„Wychowywała mnie pierwsza żona mojego ojca. W przeciwieństwie do biologicznej matki, ona potrafiła mi okazać uczucia”

melancholijna kobieta fot. Getty Images, Eric Lowenbach
„Najbardziej kochałam Wandę. To ona właśnie najszybciej podniosła się po śmierci Andrzeja i była w stanie właściwie zająć się maleńkim dzieckiem. Poczuwała się do tego, choć przecież nie musiała. Z nią związane są najlepsze wspomnienia mojego dzieciństwa”. .
/ 03.10.2023 09:15
melancholijna kobieta fot. Getty Images, Eric Lowenbach

Pewnie każdy z was świętował swoje urodziny. Choć jeden raz. Ja nigdy. Nie potrafiłam. Wszystko przez dzień, w którym przyszłam na świat. Przypominała mi o tym każda wizyta na cmentarzu, na grobie ojca – data jego śmierci jest datą mojego urodzenia.

Czułam się winna

Nigdy nie świętowałam urodzin, bo tego właśnie dnia zapalałam znicze i zanosiłam kwiaty. Jak można było inaczej? Zwłaszcza gdy tylko ja zostałam wśród żywych? Na dodatek to wcale nie był przypadek, ta zbieżność dat, raczej okrutny, przerażający wybryk losu, a może jego zemsta?

Tata chorował na serce. Pierwszy zawał przeszedł, gdy mama chodziła w ciąży. Moje narodziny wywołały w nim tak silne wzruszenie, że dostał drugiego zawału. Tym razem ze skutkiem natychmiastowym i śmiertelnym.
Mama nigdy się z tym nie pogodziła, do końca swojego nieszczęsnego życia.

Była od taty ćwierć wieku młodsza i zakochała się w nim pierwszym młodzieńczym uczuciem, zupełnie szalonym. Pokonać musiało wiele przeszkód. Tata był wykładowcą na uniwersytecie, a ona jego studentką, jedną z wielu zakochanych w przystojnym i niezwykle popularnym adiunkcie, prawdziwej gwieździe wydziału.

To, że w ogóle zwrócił na nią uwagę, wydawało jej się cudem, nie wyróżniała się specjalnie ani urodą, ani inteligencją, ani ambicją. Podczas wykładów i zajęć w doktora Andrzeja U. wpatrywały się bezczelnie znacznie piękniejsze i bardziej błyskotliwe pary umalowanych oczu, a jednak to właśnie ona go podbiła, cicha woda. Jak jej się to udało? Sama nie wiedziała.

Romans rozwijał się delikatnie i po cichu, może nawet nie był to romans
– z jego strony patrząc – tylko taka subtelna sympatia, nić porozumienia. Tak czy siak, gdy mama skończyła studia i miała odejść swoją drogą, jakkolwiek zawiedziona i z krwawiącym sercem, jego uczucie wybuchło. I w pewnym sensie zniszczyło go.

Miał inną rodzinę

Był żonaty z Wandą, która też pracowała na uczelni i też była postacią znaną, popularną. Stanowili bardzo atrakcyjną, lubianą parę. Ale nie mieli dzieci, Wanda była bezpłodna. Tata podobno bardzo to przeżywał, jednak należał do ludzi wielkodusznych. Ostatnich przyzwoitych – jak mawiała babcia. Przez lata godził się z brakiem potomstwa i pewnie tak by było do końca, gdyby nie nawiązał tego romansu z mamą.

Bronił się długo. Uważał za podłe odejście od żony po tylu latach, taką banalną wymianę kobiety na młodszą, dużo młodszą, a do tego, co tu dużo mówić, po prostu płodną. Bolało go, że tak to wygląda, że wpisuje się w obmierzły, obrzydliwy stereotyp, że w oczach przyjaciół i bliskich widzi potępienie, że odsuwają się od niego. I mama, i Wanda  opowiadały, że miał wielkie skrupuły, hamletyzował, tragizował, miotał się.

Nie umiał podjąć decyzji. Coraz więcej pił, wypalał dwie paczki dziennie, zawalał pracę. Cały trójkąt nurzał się w cierpieniu i kto wie, jak by się to skończyło, gdyby mama nie zaszła w ciążę – ze mną. Nie zrobiła tego specjalnie, zarzekała się nieraz, ale kto ją tam wie. Dla ojca to był wystarczający bodziec. Wziął się w garść, rozwiódł się wreszcie z żoną i ożenił z mamą. Dokonał wyboru. Ulżyło jemu i wszystkim.

Wychowywała mnie obca kobieta

Nastąpił ponoć najszczęśliwszy okres w jego życiu - oczekiwanie na dziecko, którego zawsze pragnął. Bardzo to przeżywał, cieszył się. Mama mówiła, że nigdy nie znała go tak radosnym, pogodzonym ze sobą i silnym, ale jednak te wszystkie emocje fizycznie go zżarły. Przypłacił je zdrowiem, a ostatecznie życiem.

Mama tego samego dnia została matką i wdową. Co za koszmar! Nie podniosła się z niego nigdy. Ta trauma ją zniszczyła. Moim wychowaniem zajęły się głównie babcia i… Wanda. Odkąd pamiętam, mama wydawała mi się obcą istotą, nie było między nami więzi. Jako dziecko bałam się jej zmiennych nastrojów, nagłych wybuchów płaczu, wiecznie trzęsących się dłoni.

Paliła jednego papierosa za drugim, a ja nienawidziłam wstrętnego duszącego dymu i tego drugiego zapachu, którego pochodzenia oczywiście nie znałam, ale dobrze wyczuwałam, że niczego dobrego nie wróży, nigdy. Babcia była stara i schorowana, śmierć syna ją przygniotła, ale co miała począć? Byłam jej jedyną wnuczką, a ona jedyną moją babcią, na miejscu.

Dziadkowie ze strony mamy mieszkali w Stanach i starali się ją tam wraz ze mną ściągnąć, ale mamie nie paliło się za ocean. Oni zaś nie mogli przyjechać tutaj, bo byli „nielegalni”. Nie wiedziałam oczywiście, co to znaczy, ale i tak mnie to przerażało, kojarzyło z czymś złym, godnym potępienia. „Nielegalni”! Nigdy mi nikt nie wyjaśnił, o co chodzi. Poznałam ich dopiero jako dorosła dziewczyna.

Najbardziej kochałam Wandę. To ona właśnie najszybciej podniosła się po śmierci Andrzeja i była w stanie właściwie zająć się maleńkim dzieckiem. Poczuwała się do tego, choć przecież nie musiała. Z nią związane są najlepsze wspomnienia mojego dzieciństwa. W przeciwieństwie do mamy była opanowana, spokojna, cierpliwa i zawsze pełna ciepła.

W przeciwieństwie do babci nigdy nie krzyczała i nic jej nie dolegało, nie dostawała palpitacji serca, nie budziła się w nocy krzycząc, że mam natychmiast dzwonić po lekarza, numer musiałam się nauczyć się wykręcać, jeszcze zanim nauczyłam się czytać. No i Wanda nie prowadzała mnie w kółko na cmentarz, którego tak panicznie się bałam.

Ciążył na mnie ból matki

Nienawidziłam tego miejsca, a mogiła taty wywoływała we mnie paniczny lęk. Nie rozumiałam pojęcia śmierci. Z głębi grobu „słyszałam” jakieś odgłosy, jakieś bulgotania, syczenia i uciekałam drąc się w niebogłosy, zalana łzami i potem przerażenia. Byłam pewna, że tata żyje i strasznie tam cierpi, zakopany pod ziemią.

Później wiele dni nie mogłam zasnąć, męczyły mnie upiorne sny i robiłam siku do łóżka. Babcia wrzeszczała o to strasznie, a mama złościła się, że łóżko niedługo zgnije, jak nie przestanę. A co ja mogłam poradzić? Kiedyś, już jako starszak, zsikałam się podczas leżakowania w przedszkolu i wszystkie dzieci długo jeszcze mi to pamiętały. Nawet jak do szkoły poszłam, powiedziały innym i naśmiewały się ze mnie.

Chodziłam do podstawówki, która zajmowała parter starego budynku, na pierwszym i drugim piętrze mieściło się liceum. Pamiętam, jak kiedyś zabrakło wolnej sali i lekcja odbyła się w licealnej pracowni biologicznej. Zobaczyłam szkielet, taki pewnie plastikowy, do nauki anatomii, ale skąd mogłam to wiedzieć? Szkielet to szkielet, kościotrup, zamiast czaszki miał on jednak głowę mojego taty, taką, jaką znałam ze zdjęć.

Dostałam ataku histerii, którego nikt nie mógł opanować. Przyjechała po mnie Wanda i niemal natychmiast zabrała mnie nad morze. Pamiętam, że pojechałyśmy pociągiem i bardzo mnie to ekscytowało. Chodziłyśmy na długie spacery plażą, mimo że było zimno, wiał wiatr. Ona mówiła mi o sensie życia i śmierci, rozmawiała ze mną jak z dorosłym człowiekiem. Zrozumiałam. Bardzo mi to pomogło.

Straciłam najbliższą osobę

Niedługo potem zachorowała, a może już wtedy była chora? Może to sobie chciała wytłumaczyć wszystko to, co tłumaczyła mnie? Czy jej to pomogło? Umarła dwa i pół roku później, a ja poczułam, że teraz to już naprawdę jestem sama. Z babcią było coraz gorzej. Pewnego dnia, kiedy rzeczywiście byłam dość nieznośna, bo często bywałam nieznośna, wykrzyknęła:

– To przez ciebie umarł mój jedyny syn, przez ciebie, bachorze przeklęty! Gdyby nie ty, nie byłoby tej tragedii!

Objęła mnie potem i przepraszała, całowała płacząc, ale nie dało się już cofnąć słów. Nie powiedziałam o tym mamie, bo odnosiłam wrażenie, że ona myśli dokładnie tak samo. Kiedy wreszcie staruszka umarła, mama nie chciała wziąć mnie na pogrzeb.

– Ta kobieta cię nienawidziła!

– Nie sądzę, żeby nienawidziła mnie bardziej niż ty! – byłam już wtedy rezolutną nastolatką i znałam jej bolesne miejsca. Rzeczywiście poczuła się ugodzona.

– Iwonko, jak możesz tak mówić, jesteś dla mnie wszystkim, jesteś tym, co pozostało mi po Andrzeju. Jesteś cenniejsza niż jakiekolwiek dziecko na świecie, niż jakakolwiek inna osoba…

Trele morele.

Mama nosiła swoje wdowieństwo jak sztandar. Nigdy nie wyszła drugi raz za mąż, nie miała nawet chyba żadnych facetów, ja w każdym razie nigdy nikogo nie widziałam. A przecież pragnęłam tego, żeby się z kimś związała. Ojca zabrakło, ale mogłam mieć przynajmniej ojczyma, jakiegoś fajnego „wujka”, tak w każdym razie mi się wydawało. Wszystko bym wolała, niż ten ciągły smutek mieszkający w naszym domu. Te wizyty na cmentarzu. Te fotografie na każdej półce, stole, ścianie. Miałam dosyć żałoby. Wchodziłam w wiek, kiedy człowiek chce się bawić.

Nie dane mi było, bo w końcu umarła również mama. Rak zabił ją w dwa tygodnie. Tyle dobrego, że nie zdążyła się umęczyć, jak Wanda. Nieszczęście zataczało kręgi, które jakimś tajemniczym zrządzeniem nie chciały zniknąć. Zaczęłam myśleć, że w końcu muszą wciągną również mnie. Nie ma innej możliwości. Jakiś przeklęty układ gwiazd to sprawił, grzech mojego ojca, a może winy przodków? Kto może wiedzieć takie rzeczy?

Jedni się rodzą otoczeni miłością, pomyślnością, szczęściem, wszystko w życiu im się składa, niczym łatwe dziecinne puzzle. A inni nie. Jak ma się wydarzyć nieszczęście, to właśnie im się wydarza. Kostucha do nich puka. Bierze swoje i się oddala. Do tamtych nawet nie zagląda. Dlaczego? Nie wiadomo.

Nie potrafiłam się odnaleźć

Popadłam w depresję, za wiele było już tego dla mnie. Zawaliłam studia, wyrzucili mnie. Piłam strasznie, brałam jakieś świństwa, związałam się z ludźmi, którzy byli w stanie dostarczyć mi wszystkiego, czego potrzebowałam - oszałamiających substancji i toksycznych kochanków. Eksperymentowałam z narkotykami, alkoholem i seksem. Znajdowałam w tym ukojenie. Z nikim nie byłam w stanie związać się na dobre. Nie chciałam. To by było podpisanie wyroku śmierci, myślałam sobie. Szkoda człowieka.

Byłam bliska dna, gdy to się stało. Przebudziłam się, nie wiedząc, gdzie jestem. Czułam silne mdłości, ale nie mogłam się podnieść. Wszystko mnie bolało, głowa przede wszystkim, ale też, mięśnie, kości, żołądek. Serce łomotało tępo i głucho. Suchość w gardle przywodziła na myśl pustynię, na której nie padało od dekad. Poza tym nic nie wiedziałam – gdzie może być ubikacja, gdzie zapalić światło. Leżałam więc w tym okropnym stanie, niemal nie mogąc się ruszyć, słuchałam czyjegoś miarowego chrapania i czekałam na śmierć. Może to już? I będzie spokój. Wreszcie nareszcie się to stanie.

Po jakimś czasie spłynął na mnie jakiś tuman, kompletnie odpłynęłam.
Znalazłam się na tak dobrze znanym mi cmentarzu. Grób ojca przystrojony był wieńcami i kwiatami, spośród których wystawał drewniany krzyż. Przybita była do niego tabliczka z moim imieniem i nazwiskiem: Iwona U., pod spodem daty urodzin i śmierci, ale nie widziałam ich wyraźnie.

Ewidentnie był to mój pogrzeb czy raczej było już po pogrzebie. Nad grobem stały tylko dwie kobiety. Nie znałam ich – jak to możliwe, że człowiekowi śnią się nieznani ludzie? Skąd biorą się w głowie?

– Popatrz na datę jej urodzin – powiedziała pierwsza – i na datę śmierci jej ojca. Ta sama! – uśmiechała się ponuro, jakby z wyrazem triumfu na starej, pomarszczonej i stężałej w ponurości twarzy

– Rzeczywiście. Ta sama. Ta dziewczyna była naznaczona śmiercią.

– Nie miała żadnych szans!

– Nie. To przeznaczenie.

– Musiało się spełnić. Musiało. Przed przeznaczeniem nikt nigdy nie ucieknie. Żadnych szans, ha, ha, ha!

– Żadnych szans, nikt nie ucieknie, nikt, ha, ha, ha…

Chciałam się ratować

Obudziłam się znowu. Tym razem znalazłam siły, by się zwlec z barłogu. Znalazłam kontakt, zapaliłam światło, ubrałam się, wyszłam. Jak w transie.
To był punkt graniczny. Wzięłam się w garść. Postanowiłam uporządkować jakoś życie. Napisałam wreszcie do dziadków w Stanach – wielokrotnie mnie o to prosili, ale od śmierci mamy zamilkłam kompletnie. Tymczasem przestali być „nielegalni” i przysłali mi zaproszenie. Sfinansowali ostrą kurację odwykową. Po powrocie do kraju zrobiłam studia.

Jestem dziś psychologiem i psychoterapeutą. Pomagam ludziom dotkniętym depresją i uzależnieniamiMam męża, dwoje dzieci, szczęśliwą rodzinę. Uważam się za kobietę spełnioną na każdym polu, pod każdym względem. Szczęśliwą. Uwolnioną od fatum.

Czytaj także:
„Chciałam skończyć studia, a nie wychowywać dziecko z wpadki. Zostawiłam córkę z jej ojcem i ułożyłam sobie życie”
„Syna wychowuję bez ojca, dom buduję bez męża. Gdy jednak mój marynarz dobija do portu, czuję podniecenie jak nastolatka”
„Wychowuję córkę, zarabiam 2600 zł i jestem traktowana jak gorszy obywatel. To bzdura, że ten kraj dba o matki!”

Redakcja poleca

REKLAMA