„Wychowałam się bez ojca. Moja matka pogoniła go przez jakiś głupi »proroczy« sen. Nienawidzę jej”

kobieta która wychowała się bez ojca fot. Adobe Stock
Matka skazała mnie na bycie półsierotą. Całe życie ukrywała przede mną, dlaczego nigdy nie poznałam taty. I co? Pogoniła go przez jakąś durną „wizję”. Mam dość jej i babci. One obie niszczyły mi życie.
/ 19.04.2021 15:21
kobieta która wychowała się bez ojca fot. Adobe Stock

Moja babcia była wróżką. I nieźle na tym zarabiała: jako Madame Inez wróżyła z kart tarota i... snów. Ludzie opowiadali jej swoje koszmary albo piękne marzenia senne, a ona na ich podstawie radziła, czy mają wziąć ślub, wyjechać za granicę, kupić dom, zdecydować się na dziecko, pójść na operację.

W wyjątkowo trudnych sprawach klienci zamawiali sen. Ekstrapłatna ekstrausługa, która polegała na tym, że babcia, kładąc się spać, modliła się o sen w intencji zamawiającego. I taki sen zwykle przychodził – wraz z odpowiedzią. A jeżeli się nie pojawił, babcia zwracała pieniądze. Porządna firma.
Ludzie ciągnęli do niej jak ćmy do światła. Przyjeżdżali nawet z odległych miast, bo słyszeli, że Madame Inez jest świetna. Prawdziwa profesjonalna wróżka. Sława mojej babci sięgała daleko, i to w dobie plotki ustnej, bez powszechnego dostępu do telefonu, o internecie nie wspominając. Moja matka, nieodrodna córa swojej matki, przejęła biznes, i jako Wróżka Teodora zarabiała jeszcze więcej, ale wyspecjalizowała się w poradach telefonicznych i internetowych. Uznała, że tak jest szybciej, prościej i bezpiecznej. Bo niestety niektórzy klienci, spragnieni wróżby czy wręcz od niej uzależnieni, potrafili być bardzo namolni.

Niepokorne dziecko, osobliwy, kolorowy ptak

Jak mi było z taką rodziną? Czasem ciężko. Okrzyki „Wiedźma, czarownica!” ścigały mnie na podwórku i w szkole, zwłaszcza w podstawówce. Byłam inna, babcia i matka ubierały mnie kolorowo, w rzeczy przez siebie szyte i dziergane. Odstawałam nie tylko cygańsko-hipisowskim strojem wyśmiewanym przez koleżanki.

Lubiłam się uczyć, ale tylko tych przedmiotów, które mi odpowiadały. Geografia, chemia czy biologia szły mi kiepsko. Niektórych nauczycieli drażniła niemożność zakwalifikowania mnie do prymusów, średniaków lub obiboków. Wymykałam się schematom. To niewątpliwie zawdzięczałam kobietom, które mnie wychowywały. I odwagę w wypowiadaniu własnego zdania. Na złośliwą uwagę biolożki, tyczącą kolejnej pały z botaniki, że przecież jako potomkini wróżek (tu klasa ryknęła śmiechem) powinnam znać się przynajmniej na ziołach, bynajmniej nie spuściłam głowy. Patrząc jej prosto w oczy, odparłam:
– Przekażę im pani profesjonalną ocenę moich postępów w nauce. Na pewno to docenią.

I dalej patrzyłam na nią, nie mrugając powiekami. W końcu to ona zmieszała się i uciekła wzrokiem. Dorośli kpili sobie z „klanu wróżek”, ale bali się narazić... czarownicom. Jakbyśmy celowo mogły im zaszkodzić.

Jedno oko miał żółte, a drugie zielone

W liceum szybko uznali mnie za dziwadło, bo unikałam imprez, gadek o chłopakach i strojach. A że umiałam się odgryźć, idealnie trafiając sedno kompleksu złośliwca, dali mi spokój. Żadne tam czary – obserwowałam i wyciągałam wnioski. Byłam outsiderką z wyboru. Taki status najbardziej mi odpowiadał, bo każde nazbyt emocjonalne zdarzenie odchorowywałam koszmarem, powracającym do mnie, od kiedy pamiętam. Jeżeli w ogóle śniło mi się coś innego – rankiem obrazy rozwiewały się, nim zdołałam je uchwycić. Oprócz tego jednego snu.

Była piękna księżycowa noc, a ja... płonęłam na stosie. Ludzie patrzyli bez słowa, a potem nagle padali jak muchy. Po prostu upadali na bruk, jakby zasypiali. Nie tylko ludzie. Kot o jednym oku żółtym, a drugim zielonym, oraz papuga kataryniarza też. I naraz ogień gasł jak zdmuchnięty, ja też zasypiałam... Wtedy budziłam się przerażona.
Nienawidziłam tego snu. Nic konkretnego nie znaczył – prócz tego, że najwyraźniej czułam się źle z etykietką wiedźmy – ale jednak przez swoją natarczywość jakoś mnie naznaczał.
Choć nie zamierzałam kontynuować rodzinnej tradycji, wszyscy w miasteczku sądzili, że kiedyś przejmę interes. Nawet moje studia w stolicy nikomu się nie kłóciły z wróżeniem. Co bardziej cyniczni uważali, że celowo wybrałam psychologię, żeby lepiej mi się wróżyło. Oburzałabym się na takie zarzuty, gdyby mamie i babci faktycznie chodziło o ciągnięcie kasy z naiwniaków. Jednak w tym tkwił szkopuł: one naprawdę wierzyły w sny, więc nikogo świadomie nie oszukiwały. Tarot pomagał im się skupić, ogarnąć materię snów, ale to sny stanowiły istotę ich wróżb. Oraz, niestety, ich życia.
Bardzo bym chciała, żeby to był tylko biznes...

Moja matka została jedynaczką, bo babci się przyśniło, że jej syn wjedzie dyliżansem zaprzężonym w szóstkę koni w… grupę ludzi. Czysty absurd! Nawet za czasów babci dyliżanse dawno przeszły do lamusa. Lecz ten sen powtarzał się jej na tyle często, że potraktowała go dosłownie, czyli że jej potencjalny syn może stać się sprawcą katastrofy drogowej.
– Sny jednorazowe zwykle są metaforą, odreagowaniem, odpowiedzią umysłu na zdawane mu pytanie albo zabawą śniącego mózgu – tłumaczyła mi mama. – A uporczywie powtarzający się sen to ostrzeżenie, którego osobie z takim darem ja nasz nie wolno zlekceważyć.
– I dlatego nie masz rodzeństwa? – dziwiłam się. (Pytałam o to w kółko, jakbym wciąż musiała się upewniać, że naprawdę postępują pod dyktando snów). – Dziadek chciał syna, więc skoro babcia uparła się, że mu go nie da, to sobie poszedł?
– Właśnie tak. Kiedy dziadek rozwiódł się z babcią, sen zniknął. Niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
– A czy dlatego ja też nie mam taty? – zapytałam kiedyś, tknięta przykrym podejrzeniem. – Bo coś ci się przyśniło?

Mama zwykle unikała rozmów o moim ojcu, którego nie znałam. Sądziłam, że z powodu skrępowania. W końcu niełatwo wyznać własnej córce, że wdała się w romans, dzięki któremu ma mnie, ale w trwałą miłość się ta fascynacja nie przerodziła. Długo mi takie tłumaczenie wystarczało, jednak jako nieufna nastolatka
zaczęłam podejrzewać, że kryje się za tym coś więcej. Bo czemu zniknął tak zupełnie, bez śladu? Dziadek odszedł od babci, lecz o swojej córce, a potem wnuczce nie zapomniał. Czemu więc mój tata...

Ukrywała przede mną prawdę, nienawidzę jej!

– Mamo, powiedz prawdę. Pogoniłaś go, bo coś ci się przyśniło? – drążyłam.
Jej rumieniec starczył za odpowiedź.
– Boże! – aż usiadłam z wrażenia. – Więc jednak! Jak mogłaś?! Jakim prawem?
Patrzyła na mnie z niepewną miną.
– Nienawidzę cię! – wrzasnęłam. – Niszczycie mi życie! Obie! Przez was wyzywają mnie od czarciego pomiotu, a teraz jeszcze okazuje się, że odebrałaś mi ojca! I to z powodu jakiegoś durnego snu!
– Musiałam... – szepnęła z lękiem. – On by cię skrzywdził.
– Jakim cudem? Bo założył nową rodzinę z normalną kobietą i normalnymi dziećmi? – zadrwiłam.
– Bardzo by cię skrzywdził... Niewybaczalnie, nieodwracalnie... To zły człowiek. Albo... z bardzo chorą duszą. Uroczy, przystojny, inteligentny, dlatego zawrócił mi w głowie, ale... gdy zaszłam w ciążę, pojawił się sen... Nie chcę go pamiętać, był zbyt straszny... Kiedy mu powiedziałam, że dziecko nie jest jego, odszedł. Uderzył mnie, ale zniknął z naszego życia raz na zawsze.
– Uderzył kobietę w ciąży...?

Zbladłam. Ten wyznany mimochodem szczegół bardziej przekonał mnie, że wcale nie chcę mieć takiego ojca niż ten niby proroczy koszmar matki. Pragnienie, by go odszukać i poznać, wyparowało.
Ale właśnie wtedy zdecydowałam, że nie będę kolejną wróżką w naszej rodzinie. Nie zamierzałam żyć, kierując się snami i unikając czegoś, co może się zdarzyć. To paranoja. Tchórzostwo. Oraz idealny sposób na samotność. I babcia,
i mama były same. Nie żyły jak mniszki, ale jak żony też nie. Poza tym mnie się śnił tylko jeden sen...

Nie oponowały, tylko kazały mi się tego nie wypierać

Powiedziałam im o swojej decyzji, oczekując protestów, namawiania do zmiany zdania, ale one tylko spojrzały po sobie.
– Nie dojrzała jeszcze... – mruknęła babcia. – Ten sen ją blokuje.
– Jak się spełni, zrozumie – przytaknęła mama. – I pojawią się inne sny.
– O czym wy bredzicie? Życzycie mi, żebym wylądowała na stosie?!
– Nie odczytuj swojego snu tak literalnie – przestrzegała mnie babcia.
– Myśl. Czuj. Otwórz się. Bądź gotowa na pojawienie się znaków. Wtedy interpretuj. Jesteś krwią z naszej krwi, z przeznaczeniem
nie wygrasz, masz ten sam dar co my.
– A jeżeli będziesz się go wypierać – dołączyła się mama – niczym dobrym się to nie skończy.
Babcia pokiwała głową.
– Wierzę, że nie bez powodu śnisz swój koszmar. Opatrzność cię przed czymś ostrzega. Ale tylko w odpowiednim momencie, gdy chwila przełomowa nadejdzie, możesz zrozumieć właściwy sens tej przestrogi. Dlatego bądź czujna.

Nie przekonały mnie. Jednak ich upór i głęboka ufność w coś tak ulotnego jak sny, na których zarabiały konkretne pieniądze, kazały mi wybrać psychologię.

Babcia zmarła, gdy byłam na drugim roku licencjatu. Smuciłam się, ale nie płakałam. Wiedziałam, że odeszła w spokoju, zadowolona z życia, które prowadziła tak, jak chciała. Była szczęśliwą, spełnioną kobietą. Moja mama też.
A ja? Choć dobrze radziłam sobie na studiach, obroniłam licencjat ze świetnym wynikiem, od października zaczynałam studia magisterskie – nie czułam satysfakcji. Miałam chłopaka. I grupkę przyjaciół. Wreszcie. A jednak czegoś mi brakowało... Zrobiłam się jakaś nerwowa i, o ironio, cierpiałam na bezsenność.
Marcin, mój chłopak, zawyrokował:
– Zwyczajny kryzys przedzawodowy.  Chcesz zostać specjalistką od uzależnień, ale wahasz się, czy dobrze wybrałaś zawód. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, ile zarabiają psychoterapeuci w państwowych ośrodkach. A dodatkowo zdołowały cię praktyki w psychiatryku. Olu, potrzebujesz oddechu. Rodzice Baśki mają domek w górach. Teraz jest wolny. Zaprasza całą paczkę na weekend. Połazimy po górach, polenimy się przed kominkiem, spijemy się jak na studentów przystało...
– Wiesz, jak mnie skusić!

Pojechaliśmy. Domek w Karkonoszach okazał się stylizowaną z wiejska chatą z ciaśniutkim stryszkiem pod mocno spadzistym dachem. Salon na dole połączony był z aneksem kuchennym. Obok znajdowała się niewielka łazienka z prysznicem i toaletą. Baśka uruchomiła bojer, żebyśmy mieli ciepłą wodę, a potem prawem gospodyni zajęła wraz ze swoim chłopakiem stryszek.
Pozostała szóstka spała w salonie na karimatach na podłodze. Piękny kamienny kominek wynagradzał nam wszelkie niewygody. Pierwszego wieczoru wesoło się bawiliśmy, pijąc piwo, piekąc kiełbaski i opowiadając historie o duchach...

Moja głowa… Obolała i ciężka jak kamień

Obudziłam się nagle, z krzykiem. Aż dziw, że nikogo nie postawiłam na nogi. Boże! Miałam nadzieję, że piwo pomoże mi zasnąć i uchroni mnie przed snami. A tu koszmar wrócił, i to żywszy niż kiedykolwiek. Stos, zdmuchnięty płomień, ludzie padający jak muchy...
Wciąż miałam wrażenie, że śnię. Moja głowa była ciężka, obolała i taka potwornie ciężka, chyliła się ku poduszce... Coś jednak mnie powstrzymało przez ponownym zaśnięciem. Moi przyjaciele leżeli wokół mnie… Nie ruszali się!
Ogień w kominku zgasł. W blasku księżyca cienie się wydłużały, przedmioty ożywały. Wiszący na ścianie obraz przedstawiał wiejską zabawę. Tylko... czemu wcześniej nie zauważyłam stojącego z boku kataryniarza z papugą na ramieniu? Teraz, oświetlony księżycową łuną, wychynął na pierwszy plan i zdawał się na mnie patrzeć, coś mówić, na coś wskazywać... Zerknęłam w okno, przez które tak nachalnie wlewał się srebrzysty blask. Na zewnętrznym parapecie siedział kot, jego oczy jarzyły się czerwonawo…

Wstałam z trudem, nogi miałam jak z waty, czułam mdłości. Czemu byłam tak słaba? Przecież aż tyle nie wypiłam... Kusiło, by się znów położyć, wtedy zawroty głowy miną, ale kot mnie wzywał... Musiałam sprawdzić, jakie ma oczy. Musiałam. Jakby od tego zależało moje życie.
Ruszyłam przed siebie, potykając się o leżących przyjaciół, którzy nawet mruknięciem nie zaprotestowali. Dochodząc do okna, dostrzegłam leżące w wykuszu muchy. Może okadził je dym z kominka?
Otworzyłam okno. Kot nie uciekł. Uniósł głowę i zatonęłam w zielonożółtym spojrzeniu dwubarwnych ślepi...
Okadzone muchy... Zaczadzone... Ludzie padają jak muchy...
Olśniło mnie. Nieszczelny kominek? A może nazbyt szczelny? Nieważne. Wyszłam przez okno, obiegłam chatę i otworzyłam drzwi na oścież, zastawiając je polanem, żeby się ponownie nie zamknęły. Potem pootwierałam pozostałe okna. Dopiero gdy zrobił się porządny przeciąg, zadzwoniłam na pogotowie...

Powiedzieli, że zawinił bojler, a my mieliśmy niewiarygodne szczęście. Czad to cichy zabójca, niezauważalny, bo bezwonny. Więc jakim cudem się obudziłam i skąd wiedziałam, co robić? Pytali mnie o to ratownicy, policjanci, przyjaciele. Wzruszałam ramionami i odpowiadałam z krzywym uśmiechem:
Obudziły mnie mdłości. Chciałam się przewietrzyć...
Co miałam powiedzieć? Że mam dar śnienia, jak moja matka i babka? Nie byłam jeszcze gotowa, by o tym rozpowiadać. 

Więcej prawdziwych historii:
„Kochałam go, a on kochał mnie i… swoją żonę i dzieci. Zagroziłam mu, że jeśli ich nie zostawi, odbiorę sobie życie”
„Nikt nie może się dowiedzieć, że się kochamy. Oboje wtedy stracilibyśmy pracę przez tę zawistną babę…”
„Myślałam, że mnie kocha, ale on potrzebował mnie, by widzieć własną wartość. Był narcyzem i kochał tylko siebie”

Redakcja poleca

REKLAMA