– Dzień dobry, Remigiusz z firmy...
– Dzień dobry – rzuciłam do słuchawki, nadal skupiona na oglądaniu próbników z farbami.
– Bardzo mi przykro, ale nie damy rady wejść do pani w przyszłym tygodniu.
– Czego nie dacie rady zrobić? – zapytałam niezbyt nieprzytomnie.
– Pani mnie słucha? – w głosie mężczyzny zabrzmiało zniecierpliwienie. – Z tej strony Remigiusz z firmy budowlanej. Mówię, że nie wejdziemy do pani w poniedziałek.
Dla lepszej koncentracji przymknęłam oczy i zaczęłam się przysłuchiwać uważniej.
– Tak, tak… A może mi pan przypomnieć, czemu mielibyście do mnie wchodzić?
W słuchawce rozległo się westchnienie
– Płytki, podłogi…
Aaa… Nowi robotnicy! Nagle zaczął do mnie docierać sens tej informacji. Wcześniej nie docierał, bo zafiksowałam się na poprzednich specach od płytek, którzy nawalili na całej linii. Więc ci nowi też – mimo zapewnień, że dadzą radę – zawiedli… Nie wejdą, nie zrobią podłóg, więc nie ma mowy o wykończeniu, kuchni, łazience, malowaniu. Nic… Nic! Znowu stoimy w miejscu.
– Halo, jest tam pani jeszcze?
– Jestem… Ale właściwie dlaczego panowie nie wejdą? – jęknęłam żałośnie. – Przecież obiecaliście! Ja chcę się wprowadzać!
– No, tak to bywa – odparł filozoficznie. – Coś wyskoczyło, potem się przedłużyło, a potem to już obsuwa wszystkiego…
– Owszem, obsuwa… – mruknęłam.
– No dobra, będę kończyć – usłyszałam jeszcze. – Tak za dwa, góra trzy tygodnie jesteśmy u pani. Do widzenia!
Koniec połączenia.
„Kolejny miesiąc w plecy. Nie mam już siły. Nie wytrzymam ani chwili dłużej. Po co w ogóle się tego podjęłam? To od początku był niedorzeczny pomysł” – myślałam.
Weszłam do mojej starej, małej łazienki w moim starym, przytulnym mieszkaniu, w kameralnym bloku, na rodzinnym osiedlu. Spojrzałam we własne odbicie. Nadal uważałam się za atrakcyjną kobietę. Raptem przekroczyłam czterdziestkę, wciąż mogłam się podobać… I bezwzględnie to wykorzystywałam. Wielu spośród tych budowlańców urabiałam, udając bezradną blondynkę. Od razu miękli.
Tak to działało i jakoś szło do przodu
Ale nie zawsze. Spece od podłóg okazali się całkowicie odporni na mój urok. Czyżby powoli zaczynał szwankować? Przybliżyłam się do lustra i z zaskoczeniem odkryłam, że centymetrowy odrost moich włosów ma nieco świetlisty odcień. Świetlisty? Znaczy, siwy! To przez tę cholerną budowę! I moją durną decyzję podyktowaną chorą ambicją, że ją dokończę, gdy tylko Marek zostawił za sobą zgliszcza naszego małżeństwa. Postanowiłam wtedy, że mimo wszystko i wbrew wszelkim przeciwnościom zamieszkam w nowym domu, który kiedyś miał być NASZYM domem.
Usiadłam na brzegu wanny. Co ja sobie wyobrażałam? Że sama zbuduję ten przeklęty dom, sama zamieszkam na stu siedemdziesięciu metrach kwadratowych i sama będę tam szczęśliwa?! Że zacznę nowe życie?! Myślałam, że z Polą, ale ona nie wykazywała żadnego zainteresowana nowym domem. Planowała wyjazd na studia… Wyszłam energicznym krokiem z łazienki i sięgnęłam po telefon. Cztery długie sygnały. Dalej, dalej, Kaśka, odbierz!
– Tak, Gosiu? – w tle słychać było szum wody, czyli moja przyjaciółka albo zmywała, albo zamierzała wziąć kąpiel.
– Cześć i sorry, że ci gitarę zawracam, ale mam naprawdę coś pilnego – wypaliłam. – Nie chcę kończyć tego domu. Mam dość. Doszłam do ściany. Ani jednego fachowca więcej, ani jednej płytki, ani jednej szafki, żadnych pieprzonych nowych mebli! Żadnego nowego początku!
W słuchawce nagle zapanowała cisza. Woda też przestała szumieć.
– Taaak… – zaczęła Kasia przeciągle. – A teraz jeszcze raz, powoli i na temat. Czego tak dokładnie masz dość?
– Wszystkiego! – zawołałam. – Po prostu zdecydowałam, że skreślam ten dom. Znaczy, ten prawie dom. On już nic dla mnie nie znaczy. Chyba nigdy nie znaczył…
– Gosiu, spokojnie… – westchnęła. – Jak to skreślasz? Przecież zawsze tego chcieliście. Dom, kawałek ogrodu, trochę miejsca dla siebie. Nie wiem, nic nie rozumiem… Co ty usiłujesz mi powiedzieć?
– Kaśka, czy ty naprawdę nie rozumiesz! Oczywiście, to było nasze marzenie. NASZE. Tylko że już od dawna nas nie ma, a ja próbuję udowodnić sobie i całemu światu, że nic mnie nie powali! Że skończę tę dom i będę w nim szczęśliwa mimo wszystko!
– A nie będziesz? – zdziwiła się.
– Nie będę, nie ma szans – mruknęłam cicho. – Zwłaszcza że to przez tę cholerną budowę wszystko mi się posypało…
Znowu zapadła cisza
Ciągnęła się w nieskończoność i powoli zaczęła robić się nieznośna. Kasia nie chciała komentować tego, że wciąż łatwiej mi było zaakceptować rozstanie z powodu kłótni o taras i obecność oczka wodnego w ogrodzie niż z powodu zwykłej, banalnej zdrady. Mój mąż wybrał panią architekt… Szlag by to!
– Gosiu...? – odezwała się niemal szeptem moja przyjaciółka. – Zrobisz, jak uważasz, bylebyś tego nie żałowała. Nikt nie będzie się ciebie czepiał ani niczego od ciebie wymagał. Możesz robić, co chcesz. To twoje życie, a ja jestem po twojej stronie.
– Wiem, dziękuję. Gdyby nie ty… – westchnęłam. – Po prostu chyba się boję… Wyobrażasz sobie to gadanie?
– Gośka, daj spokój, co cię obchodzi czyjeś gadanie? Przypomnij sobie, co było, kiedy Marek się wyprowadził. Ploty jak stąd do Ameryki. Zdawało się, że nigdy nie umilkną. I co? W końcu przestali gadać, komentować, dociekać… Znalazł się inny powód do strzępienia ozorów.
– Fakt – przyznałam. – A ten piekielny dom, który kosztuje mnie tyle nerwów, nie jest powodem do dumy, jak mi się wydawało. To obraz mojej porażki. Nie wierzę, żebym kiedykolwiek poczuła się tu jak u siebie.
– Więc co zamierzasz? – spytała.
– Zostanę w moim mieszkaniu. Zawsze je lubiłam. Miejsca mam tutaj dość, a czuję się w nim bardzo dobrze – odparłam.
– Ale co z domem? Przecież on jest już prawie ukończony…
– Sprzedam go – powiedziałam wreszcie na głos to, o czym myślałam od dawna, i nagle poczułam niesamowitą ulgę.
Jakbym zrzuciła z ramion tonę kamieni, które ciągnęły mnie w dół, przytłaczały, frustrowały. Po co go dźwigałam?! Chyba po to, by udowodnić coś byłemu mężowi. Ale on miał gdzieś mnie i dom. Więc ja też go nie chcę. Ani tego kłopotu, ani kredytu, z którym też mnie zostawił, bo bank przyznał go tylko mnie.
Nie potrzebuję go!
– Właśnie tak, sprzedam go! Pozbędę się drania! – krzyknęłam do słuchawki.
– Gosiu, ty na pewno wiesz, co robisz? Nie działaj pochopnie… – zaczęła Kaśka.
– Spokojnie, już dawno nie było tak dobrze. Nareszcie wiem, czego chcę, a raczej czego na pewno nie chcę. Kochanie, dziękuję, jak zawsze okazałaś się nieoceniona. Świetnie mi poradziłaś! – zaśmiałam się.
– Skoro tak mówisz…
– Mówię. Pa! – krzyknęłam i szybko odłożywszy słuchawkę, sięgnęłam po laptopa.
Wpisałam w wyszukiwarkę „nieruchomości, sprzedam, kupię”. Wyskoczyło kilka linków. Wybrałam pierwszy z brzegu. Zarejestrowałam się na portalu i szybko umieściłam tam zdjęcia z komórki. Jednym kliknięciem potwierdziłam ofertę. Rozparłam się wygodnie na kanapie i rozejrzałam z czułością po moim starym mieszkanku. To moje miejsce, nareszcie byłam tego pewna. Przez ostatnie półtora roku przeszłam długą drogę, żeby zatoczyć koło i znowu, z uśmiechem i radością w sercu, móc siedzieć w starym mieszkaniu… Wszystko inne wydawało mi się nieważne. Czas stanął w miejscu, a ja wiedziałam, że nic już nie chcę zmieniać. I nic już nie muszę. Dla tej pewności całą tę trudną, wyboistą drogę warto było przejść.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”