Dwa tygodnie temu obudził mnie potworny ból. Pulsujący, wwiercający się w mózg jak świder. Ząb! Prawa górna szóstka. Dawał mi się we znaki już od jakiegoś czasu, ale dotąd wytrzymywałam. Teraz jednak ból był już nie do zniesienia. Czułam, że jeśli szybko nie znajdę pomocy, to mi czaszkę rozsadzi od środka. Znaleźć szybko pomoc… Niby nic trudnego… Gabinetów dentystycznych w naszym mieście dostatek. Nowoczesne, świetnie wyposażone, z miłą obsługą. Tyle tylko, że prywatne. Byłam kiedyś w takim jednym z przyjaciółką, Dorotą. Straszny z niej tchórz, więc poprosiła, żebym z nią poszła i pilnowała, żeby nie zemdlała przed wejściem. Nie byłam potrzebna. Zapłaciła i skakali koło niej jak koło księżniczki. Czekała chyba tylko kwadrans. W kolorowej, czystej poczekalni.
Wyszła uśmiechnięta, zadowolona…
Mówiła jak to lekarz delikatnie robił jej zastrzyk znieczulający, jak nic nie czuła… Też bym tak chciała. Ale mój portfel świecił pustkami. Pracuję w sklepie za 2600 złotych miesięcznie, sama wychowuję 13-letnią córkę. Były mąż płaci na dziecko grosze. Prywatna wizyta u dentysty to co najmniej 100–150 złotych? O tym mogłam sobie tylko pomarzyć… Witaj, państwowa służbo zdrowia! Łyknęłam garść tabletek przeciwbólowych i powlokłam się do „państwowej” przychodni. Czytałam gdzieś, że bezpłatnie na NFZ to nie wszystkie zęby leczyć można, chyba tylko do trójki włącznie, ale borować i wyrwać można każdy. A jak boli, to mają obowiązek przyjąć tego samego dnia. Takie jest prawo. Pomyślałam więc, że po prostu pozbędę się gada, bo ratować i tak nie ma co i najdalej wieczorem będę mogła odetchnąć. Schody zaczęły się już w rejestracji. Dobrnęłam do okienka kwadrans po ósmej. Wystękałam, co mi dolega. Pani w okienku najpierw zażądała ode mnie dowodu osobistego i sprawdziła, czy jestem ubezpieczona, a potem zaczęła przyglądać mi się podejrzliwie.
– Z bólem? Nie wygląda pani na cierpiącą. Raczej na zaspaną – stwierdziła.
Normalnie jestem spokojna, ale gdy boli mnie ząb, staję się nerwowa i zła. Więc po takim przywitaniu ciśnienie od razu skoczyło mi do dwustu.
– A jak, do cholery, wygląda człowiek cierpiący!? Pada? Mdleje? Krzyczy? Wzięłam tabletki przeciwbólowe, więc jestem trochę przymulona i jakoś się jeszcze trzymam. Ale za chwilę to się może zmienić – odparowałam.
– Doktor ma dzisiaj komplet. Ale jak pani chce, to może iść na drugie piętro i zapytać, czy panią przyjmie. Jeśli tak, przygotuję kartę – prychnęła.
– Jak mam iść? Ledwie się na nogach trzymam. A może łaskawie to pani zadzwoni do gabinetu i zapyta? Tak chyba będzie łatwiej? – naciskałam.
Niechętnie, ale sięgnęła po słuchawkę i zaczęła relacjonować dentystce, o co chodzi. W pewnym momencie przerwała.
– Pani doktor pyta, który ząb – zwróciła się do mnie.
– Górna prawa szóstka – odparłam.
Baba uśmiechnęła się triumfująco
– Leczenie takiego zęba jest odpłatne! – wypaliła.
– Ale wyrwanie nie! – odparowałam.
Recepcjonistka przekazała moją odpowiedź, zamieniła jeszcze trzy słowa z dentystką i odłożyła słuchawkę.
– Pani doktor nie usuwa tylnych zębów, tylko leczy. Musi pani iść do chirurga szczękowego. Może tam panią przyjmą – powiedziała i podała mi adres.
– Ale to przecież na drugim końcu miasta! Nie wiem, czy dam radę dojechać! – zdenerwowałam się.
– To nie moja wina! Jak ktoś dba o zęby, regularnie chodzi do stomatologa, to wtedy nie cierpi. Za głupotę trzeba płacić – wzruszyła ramionami.
Aż się rozpłakałam. Przecież gdybym miała pieniądze, to bym dbała. Ale co w mojej sytuacji mam zrobić? Czynszu przez kilka miesięcy nie płacić, tylko zęby leczyć? Przecież wtedy z dzieckiem na zbity pysk mnie pod most wywalą. Pojechałam. Przez całą drogę płakałam. Z bólu, bo tabletki przestawały już działać, i żalu. Aż mi się ludzie w autobusie dziwnie przyglądali… Postanowiłam, że jak to się wszystko skończy, to napiszę skargi. Do kierownika przychodni, do NFZ. Co to znaczy: „pani doktor nie usuwa zębów”. Przecież skoro ma kontrakt z NFZ, to powinna takie usługi świadczyć. Zwłaszcza, że na fundusz to się właśnie głównie wyrywa i potem ewentualnie protezy robi.
Kogo więc oszukała – mnie czy NFZ?
Do przychodni dotarłam przed dziesiątą. Wchodząc, obiecałam sobie, że dopóki nie uzyskam pomocy, to się stamtąd nie ruszę. Z bólu ledwie już widziałam na oczy. Musiałam wyglądać strasznie, bo pani w recepcji nie miała wątpliwości, że cierpię. Poinformowała mnie jednak, że muszę poczekać do czternastej, aż przyjdzie druga zmiana bo pierwsza limit punktów na dany dzień ma już wyczerpany. Nie rozumiałam, o co z tymi punktami chodzi, ale nawet się nie dopytywałam. W ogóle już nie dyskutowałam, nie protestowałam. Nie miałam na to siły. Po prostu usiadłam pod gabinetem i grzecznie czekałam. Cieszyłam się, że nie odesłano mnie z kwitkiem. Dentysta z pierwszej zmiany wyszedł z pracy czterdzieści pięć minut przed czasem. Gdy opuszczał gabinet, nawet nie spojrzał w moją stronę. Nie próbowałam go błagać, żeby mnie przyjął. Czułam, że to i tak nic nie da. Pomyślałam, że skoro wytrzymałam te trzy i pół godziny, to wytrzymam jeszcze pół. Miałam nadzieję, że druga zmiana przyjmie mnie w pierwszej kolejności. Druga zmiana, chyba dla równowagi, przyszła 45 minut spóźniona. Przed gabinetem siedziały już, oprócz mnie, dwie osoby. Też na wyrwanie zębów, tyle że planowane. Pani dentystka nie bąknęła nawet: przepraszam. Gdy otwierała drzwi, podeszłam do niej i zaczęłam błagać, żeby mnie przyjęła, bo bardzo cierpię.
– Asystentka panią poprosi, jak będę miała wolną chwilę – odparła.
– A kiedy to będzie?
– Nie wiem, przecież zapisani pacjenci nie będą przez panią tracić czasu! Proszę usiąść i czekać – prychnęła.
Nie wytrzymałam
Wydarłam się, że to nie przeze mnie ludzie tracą czas, tylko przez nią, bo przyszła spóźniona, że męczę się już od rana i za chwilę zwariuję z bólu. I jej zasranym obowiązkiem jest mi pomóc. I że nie robi tego za darmo, bo NFZ jej za to płaci. Myślicie, że się przejęła? Nadęła się jeszcze bardziej. Oświadczyła, że swoje obowiązki zna, ale obrażać się nie pozwoli. I jeśli natychmiast się nie uspokoję, to zawoła ochronę. Jak się zapewne domyślacie, nie przyjęła mnie w pierwszej kolejności. Mimo że tych dwoje czekających pacjentów zadeklarowało, że mnie przepuści. Nie przyjęła mnie też po drugim ani piątym pacjencie. Mijały kolejne godziny, a ja siedziałam na tym korytarzu jak kołek. Byłam zdruzgotana. Czułam, że przetrzyma mnie po złości do końca dnia albo w ogóle nie przyjmie. Za to, że zamiast cicho siedzieć, odważyłam się upomnieć o swoje prawa. Z bezsilności chciało mi się wyć… I wtedy zadzwoniła moja przyjaciółka.
– Zapraszam cię na kawkę. Mam ochotę poplotkować! – zaszczebiotała.
– Nie nadaję się na plotki! – wystękałam.
I opowiedziałam jej, co się dzieje.
– A to dranie! Olej ich, będę za dziesięć minut i zawiozę cię do porządnego dentysty! – krzyknęła.
– Nie mam kasy – zaprotestowałam.
– O tym na razie nie myśl! Ja zapłacę. Ważne, żeby ktoś ci pomógł! – odparła.
Zawiozła mnie do tego samego gabinetu, w którym z nią kiedyś byłam. Miła pani w recepcji bardzo przejęła się moim stanem. Obiecała, że doktor przyjmie mnie za dziesięć minut. A następnego pacjenta uprzedziła, że będzie musiał poczekać, bo tu taka nagła sytuacja, ból. Zrozumiał. Pół godziny później było po wszystkim.
Pozbyłam się tej cholernej szóstki
Znieczulenie działało, więc czułam się wspaniale. Uściskałam Dorotę. Gdyby za mnie nie zapłaciła, pewnie nadal bym cierpiała. Od tamtego feralnego dnia minęły dwa tygodnie. Napisałam skargi do kierowników obu przychodni i do NFZ. Kierownicy odpowiedzieli szybko. Ten z pierwszej napisał, że tylko dzierżawi gabinet stomatologom, więc nie ma prawa wyciągać konsekwencji, drugi wytknął mi, że sama wyszłam z przychodni, więc nie dałam dentystce szansy na udzielenie mi pomocy. A w ogóle to zachowałam się wobec niej arogancko. Na odpowiedź z NFZ jeszcze czekam. Ciekawe co napiszą?
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”