"Wychowałam pijawki, nie dzieci. Gdy przeszłam na emeryturę myśleli, że położę się do grobu i oddam im moje biznesy"

Pewna siebie dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, Vadym Pastukh
"Całe życie starałam się wychowywać moje dzieci tak, by wyrosły na mądrych i dobrych ludzi. Niestety, bardzo się na nich zawiodłam. Gdy osiągnęłam wiek emerytalny, liczyli chyba na to, że już położę się do grobu. Teraz żałuję, że dawałam im nadzieję na jakiekolwiek przywileje z mojej strony".
/ 23.10.2023 07:15
Pewna siebie dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, Vadym Pastukh

Od zawsze byłam osobą bardzo przedsiębiorczą. Już od najmłodszych lat zakładałam różnego rodzaju biznesy, układałam się z partnerami, inwestowałam pieniądze. Raz w moim kraju, a raz za granicą. Pod tym względem wyróżniałam się na tle innych moich koleżanek, które stawiały raczej na rodzinę i dzieci. To były właśnie takie czasy dla kobiet... A ja chciałam czegoś więcej.

Po zdobyciu pierwszego zawodu, fryzjerki, założyłam własny zakład. Potem był sklep z pończochami, kiosk z prasą i jeszcze kilka pomniejszych biznesów. Los mi sprzyjał na tyle, że w każdym z nich mogłam się dobrze dorobić i miałam sporo klientów. Między innymi dlatego, że byłam osobą bardzo wygadaną, komunikatywną. Chciało się przy mnie przebywać.

Szarmancki brunet od razu zawrócił mi w głowie

Właśnie ta otwartość na innych sprawiła, że w wieku trzydziestu dwóch lat, a więc całkiem późno jak na ówczesne realia, poznałam mojego męża, Waldemara.

Szarmancki brunet od razu zawrócił mi w głowie. Do tego stopnia, że przyjęłam jego szybkie oświadczyny, a już rok po naszym ślubie na świecie pojawiła się nasza najstarsza córka, Zosia. Dwa lata później życie nagrodziło nas synem, Jarkiem, a potem jeszcze jedną córką, Mają. W międzyczasie wciąż pracowałam, już wraz z mężem, który aktywnie włączył się w funkcjonowanie moich firm. Razem budowaliśmy przyszłość dla siebie, ale też dla naszych pociech. To im poświęciliśmy potem całe nasze życie.

Zostałam sama

Niestety, moje eldorado nie trwało wiecznie. Po dwudziestu sześciu latach małżeństwa, mój ukochany Walduś odszedł z tego świata, a ja zostałam sama. Miałam co prawda zgromadzone pewne aktywa i nie musiałam martwić się o byt, a moje dzieci praktycznie były dorosłe. Jednak ogromny żal i pustka pozostały.

— Mamo, jesteś taka dzielna — mówiła mi Zosia. — Jak ty to wszystko znosisz... Pomogę ci z kioskiem i z zakładem, zobaczysz. Nie będzie tak źle.

— Córeczko kochana — rozczulałam się nad jej dobrocią ze łzami w oczach. — Na ciebie zawsze mogę liczyć.

Dzieci niechętnie mnie odwiedzały

Miłość moich dzieci miała mi jakoś łagodzić poczucie straty. I początkowo rzeczywiście tak było, bo jeszcze przez kilka lat mogłam liczyć na ich pomoc. Ale potem każde z nich uciekło w swoją stronę, do innych miast, do innych żyć. Nie mogłam mieć o to pretensji, bo przecież nie były moją własnością, prawda?

Bolało mnie tylko to, że po jakimś czasie kontakt był już coraz rzadszy. Dzieci niechętnie mnie odwiedzały, rzadko rozmawialiśmy przez telefon, widzieliśmy się średnio raz na pół roku, mimo że różnice kilometrów wcale nie były aż tak duże.

Zastanawiałam się, czy to ja zrobiłam coś złego? Czy to może raczej była jakaś reakcja na nieobecnego w pewnym momencie ojca, którego brak tak bardzo odczuły, że przełożyło się to na ich zdystansowanie się od rodziców w ogóle? Gdybałam, ale nie znałam odpowiedzi.

Chcieli już się ze mną żegnać, zamknąć w szafie

Potem zaczęło się dziać coś dziwnego. Zbliżałam się już do wieku emerytalnego. Nie zapomnę tej rozmowy z Mają i Jarkiem.

— To jak tam, mamusiu, jakie plany? — zagadał do mnie mój syn.

— Co masz na myśli, Jarusiu?

— No w związku z emeryturą.

Nie wybieram się — odparłam zdziwiona. — Będę prowadzić kiosk i zakład do wtedy, do kiedy zabraknie mi sił.

Maja popatrzyła na mnie zdziwiona, zresztą Jarek tak samo. Wyglądali na zawiedzionych.

— Tak myśleliśmy... — zaczęła najmłodsza córka — że może znajdziemy ci jakieś mniejsze mieszkanie, no i że wreszcie odpoczniesz.

— Też mi coś — oburzyłam się. — Czemu niby miałabym sprzedawać moje duże mieszkanie w centrum i rezygnować z pracy dla jakichś ochłapów? Czy ja jestem jakaś chora, niedołężna?

— Nie o to chodzi... — bronił się Jarek.

Wtedy po raz pierwszy poczułam, że w moich dzieciach kiełkuje chciwość. Chcieli już się ze mną żegnać, zamknąć w szafie, odseparować od świata niczym zniedołężniałą staruszkę, za którą chyba mnie uważali. No i zapewne chodziło o pieniądze.

Gdybym sprzedała albo zapisała im mieszkanie, mieliby czym się podzielić, bo lokale w centrum bardzo podrożały. No i jeszcze wszystkie te moje inwestycje. Przez lata bardzo modernizowałam moje biznesy, zatrudniłam do prowadzenia młodsze osoby z wizją, dzięki czemu stale szłam z duchem czasu. Wszystko to było sporo warte. Czyżby teraz moje dzieci wyciągnęły po to ręce?!

Wreszcie, zdecydowałam się porozmawiać z moimi pociechami o całej tej sytuacji. Umówiłam z nimi spotkanie w moim pięknym mieszkaniu w centrum i jasno przedstawiłam, jak się sprawy mają.

— Słuchajcie, moi drodzy. Ja jeszcze nigdzie się nie wybieram, wiecie? Ten kiosk, zakład i to mieszkanie w centrum miasta. To nie tylko praca, ale i pasja. To wszystko, co wypracowałam przez lata. Nie mogę sobie wyobrazić, żebym nagle zostawiła to wszystko i usiadła z założonymi rękoma. Przecież to byłoby zupełnie nie w moim stylu. Emerytura to tylko pewien umowny etap w życiu. A ja świetnie się czuję, chcę być wśród ludzi. Wszystko, co mam, to efekt mojej ciężkiej pracy. Mojej i waszego taty.

Dzieci chyba obraziły się za moje mocne słowa

Miny mieli nietęgie. Jakbym zawiodła ich oczekiwania.

— Zrobisz, jak uważasz, mamo — powiedziała po chwili ciszy Zosia. — My tylko chcieliśmy cię odciążyć.

Reszta rodzeństwa pokiwała głowami.

— Dzieci... Wiecie, jak was kocham. Ale teraz jakoś nie chce mi się w to wierzyć, wiecie? Tyle razy chciałam się z wami spotkać, porozmawiać albo chociaż wyjść na głupią kawę. Rzadko macie dla mnie czas, nie chcecie ze mną rozmawiać.

— Tyle obowiązków... — westchnęła Maja.

— Wiesz, że byśmy chcieli — powiedział Jarek.

— Gdybyście naprawdę chcieli, to byście to robili. A tak, rozmawiacie ze mną tylko wtedy, gdy macie w tym jakiś interes. I wiecie co? Chciałabym zobaczyć, jak się rozwijacie. Jak budujecie swój los, tak jak ja go budowałam od samego początku sama, a potem z pomocą waszego taty. Póki co mam wrażenie, że tylko czekacie, aż położę się do grobu, a wam coś skapnie z mojego majątku.

— Co ty mówisz! — oburzyła się Zosia, szukając aprobaty w oczach swojego brata i młodszej siostry. — Jak możesz tak nas osądzać.

— Mówię, jak to wygląda.

Po tej rozmowie nasze stosunki bardzo się pogorszyły, a kontakt był jeszcze rzadszy, niż wcześniej. Dzieci chyba obraziły się za moje mocne słowa, ale co ja mogłam na to poradzić. Z boku naprawdę mogło to wyglądać tak, jakby tylko czaiły się na moje pieniądze. A ja byłam w pełni sił i nie zamierzałam rezygnować ze swojego życia.

Mam nadzieję, że kiedyś pójdą po rozum do głowy i trochę odpuszczą. Bo przecież nie chowałam ich na takich chciwców, którzy patrzą jedynie na własny interes! Może kiedyś coś zmieni się na lepsze. A póki co koncentruję się na tym, by jak najlepiej prowadzić moje biznesy, tak jak robiłam to przez ostatnie kilkadziesiąt lat swojego życia.

Czytaj także:
„Wegetariański kotlet? Co to za wymysły. Prawdziwy facet powinien jeść prawdziwe mięso, a nie jakieś sojowe podróbki”
„Kochałem Agnieszkę do szaleństwa, ale ona bardziej kochała butelkę. Nie zamierzam żyć w chorym trójkącie”
„Tak mnie wystraszyli, że prawie trafiłem do wszystkich świętych. Jeszcze jeden taki numer, a żony będą im znicze kupować”

Redakcja poleca

REKLAMA