Mąż się ze mnie śmiał, że przesadnie martwię się o babcię. Co dzień do niej dzwonię, a gdy nie odbiera, od razu panikuję. Ale tamtego zimowego dnia okazało się, że moje wydzwanianie ma jednak sens.
– Babciu, gdzie jesteś? Odbierz wreszcie! Przecież wiesz, jak nie lubię, gdy nie odbierasz! – zdenerwowana krzyczałam od kilku minut do słuchawki.
Bezskutecznie...
Po drugiej stronie włączała się tylko poczta głosowa.
– Odłóż wreszcie ten telefon. Przecież jest niedziela! Pewnie babcia poszła do kościoła albo na herbatę i ciasto do sąsiadki. A ty od razu panikujesz! – odezwał się mój mąż.
– O tej godzinie? Przecież zaraz będzie w telewizji jej ulubiony serial, nie ruszyłaby się z domu na krok! Na pewno jej się coś stało! – krzyknęłam wzburzona i jeszcze raz wybrałam numer babci.
– Uspokój się! Jak znam życie, znowu pomyliła klawisze i wyciszyła dzwonek. Albo nie naładowała komórki. Przecież nieraz już tak było. Pędziłaś do niej jak wariatka, a potem okazywało się, że wszystko jest okej – zauważył mój mąż.
– Tak myślisz? – uspokoiłam się nieco.
– Właśnie tak! Czy możemy wreszcie zjeść obiad? Bo jak tak dłużej powisisz na telefonie, to wszystko będzie zimne – stwierdził sucho i spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Babciu, jak tylko odsłuchasz wiadomość, natychmiast zadzwoń! – rzuciłam raz jeszcze do słuchawki i posłusznie usiadłam przy stole.
Filip zawsze był zazdrosny o moje stosunki z najbliższymi. Utrzymywałam stały kontakt ze wszystkimi: z siostrą, mamą, a przede wszystkim z babcią. Po śmierci dziadka starałam się jak najczęściej ją odwiedzać. A gdy brakowało mi czasu na wizyty, dzwoniłam do niej. Po to, by z nią pogadać; żeby sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku.
Nie chciałam, żeby czuła się samotna
Zawsze okazywała mi tyle miłości i wsparcia… W dzieciństwie broniła mnie przed rodzicami, gdy coś narozrabiałam. Chciałam jej się za to odwdzięczyć. Tymczasem mąż nie do końca to rozumiał. Sam dzwonił do swojej matki najwyżej raz w tygodniu, a z dziadkami widywał się jedynie przy okazji świąt oraz rodzinnych uroczystości. I oczywiście uważał, że to w zupełności wystarczy. Dziwiła go więc, a czasem nawet denerwowała moja przesadna, jak to określał, troska o babcię. Zwłaszcza wtedy, gdy zamiast iść z nim do kina lub do znajomych jechałam do niej.
„Jesteś nadopiekuńcza. Przecież to dorosła kobieta a nie małe dziecko. Nie trzeba jej mieć przez cały czas na oku” – mówił wtedy.
Nie kłóciłam się z nim, nie próbowałem przekonywać do swoich racji, tylko robiłam swoje. Miałam nadzieje, że sam kiedyś zrozumie, jak ważny jest kontakt z bliskimi. Zjedliśmy obiad i mąż rozsiadł się wygodnie przed telewizorem. Tymczasem ja nie potrafiłam sobie znaleźć miejsca. Próbowałam czytać, potem odpisać na kilka maili od znajomych, ale nie mogłam się skupić. Bez przerwy spoglądałam na komórkę. Babci zdarzało się czasem oddzwonić dopiero po godzinie, jednak tym razem minęły już dwie, telefon milczał jak zaklęty… Przez skórę czułam, że naprawdę stało się coś złego. W pewnym momencie nie wytrzymałam.
– Jadę do babci! Nie jestem w stanie już dłużej czekać! – krzyknęłam do męża, chwytając kluczyki do samochodu.
Oderwał wzrok od telewizora. Myślałam, że jak zwykle rzuci kąśliwą uwagę na temat mojej nadmiernej troski – ale nie. Wstał z kanapy i wyjął mi kluczyki z ręki.
– Zawiozę cię. Jesteś za bardzo zdenerwowana, żeby prowadzić. Jeszcze samochód rozbijesz – powiedział.
Na osiedle dotarliśmy w rekordowym czasie. Filipowi chyba udzieliła się moja panika, bo pędził za mną do klatki jak szalony. Przy drzwiach do mieszkania natknęliśmy się na sąsiadkę. Znałam ją bardzo dobrze. Często chodziła z babcią na spacery i na spotkania w klubie emeryta. Na nasz widok odetchnęła z ulgą.
– O, dobrze, że jesteście. Umówiłam się z Halinką na pogaduszki. Miałyśmy iść do cukierni. Ale stukam, pukam, a ona nie otwiera. To do niej niepodobne… – mówiła, nie kryjąc zaniepokojenia.
Serce we mnie zamarło
Dobrze, że Filip błyskawicznie otworzył drzwi, bo ja pewnie nie trafiłabym kluczem do zamka… Wpadliśmy do środka. Babcia leżała w salonie. Była nieprzytomna, ale żyła. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Mąż wezwał pogotowie. Lekarz orzekł, że babcia prawdopodobnie zasłabła i przewracając się na podłogę, uderzyła głową o kant stołu.
– Dobrze, że państwo w miarę szybko ją znaleźli. Bo nie wiadomo, jak to by się skończyło. A tak – będzie żyła – powiedział.
Gdy za babcią zatrzasnęły się drzwi do karetki, mąż mocno mnie przytulił.
– Przepraszam – wyszeptał.
– Za co? – spojrzałam zdziwiona.
– Śmiałem się z ciebie, że tak przesadnie troszczysz się o babcię. Teraz przekonałem się, że to wcale nie przesada.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”