Mój syn, Artur prowadzi warsztat rowerowy. W młodości trenował kolarstwo, a potem wpadł na pomysł, żeby z pasji uczynić sposób na życie. Mały zakład, od którego zaczął, szybko się rozrósł i Artur mógł się z niego utrzymywać. Z czasem zarabiał coraz więcej, na tyle dużo, by móc utrzymać rodzinę.
Właśnie wtedy swój rower przywiozła do niego Dorota. Zrobiła na nim wrażenie, więc zaprosił ją na randkę. Zdobył się na odwagę, choć jest raczej nieśmiały, wstydliwy wobec kobiet. On miał przygotować jej rower do jazdy za darmo, a ona w ramach podziękowania zgodziła się pojechać z nim na pierwszą przejażdżkę.
– Nie mogłem uwierzyć, że się zgodziła! – cieszył się syn.
– Wiadomo, za friko będzie miała rower odpicowany. Też bym się zgodził – skomentował mąż, który słynął ze sceptycyzmu.
Artur jednak wybrał się na tę przejażdżkę, a potem wszystko potoczyło się szybko. Już po dwóch tygodniach przyprowadził Dorotę do domu. Był nią zachwycony, ale ja nie podzielałam jego radości. Nie przypadła mi do gustu ta dziewczyna. Wystarczyło, że na nią spojrzałam: za krótka spódnica, za duży dekolt, a pazury tak długie, że ledwo otwierała torebkę. Ale nie chodziło tylko o wygląd.
– Pani nie ma zmywarki? – spytała, gdy po obiedzie zbierałam talerze.
Nawet nie ruszyła się, by mi pomóc.
– No nie, nie mam.
– Moi rodzice też nie mają. Chciałam im kupić, ale się nie zgodzili. Mówią, że to kwestia przyzwyczajenia. Nie mogę ich zmusić, ale powiedziałam, że skoro tak, to ja nie będę już myła naczyń…
– A mieszkasz z nimi?
– Jeszcze tak. Ale muszę się w końcu wyprowadzić. Oni są tacy staroświeccy… – westchnęła.
Szybko zauważyłam, że go wykorzystuje
Pozmywałam wszystko, a ona tylko siedziała i opowiadała o swojej pracy. Była liderką sprzedaży w salonie luksusowych samochodów. Trajkotała o tym, jak to opycha te cudeńka prezesom i biznesmenom. Mój syn wpatrywał się w nią jak w obrazek i dosłownie spijał słowa z jej ust. Próbowałam wykrzesać z siebie choć trochę entuzjazmu. Widziałam wady jej charakteru, które mojemu synowi przysłoniła jej uroda. Byłam zawiedziona, bo myślałam, że wychowałam go na człowieka wrażliwego na zalety duch, a nie tylko piękno ciała.
Próbowałam uświadomić Arturowi, co to za kobieta, ale był głuchy na wszelkie argumenty. Coraz bardziej angażował się w ten związek. Mijały miesiące, a oni przekraczali kolejne etapy znajomości. Najpierw randki, wspólne wyjścia na imprezy, a potem dłuższe wyjazdy. Aż w końcu uznali, że czas razem zamieszkać. Wynajęli dwa pokoje z kuchnią i Artur wyprowadził się z domu.
Już wtedy dostrzegłam, że Dorota go wykorzystuje. Spadła na niego większość domowych obowiązków. Robił zakupy i sprzątał. Płacił też rachunki i przeprowadzał drobne naprawy. Ona tylko prała. Żadne z nich nie gotowało, bo tego nie umieli. Jedli w barze mlecznym pod domem albo to, co ja im przygotowałam.
– A co będzie, jak przyjdzie na świat dziecko? – żartowałam czasem, gdy zajadali się moim obiadem.
– Oj, mamo, teraz jest tyle sposobów na to, by dobrze jeść – śmiał się Marcin, bo Dorota wymownie milczała.
– Najlepiej samemu coś ugotować…
– Przyjdzie taki czas, mamo. Cierpliwości… – zbywał mnie syn.
Mimo że wspominałam o dziecku, skrycie liczyłam, że do ślubu i ciąży nigdy nie dojdzie, bo Artur zmądrzeje i przejrzy na oczy.
Dorota była leniwa i rozpieszczona. Nic w domu nie robiła. Chodziła tylko do pracy, na te swoje aerobiki, fitnessy albo do kosmetyczki i fryzjera. Kiedy pytałam Marcina, czy ona musi spędzać w tych ośrodkach piękności tyle czasu, odpowiadał, że ma wymagającą pracę. Że musi „reprezentacyjnie” wyglądać, bo przecież obsługuje bogatych klientów.
To obsługiwanie bogatych klientów też mnie martwiło. Dorota potrafiła być bardzo kokieteryjna. Domyślałam się, że jej sukces opiera się w dużej mierze na flircie. Marcin nie miał jednak wątpliwości, że jest mu wierna. Ufał jej bezgranicznie, więc nie mogłam podsycać w nim podejrzeń. Starałam się patrzeć w przyszłość z nadzieją. Tym bardziej że w końcu zapadła decyzja o ślubie.
Mijał czas i jakoś poukładaliśmy sobie relacje. Cała rodzina uczyła się obchodzić z Dorotą. Cierpliwie słuchać jej trajkotania o pracy, znosić to, że nasz syn zajmuje się domem. Musiałam też zaakceptować fakt, że moja synowa zwleka z decyzją o dziecku. Artur był gotów, ale ona nie chciała. Przekonywała, że jeszcze ma czas, a na razie musi skupić się na karierze.
Po trzech latach oznajmili nam, że Dorota zaszła w ciążę. To była pierwsza wielka radość związana z ich małżeństwem. Byliśmy wszyscy tak zadowoleni, że znosiliśmy humory Doroty bez mrugnięcia okiem. A ona przez całą ciążę nie robiła kompletnie nic. Zachowywała się jak obłożnie chora, ciągle miała jakieś zachcianki. Pracowała tylko do końca pierwszego trymestru. Potem uznała, że nie wypada pojawiać się w salonie w tym stanie, więc załatwiła sobie zwolnienie lekarskie.
– To jakieś, takie… niestosowne! Paradować z tym brzuszyskiem przed klientami… – krzywiła się.
To kto ma się uczyć lepić pierogi?
Odetchnęliśmy z ulgą, gdy Dorota szczęśliwie urodziła Pawełka. Byłam w nim zakochana, Artur świata poza małym nie widział. A Dorota…? Była przede wszystkim zszokowana tym, ile uwagi trzeba poświęcać maluchowi. Gdyby nie mój syn, pewnie by sobie nie poradziła. Wstawał w nocy, żeby go karmić (Dorota nie czuła potrzeby, by robić to piersią), zajmował się nim w dzień, przewijał, usypiał, zabawiał. Dorota robiła to tylko, gdy miała ochotę – jakby dziecko było czymś w rodzaju hobby, a nie codziennym obowiązkiem.
A po pół roku wróciła do pracy i wtedy już prawie wszystko spadło na barki mojego syna.
– Marcin, co ty się tak dajesz wykorzystywać tej swojej żonie? Przecież to też jej dziecko – przekonywałam go, by się jej w końcu postawił.
– Aj, mama, ja to przecież lubię. A Dorota ma taką stresująca pracę… Ona przecież musi odpocząć. Ja sobie spokojnie dłubię przy tych moich rowerkach, a ona całymi dniami użera się z klientami – tłumaczył.
– Ale przecież teraz każda matka pracuje, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. A ona nawet nie gotuje. Przecież mały je tylko to, co ja zrobię. Albo te papki z gotowych słoiczków.
– No wiem, wiem… Też mnie to martwi. Pogadam z nią.
Najwyraźniej przeprowadził z Dorotą tę trudną rozmowę, bo przez kilka tygodni chodził jak struty. Parę razy bąknął nawet coś o tym, że nie spali razem, bo się gniewają, i na razie nawet ze sobą nie gadają. Ale po kilku tygodniach tych dąsów zadzwonił do mnie i zapytał, czy nie przyszłabym do nich na lekcję lepienia pierogów.
Tak się ucieszyłam, że udało mu się namówić Dorotę na tę naukę! Z samego rana poleciałam po składniki na ruskie. Naniosłam do nich ciężkich siat i stanęłam w drzwiach uśmiechnięta. W końcu będę miała szansę nauczyć czegoś synową. Może odnajdzie w sobie naturę gospodyni?
Drzwi otworzył mi Artur i zaprosił do środka. W kuchni odłożyłam reklamówki, umyłam ręce i zaczęłam wszystko wypakowywać. Syn kręcił się wokół mnie i pomagał wykładać wszystko z toreb. Dorota też przyszła się przywitać, a potem zniknęła w łazience. „Pewnie myje ręce przed robotą” – pomyślałam i szykowałam sobie stanowisko do zarabiania ciasta. A wtedy synowa wyszła. Zdębiałam – miała na sobie strój do fitnessu.
Patrzyłam na nią jak sroka w gnat, bo nie do końca zrozumiałam, o co chodzi. Dopiero kiedy złapała za torbę z rzeczami sportowymi, pomachała nam na pożegnanie i wyszła z domu, dotarło do mnie i rzuciłam synowi pytające, pełne pretensji spojrzenie.
– To co? Działamy? – rzucił tylko.
– To ty będziesz się uczył robienia pierogów!? – wydukałam zdumiona.
– No…
– A Dorota?
– Ona poszła na ćwiczenia. Coś czuję, że mi będą lepsze wychodzić.
– Synu…
– No co?
– Jak to co? Ty wszyściutko w domu będziesz robił? Miałeś ją przekonać…
– Ale razem doszliśmy do wniosku, że ja się tym zajmę.
– Ona cię wykorzystuje. Nie widzisz tego!? I to na całego! – krzyczałam, bo nerwy poniosły mnie na dobre.
– Mamo, to jest moja decyzja. Ja ją kocham… Kocham też Pawełka i chcę dla nich obojga jak najlepiej.
– Ale ona nie chce tego samego dla was! Czy ty tego nie widzisz, że to skończona egoistka!?
– Mamo, proszę cię, daj spokój. Ja naprawdę nie chcę się kłócić!
– Jasne. Ty zawsze unikasz kłótni, ale może w końcu wypadałoby się postawić. Jesteś chłop czy kalesony!?
Wszelkie moje nadzieje się rozwiały
No i zamiast z nią, Artur pokłócił się ze mną. W efekcie wybiegłam z ich mieszkania wzburzona. Wszystko, co kupiłam, zostało na stole, nawet nie zaczęliśmy lepić tych nieszczęsnych pierogów, a ja wróciłam do domu zła, smutna i zapłakana. To był jeden z gorszych dni w moim życiu.
Kolejne wcale nie przyniosły ukojenia. I to nie dlatego, że syn się na mnie pogniewał. Myślałam, że tak zrobi, ale już nazajutrz przyjechał do nas z żoną i wnukiem, żeby zostawić go pod naszą opieką. Dorota zapragnęła w spokoju wyskoczyć na miasto, na zakupy. Artur zachowywał się tak, jakby nic się między nami nie wydarzyło.
Najpierw pomyślałam, że to przejaw dojrzałości, że nie chce być małostkowy i pamiętliwy, ale potem dotarło do mnie, co jest grane. On to robił dla niej. Udawał, że nic się nie stało, żeby ona o niczym się nie dowiedziała. Z rozmowy wynikało nawet, że po moim wyjściu zrobił pierogi sam, skorzystał z internetowych porad. Przy Dorocie nawet się nie zająknął, że mieliśmy jakąś sprzeczkę. Ona cały czas myślała, że to ja nauczyłam go lepić ruskie pierogi.
Byłam załamana. Cała ta sytuacja uświadomiła mi, do jakiego stopnia mój syn podporządkował się żonie. Nic jednak nie powiedziałam. Wiedziałam, że w ten sposób i tak niczego nie wskóram, więc nie pozostało mi nic innego niż zacisnąć zęby. Nie przestałam jednak myśleć o problemach Artura.
Bolało mnie to, że nie ułożył sobie życia na partnerskich zasadach. Skrycie liczyłam, że w końcu postawi na swoim – choć raz pokłóci się z Dorotą i da jej tym samym do zrozumienia, że nie jest chłopcem na posyłki. Moje nadzieje na to, że syn pokaże charakter, rozwiały się jednak nadspodziewanie szybko.
Któregoś dnia Artur poprosił, żebym wpadła do nich i jak zwykle zajęła się wnukiem, bo wybierali się wieczorem na imprezę do znajomych. Syn czekał już na mnie w domu, a Dorota miała dopiero wrócić z pracy. Gdy od ich bloku dzieliło mnie jakieś kilkadziesiąt metrów, zobaczyłam synową wysiadającą z samochodu. W tej samej chwili podjechało też drugie auto. Facet, który je prowadził, zaparkował niedbale i po chwili wysiadł. Podbiegł do Doroty i złapał ją za rękę. Zamarłam…
Patrzyłam, jak Dorota wyrywa mu się i syczy coś do niego, a on robi minę zbitego psa. Po chwili to on zaczął do niej mówić – wyglądał, jakby ją o coś prosił, a nawet błagał. Ona jednak odwróciła się na pięcie i poszła w stronę klatki schodowej. Facet wsiadł w auto i odjechał z piskiem opon.
Stałam jak wryta. Nie mogłam też uwierzyć, że w końcu potwierdziły się moje najgorsze obawy. Bo przecież od razu domyśliłam się, o co chodziło w tej sprzeczce. Nie jestem głupia. Z rozmową na ten temat zwlekałam jednak kilka dni. Wyczekałam na chwilę, gdy zostaliśmy sami. Wtedy zapytałam go, co to za facet, i czy wie, że przed jego klatką rozgrywają się sceny jak z filmowych romansów. I to z udziałem jego żony. Nie owijałam w bawełnę, miałam dość. Okazało się, że on o wszystkim wie.
– To już stara historia… Nie przejmuj się – powiedział.
– Ty o tym wiesz? Znasz tego faceta…? – to nie mieściło mi się w głowie.
– Trudno powiedzieć, że go znam. Wiem, kim jest. To jeden z jej klientów. Zakochał się. Dorota ma to wszystko pod kontrolą…
– Artur, ale ty nic z tym nie zrobisz!?
– A co mam zrobić? Pobić go? Żeby była afera w jej salonie? Dorota panuje nad sytuacją, mówię ci… – przekonywał mnie, ale robił to takim tonem, jakby sam nie był pewien.
– Nie sprawiała takiego wrażenia. Artur, czy ty jej wierzysz? Jesteś pewny, że tam do niczego nie doszło?
– Na pewno. Mam do niej zaufanie. I ty też powinnaś.
– Ale on sprawiał wrażenie, jakby ją bardzo dobrze znał. Jakby coś między nimi było, uwierz mi!
– Do niczego nie doszło, spokojnie – powtarzał, nie patrząc mi w oczy.
Krzątał się po kuchni i odpowiadał w taki sposób, jakby czekał na koniec tej rozmowy. Nie wiedziałam, co zrobić. Odpuściłam więc.
Od tego czasu nie wtrącam się w ich życie. Koncentruję się na wnuku, na jego szczęściu i zdrowiu. W obecności Artura i Doroty gram szczęśliwą i zadowoloną teściową – bo skoro mojemu synowi nie zależy na prawdzie ani na szacunku, to co ja mam zrobić? Pozostaje mi czekać, aż on przejrzy na oczy. Choć tego momentu też się boję, bo przecież trzeba będzie stoczyć walkę o Pawełka. Muszę przyznać, że nigdy nie spodziewałam się, że będę musiała mierzyć się z takimi problemami. Nie przypuszczałam, że wychowam chłopaka bez charakteru. Serce mnie boli, gdy to mówię, ale taka jest prawda. Bo żona go zdradza – to jest pewne. A on woli udawać, że nic złego się nie dzieje…
Czytaj także:
„Synowa dopiero pochowała męża, a już prowadza się z jakimś chłystkiem. Wymieniła Piotrka jak znoszone buty”
„Syn wybrał sobie niedojdę i teraz ja muszę ją znosić. Długie szpony, twarz laleczki, a ugotować i wyprać gacie to nie ma komu”
„Synowa trzepała kasę na swoim dziecku i ani śmiała się podzielić. Zamiast odłożyć na jego przyszłość, inwestowała w nowe szpilki”