Mówi się, że dzieci szybko rosną i że czas przy nich szybciej upływa. Ja tak nie uważam.
Wychowywałam Bartka sama, bo jego ojciec odszedł od nas niedługo po porodzie. Nie odwiedzał nas, nie dzwonił, nie pisał ani nie płacił alimentów… Każdy dzień, tydzień, miesiąc, był walką o przetrwanie. O to, żebym miała co do garnka włożyć, za co kupić Bartkowi ubrania.
Marzyłam więc o chwili, gdy chłopak nareszcie się usamodzielni. Pewnie dlatego tak mi się nasze życie dłużyło. Czasem miałam wrażenie, że czas się wlecze… Musiałam radzić sobie sama. Moi rodzice nie żyją, nie mam rodzeństwa, a przyjaźnie się pourywały.
Kolegom i koleżankom z pracy nawet się nie zwierzałam. Czasami było mi naprawdę ciężko. Zdarzało się, że udawałam przed synem, że zjadłam już kolację, bo chleba, masła i sera wystarczało tylko dla niego. Nie raz i nie dwa odcinali nam prąd, bo zalegałam z opłatami. W tamtych chwilach modliłam się, żeby czas przyspieszył, żeby Bartek w końcu osiągnął wiek, w którym będzie mógł mi pomóc.
Po raz pierwszy do pracy poszedł, gdy miał szesnaście lat. Najpierw zbierał truskawki, a potem już dorabiał w hurtowni – co drugi dzień pracował przy rozładunku tirów. Wtedy odetchnęłam, bo choć zarabiał niewiele, czułam, że damy sobie ze wszystkim radę. We dwójkę będzie nam łatwiej.
Czemu to robi? Nie tak go wychowałam
Na szczęście syn wyrósł na dobrego i pracowitego człowieka. Nie marudził, gdy poprosiłam go, by znalazł sobie zajęcie. Nie ociągał się, nie skarżył. Był nawet dumny, że może pomóc. Dwa lata żyliśmy sobie spokojnie.
Moja pensja i jego zarobki wystarczały na podstawowe potrzeby: było na jedzenie, rachunki, czasem na jakiś ciuch, a nawet na kino. Bartek dostał się do dobrego liceum, ale był zdolny, więc potrafił pogodzić naukę z pracą. Oba zajęcia całkowicie wypełniały mu czas, więc gdy poznał dziewczynę, bałam się, że zaniedba naukę. Niepotrzebnie – bo Bartek dalej uczył się świetnie.
Chodził do pracy, siedział nad książkami, a z Izą spotykał w weekendy. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie to, że ona była bogata. Jej rodzice prowadzili trzy sklepy spożywcze. Im dłużej trwała ta znajomość, tym bardziej rosły moje obawy, że ci ludzie albo zepsują albo skrzywdzą mi syna. A zaczęło się od butów.
– Skąd masz trampki? – spytałam, gdy zobaczyłam je w przedpokoju.
– A mam… – odpowiedział.
Zatrzymałam się w pół kroku, bo nigdy mnie tak nie zbywał. Zajrzałam do jego pokoju i zapytałam jeszcze raz: – Ale skąd?
Popatrzył na mnie i uśmiechnął się głupkowato.
– Kupiłeś sobie..?
– Nie. Nie wydałbym tylu pieniędzy na buty. One kosztowały trzy stówy.
– Matko jedyna! No to skąd je masz? – dopytywałam.
– Rodzice Izy mi kupili…
– Co?
– No jej mama zabrała nas na zakupy. I jakoś tak, od słowa do słowa, zaproponowały, że mi je sprezentują. Że będziemy mieli z Izą takie same.
– Nie wstydzisz się w dziewczęcych chodzić? – zażartowałam.
– Oj, mamo. To są przecież uniseksy. Teraz nie ma różnicy…
– A nie było ci głupio przyjąć takiego drogiego prezentu?
– No może trochę…
– Następnym razem odmówisz…?
Mrugnęłam do niego porozumiewawczo, a on się zarumienił. Przynajmniej czuł się trochę skrępowany.
Nie podobało mi się, że ci ludzie robią mu takie prezenty
Chodził z Izą dopiero trzy miesiące i nic poważnego ich nie łączyło. A przecież uczyłam go, że jeśli ktoś może się sam utrzymać, nie powinien sięgać po pomoc. I że na wszystko trzeba sobie zapracować.
Myślałam, że syn to rozumie i myśli tak samo jak ja, ale się myliłam. A rodzice Izy postanowili wspierać go kolejnymi podarunkami. Wkrótce przyniósł do domu kurtkę. Nie musiałam pytać, skąd ją ma, do razu się domyśliłam. Tym razem Bartek tłumaczył, że to podarunek od Izy. Dała mu ją w domu, kazała przymierzyć, a gdy to zrobił, tak jej się podobał, że nie miał serca odmówić. Musiał ją zatrzymać, by nie zranić jej uczuć. Bałam się pomyśleć, ile to kosztowało.
– Są sposoby, by zręcznie wybrnąć z takiej sytuacji. Na pewno je znasz… – powiedziałam.
– Oj, mamo! Przecież nic wielkiego się nie stało. Poza tym to jest prezent od Izy. To co innego.
– Z jakiej okazji? Bo jakoś nie przypominam sobie, żebyś ostatnio miał urodziny czy imieniny…
– Bez okazji. Zakochani tak robią…
– A ty co jej w takim razie dałeś?
– Bransoletkę.
– Równie drogą?
– Nie. Możesz być spokojna. Wydałem parę złotych.
– Widzisz! Nie podoba mi się to…
Wtedy po raz pierwszy wyraziłam swoje niezadowolenie wprost. Ale na Bartku nie wywarło to wrażenia.
Tydzień po naszej rozmowie zauważyłam u niego kolejną część garderoby. Tym razem były to spodnie. Dżinsowe, ale porządne, markowe, z logo znanej firmy na kieszeni. Takie, na które nigdy nie było nas stać! Dlaczego on to robi? Czułam, że pieniądze, którymi dysponują ci ludzie, za bardzo mu imponują. Że jest zafascynowany rodzicami Izy, ich światem. Nie mogłam się pogodzić z tym, że on bierze od nich drogie prezenty, choć wie, że nie może im się zrewanżować.
Czy te lekcje samodzielności i niezależności, których mu przez całe życie udzielałam, poszły w las? To dla mnie bardzo ważne, bo gdy odszedł od nas ojciec Bartka, byłam bezradna i musiałam dopiero zacząć uczyć się samodzielności. Zależało mi, żeby z Bartkiem było inaczej – on miał hartować się od małego. Chciałam wychować go na kogoś, kto chce sam o siebie zadbać, kto ma ambicje, poczucie godności.
– Znowu to samo? Drogi prezent? Rozmawialiśmy już o tym… – w moim głosie brzmiało zniecierpliwienie.
– Nie wiem, w czym problem – wzruszył tylko ramionami.
– Chłopie, co ty? Sam na siebie zarobić nie umiesz? Bierzesz prezenty od jej rodziców? Co tydzień?! – To Iza mi dała…
– A za czyje pieniądze to wszystko kupiła? Za swoje? Czy ona pracuje?
– No nie. Dziwne by było, gdyby tyrała… Ma kupę pieniędzy!
– Nie ona, ona nie ma pieniędzy. Jej rodzice, mama i tata, je mają.
– Oj, mamo, o co ci właściwie chodzi? – zapytał poirytowany.
– Tłumaczyłam ci to już wiele razy. Żeby coś mieć, musisz na to zapracować. Nie możesz liczyć na prezenty i uśmiechy losu, bo jesteś dorosłym facetem i masz swoją godność.
– A co godność ma tu do rzeczy? To jest moja dziewczyna. Poza tym mam już dość ciągłego oszczędzania, ciułania i odkładania. No i muszę przy Izie jakoś wyglądać. Bo do tej pory można było odnieść wrażenie, że prowadza się z ubogim krewnym
– Kto tak powiedział? Ona?
– Nikt nie musiał tak mówić. Ja sam tak się czuję, gdy jestem z nią – zaczerwienił się. – No i co? Mam nie brać tych prezentów i pozwolić na to, żeby się mnie wstydzili? To są ludzie na poziomie, którzy do czegoś doszli… – nagle urwał, jakby się zorientował, że może powiedzieć za dużo.
– W przeciwieństwie do mnie… To chciałeś powiedzieć?
– Mamo, przepraszam, to nie o to chodzi. Doceniam wszystko, co dla mnie zrobiłaś, wiem, jak bardzo się poświęcałaś, ale… sama rozumiesz… Nie chcę się czuć gorszy…
Nie potrafiłam się na niego gniewać. Przecież na całym świecie mamy tylko siebie. Po tej kłótni zaczęłam się też zastanawiać, czy powinnam mu robić takie wyrzuty. Może ci ludzie naprawdę chcą mu pomóc… Bo przecież na to zasługiwał. Był świetnym chłopakiem. Musieli to docenić… Odpuściłam trochę.
Uznałam, że przesadzam i niepotrzebnie przenoszę na syna swoje uprzedzenia, które wynikają z tego, jak potoczyło się moje życie. A tego robić nie wolno. Mijały kolejne miesiące. Bartek chodził z Izą, a jej rodzice ciągle kupowali mu coś nowego. A to plecak, a to inne buty, a to nowy portfel, a to bluzę.
Po pół roku kupili mu nawet markowy zegarek. Bałam się pomyśleć, ile musiał kosztować. Syn chował go przede mną – zdejmował przed wejściem do domu, ukrywał w szufladzie. Ale wypatrzyłam go któregoś razu na biurku syna. Wzięłam go do ręki, obejrzałam, westchnęłam ciężko i spojrzałam Bartkowi głęboko w oczy.
– Synku, na pewno dobrze się z tym czujesz? – zapytałam.
Nie odpowiedział. Pogłaskałam go po głowie i wyszłam. Od tego dnia nosił ten drogi zegarek na ręce już bez cienia skrępowania. Uznałam, że wie, co robi, choć nie pozbyłam się złych przeczuć.
Wciąż tkwiło we mnie przekonanie, że to się źle skończy
No i miałam rację. To spadło na Bartka jak grom z nieba. W ogóle się nie spodziewał. Mój prostoduszny syn do końca był przekonany o szczerości uczuć swojej dziewczyny i o dobrych intencjach jej rodziców.
Dał się zwieść i gorzko tego pożałował. Pewnego dnia – to był chyba piątek, bo późno wróciłam z pracy – zastałam Bartka w jego pokoju. Zazwyczaj spędzał weekendowe wieczory z Izą. Tym razem leżał u siebie przy zgaszonym świetle. Najpierw myślałam, że go nie ma, ale potem zobaczyłam te drogie trampki stojące w przedpokoju.
– Co jest? – zapytałam, gdy weszłam do niego, ale nie zareagował. – Hej, synku, wszystko w porządku? – zapaliłam światło.
– Zgaś to! – zasłonił ręką oczy.
– Źle się czujesz?
– Dobrze – wymamrotał, gdy wyłączyłam światło. – Tak, że lepiej nie można… – ton zaprzeczał słowom.
Siadłam delikatnie na brzegu łóżka i pogłaskałam Bartka po głowie. Nie robiłam tego od dawna, a on nie odsunął się ode mnie, nie uciekał przed matczyną czułością. To był najlepszy dowód na to, że coś się stało.
– Powiesz mi, czy to szkoła, czy praca? Czy może Iza? – zapytałam bez owijania w bawełnę.
– Nie mów o niej przy mnie: teraz ani nigdy więcej – warknął.
– Co się stało? Pokłóciliście się?
– Nie.
– To o co chodzi?
– Rzuciła mnie. Właśnie to się stało! Powiedziała, że nie możemy się dłużej spotykać. Jak słyszysz, zdarzyło się niewiele, ale zmieniło się wszystko!
– Przykro mi, synku.
– Mnie też.
– Ale o co poszło? Skąd ta nagła decyzja? Przecież się kochaliście.
– Przestań, mamo. Nie gadaj takich bzdur! Nie bądź tak naiwna jak ja!
Chwilę musiałam go namawiać, ale w końcu powiedział mi, o co poszło. I zrozumiałam, dlaczego było to dla niego tak trudne. Poczuł się wykorzystany. Zawstydzony swoją ufnością. Zawiedziony i odrzucony.
Materialistka bez serca i charakteru
Iza powiedziała Bartkowi, że rodzice zabronili jej się z nim spotykać, bo uznali, że ten związek nie ma przyszłości. Światy, do których należą, zbyt się różnią, żeby oni mogli naprawdę być razem. Innymi słowy, doszli do wniosku, że Bartek jednak jest za biedny dla ich córki.
Na początku tolerowali tę znajomość, bo pewnie myśleli, że to przelotna miłostka, ale kiedy okazało się, że ich związek trwa i staje się coraz poważniejszy, wystraszyli się, bo sprawy zaszły za daleko. I postanowili interweniować. Chciałam mu powiedzieć, jak źle myślę o rodzicach Izy, a szczególnie o niej samej – materialistce bez serca i charakteru – ale się powstrzymałam.
Pocieszałam Bartka tak, jak to zazwyczaj robią matki. Przekonywałam, że za dwa, trzy dni, no może tydzień, to wszystko będzie go mniej bolało, a za miesiąc lub dwa – już prawie wcale.
– Łatwo ci mówić – westchnął.
– Zapomnisz, kochanie, zobaczysz, czas leczy rany… – uśmiechałam się. –
I jeszcze te wszystkie prezenty. Nie mogę na nie patrzeć!
– Aha, no tak. Jasne…
– Chciałbym je spalić! – syknął.
Wpadł mi do głowy lepszy pomysł.
– A może wrzucimy je do kontenera Czerwonego Krzyża? Ktoś naprawdę biedny będzie miał z nich pożytek. Co ty na to? – zaproponowałam. – A zegarek możemy sprzedać i przeznaczyć kasę na dobry cel. I komuś pomóc.
– Zegarek oddałem jej na miejscu.
– Poważnie? – uśmiechnęłam się, bo oczami wyobraźni zobaczyłam tę scenę i wreszcie poczułam się dumna z syna. – Świetnie postąpiłeś.
Przytuliłam Bartka i wytłumaczyłam mu jeszcze raz, żeby się nie przejmował. Że na pewno znajdzie sobie mądrzejszą dziewczynę. A jego pracowitość, talent i wrażliwość to przepustka do tego, żeby mu w życiu niczego nie zabrakło… Jeśli tylko się postara i nie zmarnuje tego potencjału. Ani nie będzie szukał drogi na skróty i sam wytrwale dążył do celu…
– Wiesz, mamo, zaślepiła mnie ta ich kasa – przyznał kilka tygodni później. – Ale czar prysł, gdy okazało się, jakimi nieciekawymi są ludźmi. Kasa pomaga, ale nie jest najważniejsza.
Te słowa były jak miód na moje serce… Odzyskałam swojego syna. A ta przygoda z Izą to doskonała lekcja. Nauczka, by następnym razem nie rezygnować tak łatwo z niezależności. I nie ufać za szybko i krytycznie oceniać ludzi. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – pomyślałam zaraz, gdy go przytuliłam. Choć nie mogłam mu jeszcze tego powiedzieć.
Czytaj także:
„Moja córka poszła na nocowanie do koleżanki. A tam... upiła je matka Gośki. Kobieta alkoholizuje 16-latki!”
„Myślałam, że Bogdan to mój najlepszy kumpel z dzieciństwa. A on patrzył na mnie jak... na chodzący bankomat”
„Na emeryturze harowałam ciężej, niż w pracy. Byłam nianią, kucharką i sprzątaczką”