– Naprawdę założysz białą suknię i welon? – spytałam, bo nie bardzo mieściło mi się w głowie, że Emilia tak właśnie planuje wystąpić na własnym ślubie.
– A niby co, za stara jestem? – spojrzała na mnie ze złością. – Wiesz co? Myślałam, że chociaż ty mnie rozumiesz! Ale nie, jesteś jak wszyscy! Jestem za stara na miłość, za stara na huczny ślub i ładną sukienkę! Jakie prawo mówi, że po pięćdziesiątce nie można założyć welonu, gdy się idzie do ołtarza, co?
Uniosłam ręce w pojednawczym geście, bo Emilia zdawała się ostatnio mocno przewrażliwiona na punkcie swojego wieku. Ale może miała trochę racji, ludzie naprawdę wiecznie unosili brwi, kiedy mówiła, że chce zaprosić stu pięćdziesięciu gości i wyprawić wesele w dziewiętnastowiecznym dworku.
– Rozumiem cię! – zapewniłam szczerze. – Masz rację, to jakieś durne stereotypy. Ważne jest, żebyś ty się dobrze czuła!
Sęk w tym, że przyjaciółka miała pięćdziesiąt dwa lata. Starałam się ją wspierać w jej marzeniu o ślubie jak z bajki, ale czasami naprawdę ciężko mi się było nie dziwić jakiemuś jej pomysłowi.
Nie miała szczęścia w miłości
Chociaż najbardziej zdziwiłam się chyba, że po raz pierwszy w życiu związała się z kimś na poważnie. Znałam ją od czternastego roku życia i wiedziałam, że nigdy nie miała chłopaka. Nie to, że nie chciała. Przeciwnie, marzyła o tym, by się z kimś związać i mieć normalne życie, ale to jakoś nigdy nie wychodziło. Zakochiwała się beznadziejnie i bez wzajemności, a jeśli z wzajemnością to raz w żonatym facecie, który pozostał wierny małżonce i tylko pisał do Emilii pełne żaru listy, a drugi raz… – dobry Boże – w księdzu. Ten też odwzajemnił jej uczucie, ale po wyznaniu, że jest dla niego wyjątkowa, poprosił o przeniesienie do innej parafii i nigdy nie podał jej adresu.
– Ze mną naprawdę jest coś nie tak! – powtarzała Emilia po każdej dramatycznej historii miłosnej. – Czemu ja nie mogę być taka jak wszyscy? Czego mi brakuje? Ty masz męża, Hanka także, taka Lidka ma już trzeciego! Wszyscy dookoła są w szczęśliwych związkach albo po rozwodach, mają dorosłe dzieci, a ja co?
Los się do niej uśmiechnął
Emilia poszła nawet do terapeutki, żeby to przepracować, zapłaciła fortunę i dowiedziała się tyle, że boi się bliskości.
– Też bym ci to powiedziała, kochana, i to za darmo – mruknęłam. – Jasne, że się podświadomie boisz bliskości i związków, ale pytanie: jak to zmienić?
Godzinami wałkowałyśmy jej życie miłosne, ale nic z tego nie wynikało.
Aż tu nagle, w wieku pięćdziesięciu jeden lat, Emilia oznajmiła mi, że spotkała swoją drugą połówkę, że to jest to i czuje się, jakby ktoś zdjął z niej klątwę.
– Nie wyobrażasz sobie, jaka jestem szczęśliwa! Kocham i jestem kochana, rozumiesz to? Wreszcie i do mnie los się uśmiechnął! Całe życie na to czekałam! – opowiadała mi. – Eryk jest po prostu idealny! I nie ma żony ani nie jest księdzem, jeśli o to chcesz zapytać!
Ten facet miał coś w sobie
Rzeczywiście, jej facet, którego mi przedstawiła z miną kogoś, kto znalazł Świętego Graala, wydawał się do niej pasować. Pięć lat starszy, wdowiec, z dorosłą córką, bez zobowiązań. Miał własną księgarnię, pasjonował się starodrukami, ale nie był do końca taki nudny – jeździł sportowym mercedesem i grał w tenisa, a wakacje lubił spędzać w krajach arabskich, o których kulturze bardzo dużo wiedział. Do tego nie wyłysiał jeszcze kompletnie, miał niezłą sylwetkę dzięki uprawianiu sportu i musiałam przyznać, że miał w sobie to coś. Nie do końca wiedziałam, co to takiego, ale rozumiałam, co Emilia w nim widziała.
Moja przyjaciółka nigdy nie była szczęśliwsza. Promieniała!
– Wyglądasz, kochana, jakbyś odmłodniała o dwadzieścia lat – skomplementowałam ją, bo naprawdę wyglądała ślicznie, wdzięcznie i jakoś tak świeżo, od kiedy zaczęła spotykać się z Erykiem.
– Miłość tak na mnie działa! – śmiała się.
Nie zdziwiłam się, kiedy zadzwoniła z podróży do Maroka, gdzie poleciała z ukochanym, i oznajmiła, że właśnie się zaręczyła. Pierścionek był kosztowny, z kilkoma brylantami, a Eryk ponoć stwierdził, że nie ma na co czekać i ślub powinni wziąć jak najszybciej.
Mogła liczyć nie tylko na moją pomoc
Przyjaciółce zależało na tym, żeby zrobić wesele z pompą. Nigdy nie dane jej było wyjść za mąż, więc marzyła o tym przez całe życie, bawiąc się na weselach koleżanek. Pragnęła pięknej sukni z modnego salonu, welonu spływającego na plecy oraz eleganckiego wesela z zespołem muzycznym i ponad setką gości w jakimś uroczym, klimatycznym miejscu. A ja po to otrzymałam funkcję druhny, żeby jej pomóc w realizacji tego wszystkiego.
Ale nie zostałam z tym sama. Do pomocy zgłosiła się również Ada, córka Eryka. Trzydziestoparolatka miała świeższe spojrzenie na cały ten ślubny temat i jej pomysły były naprawdę trafione. Widziałam, że Emilia bardziej liczy się ze zdaniem przyszłej pasierbicy niż moim, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Przeciwnie, cieszyłam się, że mają taki serdeczny, przyjacielski kontakt.
Ślub na bogato
Przyjaciółka nie oszczędzała na swoich marzeniach. Wydała kilka tysięcy na suknię ślubną i drugie tyle na biżuterię. Byłam przy rezerwowaniu dworku na wesele i mało nie złapałam się za głowę, słysząc cenę. Ale nic nie mówiłam. W końcu Emilia miała pieniądze, było ją stać na fanaberie.
Ostatecznie przez trzydzieści lat harowała w kolejnych firmach i korporacjach, a od kilku lat prowadziła własne biuro projektowe, które zatrudniało trzynaście osób i dostawało zlecenia z całego świata, łącznie z tak egzotycznymi krajami jak Zambia, Chiny czy Brazylia. Pamiętałam czasy, kiedy ja wiodłam spokojny, wręcz monotonny żywot kury domowej, ale przynajmniej mogłam spać po osiem godzin na dobę, a ona funkcjonowała jak zombie, tyle że zamiast ludzkimi mózgami żywiła się kofeiną oraz nikotyną.
Tak czy owak, po tylu latach katorżniczej pracy przyjaciółka zasługiwała na to, żeby wynająć sobie salę na wesele w dworku i zapłacić kilka tysięcy kwartetowi smyczkowemu, żeby grał podczas ceremonii w kościele, bo zawsze o tym marzyła.
Wszystko poszło zgodnie z planem
Trzeba przyznać, że ślub spełnił nasze oczekiwania. Panna młoda wyglądała zjawiskowo i było to też zasługą Ady, która wykonała jej profesjonalny makijaż, bo zajmowała się tym zawodowo. Młoda kobieta była przy przyszłej macosze przez cały czas, aż Emilia śmiała się, że pilnuje jej, żeby się nie rozmyśliła.
– Trochę tak jest – przytaknęła z uśmiechem Ada. – Nigdy w życiu nie widziałam, żeby tata był taki zakochany. Gdybyś wpadła na pomysł ucieczki sprzed ołtarza, złamałabyś mu serce.
– Nie zamierzam nigdzie uciekać – zapewniła ją gorąco panna młoda.– Kocham twojego tatę na zabój!
– On też za tobą szaleje!
Po kościele pojechaliśmy autokarami do dworku i zasiedliśmy do stołów. Dworek był przerobiony na hotel i państwo młodzi mieli wynajęty apartament dla nowożeńców, a większość gości – pokoje hotelowe. Mój sąsiadował z pokojem Ady.
W którymś momencie moje stopy nie wytrzymały tańczenia i biegania w szpilkach, wymknęłam się więc cichutko z sali i poszłam do pokoju zmienić buty na wygodniejsze, bo chciałam jeszcze poszaleć.
Podsłuchałam rozmowę
To nie tak, że usłyszałam tę rozmowę, bo zwabiły mnie podniesione głosy. Nie, wręcz przeciwnie – rozmowa była prowadzona szeptem, z zachowaniem ostrożności. Przypominała raczej warczenie na siebie. I właśnie to mnie zaintrygowało. Usłyszałam ją tylko dlatego, że zanim weszłam do swojego pokoju, zatrzymałam się przy oknie na korytarzu. A rozmowa odbywała się również przy otwartym oknie w pokoju Ady, jakieś półtora metra ode mnie. To był impuls, jakiś szósty zmysł – musiałam posłuchać, o czym rozmawiają.
– …tylko żeby nie było jak ostatnim razem! – mówiła stłumionym, ale wyraźnie rozzłoszczonym tonem Ada. – Myślałam, że nigdy się nie zbierzesz! Za długo się z nią użeraliśmy!
– Łatwo ci mówić, to nie ty odwalasz całą brudną robotę! – prychnął w odpowiedzi Eryk.
– Przypominam ci, że ostatnio ja dwa razy wychodziłam za mąż! Muszę się przyczaić, dobrze wiesz. Teraz twoja kolej.
– Tyle, że ty się rozwodziłaś bez przeszkód, moja droga… A ja miałem jednak trochę trudniej z tą krową Edytą!
Dalszej części rozmowy nie usłyszałam, bo ktoś szedł po schodach i czmychnęłam szybko do pokoju. Otworzyłam okno u siebie, ale tamci, chyba spłoszeni ruchem na korytarzu, już zamknęli swoje. A ja czułam, że dzieje się coś bardzo złego i musiałam dowiedzieć się więcej.
Musiałam zaryzykować
Nie powiem, że tamtego wieczoru byłam asem trzeźwości, ale na pewno nie byłam pijana. Podjęłam tę decyzje świadomie. Przebrałam się w wygodną piżamę i… wyszłam na parapet. A potem, przytulając się do ściany, zrobiłam kilka kroków w stronę okna Ady. Wciąż nic nie słyszałam, ale widziałam ruch cieni na zasłonach, więc tych dwoje wciąż tam było. Zaparłam się, że dowiem się, o czym rozmawiali.
Ostrożnie stawiając stopy, pokonałam jakieś dwa metry, próbując nie patrzeć w dół. Byłam na wysokości drugiego piętra i wolałam nie myśleć, co się stanie, jeśli się zachwieję. W końcu mogłam już zajrzeć przez szparę między zasłonami. Zapuściłam żurawia i… szok był tak duży, że zrobiłam gwałtowny ruch, w wyniku którego zleciałam na dół.
Miałam tyle szczęścia, że spadłam na miękki, równiutko przystrzyżony trawnik i nie straciłam przytomności. W dodatku wylądowałam tuż pod oknami kuchni, z której mój krótki krzyk wywabił dwie pracownice w białych fartuchach.
– O rany boskie! Wanda, wezwij pogotowie! Pani nam spadła z piętra!
Tyle usłyszałam, zanim ktoś do mnie podszedł. Byłam przytomna, chociaż w szoku. Pewnie dlatego nie czułam jeszcze bólu i mogłam mówić, ale nie bardzo potrafiłam wyjaśnić – a raczej nie chciałam – dlaczego wypadłam z okna. Wszyscy automatycznie założyli, że wyleciałam z okna własnego pokoju, nawet Ada.
Oczywiście przybiegła też zaalarmowana zamieszaniem i krzykami Emilia. Po serii pytań dotyczących tego, czy wiem, gdzie jestem i czy mogę się ruszać, zadała to najbardziej oczywiste:
– Jakim cudem wypadłaś przez okno!?
W tym momencie uznałam, że najwyższa pora stracić przytomność.
Wylądowałam w szpitalu
„Ocknęłam” się dopiero, kiedy przyjechała karetka. Ratownicy wsadzili mnie do ambulansu. Zabroniłam Emilii jechać ze mną i zgodziłam się na towarzystwo wspólnego kolegi, który chyba jako jedyny nie wypił ani kropli alkoholu, i pojechałam.
W karetce leki przeciwbólowe wreszcie zaczęły działać i pod ich wpływem zrobiłam się bardzo rozmowna. Przyznałam się Jankowi, skąd się wzięłam na trawniku. Streściłam mu dyskusję Eryka z córką, po czym odpłynęłam.
Kiedy się ocknęłam, nie czułam bólu, za to miałam obie nogi w gipsie. Ktoś powiedział mi, że miałam szczęście, że skończyło się na połamanych nogach, a nie pogruchotanym kręgosłupie. To był Janek. Zapytał, czy mogę odpowiedzieć na kilka pytań, a potem wyszedł, żeby kogoś zawołać.
– Pamiętasz? Kiedyś pracowałem w policji – uświadomił mi. – To, co opowiadałaś mi w karetce, brzmiało trochę jak… majaczenie pacjentki naćpanej morfiną, ale mimo to zadzwoniłem do koleżanki. To jest Marta, przyjechała, żeby zapytać, co dokładnie słyszałaś.
Wszystko powiedziałam policji
Opowiedziałam więc policjantce wszystko jeszcze raz. Pamiętałam nawet imię „Edyta”, którego użył Eryk. To właśnie ich pogrążyło. Być może nikt by nie wziął na poważnie połamanej wariatki na lekach przeciwbólowych, gdybym nie znała imienia byłej żony Eryka, która zginęła tragicznie w nie do końca zrozumiałych okolicznościach. Zostawiając całkiem pokaźny majątek mężowi, którego poślubiła dwa lata wcześniej.
Eryk nie został aresztowany, bo moje słowa nie stanowiły żadnego dowodu, że zrobił coś Edycie. Ale, jak to się mówi, „szambo wybiło”. Policja przesłuchała Emilię i Eryka oraz Adę, która wcale nie miała na imię Ada, tylko Zuzanna. I nie była córką Eryka. Policjantom nic do tego, ale było jasne, że to raczej jego partnerka. I to nie tylko życiowa, ale prawdopodobnie również w zbrodni, chociaż nie znaleziono na to dowodów.
To była para oszustów
Dowody były natomiast na to, że parka na zmianę uwodziła i wykorzystywała kobiety i mężczyzn. Zawsze rozgrywali to podobnie – namierzali ofiarę i w precyzyjnie zaplanowany sposób wkraczali w jej życie. Za każdym razem grali ojca i córkę, dzięki temu mogli bez podejrzeń działać wspólnie i wzajemnie się ubezpieczać. On pilnował jej narzeczonych, by się nie rozmyślili, a ona – jak żartem zauważyła Emilia – jego wybranek.
Potem bywało różnie. Jej trzej byli mężowie przeżyli małżeństwo, ale stracili pieniądze i nieruchomości. Eryk ożenił się przed Emilią dwa razy. Pierwsza żona zmarła krótko po ślubie na nowotwór. Policjanci podejrzewają, że wytypował ją, wiedząc, jak bardzo jest chora, wmówił jej miłość, skłonił do ślubu, a po jej śmierci został z niewielkim, ale zaspokajającym podstawowe potrzeby majątkiem.
Może to podsunęło jemu i jego kochance pomysł na to, żeby kolejnej wybrance Eryka pomóc zejść z tego świata? Sądząc po słowach o „brudnej robocie” i wymówkach Ady vel Zuzanny, że trwało to dwa lata, zanim Eryk się zebrał, nieszczęsną Edytę spotkał zapewne nieszczęśliwy, acz starannie zaplanowany wypadek.
Emilia była załamana
Oczywiście natychmiast złożyła pozew rozwodowy. Przeraziła ją ta historia, ale i – czemu trudno się dziwić – załamała.
– Co jest ze mną nie tak? Żonaty, ksiądz, a teraz morderca?! Dlaczego ja wybieram mężczyzn, którzy mogą mnie tylko skrzywdzić? – wciąż mnie o to pyta, a ja nie umiem znaleźć odpowiedzi.
Mam nadzieję, że przyjaciółka jeszcze odnajdzie miłość. Na razie skupiamy się na pozytywach – nie została zamordowana przez własnego męża. A to już spory sukces
Czytaj także: „Nie wstydzę się, że karierę robię przez łóżko szefa. Daję mu swoje jędrne ciało, a on mi swoje karty kredytowe”
„Uciekłam od matki, a teraz jestem na nią skazana, bo zachorowała. Nie tak miało wyglądać moje życie”
„Mąż nie mógł pogodzić się z tym, że się starzeje. Młoda kochanka go zostawiła, a ja znalazłam na wakacjach faceta na poziomie”