„Wychowałam męża i dzieci na nierobów. Musiałam zachorować, żeby przestali traktować mnie jak sprzątaczkę”

załamana kobieta fot. iStock, Pongtep Chithan
„Do domu wracałam jak na skrzydłach. Nic mnie nie bolało. Przed drzwiami jednak stanęłam na moment. – O nie! Jak zobaczą, że wyzdrowiałam, znów przestaną pomagać w domu – pomyślałam”.
Listy od Czytelniczek / 16.11.2023 21:15
załamana kobieta fot. iStock, Pongtep Chithan

Osiem godzin pracy przy komputerze i kolejne osiem harówki w domu. Tego już było za wiele dla mojego kręgosłupa. Gdy wisiała nade mną groźba operacji, rodzina nareszcie włączyła się do pomocy w gotowaniu i sprzątaniu. I, choć teraz czuję się o wiele lepiej, niech tak pozostanie!

Tego dnia musiałam zostać dłużej w pracy. Tylko godzinkę, jak powiedziała moja szefowa. Miałam jeszcze sprawdzić jakieś faktury. Nie byłam z tego zadowolona. Poprzedniego dnia nie zostawiłam w domu nic do jedzenia, a dzieciaki wracały wcześniej ze szkoły i wychodziły potem na dodatkowe zajęcia.

Oczywiście, z głodu nie umrą, mówiłam sobie, zawsze mogą zjeść kanapkę czy parówkę z pomidorem, ale nie lubiłam takich sytuacji. Nauczona przez moją mamę wymagałam od siebie, by w domu zawsze był obiad. Choćby za cenę mojego odpoczynku.

W tej sprawie nie liczyłam nawet na męża – pracował od rana do wieczora, więc czego miałam od niego wymagać? Zresztą on stale powtarzał, że dzieci są już duże i same powinny sobie radzić. Olga miała co prawda już 16 lat, ale Julek dopiero 13. Jak niby miały same o siebie zadbać?

No nic, wzięłam się za te faktury, bo nie miałam innego wyjścia. Chciałam jak najszybciej to skończyć, bo jakoś dziwnie się dziś czułam. Od połowy dnia w palcach prawej ręki miałam coraz silniejsze mrowienie. Rozcierałam ją, myśląc, że zdrętwiała od ciągłego trzymania myszki od komputera, ale to nie pomagało. Końce palców wręcz mnie bolały.

Kiedy spóźniona blisko półtorej godziny dotarłam do domu, dzieci już nie było, męża jeszcze nie. Za to w zlewie piętrzył się stos niepozmywanych naczyń. Odkręciłam wodę, by zabrać się za porządki i nagle poczułam silny ból prawej ręki. Aż zesztywniałam. Zakręciłam wodę i spróbowałam to rozmasować.

Nic nie pomagało

Miałam wrażenie, jakby wzdłuż całej ręki, od ramienia aż do końca palców ktoś naciągnął mi stalową linę i trzymał pod napięciem. Ból wzmagał się z każdą chwilą. Położyłam się na kanapie, ale to wcale nie pomogło. Po dłuższej chwili, zmieniając ciągle pozycję, nie wiem czemu, opuściłam rękę na podłogę, głowa też jakby trochę opadła. O dziwo, to ukoiło nieco mój ból. Gdy rodzina wróciła do domu wieczorem, zastali mnie leżąca na kanapie, z głową zwisającą bokiem i prawie dotykającą podłogi.

– Kasiu, co się stało? – usłyszałam przerażony głos Michała. Mój mąż podbiegł do mnie w trzech susach prosto spod drzwi. Tuż za nim zobaczyłam przerażone miny dzieci

–Nic takiego, boli mnie tylko ręka. Wszyscy odetchnęli z ulgą.

– Tylko ręka? – usłyszałam. – O, to zaraz ci przejdzie. To pewnie od komputera – powiedział mój mąż. – Ojej, ale tu bałagan. No dobra, Olga, stajesz przy zlewie, Julek wyciera – dodał energicznie. I to była jedyna korzyść z mojej dolegliwości. Póki co rodzina zmywała.

Przed pójściem spać chwycił mnie znów silny ból. Zajrzałam do apteczki, łyknęłam dwie aspiryny i jakoś zasnęłam. Po godzinie jednak obudziłam się, znów wzięłam aspirynę, ale już wiedziałam, że to nie pomoże, co najwyżej lekko mnie otumani.

Jakoś dotrwałam do rana

Przed wyjściem z domu Michał poradził, bym zapisała się do internisty. To było nawet zabawne, bo sam unikał lekarzy jak ognia, nawet gdy coś go bardzo bolało.

– A która ręka panią boli? – kilka godzin potem pytał mnie lekarz z przychodni rejonowej. Nawet nie wstał zza biurka. Pisał coś w komputerze.

– Prawa? Och, to pewnie od komputera, mnie też czasem tak dziwnie boli. – Proszę smarować maścią przeciwzapalną, przepiszę pani naprawdę skuteczną.

Kupiłam tubę maści i smarowałam rękę kilka razy w ciągu dnia. Pomagała na kwadrans. Koleżanki z pracy radziły wziąć urlop, odpocząć. Bo to na pewno z przemęczenia. Może i tak, ale jak miałam wziąć urlop, gdy prawie codziennie trzeba było zostawać po godzinach? Albo brać laptop do domu (tu było jeszcze gorzej, bo nawet nie miałam własnego biurka). W końcu postanowiłam pójść do specjalisty..

– Tak, to prawdopodobne – potwierdziła moje obawy pani doktor (wizyta kosztowała 80 zł). – Proszę zrobić prześwietlenie kręgosłupa. Może panią czekać operacja.

Zamarłam. Operacja?

Wyszłam z przychodni załamana. I wtedy zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka Tereska.

– Halo, co tam słychać, nie odzywasz się ostatnio! – słyszałam jej radosny głos i miałam ochotę się rozpłakać.

– Będę miała operację – powiedziałam tylko i zaczęłam płakać.

– Co takiego? Jaką znowu operację? Zwariowałaś!

– Buu – chlipałam do słuchawki. Miałam dość. Nikt nie potrafił mi pomóc!

– Kasiu, jak widzę, to coś poważnego. Umówmy się w naszej kawiarni na rynku za pół godziny. Bądź koniecznie.

I wyłączyła się. A ja uspokajałam się powoli. Postanowiłam nie dzwonić jeszcze do Michała i go nie straszyć. Może ta operacja to przesada? Do kawiarni dotarłyśmy prawie jednocześnie. Tereska wybrała stolik w rogu, tuż przy oknie, zamówiła dwie kawy i zamieniła się w słuch. Opowiedziałam jej wszystko. Dłuższą chwilę milczała.

– Kochanie, wiem, co zrobisz. Pamiętasz tego Piotra, z którym chodziłam dwa lata temu (Tereska ciagle z kimś „chodziła”)? On jest fizjoterapeutą. Opowiadał mi o swojej pracy, myślę, że może ci pomóc.

– Ale kto to jest fizjoterapeuta? To lekarz? – nie dowierzałam jej.

– Nie, on nie jest z zawodu lekarzem. Skończył AWF i szkolił się dodatkowo jako fizjoterapeuta. Leczy sportowców. Głównie.

– Jesteś pewna, że mi pomoże? Nie jestem sportowcem!

– Kaśka, wiem co mówię. Zaraz, gdzie ja mam do niego telefon? Umawiasz się i to jeszcze dziś.

Tereska, o czym wszyscy wiedzieli, jej panowie też, miała w swojej komórce i starannie zapisane dodatkowo w notesie, telefony i adresy wszystkich swoich byłych. Nie było ich może tak wielu, ale każdy, trzeba jej to przyznać, miał ciekawy zawód i te kontakty czasem przydawały się jej przyjaciółkom. Teraz właściwie nie miałam wyboru. Ręka bolała mnie tak bardzo, że prawie nie mogłam siedzieć.

Nie wierzyłam, że mi pomoże

– Jest! Piotr W., tu jest telefon, już ci wysyłam wizytówkę, a ty natychmiast dzwonisz. Wiem, że przyjmuje też w przychodni.

Umówiłam się. Na szczęście był wolny już za dwa dni. Ręka bolała mnie tak, że w nocy nie spałam. Siedziałam skulona na kanapie, starając się być cicho, by nie budzić rodziny. Następnego dnia Marta z pracy dała mi kilka tabletek bardzo silnego środka przeciwbólowego. Tylko dzięki temu następnej nocy przespałam kilka godzin. Po południu poszłam do pana Piotra. Nie wierzyłam, że mi pomoże.

Piotr był niskim, szczupłym, dużo młodszym ode mnie mężczyzną. Na jego widok aż jęknęłam w duchu. – Nie ma mowy, nie pomoże mi. Będzie operacja jak nic.

Wysłuchał uważnie moich narzekań, kazał podnosić rękę, opuszczać, mówić, kiedy boli, a kiedy nie. Wreszcie zawyrokował. I pokazał mi na stojącym w gabinecie szkielecie, o co chodzi.

– Czy konieczna będzie operacja? – spytałam wystraszona.

– Ależ nie. Potrzebuję kilku spotkań i wszystko naprawimy.  Kazał mi się położyć na łóżku do masażu, usiadł blisko i zaczął mi delikatnie masować rękę. To było dziwne, bo miałam wrażenie, jakby ból przemieszczał się w dół, aż do palców, a potem po prostu zniknął. Przynajmniej w tej chwili. Popatrzył na mnie.

– Po raz pierwszy od wielu dni przestało mnie boleć – szepnęłam.

– To świetnie. Ale ból niestety powróci. Trzeba się za niego wziąć.

Teraz rozpoczął masaż karku, górnej części pleców i ramion. Nie było to przyjemne. Trochę szarpał mnie za skórę, mocno cisnął, co chwilę przepraszał, że musi tak mocno, ale przyznaję, pracował zawzięcie przez dobre pół godziny. A na koniec pokazał mi proste ćwiczenie – koci grzbiet z mocno opadającą głową i powiedział, by je robić wiele razy dziennie.

– A w pracy ekran nie może być za nisko, powinna mieć pani lekko uniesioną brodę. Łokieć na stole, plecy prosto. To ważne, bo bez tego wszystko powróci. I proszę sobie koniecznie kupić poduszkę ortopedyczną i nigdy już nie spać na niczym innym.

W drodze do domu nie czułam bólu

Ale gdy wchodziłam po schodach, powrócił, choć już nie tak silny.

– Nadal cię boli? – Michał był zaskoczony, że znów musi zmywać, pilnować dzieci i ścielić łóżko. – Nic ci ten fizjoterapeuta nie pomógł. Fatalnie.

– No tak. I jeśli mi nie przejdzie, to czeka mnie operacja.

– On tak powiedział?

– Nie, on twierdzi, że mi pomoże.

– No to chodź do niego. Może to jednak coś da – Michał spochmurniał.

Cóż, chora żona, a jeszcze nie daj Boże po operacji, to przykra perspektywa. Odwiedzałam fizjoterapeutę dwa razy w tygodniu. Po drugiej wizycie mogłam już normalnie spać, po trzeciej ból nie powrócił przed dobę, a po czwartej widziałam, że już prawie wszystko minęło.

Pan Piotr za każdym razem uciskał, masował, ugniatał, nawet wyciągał mi szyję. Ustawił mi też kręgosłup, aż lekko w nim strzeliło. Piąta wizyta była zarazem ostatnią. Narysował mi na kartce wszystkie ćwiczenia, jakie od tej pory miałam codziennie wykonywać w domu. Życzył mi zdrowia i polecał się przy jakichkolwiek bólach.

Do domu wracałam jak na skrzydłach

Nic mnie nie bolało. Przed drzwiami jednak stanęłam na moment. – O nie! Jak zobaczą, że wyzdrowiałam, znów przestaną pomagać w domu – pomyślałam. Weszłam do domu już mniej radosna.

– No jak tam nasza chorowitka? – Michał pocałował mnie i zabrał mój płaszcz. W domu pachniało zapiekanką – Chodź, siadaj, zaraz dam ci kolację. Wciąż cię boli?

– Trochę tak. Muszę dużo ćwiczyć. I wiesz co, ja raczej nie powinnam codziennie zmywać. Nie mogę w tej pozycji trzymać szyi.

– Oczywiście. Póki nie wyzdrowiejesz, dzielimy obowiązki domowe na trzy – ja i dzieci. Już to przemyślałem. I trzeba je zagonić do gotowania, bo makaron czy ryż to chyba mogą zrobić?

– Masz rację. Mogą. Tak, trzeba na razie tak zrobić.

Czy miałam wyrzuty sumienia, że trochę ich oszukuję? Szczerze? Nie. Wreszcie zobaczyłam, jakie popełniłam błędy. I wiem, że już ich nie powtórzę. A ból zniknął i nie powrócił, choć minęło już kilka miesięcy. I mam nadzieję, że już nigdy nie wróci.

Katarzyna, 37 lat

Czytaj także:
„Mąż sprzedał naszą rodzinę za kilka głębszych. Gdyby nie sąsiad, dziecko urodziłabym na ławce w parku”
„Gdy mąż podniósł na mnie rękę, uciekłam do rodziców. Mama kazała mi to znosić, bo taka jest rola żony”
„Emilia spotkała miłość życia po 50-tce. Nie wiedziała, że trafiła na oszusta, który chciał jej majątku a nie serca”

Redakcja poleca

REKLAMA