Jestem córką marynarza. Obsesyjnie tęskniłam za ojcem, gdy pływał i przysięgłam sobie, że nigdy nie zostanę żoną mężczyzny, który pokocha morze. Stało się inaczej. A teraz mój jedyny syn idzie w ślady ojca i dziadka. Nie tak miało być!
Męska rzecz być daleko
Jestem naznaczona piętnem morza. Pamiętam swoje smutne dzieciństwo bez ojca. Wtedy, czterdzieści lat temu, nie było komórek, skype’a i innych narzędzi komunikacji. Na telefon ze statku czekało się jak na świętość, a tata dzwonił tylko parę razy w ciągu kilkumiesięcznego rejsu.
Wiem, że koleżanki zazdrościły mi wielu rzeczy. Przede wszystkim prezentów, które ojciec przywoził z dalekich krajów. Miałam najpiękniejsze lalki w klasie i najładniejsze sukienki. Ale oddałabym każdą z nich za to, żeby to właśnie tata robił mi co rano kakao i odprowadzał potem do szkoły. Kiedy w końcu wracał i był w domu przez dwa miesiące, robiło się… dziwnie.
W czasie jego rejsu reguły były jasne – o wszystkim decydowała mama. Gdy jednak schodził na ląd, ona usuwała się w cień, pozostawiając mu podejmowanie decyzji, a on wielu rzeczy nie wiedział.
Nie znał moich koleżanek, dziwił się, że zaczęłam grać na gitarze, trzeba mu było wszystko tłumaczyć. To się robiło w końcu irytujące! Szczególnie kiedy z dziewczynki stałam się nastolatką, te jego pytania i dociekania doprowadzały mnie do szału. Wybuchałam, wrzeszczałam i żądałam, żeby się odczepił!
Dzisiaj wiem, że przez to cierpiał. Pod maską twardego faceta skrywał zranione ojcowskie serce. Przecież mnie kochał i chciał uczestniczyć w moim życiu, ale nie bardzo mógł. I nigdy nie zapomnę jego miny, kiedy jako dziecko myliłam się i mówiłam do niego dziadku. Ale co ja mogłam poradzić na to, że mężczyzna idący u mojego boku kojarzył mi się z dziadkiem, a nie z tatą?
Słomiana wdowa
Gdy dorastałam, przysięgałam sobie, że nigdy nie zostanę żoną marynarza. Byłam pewna, że zabezpieczenie materialne nie jest warte tej rozłąki. „Po co się pobierać, skoro i tak nie mieszka się razem prawie przez całe życie?” – myślałam.
Kiedy jednak poznałam Mariusza, to jeszcze nie pływał, tylko pracował w obsłudze portowej, ale ciągnęło go na morze i nigdy tego przede mną nie ukrywał. Mimo to kompletnie straciłam dla niego głowę. Dla mnie mógłby być wtedy kosmonautą i planować wieloletni lot na Marsa, a i tak bym za niego wyszła.
W swój pierwszy trzymiesięczny rejs Mariusz wyruszył w dwa miesiące po naszym ślubie. Zdążył się jeszcze tylko dowiedzieć, że jestem w ciąży. I od tamtej pory zaczęłam mieć dokładnie takie życie, jakiego nigdy nie chciałam. Słomianej wdowy, samotnie wychowującej dziecko.
Mało tego, przeczuwałam też, co mnie czeka, i że kiedyś nadejdzie ten dzień. Od pierwszych chwil macierzyństwa, kiedy wzięłam na ręce maleńkiego synka, wiedziałam, że jego los jest już gdzieś tam zapisany. I nie zmienią go moje lęki i błagania. On i tak zostanie marynarzem. Jak jego ojciec i dziadek…
Mój syn nie znał ojca
Grzesio był uczuciowym malcem, szalenie ze mną związanym. Początkowo, kiedy jego tata wracał na ląd, wręcz się go bał i nie chciał do niego iść. A potem, kiedy podrósł, zaczął za nim tęsknić. Codziennie pytał, kiedy tata wróci? Krajało mi się wtedy serce, bo widziałam w nim siebie sprzed lat. A już histerycznie popłakałam się, kiedy nasz synek przez pomyłkę nazwał Mariusza dziadkiem.
„Życie zatoczyło koło” – myślałam, łkając. Gdy ojciec był na morzu, mną opiekował się emerytowany dziadek marynarz, a teraz mój ojciec na emeryturze opiekuje się swoim wnukiem, gdy jego tata pływa. Takie… ojcostwo przesunięte w czasie. Byłam bliska ubłagania męża, aby zmienił pracę i został w domu, ale wiedziałam, że on tego nie wytrzyma i albo zniszczę sobie małżeństwo, albo złamię mu serce. I pogodziłam się z losem.
Zazwyczaj ludzie liczą czas w miesiącach i latach. W naszej rodzinie liczył się specyficznie: cztery miesiące na morzu i dwa na lądzie. Podczas tych czterech samotnych miesięcy starałam się zawsze mieć mnóstwo rzeczy do zrobienia, aby jakoś wypełnić czas. To wtedy ukończyłam różne kursy. Pisania na maszynie, szycia, batiku. Uczyłam się także języków. Wszystko, żeby tylko nie oszaleć z tęsknoty.
Ale i tak miliony razy przeklinałam swój los, najczęściej kiedy trzeba było podejmować ważne decyzje, a mąż akurat pływał po odległych oceanach. I tak sama zamieniłam nasze mieszkanie na większe, a kiedy Grzesio ukończył dziesięć lat, a mój tata był jeszcze w pełni sił, zaczęłam budować dom. Nigdy nie zapomnę tego użerania się z robotnikami, zdobywania materiałów po prostu cudem, a potem samotnej przeprowadzki do nowych, pachnących świeżymi tynkami wnętrz. Musiałam być samodzielna.
Nie wychodziliśmy z łóżka
Seks? Kiedy Mariusz wracał, było nam w łóżku tak, jak za pierwszym razem. Nie mogliśmy się sobą nasycić. A gdy wypływał, wyciszałam się i czekałam. Nigdy nie bałam się, że mnie zdradza, ufałam mu. Najtrudniejsze chwile były zaraz po jego wyjeździe. Wracałam z portu i natykałam się na leżące wszędzie jego rzeczy, których jeszcze rano używał. Wtedy płakałam.
Za to kiedy wracał, to było święto! Leciałam do fryzjera i sprzątałam mieszkanie jak na Wielkanoc. A potem przez dwa miesiące starałam się odkładać wszystkie mniej ważne rzeczy na później, żeby tylko spędzać z nim jak najwięcej czasu. I kłóciliśmy się chyba mniej, niż inne małżeństwa, bo każde z nas uważało, żeby jakimś złym słowem, głupią sprzeczką nie zepsuć tych krótkich wspólnych chwil.
Trudno być matką i ojcem jednocześnie
Zrobiło się trudniej, gdy Grzesio zaczął dorastać. Chłopak potrzebował męskiej ręki, a mnie trudno było stać się dla niego jednocześnie i dobrym, i złym policjantem. Najczęściej miotałam się między nakazami a przymilnym błaganiem. A kiedy wracał ojciec, było jeszcze gorzej. Syn demonstracyjnie ignorował polecenia ojca, a Mariusz wpadał wtedy w szał. Jeśli kłóciliśmy się, to właśnie wtedy, o Grześka.
W gruncie rzeczy nie sprawiał nam kłopotów wychowawczych i wyrósł, jak sądzę, na wspaniałego człowieka. Nie posłuchał mnie tylko w jednej rzeczy – nie zrezygnował z pływania.
Pamiętam, jak strasznie płakałam, gdy cztery lata temu zobaczyłam u Grzesia ulotki z Liceum Morskiego. Prawie serce mi stanęło, ale udało mi się wtedy ubłagać go, aby zrezygnował z tego pomysłu.
– Nie zamykaj sobie drogi na inne studia, przecież jeszcze chyba nie jesteś pewny, co naprawdę chcesz robić w życiu – błagałam go.
Ustąpił mi wtedy, chociaż jestem przekonana, że tylko dla świętego spokoju. Odczekał trzy lata w normalnym liceum i po maturze złożył papiery do Akademii Morskiej.
Nie ma już odwrotu. Mój syn zostanie marynarzem, jak jego ojciec i dziadek. I kiedyś będę patrzyła, jak moja synowa męczy się samotnie, a wnuki tęsknią za tatą. No cóż… Widać tak musi już być.
Niedługo służbę na morzu zakończy mój mąż, wróci do domu i jestem pewna, że zostanie wspaniałym dziadkiem. Będzie oddawał wnukom to, czego nie dał własnemu synowi. A Grześ dopiero po wielu latach zrozumie, ile rodzinnego ciepła stracił, pływając. Czy odda je z kolei swoim wnukom?
Czytaj także: „Ukochany chciał żyć jak pączek w maśle, a narobił bigosu. Na romantyczny wyjazd zamiast narzeczonej, zabrał kochankę”
„Dziadek na starość chciał zaznać miłości i znalazł sobie młodszą żonę. Tylko moja matka odbierała mu prawo do szczęścia” „Ślub syna był moją życiową porażką. Wziął sobie za żonę wielką panią z miasta, która nawet mną chce sterować”