Traktowałem pasierbice jak własne dzieci, całe życie ciężko pracowałem, by miały wszystko. Gdy powinęła mi się noga szybko dowiedziałem się o tym, jaki jest ich prawdziwy stosunek do mojej osoby.
Nie miałem szczęścia do kobiet
Zosię poznałem na weselu najlepszego kolegi. To właśnie on przedstawił mi swoją kuzynkę. Byłem wtedy dobrze po trzydziestce, a ludzie w naszej niewielkiej wsi nazywali mnie starym kawalerem. Tak wyszło, że wcześniej nie miałem szczęścia do kobiet. Z jedną spotykałem się prawie dwa lata. Ale wyjechała na studia i zerwała ze mną.
– Ty planujesz tutaj zostać, masz tę pracę w tartaku i ani myślisz opuścić ojcowizny. Ja chciałabym czegoś więcej. Po studiach planuję zostać w P. W tej naszej pipidówce nic mnie nie trzyma – powiedziała mi na odchodne.
Później spotykałem się jeszcze z Adrianną. Była równie niecodzienna jak jej imię. Miała burzę rudych loków, słodkie piegi na nosie i szalone pomysły, którym z chęcią się poddawałem. Chyba w powiedzeniu, że przeciwieństwa się przyciągają było coś z prawdy, bo ja jestem bardzo spokojnym człowiekiem. Lubię mieć wszystko dokładnie ułożone, częściej milczę, niż się odzywam i niechętnie podchodzę do nowości.
Nasz związek był naprawdę wyjątkowym czasem w moim życiu. Ale wszystko, co dobre, niestety kiedyś się kończy. Zanim zdążyłem się oświadczyć, Adria wyjechała za granicę do pracy. Tam poznała jakiegoś Niemca i wyjechali razem do Tajlandii.
– Ja nie nadaję się do takiego ułożonego życia, jak tobie się marzy. Ciepły dom, rodzinka, dzieci, codziennie dwudaniowy obiad na stole i koniecznie rosół w niedzielę – mówiła mi przez telefon na pożegnanie. – Ty Rysiek potrzebujesz innej kobiety niż ja. Wierzę, że na pewno znajdziesz taką, której też marzy się sielskie życie na prowincji i szczęśliwa rodzinka.
Wcale tak nie myślałem i dla mojej Adrianny byłem w stanie nawet porzucić tą naszą cichą miejscowość. Ale ona chyba lepiej ode mnie wiedziała, że nigdzie nie będę się czuł dobrze tak jak tutaj u siebie. Wśród tych zielonych pól, wzgórz i od zawsze znanych mi ludzi.
Ciężko dla nich pracowałem
Wziąłem ślub z Zosią, a jej córeczki zacząłem traktować jak swoje dzieci. Zosia nie była miłością od pierwszego wejrzenia. Nawet przyłapywałem się na tym, że mimowolnie porównuję ją do słodkiej Ani i zwariowanej Adrianny. Ale miałem już swoje lata i bardzo chciałem stworzyć prawdziwy dom z kochającą się rodziną, dlatego oświadczyłem się.
Moja partnerka była ode mnie dwa lata starsza, ładna i pracowita. Miała też dwójkę dzieci. Agnieszkę i Ilonę. W pięcioletnich bliźniaczkach zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Rezolutne blondyneczki z kucykami szybko podbiły nie tylko moje serce, ale i stały się prawdziwymi ulubienicami mojej mamy, z którą mieszkałem. Wcześniej nieco obawiałem się, jak zareaguje na pannę z dzieckiem, ale szybko zaakceptowała moją Zosię i przybrane wnuczki.
Po ślubie zaczęliśmy wspólnie budować rodzinę. Ciężko pracowałem w tartaku, żeby mojej żonie i córeczkom niczego nie brakowało. Wyremontowałem dom, razem z kolegą zrobiłem piękne pokoiki dla dziewczyn, dobudowałem duży taras, bo Zosi marzyło się spokojne miejsce, gdzie będzie mogła wyjść z książką i kawą.
Nie doczekaliśmy się własnych dzieci, dlatego całą swoją miłość przelałem na pasierbice. Dzień, gdy Ilona pierwszy raz nazwała mnie tatą, był jednym z najważniejszych w moim życiu. Żona nie wróciła do pracy. To ja zarabiałem na swoją rodzinę.
Skorzystałem z okazji
Po kilku latach trafiła mi się wyjątkowa okazja. Mój szef przechodził na emeryturę, a że nie miał syna, chciał przekazać tartak w dobre ręce.
– Moja Kamila nie wróci już na wieś. Pracuje na uczelni, jej mąż jest adwokatem. Im niepotrzebny taki lokalny biznes. A szkoda teraz byłoby zamykać zakład, który przez lata budowałem od podstaw. Traktuję go jak swoje drugie dziecko – doskonale rozumiałem słowa szefa, ale nie wiedziałem, dlaczego kieruje je właśnie do mnie.
– Tak, biznes przynosi dobre dochody. Szkoda byłoby tak po prostu zlikwidować firmę – przytaknąłem, zastanawiając się, o co mu chodzi.
I wtedy pan Zdzisiek totalnie mnie zaskoczył, proponując mi przejęcie zakładu.
– Ty kochasz to miejsce dokładnie tak samo jak ja. Wiem, że nie masz tyle pieniędzy, żeby mi zapłacić. Ale myślę, że możemy umówić się na raty.
Wziąłem kredyt i wykupiłem część udziałów. Pozostałą należność miałem spłacać pani Zdzisławowi w ratach przez pięć lat. I tak zostałem właścicielem dobrze prosperującego tartaku, który był znany w okolicy. Nigdy nie spodziewałem się, że mogę prowadzić własny biznes, ale udało mi się.
Sam ciężko pracowałem, miałem sprawdzoną ekipę, która zauważyła, że potrafię docenić rzetelność i pracowitość. Dzięki temu u nas rzadko zdarzały się kradzieże czy inne nieprawidłowości. Chłopaki ciężko pracowali, ponieważ wiedzieli, że na pewno zostaną wynagrodzeni dobrą premią.
Dobrze nam się wiodło
Tartak świetnie się rozwijał, rosły dochody, a wraz z nimi pozycja finansowa mojej rodziny. Wszystkie pieniądze inwestowałem w Zosię i nasze córki – teraz już nastolatki. Dziewczyny chodziły na prywatne lekcje języków, miały dobrych korepetytorów, opłacałem im zajęcia dodatkowe, o których tylko zamarzyły.
Ilona i Agnieszka były najlepiej ubranymi dziewczynami w liceum. Często wyjeżdżały z mamą na zakupy do drogich butików. Nie szczędziłem im pieniędzy na markowe ciuchy, dobre kosmetyki, fryzjera, kosmetyczkę i inne dziewczęce wydatki.
– Moje królewny muszą mieć wszystko, co najlepsze – powtarzałem, przelewając na konto Zosi kolejne duże kwoty, aby dziewczyny mogły je wspólnie wydawać.
Na osiemnastkę obie dostały w prezencie samochody. Może nie prosto z salonu, ale prawie nowe. Nie były to żadne przeciętne autka, ale sportowe modele, które wywołały zazdrość całej szkoły. Wtedy jeszcze nie zauważyłem, że nadmierne rozpieszczanie córek sprawia, że ze słodkich dziewczynek wyrastają na samolubne młode kobiety, którym wydaje się, że wszystko w życiu powinny dostawać za darmo.
Mimo dużych pieniędzy wydawanych na korepetytorów obie przeciętnie zdały maturę. Gdybym wcześniej przyjrzał się sytuacji, pewnie zauważyłbym, że to nie nauka jest im w głowie. Ale wychowanie dziewczyn zostawiłem Zosi, sam zajmując się głównie pracą. Rozwijałem mój zakład, żeby móc sponsorować kolejne zachcianki rodziny. A te robiły się coraz bardziej kosztowne.
Zachcianki były coraz większe
Córki wyjeżdżały na drogie wakacje, często spędzały weekendy w górach czy ośrodkach spa z luksusową ofertą. Nie szczędziły sobie rozrywek, twierdząc, że w końcu po to jest się młodym, żeby się wyszaleć. Wypad do Pragi na kilka dni? A czemu nie? Wyjazd z chłopakiem do Paryża? Pobyt w drogim hotelu na Mazurach? Koncert w Berlinie? W końcu wystarczy kilka kliknięć, aby opłacić takie eskapady kartą tatusia.
Agnieszka jeździła konno, dlatego wykupiłem jej karnet do stadniny. Ilona kochała sporty ekstremalne, a ja sponsorowałem jej kolejne skoki ze spadochronem czy bungee. Inne dziewiętnastolatki na takie rozrywki musiały odkładać pieniądze, a one miały wszystko na wyciągnięcie ręki.
Sam nie bardzo znałem się na modzie, dlatego zupełnie nie wiedziałem, jakie sumy dziewczyny wydają na buty czy torebki. Dopiero sekretarka z tartaku uświadomiła mi, że to nie są przeciętne rzeczy za kilkaset złotych.
– Ale ta Ilona ma ekstra torebkę – usłyszałem przypadkiem, że dzieli się informacją z naszą księgową. – Widziałaś metkę? Ten model to noszą największe polskie gwiazdy. Ona musiała kosztować z dziesięć tysięcy. To ponad dwie moje pensje – dodała, a ja przeżyłem szok.
Czy naprawdę moje dziewczyny wydają tak bez opamiętania kasę? Owszem, nieźle się nam powodzi, ale czy tak będzie już zawsze? One chyba powariowały, pakując tyle pieniędzy w swoją garderobę.
Nazywają mnie parobasem
I właśnie wtedy w Polsce rynek się załamał. Zaczęła szaleć inflacja, firmy cięły koszty, składki ZUS rosły, rachunki za prąd były ogromne. Ja także musiałem zacząć oszczędzać, bo straciłem kilka ważnych kontraktów na dostawy drewna. Zakład, owszem jeszcze działał, ale musiałem zmienić strategię działania i nie szastać pieniędzmi na prawo i lewo.
Ilona i Agnieszka zupełnie jednak tego nie rozumiały. Gdy okazało się, że na razie nie możemy kupić im własnych mieszkań, wpadły w szał.
– Sądzisz, że my na studiach będziemy wynajmować jakąś stancję? Przecież to było jasne, że dostaniemy ładny apartament w pobliżu uczelni – zaczęła krzyczeć Agnieszka.
Siostra nie była jej dłużna.
– Nie jesteś naszym ojcem. Gdyby on żył, na pewno pomyślałby o zabezpieczeniu naszej przyszłości. Ale ty nic nie potrafisz. Udało ci się z tym tartakiem, ale to był przypadek. Masz naturę parobasa i zawsze taki zostaniesz. Tylko ciężka praca ci w głowie. Gdybyś mniej płacił pracownikom, na pewno firma byłaby w lepszej sytuacji – wrzeszczała. – Ale nie, ty zawsze musisz być naiwny.
– Tak, rozwalasz kasę na premię dla tych robotników, zamiast płacić im najniższą krajową. I widzisz, do czego to doprowadziło. Rujnujesz własną rodzinę – syczała Aga.
Przeżyłem szok. Wychowałem nie swoje dzieci, dawałem im wszystko, co najlepsze. Przez lata ciężko pracowałem, żeby im niczego nie brakowało. Ba, żeby żyły na lepszym poziomie niż ich rówieśnicy. A teraz pasierbice wyzywają mnie od parobków, oskarżają, że nie potrafię zarabiać. Tylko, dlatego że źródełko powoli zaczyna wysychać i muszą zrezygnować z drogich fanaberii.
Coś mi się zdaje, że one chciały całe życie żyć moim kosztem. Ale koniec tego. Pójdą na studia i dostaną przeciętne kieszonkowe. Dokładnie tak jak ich koledzy i koleżanki z klasy. Niech nauczą się szanować wartość pieniądza. Póki jeszcze nie jest za późno.
Czytaj także:
„Moje rajskie wakacje skończyły się tragedią. W jednej chwili straciłam męża, córkę i sens mojego życia”
„Podniosłem się z bagna, by coś osiągnąć. Choroba przyszła znienacka i odebrała mi wszystko, co kochałem”
„Mąż chciał mnie wytresować, ale się nie dałam. Gdy się wściekł, zaryzykowałam życie, by od niego uciec”