła, że nie ma czasu, bo mąż, bo dzieci, ale wtedy chętnie się zgodziła. Byłam pewna, że wreszcie zmądrzała i postanowiła więcej robić tylko dla siebie.

Pierwszy dzień pobytu był cudowny. Poszłyśmy do sauny, na masaż, na zabiegi kosmetyczne. Wieczorem zrelaksowane usiadłyśmy na trasie. Gadałyśmy, wspominałyśmy dawne czasy. Jednak w pewnym momencie Matylda spoważniała.

– Pewnie jesteś trochę zaskoczona, że tak łatwo zgodziłam się na ten wyjazd.

– Owszem, ale lubię takie niespodzianki. I cieszę się, że wreszcie zrozumiałaś, że mąż i dzieci to nie wszystko – uśmiechnęłam się.

– Przykro mi, ale chyba cię zawiodę – powiedziała smutno przyjaciółka. – Jestem tu właśnie ze względu na Michała, Zosię, Kacperka i Adasia. Muszę z tobą o nich porozmawiać. Tak na spokojnie, w cztery oczy…

– Co z nimi? Sprawiają jakieś kłopoty?

– Nie, z nimi wszystko w porządku. Gorzej ze mną…

– Nie rozumiem…

Nie może się poddać, musi walczyć!

Matylda westchnęła.

– Agata, ja mam raka. Zmiany są poważne, za tydzień idę na operację. Potem czeka mnie chemia, naświetlania. Będzie ciężko. Dlatego chcę, żebyś się nimi zaopiekowała… Teraz, gdy pójdę do szpitala, i później, gdy już mnie zabraknie na tym świecie.

Byłam w szoku. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Siedziałam i patrzyłam na Matyldę szeroko otwartymi oczami. W końcu jednak odzyskałam głos.

– Zaopiekuję się, bardzo chętnie. Ale tylko na czas leczenia. Więcej niczego nie obiecuję – powiedziałam stanowczym głosem.

– Ale jak to? – spytała wyraźnie zawiedziona. – Przecież wiesz, że nie mamy już z Michałem nikogo bliskiego… Myślałam, że mogę na ciebie liczyć…

– Bo możesz. Po prostu wiem, że wyzdrowiejesz i żadnego „później” nie będzie… Po co więc mam obiecywać?

– Lekarze nie dają mi zbyt wielkich szans na wyzdrowienie…

– Ale też ich nie odbierają. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Musisz tylko w to uwierzyć – przytuliłam ją.  

Czy ta lekarka coś przede mną ukrywa?

Tamtego dnia siedziałyśmy na tarasie przez wiele godzin. Ze wszystkich sił starałam się pocieszyć i wesprzeć Matyldę. Opowiadałam o swoich znajomych, którzy wygrali z rakiem.

Tłumaczyłam, że medycyna potrafi dzisiaj zdziałać prawdziwe cuda, dlatego nie powinna się poddawać, tylko walczyć. Obiecała, że będzie… Kiedy nad ranem wreszcie położyłyśmy się spać, chyba naprawdę wierzyła, że uda się jej pokonać chorobę. 

Na początku wydawało się, że rzeczywiście się udało. Po operacji i chemioterapii Matylda dość szybko odzyskała siły. O Boże, jaka ja byłam szczęśliwa! Cieszyłam się, że Matylda będzie zdrowa. No i nie ukrywam, że także z tego, że będę mogła wrócić do swojego dawnego życia. Bardzo lubiłam jej męża i dzieci, ale rola opiekunki nie bardzo mi odpowiadała. Gubiłam się w tych wszystkich domowych obowiązkach. Pranie, sprzątanie, gotowanie…

Co prawda Michał i najstarsza Zosia dużo mi pomagali, ale i tak wracałam do domu wykończona. Miałam więc nadzieję, że wszystko wróci do normy i od tej pory będę miała na głowie tylko siebie. Niestety, wkrótce okazało się, że moja radość była przedwczesna. U Matyldy wykryto przerzuty. Czuła się coraz gorzej, wychudła. Wreszcie znowu trafiła do szpitala.

Czułam, że stawia mnie pod ścianą

Gdy do niej przyjechałam w odwiedziny, była tak słaba, że nie miała siły wstać z łóżka.

–  To już koniec, nie ma dla mnie ratunku – powiedziała, z trudem powstrzymując się od płaczu.

– Ale co ty opowiadasz?! Wyjdziesz z tego. Musisz tylko wierzyć! – zaczęłam protestować. Złapała mnie za rękę.

– Przestań! Obie wiemy, jaka jest prawda. Pogodziłam się z tym. Martwię się tylko o Michała i dzieci. Błagam cię, nie zostawiaj ich. Muszą mieć przy sobie kogoś bliskiego… – patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem. Łzy same płynęły jej po policzkach.

– Porozmawiamy o tym, kiedy będziesz się lepiej czuła – zbyłam ją.

Byłam zła, że tak naciska, stawia mnie pod ścianą. I jeszcze ten płacz. Dotąd nigdy nie płakała… Nie byłam gotowa, by jej to obiecać. Na samą myśl, że mam znowu zajmować się jej dziećmi i mężem, i to być może przez bardzo długi czas, robiło mi się słabo.  

Nie zdążyłam porozmawiać z Matyldą. Następnego dnia straciła przytomność, a kilka dni później zmarła. Michał płakał jak dziecko na szpitalnym korytarzu. Byłam przy nim aż do chwili, gdy jakoś się pozbierał. Potem siedziałam z Zosią i chłopcami przez dwie noce. Nie wiem, jak to wytrzymałam, bo mnie samej z żalu pękało serce.

Sama nie wierzyłam, że to mówię

Po pogrzebie wszyscy pojechaliśmy do ich domu. Późnym wieczorem, gdy dzieci poszły już spać, usiedliśmy z Michałem w salonie.

– Dziękuję, że byłaś przy nas w tych okropnych dniach. Ale teraz nie musisz się już poświęcać. Masz swoje życie, swój świat… Nami się nie przejmuj, jakoś sobie poradzimy – westchnął.

– Matylda prosiła mnie, żebym się wami zaopiekowała. I zamierzam spełnić jej prośbę – odparłam.

Sama nie wierzyłam, że to powiedziałam. Czułam jednak, że nie mogłam postąpić inaczej, że byłam to winna przyjaciółce. I tak zostałam kimś w rodzaju dochodzącej cioci. Po pracy zamiast do siebie przynajmniej kilka razy w tygodniu jechałam do Michała i dzieciaków.

Prałam, sprzątałam, gotowałam. Pomagałam dzieciom w lekcjach, pocieszałam je, gdy było im smutno, wysłuchiwałam zwierzeń Zosi. I coraz częściej łapałam się na tym, że sprawia mi to satysfakcję, a nawet coś w rodzaju przyjemności. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że nie tęsknię już za swoim dawnym życiem samodzielnej i niezależnej kobiety. Cieszyłam się, kiedy wszyscy siadaliśmy razem do kolacji i opowiadaliśmy sobie, jak nam minął dzień. Poza tym, co tu dużo kryć, coraz trudniej było mi się rozstawać z Michałem…

Zawsze uważałam go za dobrego i porządnego faceta, ale im lepiej go poznawałam, tym bliższy mi się stawał. Ba, w pewnym momencie zrozumiałam, że jestem w nim zakochana. Skrzętnie jednak skrywałam swoje uczucia. I on, i dzieci dopiero odzyskiwali równowagę po śmierci Matyldy. Nie chciałam burzyć tego ich ciągle jeszcze chwiejnego świata. 

Pewnego wieczoru jak zwykle po kolacji zaczęłam zbierać się do domu. Michał wszedł do przedpokoju, żeby się ze mną pożegnać.

Czułam, że Matylda patrzy na nas z góry

Nagle jak spod ziemi wyrósł obok nas Adaś.

– Ciociu, a ja bym chciał, żebyście się z tatą pobrali – powiedział z poważnie.

– Słucham? Skąd ci to przyszło do głowy? – wykrztusiłam zaskoczona.

Kątem oka dostrzegłam, że Michał też ma niewyraźną minę.

– Bo wtedy nie musiałabyś wracać na noc do domu. I byłabyś z nami codziennie – uśmiechnął się.

Nie odezwałam się, Michał też nie. Jednak kiedy Adaś poszedł do swojego pokoju, długo rozmawialiśmy. Dowiedziałam się wtedy, że Michał odwzajemnia moje uczucia, tylko tak samo jak ja bał się o tym mówić….

Pobraliśmy się miesiąc po drugiej rocznicy śmierci Matyldy. Przez całą uroczystość miałam wrażenie, że ona patrzy na nas z góry i cieszy się, że zaopiekuję się jej bliskimi na zawsze. Choć przecież jej tego nie obiecałam…

Czytaj także:
„Moja córka zakochała się w chłopaku, a ja… w jego matce! Moja Hania przecież nie może być z przyrodnim bratem!”
„Zmieniałam facetów jak rękawiczki i brzydziłam się macierzyństwem. Arek mnie odmienił, lecz czy nie jest już za późno?”
„Straciłem żonę i pracę, ale w największy dół wpadłem dopiero po śmierci mojego psa. Miesiącami nie wychodziłem z domu”

Redakcja poleca

REKLAMA