„Wychowuję gromadkę pociech, które mam z różnymi facetami. Ludzie mówią, że to patologia. Nikt nie wie, jak było naprawdę”

ludzie nie znają prawdy fot. Adobe Stock, SB Arts Media
„Jestem mamą czworga wspaniałych dzieciaków, które mam z trzema różnymi mężczyznami. Chociaż naprawdę staram się być dla nich jak najlepszą matką, to w oczach wielu osób wyglądam dość dziwnie. Bo jak można było być tak lekkomyślną, żeby spłodzić aż taką gromadkę?! Wcale tego nie planowałam. No ale cóż, nie wszystko poszło tak, jak chciałam”.
/ 20.06.2024 19:30
ludzie nie znają prawdy fot. Adobe Stock, SB Arts Media

Nie chciałam, żeby moje pociechy miały innych tatusiów. Gdy rozpoczynałam każdy kolejny związek, miałam szczerą nadzieję, że będzie udany i szczęśliwy. Jak chyba każda młoda kobieta marzyłam o przytulnym domku z ogrodem, psach i kotach kręcących się pod nogami, zapachu pysznego ciasta unoszącego się w kuchni. Stało się inaczej.

Próbuję nie mieć urazy do przeznaczenia z tego powodu. Odpowiedzialności za tę sytuację doszukuję się nie tylko w zachowaniu moich facetów, ale także we własnym postępowaniu. Być może byłam zbyt łatwowierna? Albo miałam za duże wymagania? Cóż... czasem właśnie tak wygląda rzeczywistość, nieprawdaż?

Byłabym w stanie dokonać niemożliwego

Adaś, mój pierwszy synek, jest efektem chwilowej fascynacji facetem, który rewelacyjnie radził sobie na stoku. Spotkałam go, gdy staliśmy i czekaliśmy, żeby wjechać na górę.

Kolejka do wyciągu ciągnęła się w nieskończoność, staliśmy w niej chyba z piętnaście minut, a to wystarczyło, żeby nawiązać nić porozumienia. Leszek schylił się i podał mi skipass, który wpadł w zaspę, a potem zaczął rozmowę. Przycupnęliśmy na ławce i nim dotarliśmy na szczyt, już byłam nim oczarowana… Był trzy lata starszy, student, zrobił na mnie wrażenie swoimi umiejętnościami narciarskimi i ogładą. Częstował mnie, biedną uczennicę liceum, grzańcem, przy którym prowadziliśmy niekończące się nocne pogaduszki o kinie i książkach. Od rana do wieczora szusowaliśmy po stoku, a wieczorami chodziliśmy do knajpki albo na przechadzkę. Po jednym z takich wieczornych spacerków trafiliśmy do jego pokoju w pensjonacie…

Leżąc z nim pod kołdrą czułam się cudownie i bezpiecznie. Byłam otulona miłością i adoracją, nawet śnieg za oknem nie mógł przyćmić barw mojego świata. Gdy nadeszła pora pożegnania, zostawił mi numer telefonu. Dopiero później okazało się, że... nieprawdziwy. Byłam załamana, a po kilku tygodniach dowiedziałam się o ciąży. Poszłam z tym do rodziców, a oni stanęli na wysokości zadania. Okazali mi ogromne wsparcie. Nikomu w szkole nie powiedzieliśmy o mojej sytuacji i egzaminy końcowe pisałam z ledwo zauważalnym brzuchem. Nawet jeśli grono pedagogiczne coś podejrzewało, to tego nie komentowali...

Kiedy chodziłam do studium policealnego, na świat przyszedł mój synek, Adaś. Zdecydowałam się pójść na kierunek związany z turystyką, ponieważ od dawna moim marzeniem było zwiedzanie egzotycznych zakątków świata. Dzięki temu, że dziadkowie zajmowali się ukochanym wnusiem, mogłam sporo uwagi poświęcić zgłębianiu wiedzy. Poza tym, sama obecność mojego słodkiego berbecia dawała mi niesamowitą energię! Czułam, że byłabym w stanie dokonać rzeczy niemożliwych, a co dopiero podchodzić do kolejnych zaliczeń. Nie twierdzę jednak, że wszystko szło jak z płatka.

Miałam pełną świadomość, że szanse na odszukanie taty maleństwa są bliskie zeru, więc nawet nie podejmowałam prób. No bo jak inaczej to rozumieć – gość dał mi lipny numer, czyli raczej nie palił się do tego, żeby być w kontakcie, no nie?

Bardzo to przeżywałam, bo jeszcze zanim tak naprawdę dorosłam, wszystkie moje wizje o wielkiej miłości legły w gruzach. W wieku dziewiętnastu lat, z bobasem na rękach, zamiast planować weekendowe wypady ze znajomymi, główkowałam, skąd wziąć kasę na pampersy. Nie mogłam przecież non stop żerować na rodzicach...

Jeszcze podczas nauki w szkole zaczęłam sobie dorabiać, pracując w biurze podróży. Miałam przyjemną aparycję, gadane i kochałam to, co robiłam, dzięki czemu klienci z przyjemnością słuchali, jak opowiadałam im o odległych zakątkach świata. Potrafiłam je tak żywo opisywać, jakbym tam rzeczywiście była, mimo że jedyną zagraniczną podróż odbyłam kiedyś z rodzicami, gdy pojechaliśmy na Słowację. Moje zdolności zauważyła szefowa biura i gdy tylko skończyłam szkołę, od razu zaproponowała mi pełny etat. Ach, co to był za fantastyczny okres! Wycieczki sprzedawały się jak świeże bułeczki, bo Polacy pokochali wyjazdy do ciepłych krajów. Moja przełożona była na tyle wyrozumiała, że nie miała nic przeciwko, abym od czasu do czasu zabierała do pracy mojego synka, a ja z kolei chętnie zostawałam po godzinach, bo dzięki temu więcej zarabiałam.

Tym razem miałam przecież pewność

Gdy Adasiek skończył trzy lata, szefowa Basia wyszła z pomysłem, żebym poleciała do Egiptu w ramach inspekcji tamtejszych hoteli.

– Nasze biuro turystyczne przygotowało taką nagrodę dla agencji, która osiągnęła najlepsze wyniki. Pracujesz u mnie bardzo solidnie i uczciwie, zdecydowanie zasłużyłaś na tę wycieczkę – oznajmiła. Byłam wprost wniebowzięta!

Zakochałam się w Egipcie po uszy... Po powrocie do domu byłam pełna pozytywnej energii. Pragnęłam tylko jednego – znów tam wrócić, i to nie raz... Wpadłam więc na pomysł, by zostać rezydentem. Moi rodzice bardzo to poparli, bo na takim stanowisku miałabym o wiele wyższe zarobki niż w lokalnym biurze. Jedynym poważnym minusem takiej roboty byłoby to, że musiałabym się rozstać z moim Adasiem.

– Wcale nie musisz wyjeżdżać na parę miesięcy! Polecisz do Egiptu tylko w „najbardziej gorącym” sezonie, gdy przylatuje tam najwięcej Polaków – usłyszałam radę.

Podjęłam taką decyzję. Spędziłam za granicą kwartał. Bycie z dala od synka sprawiało mi ból, ale daliśmy jakoś radę przetrwać ten czas osobno. Gdy minęło sześć miesięcy, znów udałam się w podróż na 90 dni. Tym razem jednak powodem wylotu nie była tylko chęć ponownego odwiedzenia Egiptu, ale również spotkania z Markiem… Pracował jako rezydent, podobnie jak ja, z tą różnicą, że od dłuższego czasu był na stałe w Hurgadzie. Zakochałam się w nim, kiedy byłam tam po raz pierwszy i później, przebywając w Polsce, ogromnie za nim tęskniłam.

Byliśmy w stałym kontakcie za pośrednictwem poczty elektronicznej, a Marek bez przerwy do mnie wydzwaniał. Byłam świadoma, że jedna minuta rozmowy ze mną kosztuje go całe siedem złotych, dlatego uważałam, że te połączenia są wyrazem tego, co do mnie czuje. Ledwie pojawiłam się na lotnisku, a już znalazłam się w jego objęciach i z tego kolejnego pobytu najbardziej utkwiły mi w pamięci nasze pełne romantyzmu noce… Owocem tych chwil jest Monisia, moja ukochana córcia.

Gdy zdałam sobie sprawę, że spodziewam się dziecka, ogarnęła mnie radość. Tym razem miałam przecież pewność, że tata maleństwa mnie kocha i będzie wniebowzięty, gdy urodzę mu dzieciątko. Jak bardzo się pomyliłam… Marek, kiedy usłyszał o naszej „wpadce", bo tak określił moją ciążę, najpierw oświadczył, że prześle mi fundusze na zabieg.

Postradałeś rozum? Ja już pokochałam to maleństwo! – zbuntowałam się. – Pragnę dać mu życie!

W tamtej chwili mój ukochany bez krzty skrępowania przyznał mi się, że… ma żonę! Co więcej, jak się później wydało, nie byłam jedyną młodą „zdobyczą" w jego kolekcji. Przez wiele miesięcy zostawiał swoją rodzinę w niewielkiej polskiej miejscowości, a w Egipcie za każdym razem potrafił oczarować jakąś łatwowierną panienkę. Jeśli nie była to rezydentka, to padało na turystkę... Słynął z tego i do dziś mam pretensje do współpracowników z mojego biura, że nikt nie raczył mi tego uświadomić.

Chociaż z drugiej strony, czy taka wiadomość byłaby w stanie mnie powstrzymać? Urodziłam Monisię, a moje drugie dziecko co prawda otrzymuje alimenty, ale, podobnie jak pierwsze, nie ma taty. Marek przeważnie przebywa poza granicami kraju, a gdy jest w Polsce, i tak się do nas nie przyznaje.

Od dawna staram się wbić sobie do głowy prawdę, że nie da się nikogo zmusić do kochania. Jednak za każdym razem, gdy patrzę na moją przepiękną córusię, zdaję sobie sprawę, jak dużo ten gość traci, skoro nie ma ochoty jej poznać!

Sądziłam, że okaże się tym wymarzonym...

W wieku dwudziestu pięciu lat, jako kobieta z przeszłością i matka dwójki pociech, nie utyskiwałam na swoje życie. Moje szkraby dorastały w atmosferze mojej miłości oraz troski dziadków, a nam niczego nie brakowało. Choć może nie mogliśmy pozwolić sobie na wyszukane zachcianki, to jednak uwielbiałam fundować swoim maluchom niewielkie radości. Obydwoje przepadali za rurkami z kremem z pewnej osiedlowej cukierenki, do której od czasu do czasu zaglądaliśmy.

Zazwyczaj przy kasie witała nas przyjemna, młoda ekspedientka, ale czasami rolę sprzedawcy pełnił sam szef sklepu. Mógł mieć około dziesięć lat więcej niż ja i za każdym razem wdawał się w miłą pogawędkę ze mną oraz moimi pociechami. Po pewnym czasie zaczęło do mnie docierać, że ten mężczyzna najwyraźniej darzy mnie sympatią wykraczającą poza relację sprzedawca-klient... Cóż, jako przedstawicielka płci pięknej nie miałam zbyt wielu okazji do rozrywki, dlatego kiedy któregoś razu zaproponował mi wspólne wyjście do kina, przystałam na tę propozycję.

Zaczęłam spotykać się z Tomkiem. Powiedział mi szczerze, że ma już za sobą jedno małżeństwo.

– Moja eks po prostu nie mogła się pogodzić z moim stylem życia. Chyba myślała, że jak facet ma własną działalność, to od razu znaczy, że jest przy kasie i będzie wiodła wygodny żywot. A ja codziennie zrywałem się z łóżka bladym świtem, żeby upiec świeżutkie rogaliki, pączki i torty na rano. Marynia nie dała rady tego znieść i rozeszliśmy się po trzech latach wspólnego życia. Nie doczekaliśmy się potomstwa...

Wraz z upływem czasu zaczynałam postrzegać Tomka jako kogoś, z kim mogłabym związać swoje życie. Nie stronił od ciężkiej roboty, miał realistyczne spojrzenie na świat i podobnie jak ja twardo stąpał po ziemi. Jednak najistotniejsze było to, że darzył sympatią moje pociechy. Szczerze wyjawiłam mu, w jakich warunkach przyszły na świat, a w odpowiedzi usłyszałam słowa, które rozpuściły me serce niczym miód:

– Nie przejmuj się, skarbie, już niedługo twoje maluchy będą miały tatę.

Moja relacja z Tomkiem rozkwitała w dość powolnym tempie. Złe doświadczenia z przeszłości sprawiły, że podchodziłam do facetów z dużą rezerwą i ostrożnością. Jednak nasza więź stawała się coraz głębsza i mocniejsza. Pewnego razu Tomek rzucił pytanie, czy miałabym chęć spotkać się z jego rodzicami, bo oni się o to dopominają. Wtedy przemknęło mi przez myśl, że w końcu fortuna zaczęła mi sprzyjać i najwyraźniej chce mi zrekompensować ostatnie, ciężkie lata.

Rodzice Tomka okazali się przesympatycznymi ludźmi. Choć na początku trochę się martwiłam, że mogą mieć wątpliwości co do naszego związku ze względu na Adasia i Monisię, to po spotkaniu i rozmowie z nimi poczułam, że moje pociechy w ogóle im nie przeszkadzają. Następnym razem postanowiłam zabrać maluchy ze sobą…

Niestety, los okrutnie z nami zagrał

Patrząc na Tomka, czułam, że wreszcie uda mi się stworzyć taką rodzinę, o jakiej zawsze marzyłam. W jego spojrzeniu dostrzegałam, że on też jest we mnie bardzo zakochany. Pewnego dnia przyłapałam go na rysowaniu czegoś w notatniku, w którym zazwyczaj szkicował swoje cukiernicze pomysły.

– Co tam masz? – zaciekawiona, wychyliłam się zza jego pleców.

– To będzie nasz weselny tort – oznajmił poważnym tonem, prezentując przede mną kunsztowną budowlę z lukrowanej masy. Wzruszenie ścisnęło mnie za gardło i popłynęły mi łzy. Planowaliśmy stanąć na ślubnym kobiercu podczas świąt Bożego Narodzenia. Nie mogłam doczekać się chwili, gdy padną słowa: „Niech wasza wspólna droga będzie równie słodka jak ten tort". Zwłaszcza że dwa tygodnie temu potwierdziło się, iż spodziewamy się z Tomkiem dziecka…

Kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście, nie byłam zdziwiona, że jestem w ciąży. Natomiast wiadomość o bliźniakach kompletnie mnie zaskoczyła.

– Nosi pani w brzuchu dwa maleństwa – oznajmił ginekolog w trakcie USG.

– Wspaniale! – Tomek nie posiadał się z radości. Snuł plany, jak będziemy wychowywać nasze pociechy, a ja nareszcie miałam poczucie, że znalazłam faceta, który zatroszczy się o całą naszą rodzinę. Niestety, los okrutnie z nami zagrał. Najwidoczniej zdecydował, że moje najmłodsze dzieci, podobnie jak starsze, będą dorastać bez taty. W ogóle omal ich nie straciłam, gdy usłyszałam, że Tomek zginął w kraksie. Miesiąc przed naszym ślubem...

I nic tego nie zmieni

Trudno w słowach oddać, jak wielki ból mnie wtedy dotknął. Nie mam pojęcia, jak dałabym sobie radę po stracie ukochanego, gdyby nie wsparcie moich kochanych rodziców i teściów. Od samego początku zapewnili mnie, że na zawsze pozostanę dla nich synową, a moje pociechy wnukami. To naprawdę wspaniali ludzie, którym tak wiele zawdzięczam. Dzięki nim nie tylko uniknęłam wpadnięcia w otchłań rozpaczy, ale też zapewniłam sobie i dzieciom dobry byt. Przez pierwsze lata po śmierci Tomka teść pomagał mi w prowadzeniu odziedziczonej po nim cukierni, aż w końcu sama nauczyłam się piec wyśmienite ciasta i zarządzać pracownikami.

Zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę mój los nie jest aż taki zły, choć różni ludzie zerkają na mnie z ukosa i plotkują za plecami, że urodziłam czwórkę dzieci bez ślubu. W takich chwilach czasem sięgam po notes z pomysłami, które zostawił po sobie Tomek, oglądam tort ślubny, którego nie miał okazji zrobić i myślę: „Co z tego, że nie doszliśmy razem do tego ołtarza? W moim sercu już dawno byłam dla niego żoną, a on dla mnie mężem. I nic tego nie zmieni".

Karolina, lat 35

Czytaj także:„Wyszłam za mąż z rozsądku i przez lata żyłam z ludźmi, którzy mną pomiatali. W końcu powiedziałam dość”„Wredna księgowa zarzuciła sidła na mojego męża. W głowie wymyśliła sobie plan, który realizowała krok po kroku”„Mąż był w sypialni gorący jak grzejnik w lipcu. Zdradziłam go, bo chciałam okrzyków radości, a nie ziewania z nudów”

Redakcja poleca

REKLAMA