„Wychowałam syna na własnej piersi, a on odrzuca mnie, bo zachciało mu się zakładać rodzinę. Jeszcze wróci do domu z płaczem”

Załamana matka fot. Adobe Stock, polack
„Czy Adam naprawdę nie miał serca? Mój syn, to znaczy nasz syn, wyjechał do Irlandii, nie wiadomo, kiedy wróci, czy w ogóle wróci, bo może mu się tam spodoba, a mój mąż się z tego cieszy? Miałam ochotę rozpłakać się na ulicy. Wiem, wiem… dzieci dorastają, idą swoją drogą, ale… dziwnie się z tym czułam”.
/ 27.11.2022 16:30
Załamana matka fot. Adobe Stock, polack

Kuba postanowił po ukończeniu studiów wyjechać do Irlandii. Odwodziłam go od tego pomysłu, namawiałam do poszukania pracy na miejscu. Odmówił, zdecydowanie, a ja nie umiałam się z tym pogodzić. Co gorsza, mój mąż Adam wspierał naszego syna w tej kiepskiej decyzji. Byłam na niego zła. Nawet przy obiedzie, na który zrobiłam ulubione pierogi Kubusia, nie umiałam się powstrzymać od wylewania swoich matczynych żalów.

– Jak możesz pochwalać ten idiotyczny pomysł? Miejsce Kubusia jest tu, przy nas.

– Tylko nie Kubusia, błagam… – jęknęło moje dziecko.

– Swoim zachowaniem najlepiej dowodzisz, że powinien uciekać gdzie pieprz rośnie – zauważył złośliwie Adam. – Nie mów o nim jak o przedszkolaku.

Mamo, zrozum wreszcie. Jestem już dorosły. Jakub, nie Kubuś – burknął przemądrzały synek, sięgając po widelec.

– Dorosły… – przedrzeźniałam go, stawiając obok jego talerza kubek z kompotem. – A ciuchy ja ci piorę i prasuję.

– Mamo, o rany! Pierzesz i prasujesz, bo uważasz, że nikt lepiej tego nie zrobi. A ja, jak każdy facet, jestem wygodnicki. Skoro czegoś nie muszę robić, to nie robię.

Co jeszcze mogę zrobić, by go zatrzymać?!

Puściłam mimo uszu jego męskie mądrości. Usiadłam naprzeciwko syna i patrzyłam, jak je. Pierogi jeden po drugim znikały z talerza. Wiedziałam, co lubi, co mu smakuje. Kto o niego zadba w tej dalekiej Irlandii?

– No i po co chcesz tam jechać? Źle ci tutaj? – spytałam, chyba setny raz w ciągu ostatnich dni.

– Dobrze, ale chcemy z Kaśką zarobić na mieszkanie.

– No przecież dajemy ci z ojcem kieszonkowe…

– Mamo… – Kuba złapał się za głowę. – Mam sobie z kieszonkowego odłożyć na chatę? Co ja, domek dla lalek będę kupował? Zrozum…

– Rozumiem, wszystko rozumiem – burknęłam, wstając od stołu.

Zebrałam puste talerze i włożyłam do zlewu. Zmywałam powoli.

– Pa! – rzucił Kuba i wyszedł z kuchni. – Lecę do Kaśki! – dobiegło mnie jeszcze z przedpokoju.
Potem usłyszałam trzask zamykanych drzwi.

– No i poleciał… – burknęłam niezadowolona.

– Jak poleciał, tak wróci – pocieszył mnie Adam.

A jak nie, jak tam zostanie na stałe?

– Też będzie dobrze. Lepiej, żeby został w Irlandii, niż zalągł się u nas na stałe. Pisklęta powinny wyfruwać z gniazda…

– To niech sobie wyfruwa, ale czemu tak daleko? Tutaj przecież też może znaleźć pracę.

– Krysiu, udajesz czy naprawdę nie znasz realiów? Ile on tu zarobi, nawet jak znajdzie robotę? Przestań panikować. Daj chłopakowi spokój. Chce popracować, razem z Kaśką zarobić na ich wspólną przyszłość, to mu pozwól. I nie panikuj. Przecież jadą do Chrisa.

Chris. Dawny znajomy Adama. Pracowali wspólnie przez kilka lat przy projekcie w Anglii. Potem ich drogi zawodowe się rozeszły, ale dalej utrzymywali kontakt. Lubiłam Chrisa… do chwili kiedy zgodził się pomóc Kubusiowi w poszukiwaniu mieszkania i pracy w Irlandii. „Chciał mi zabrać dziecko? Sam nie miał syna, więc kradł mojego?”.

Różne głupie myśli przychodziły mi do głowy…

– Pojedziemy na działkę? – zaproponował mąż.

Wzruszyłam ramionami. Nie była mi teraz w głowie działka. Zastanawiałam się, jak uniemożliwić Kubie wyjazd.

– Tu mi tak jakoś duszno… – przycisnęłam rękę do piersi. – Źle się czuję.

Adam popatrzył na mnie podejrzliwie.

– Nagle ci się duszno zrobiło?

– Od kilku dni już tak jakoś…

– Od kilku dni… – mąż uśmiechnął się domyślnie. – Czyli od czasu, kiedy Kuba zaczął przygotowywać rzeczy na wyjazd.

– Nie wierzysz mi?

– Ależ wierzę, kochanie – wstał i cmoknął mnie w czoło. – Dlatego albo wezwę od razu pogotowie, bo to może objawy zawału, albo jutro zapiszę cię do lekarza. Porobią ci badania, może położą w szpitalu, bo to zawsze pewniej i bezpieczniej… – kpił na całego.

Żachnęłam się. Nawet na własnego męża nie można liczyć!

– A idź mi stąd – warknęłam.

– O, już ci przeszło? – umknął spod ścierki.

Mimo kpin męża postanowiłam udawać chorą. O ile Adam traktował to z przymrużeniem oka, o tyle synek się zaniepokoił, gdy już wrócił do domu.

– Matka po prostu martwi się o twój wyjazd – wyjaśnił sprawę Adam. – Nie dociera do niej, że nie masz już pięciu lat. Najchętniej oprawiłaby cię w ramki i postawiła na półce.

No co za… Cisnęły mi się na usta brzydkie słowa, kiedy usłyszałam rozmowę moich mężczyzn. Czemu własny mąż był przeciwko mnie?

Nie rozumiem, dlaczego odrzuca moją pomoc?

Plan z udawaniem chorej nie wypalił. Poza tym musiałam poprać i poprasować ubrania Kuby. Spakować mu walizkę, tak żeby nie przekroczyła określonej wagi. Uparli się z Kasią, że pojadą autobusem. Z drugiej strony może to lepsze niż samolot? Dłużej, ale bezpieczniej. Chociaż wypadki też się zdarzają. I to częściej niż w powietrzu. Podzieliłam się wątpliwościami z mężem.

– Czymkolwiek by tam pojechali, będziesz wieszczyć katastrofę – podsumował. – Lepiej przestań, bo wykraczesz…

– Odpukaj, natychmiast to odpukaj! – zażądałam. – Jesteś bez serca!

Boże, czy on naprawdę nie martwił się wyjazdem naszego dziecka?

– Mamo, umiem się spakować – zaprotestował syn, gdy zaczęłam mu układać rzeczy w walizce. – Poza tym wyjeżdżamy dopiero jutro w południe.

– Walizkę trzeba mieć gotową wcześniej. Zważyć ją jeszcze trzeba. Tylko gdzie? – zastanowiłam się. – W sklepie mięsnym widziałam taką dużą wagę…

– Jezu… Niczego nie będę ważył. Tam są tylko ciuchy, a sama walizka ma litraż dwudziestu kilo. Nie mam ciuchów z kamienia, żeby ważyły więcej. Naprawdę.

– A jedzenie na drogę? Przygotuję ci coś dobrego.

Kuba odmówił. Ustalili już z Kasią, co wezmą. Na szczęście po południu wybrali się na zakupy. Kiedy poszli, sama spakowałam mu walizkę. Na pewno nie wziąłby ani ciepłych skarpet, ani piżamy. Pamiętałam o wszystkim. O męskich kosmetykach, butach, kapciach, bieliźnie. Kuba jednak nie okazał wdzięczności. Ani trochę. Najgorsze jednak dopiero nadeszło.

Odwieźliśmy ich na dworzec. Autobus miał być o jedenastej, a przyjechał kilka minut po. Czyli się spóźnił. Może to jakiś nierzetelny przewoźnik? Może powinni pojechać z innym? A najlepiej, gdyby zrezygnowali z wyjazdu… Kiedy wsiedli i odjechali, długo jeszcze patrzyłam za oddalającym się autobusem.

– No to wolne! – zawołał wesoło Adam. – Pozbyliśmy się Kuby z domu. A już myślałem, że to nigdy nie nastąpi.

– Jak możesz…

Czy Adam naprawdę nie miał serca?

Mój syn, to znaczy nasz syn, wyjechał do Irlandii, nie wiadomo, kiedy wróci, czy w ogóle wróci, bo może mu się tam spodoba, a mój mąż się z tego cieszy? Miałam ochotę rozpłakać się na ulicy. Wiem, wiem… dzieci dorastają, idą swoją drogą, ale… dziwnie się z tym czułam. Kuba jeszcze nie opuścił granic Polski, a już za nim tęskniłam. I najzwyczajniej w świecie bałam się o niego.

– Na litość boską, Krysiu – Adam wziął mnie za rękę i pociągnął w stronę auta. – Oprócz minusów zobacz też plusy. Zostaliśmy sami w domu pierwszy raz od ponad dwudziestu pięciu lat. Wiesz, jak na to młodzież mówi? Mamy wolną chatę! – humor mu dopisywał. – Możemy zrobić imprezę, zaszaleć, a potem kochać się do upadłego – chichotał.

– Ty jak już coś powiesz…

– No tak, te twoje ostatnie duszności mogą stanowić poważną przeszkodę.

Bardzo śmieszne! Miałam ochotę przyłożyć mu w głowę. Wróciliśmy do domu. Adam znowu chciał mnie wyciągnąć na działkę, ale nie mogłam się zgodzić. Musiałam czekać na telefon od Kuby. Miał dzwonić i mówić, jak mija mu podróż.

– Kobieto, oni tam będą jechać kilkadziesiąt godzin!

– Ma telefon przy sobie. Może przecież dzwonić.

– Ty też masz komórkę przy sobie, możesz ją zabrać na działkę…

– A jak zadzwoni na domowy?

– Niby po co w ogóle ma dzwonić?

– No… żeby powiedzieć, jak mija droga, gdzie są, czy w autobusie wszystko w porządku… – zaczęłam wyliczać.

– Odpuść, Krysiu – powiedział poważnym tonem Adam. Chyba zaczynał tracić cierpliwość.

Na działkę pojechał sam, a ja zostałam w domu. Chodziłam z kąta w kąt, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Zajrzałam do pokoju syna. Jakbym spodziewała się go tam zastać. Wreszcie włączyłam komputer i Skype’a. Zalogowałam się i czekałam, aż Kuba wreszcie się na odezwie. Przez Skype’a, na komórkę, na stacjonarny.

Kiedy minął określony czas podróży, a on wciąż milczał, zaczęłam się bać. Może coś się stało? Zadzwoniłam do przewoźnika, by sprawdzić, czy autobus dotarł bez przeszkód na miejsce. Dotarł. Może przewoźnik kłamał? Odetchnęłam z ulgą dopiero nazajutrz, kiedy synek zostawił mi na Skypie wiadomość. „Dotarliśmy, wszystko jest w porządku. Napiszę potem”.

Nie wysilił się. Odpisałam natychmiast

Tyle że na odpowiedź musiałam poczekać. Niecierpliwiłam się. Nawet obiadu mężowi nie ugotowałam. Kiedy wieczorem synek zadzwonił, zasypałam go pytaniami. O pogodę, mieszkanie, pracę, o to, jak się czuje, jak minęła podróż, czy Kasia dba o niego, czy ugotowała coś dobrego…
Kuba się śmiał, ale potwierdzał, że wszystko w porządku. Adam kręcił głową.

– Dajże mu odpocząć od siebie. Uwolnij go spod skrzydeł, kwoko. Bo go zadusisz!

– A jak nie mówi prawdy, bo nie chce nas martwić?

– Kryśka! – mąż miał już dosyć mojego marudzenia i zamartwiania się.

Może przesadzałam, ale Adam z kolei był zbyt beztroski. Ja najchętniej nie odchodziłabym od komputera, czekając na wiadomość od syna.

– Kryśka, przecież oni pracują. Nie siedzą cały czas w domu – tłumaczył mi mąż.

– No to może napisze z pracy?

– Opamiętaj się, kobieto. To już przestaje być śmieszne, a zaczyna trącić obsesją. Boję się o ciebie, nie o Kubę. Gadasz z nim co drugi dzień. Opowiadasz mu, co robiłaś, dopytujesz się, co on robił. Takich przesłuchań mu nie robiłaś, kiedy tu mieszkał. Świrujesz, babo.

– Wypraszam sobie – obruszyłam się.

– Świrujesz – powtórzył. – Najwyższy czas przyjąć do wiadomości, że twój mały syneczek dorósł i poszedł swoją drogą. Nie idzie nią sam, tylko wspólnie z Kasią. My też moglibyśmy wreszcie skorzystać z odzyskanej wolności.

Spojrzałam na niego krzywo. Niech sobie sam korzysta. Dopiero po ponad miesiącu zaczęłam się przyzwyczajać, że mojego syna nie ma w domu. Przychodziło mi to z trudem. Wciąż miałam nadzieję, że stanie się coś, co zmusi Kubę do powrotu. Nawet odkurzyłam i wysprzątałam jego pokój. Gdyby nagle stanął w drzwiach…

Takie już serce matki. Tęskni

Jak grom z jasnego nieba spadła na mnie wiadomość, że oboje z Kasią zostają na dłużej. Pracodawca przedłużył im umowy, dostali podwyżkę. A Chris pomógł im znaleźć inne mieszkanie. Moje najgorsze obawy zaczynały się spełniać. Zamierzali tam zostać!

– Przyjedźcie z tatą do nas – zaproponował synek podczas jednej z rozmów. Jakby na osłodę. – Zobaczycie, jak się tu urządziliśmy.

– Przyjedziemy, na pewno przyjedziemy, Kubusiu.

– Mamooo… – jęknął.

– Panie Jakubie – rzuciłam złośliwie.

– Od razu lepiej, mamuś – roześmiał się.

Nie pozostało mi nic innego jak pogodzić się z tym, że mój syn jest już dorosły i prowadzi swoje życie. Ciężko mi to przychodzi, oj, ciężko. Na szczęście mam męża, który z humorem traktuje moje narzekania. O ile z nimi nie przesadzam, bo wtedy zaczyna się złościć. Znalazłam sobie zajęcia, ale… Czasami zaglądam do pokoju syna i wspominam jego dzieciństwo. Takie już serce matki. Tęskni.

Czytaj także:
„Mąż dzwonił do matki raz na miesiąc, a dziadków w ogóle miał w nosie. Kpił z tego, że ja rozmawiam z rodziną codziennie”
„Mąż zostawił mnie dla pani architekt w połowie budowy wspólnego domu. Zostałam sama z kredytem i z problemem”
„Jestem adwokatem od rozwodów i nie wierzę w miłość. Codziennie widzę zdrady i wojny. A przecież wszyscy się kiedyś kochali”

 

Redakcja poleca

REKLAMA