Włożyłem wiele energii, by znaleźć się tu, gdzie jestem. Wyrwałem się z patologicznego domu i trafiłem na salony, wszystko po to, by stracić wszystko w jednej chwili.
Dzięki pracy miałem wszystko
Zwolniłem pracowników do domu o dziewiątej wieczorem, mimo że robota nie została jeszcze ukończona. Po prostu nie mogłem znieść myśli o zatrzymaniu ich na dłużej. Na szczęście, montaż silnika mogłem z powodzeniem przeprowadzić samodzielnie. Ceniłem te momenty, kiedy z poczuciem satysfakcji z wykonanej pracy mogłem wrócić do swojego domu. Mój własny dom...
Pomimo uczucia wyczerpania i głodu, zatrzymałem się pośrodku ścieżki, aby popatrzeć na dom moich marzeń. To był budynek jednopiętrowy z dużymi oknami, werandą i poddaszem, które planuję przekształcić w pokój dla córeczki Marysi. Teraz jeszcze jest zbyt mała, aby na dłużej oddalić się od Beaty, mojej żony. Jednak za parę lat to się na pewno zmieni.
W moich myślach malował się obraz, jak moja córka dorasta, chodzi do szkoły, wykonuje prace domowe i zaprasza koleżanki ze szkoły. Jestem na to gotowy! Zapewnię jej miejsce do nauki, zabawy i odpoczynku. Kto wie? Może adoptujemy jakiegoś bezpańskiego kundla? „Bezpański kundel”. To sformułowanie całkiem dobrze oddawało moją sytuację. Taki byłem. Dawniej. W dzieciństwie. Wychowało mnie podwórko i bramy starych kamienic, do których uciekałem, gdy mój ojciec wracał do domu pijany.
Właśnie to z tego powodu trafiał ciągle do pudła. Wszyscy – mama, starszy brat i młodsza siostra – oddychaliśmy wówczas ze spokojem. Nie musieliśmy bać się kolejnej burdy czy przemocy, ale... zaczęło brakować jedzenia. Długo nie mogłem pojąć, skąd mama bierze pieniądze. Byłem wtedy naiwnym dzieckiem.
Wychowałem się w biednej rodzinie
Zastanawiałem się, dlaczego mimo tego, że ojciec nie przynosił do domu kasy, w naszym domu ciągle odbywały się imprezy, a „wujkowie” czekali w kolejce, aby nas odwiedzić. Byłem niezwykle wrażliwym dzieckiem. Zbyt wrażliwym, biorąc pod uwagę „trójkąt bermudzki”, w którym mieszkaliśmy. Tak nazywano tę część miasta, gdzie przypadkowi przechodnie tracili portfele, gdzie w powietrzu rozpływały się samochody skradzione w innych dzielnicach lub bez śladu znikali przestępcy poszukiwani listami gończymi.
Kiedy służby mundurowe odważały się wkroczyć na nasze brukowane aleje i podwórka starych budynków, zawsze postępowali ostrożnie, agresywnie, jakby to była armia wchodząca na teren nieprzyjaciela. Nie ma co się dziwić. Na sam dźwięk radiowozu z okien leciały doniczki, młodzi strzelali kamieniami z procy, dorośli pluli z niesmakiem. Każdy tutaj miał coś na sumieniu. Bo jeśli nie, to prawdopodobnie był donosicielem.
Kiedyś moi znajomi z czasów szkolnych kradli w sklepach i atakowali dzieci z bardziej zamożnych dzielnic. Ja jednak nie podążałem tą drogą. Zamiast wdawać się w bójki z rówieśnikami, wolałem przeglądać broszury o samochodach i zniszczone czasopisma motoryzacyjne, które ktoś wyrzucił do kosza.
Uciekając przed ojcem, nie leciałem obłowić się do najbliższego sklepu, ale biegłem do centrum miasta, by podziwiać luksusowe auta. W przeciwieństwie do innych chłopców z mojej ulicy nie zaniedbywałem nauki. W szkole miałem zawsze dobre oceny – czwórki i piątki. Takie podejście do codzienności nie ułatwiało mi życia na mojej „dzielni”. Prawdopodobnie inni chłopcy by mi w końcu nawalili, gdyby nie mój starszy brat. Irek bronił mnie, choć nie do końca przekonany, ponieważ uważał mnie za tchórza, ale straciłby autorytet, gdyby pozwolił innym na zbyt brutalne traktowanie swojego brata.
W otoczeniu pogardy i milczenia żyłem w relatywnym spokoju. Przynajmniej do momentu, kiedy Irek stracił życie w wypadku. Jednak do tego czasu już podrosłem, skończyłem szkołę podstawową i udało mi się zdać do technikum o profilu samochodowym. Dzięki utrzymaniu dobrych wyników w nauce, szybko znalazłem pierwsze zatrudnienie w autoryzowanym salonie samochodowym i w końcu byłem w stanie przeprowadzić się do wynajętej kawalerki w normalnej dzielnicy miasta.
Beata była z dobrego domu
Jej tata to lekarz, a mama prawniczka. Gdy przedstawiła mnie swoim rodzicom i kiedy zapytali o moje pochodzenie i zawód, ich reakcją były słowa: „Nigdy w życiu!”. Musiałem walczyć o swoją pierwszą i najważniejszą miłość, która była także jedyną. Dla Beaty, czy raczej dla jej rodziców, otworzyłem swój własny warsztat.
Zasuwałem po nocach, zajmując się naprawą silników, które wydawały się być bez szans na naprawę. W końcu zacząłem zarabiać. Nie jestem pewien, czy to moja zdecydowana postawa i ciężka praca zrobiły na teściach wrażenie, czy to Beata swoim nieustępliwym wsparciem złamała ich opór. Tak czy inaczej, z czasem przestali stawiać nam przeszkody. Stanąłem z moją ukochaną przed ołtarzem, a potem... zachrzaniałem dalej.
Rok temu, kiedy na świat przyszło nasze maleństwo – Marysia, jej małe łóżko znalazło miejsce w naszej sypialni z widokiem na zadbany ogród. Gdy nasza córeczka zaczęła raczkować, miała do dyspozycji przestronny salon w naszym nowym domu.
– Jesteś żywym dowodem na to, że uporem i ciężką pracą można osiągnąć ogromny sukces – powiedział mi mój teść.
Potem mocno się objęliśmy. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że w końcu udało mi się go do siebie przekonać.
– Mam teraz wszystko, o czym kiedyś mogłem tylko pomarzyć – szepnąłem tamtej nocy, po czym skierowałem się w stronę drzwi.
Nagle poczułem zawroty głowy
Były na tyle silne, że omal nie upadłem z trzech schodów prowadzących do drzwi wejściowych!
– Pracujesz zbyt ciężko – stwierdziła Beata, pomagając mi usiąść w fotelu w salonie i ściągając moje buty. – Musisz trochę zwolnić – radziła żona. – Masz zaledwie trzydzieści lat, a już osiągnąłeś tak dużo! Dom, firma, spore konto bankowe...
– Ale najważniejsze jesteście wy dwie – przerwałem jej, dając buziaka w usta. – Wy jesteście moim najcenniejszym skarbem!
Beata mocno mnie objęła, a ja poczułem, jak moment słabości mija. Stwierdziłem, że moja żona ma rację – zbyt mocno się nadwyrężałem. Zdecydowałem, że faktycznie powinienem nieco odpuścić z pracą. Natychmiast poczułem, jak wraca do mnie energia.
Niestety, ten stan nie utrzymał się długo. Kilka dni później znowu ledwie uniknąłem upadku. Mimo że i ten kryzys szybko ustąpił, każdego poranka z wielkim wysiłkiem wstawałem z łóżka, a stojąc przy autach, chwiałem się i słaniałem.
– Tata mówił, że powinieneś jak najszybciej zrobić badania, na przykład morfologię – oznajmiła Beata pierwszego dnia nowego roku.
Rzuciłem okiem na zegar. Było prawie południe. Nigdy wcześniej nie spałem aż do tak późnej godziny! Odczułem zażenowanie, gdy przypomniałem sobie, że poprzedniego dnia – mimo iż był to sylwester – poszedłem spać już o 22:00.
– Nigdy mi nic nie dolegało – powiedziałem z niepewnością.
– I na pewno wciąż jesteś w pełni zdrowia – odparła moja żona, choć brzmiała nieprzekonująco. – Ale dlaczego byś się nie przebadał?
Morfologia nie poszła zbyt dobrze. Pewnie bym to zignorował, gdyby nie przestraszone spojrzenie mojej żony, która natychmiast zadzwoniła do taty. Rozmowa z nim trwała tylko chwilę i od razu stało się jasne, że muszę pozostać w szpitalu.
– To rak – spokojnie oświadczył mi później mój teść.
Długo wpatrywałem się w niego zszokowany, zanim w końcu zdołałem zadać pytanie:
– Czy to oznacza, że umrę? Że moje dziewczyny zostaną same?
– Wszystko będzie w porządku – odparł, nie mogąc mi spojrzeć w oczy.
Nie uważam się za nierozgarniętego, zdaję sobie sprawę, że sytuacja jest poważna. Dostrzegam to w spojrzeniu mojego teścia, a przede wszystkim Beaty. Rozpoznaję to w trudnych dla przeciętnego człowieka medycznych wyrażeniach, które lekarze do siebie rzucają. Leżę na łóżku w szpitalnym pokoju, patrząc w sufit.
Czy kiedykolwiek znowu zobaczę swój dom? Czy będę miał wystarczająco dużo siły, aby podnieść swoją córkę? Ale co najważniejsze: dlaczego? Dlaczego to właśnie ja? Dlaczego w tym momencie, kiedy wreszcie, po latach ciężkiej pracy i poświęcenia, udało mi się zrealizować swoje marzenia? To przecież jest niesprawiedliwe i pozbawione logiki! – krzyczę cicho do białego sufitu. Ale sufit nie odpowiada.
Czytaj także:
„Dla męża byłam planem awaryjnym. Gdy nudziło mu sie fikanie z kochankami, wracał do małżeńskiego łoża”
„Synowa zaczęła się rządzić już podczas pierwszej wizyty w naszym domu. Najgorsze, że nie mam się, do czego przyczepić”
„Marnuję swoje życie w pracy, która nie ma sensu. Jestem trybikiem w maszynce nabijającym portfel szefa dużą kasą”