„Wychowałam 5 dzieci, a na starość zostałam sama. Wszyscy wolą zarabiać wielkie pieniądze za granicą niż się mną zajmować”

Dzieci zostawiły mnie na starość samą fot. Adobe Stock, Zadvornov
„Wszystkie dzieci mieszkają za granicą. Jeden tylko Tadek w miasteczku mieszka, 20 kilometrów od wsi. Reszta za granicę wyjechała. Przyjadą raz na kilka lat, ale nie powiem, pamiętają o mnie. Zawsze na urodziny zadzwonią, życzenia złożą, prezent wyślą jaki. Tylko co mi po tym, skoro codziennie jestem sama?”.
/ 28.07.2022 17:15
Dzieci zostawiły mnie na starość samą fot. Adobe Stock, Zadvornov

Jestem stara… Jak ktoś ma prawie 90 lat, to chyba jest stary, prawda? A ja tyle skończę w przyszłym roku. Ale powiem wam, że wcale nie jestem szczęśliwa, że tak długo żyję…

Wstaję codziennie przed szóstą rano – lato czy zima

Tyle lat się zrywałam, żeby krowy wydoić, kury wypuścić, że teraz już inaczej nie umiem. Chociaż z całego gospodarskiego dobytku został mi tylko kot. Ale wstaję, bo leżeć bezczynnie nie potrafię. Robię sobie śniadanie i jak jest ciepło, wychodzę na podwórko. Przejdę do stodoły, do obory. Zaglądać do środka nie mam po co. Żywiny już nie ma, a drzwi ciężko chodzą. Co prawda, Bóg dał mi zdrowie, nie narzekam, ale jednak siły już nie te. Podrepczę sobie, podrepczę, na drogę wyjrzę i muszę chwilę odsapnąć. Jak mam dobry dzień, to na wieś powoli pójdę. Laseczką się podeprę, to jeszcze i daję radę chodzić. Zawsze kogoś spotkam, pogadamy chwilę, czas szybciej zleci. Byle do południa, bo w południe przychodzi pani Ania. Ona opiekuje się mną, obiad przyniesie, chwilę ze mną porozmawia. Zakupy zrobi, ciężkie pranie, okna pomyje.

Moje dzieci jej płacą, żeby mi pomagała. Dobre te moje dzieci, kochane, tyle że daleko… I to właśnie całe nieszczęście w tej starości. Pięcioro dzieciaków urodziłam i wychowałam. Jeden tylko Tadek w miasteczku mieszka, 20 kilometrów od wsi. Reszta za granicę wyjechała. Przyjadą raz na kilka lat, nie powiem, pamiętają o mnie. Zawsze na urodziny zadzwonią, życzenia złożą, prezent wyślą jaki.

– Mamo, sto lat co najmniej – mówią córki i syn.

– A na co mnie to sto lat? – protestuję wtedy. – Tyle co mam wystarczy, mnie więcej nie trzeba.

– Niech mama tak nawet nie mówi – oburza się jedno albo drugie. – Jeszcze mama długo pożyje.

A ja tylko wzdycham

Nie narzekam, broń Boże, bobym chyba bluźnić musiała. Zdrowa jestem, odpukać, głowa też dobrze pracuje. Ale ręce sztywniejsze coraz bardziej, nogi bolą. Tak po prawdzie, co mi po tym życiu? Sama już niewiele zrobię, nawet do sklepu nie pójdę. Tu na wsi to jeździ taki samochód, można kupić pieczywo czy masło, jeszcze jak podjadą, zatrąbią, to wyjdę do nich. Ale do sklepu nie dojdę. Dlatego dzieci uradziły, żeby mi pomoc dać. Ta pani Ania przychodzi na dwie godziny, pomaga. Dla mnie to przyjemnie, bo i pogadać mam z kim. Ale ona zrobi, co ma zrobić, i do domu leci. A ja znowu sama, z kotem tylko.

Syn, co blisko mieszka, nie powiem, odwiedza mnie. O, teraz na święta obiecał zabrać do siebie. Chciał nawet, żeby ja do nich na stałe poszła.

– Mamo, dzieciaki już dorosłe, z domu wyszły, dwa pokoje mamy wolne – mówił. – Miałaby mama kąt własny, wygodnie, a i wieczorem towarzystwo. Jak z pracy wrócimy, to posiedzimy razem. A tu, na wieś, to nie zawsze jest czas przyjechać.

Ale ja nie chcę. Kiedyś u nich przez tydzień siedziałam, jak musiałam chodzić po lekarzach. Aj, tylko się umęczyłam! Jak człowiek całe życie na wsi mieszkał, to do bloku nie przywyknie.

Ale sama tu mama jest, tam jednak inaczej – namawiał mnie jeszcze syn, bo to dobry chłopak.

Nie dla mnie to miasto jednak, nie chcę. Tyle że dobrze ten mój Tadek mówił – sama tu jestem jak palec. I nawet nijakich pretensji do dzieciaków nie mogę mieć, że tak się stało. No bo czego im tu szukać na ojcowiźnie, jak tam lepsze pieniądze i wszystko. Tyle że szkoda…

Na oszustkę ta Ewa nie wygląda

Dlatego właśnie mnie te życzenia urodzinowe, żebym do stu lat dożyła, to nie bardzo pasują. Wystarczy mi tego życia – co miałam zrobić, zrobiłam, swoje już widziałam. Chociaż… może teraz się coś zmieni?

Kilka dni temu zapukała do moich drzwi Irenka. Ona na końcu wsi mieszka, też leciwa, nie pamiętam, ile tam lat ma. W każdym razie my dwie to z wioski najstarsze. Kiedyś to często żeśmy się na plotkach spotykały, ale teraz obie ledwie tymi kulasami przebieramy. Zdziwiło mnie, gdy ją zobaczyłam.

– Sama taki kawał przelazłaś? – zapytałam, wpuszczając ją do domu.

A gdzie tam sama, autem przyjechałam – powiedziała, pokazując za siebie, na drogę, i ciężko sapiąc, usiadła na stołku w sieni. – Ale i tak trudno się ruszać. Słuchaj, ja ci tu panią przywiozłam, do pogadania mamy.

Trochę się zdziwiłam, trochę przestraszyłam, bo co one mogły chcieć ode mnie? Ale zaprosiłam do środka, herbatę zaproponowałam. Ania mi akurat jak raz herbatniki kupiła, to miałam i co na stół postawić.

– Sprawa jest taka, że ja do miasta jeżdżę pomagać – zaczęła Irenka, rozsiadając się wygodnie. – I ty też możesz, Nastka!

– Pomagać? – nie rozumiałam. – Ja?!

– A ty – Irenka sięgnęła po ciastko, stękając, bo jej brzuch przeszkadzał. – Ja mogę, to i ty. Idzie o to, żeby coś ugotować, uszyć, pogadać.

– Szyłam kiedyś – pokiwałam głową. – Przecież ja za krawcową tu byłam… Ale tyle lat temu, mój Boże, kiedy to było! Teraz to już ręce niesprawne, pewnie i nożyczek bym nie utrzymała, a o igle nie mówię…

– Ale da pani radę – uśmiechnęła się do mnie ta pani, co to z Irenką przyszła; Ewa, przedstawiła się. – Chodzi o to, że my w mieście mamy taką świetlicę dla seniorów. Wie pani, można tam przyjść, spotkać się. Ale my też pomagamy innym. Szykujemy ciasta na zabawy do przedszkola, pomagamy tym, co jeszcze gorzej mają niż nasi podopieczni. I szyjemy laleczki… Krasnoludki takie. Sprzedajemy je, w ten sposób zarabiamy na naszą świetlicę i mamy na pomoc tym najuboższym.

– Ale jak ja bym to mogła robić? Pani kochana, przecież do miasta nie dojadę, ja nawet na przystanek nie dojdę – machnęłam ręką.

Chodzić nie trzeba, przywieziemy panią – zaprotestowała pani Ewa. – Szukamy takich ludzi jak pani. Takich, co jeszcze chcą coś dla innych zrobić. I takich, co sami tu, na wsi, zostali. Pani Irenka nam powiedziała, że pani dzieci za granicą mieszkają, całymi dniami jest pani sama. To my dwa razy na tydzień byśmy panią do nas, do świetlicy zabrali. Pomoże nam pani szyć, nauczy tych, co nie potrafią. A! I spotka się pani z ludźmi.

Tadek sprawdził, wszystko prawda

Wcale nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. Gdyby nie Irenka, to od razu powiedziałabym, że nie chcę. No bo jak to ma być? Ledwie się ruszam, ledwie tymi paluchami przebieram, co ja im pomogę? A zresztą, na co komu taka stara baba jak ja? Ale ta pani Ewa powiedziała, że dam radę. Obiecała, że po świętach przyjedzie. Chciała przed, ale odmówiłam. Co prawda mówiła, że pomoc przy ciastach się przyda, ale nie chciałam. Ledwie w domu sama jedno ukręcę, bo syn jak przyjedzie po mnie w Wigilię, to przecież z pustymi rękami nie będę jechać. Po Nowym Roku – postanowiłam.

Pani Ewa dała mi kartkę, taką ulotkę, i pojechała. Ale bałam się trochę. Ja głowę mam jeszcze sprawną, gazety czytam. Mało to się teraz mówi o tych oszustach, co to starszych ludzi nabierają? Irence wierzę, ale po prawdzie, to ona nigdy za mądra nie była. Ją nabrać, ocyganić to żadna sztuka. Bałam się więc, że ta cała pani Ewa – chociaż sympatyczna, nie powiem – to może ją chciała oszukać. Dlatego jak ten mój Tadek przyjechał w niedzielę, to mu wszystko opowiedziałam. Przejął się chłopak bardzo.

– Dobrze, że mama mówi, tyle teraz oszustów – powiedział i wyciągnął telefon z kieszeni. – Mama da tę kartkę, sprawdzimy.

Coś tam popisał, poszukał, poczytał. A potem pokazał mi zdjęcia. Rzeczywiście, sala taka duża, mnóstwo staruszków siedzi. A to coś szyją, a to jakaś kobieta coś gotuje. A to znów film jakiś oglądają. A na jednym zdjęciu to książkę im ktoś czytał.

To całkiem fajnie wygląda – stwierdził Tadek. – Wie mama, to może nawet dobry pomysł, żeby tam mama pojechała?

Ta pani prawdę mówiła. Oni rzeczywiście szyją różne rzeczy, tak zarabiają. Zarejestrowani są, wszystko uczciwie wygląda. A ci sprawniejsi chodzą do tych, którzy już z domu nie mogą wyjść.

– Ale co ja im pomogę? Stara taka… – miałam wątpliwości.

Jak ta pani mówi, że mama pomoże, to pomoże – Tadek machnął ręką. – A pani Irenka przecież wcale od mamy nie młodsza. I mniej sprawna, ruszać jej się trudno. Jak ona daje radę, to i mama da. A przecież chodzić nigdzie nie trzeba, zawiozą, przywiozą. A szyć mama jeszcze umie. Kto w zeszłym roku dla prawnuczki sukienusię uszył, no?

– Ale co ty… – uśmiechnęłam się. – Malutka sukienka, to dałam radę.

– Tu też koców nie szyją, tylko lalki – Tadek pokazał na zdjęcie. – A jakby co, to mama sama nie będzie, coś innego niż na co dzień. Zresztą, wie mama co? Ja tam podjadę któregoś dnia po pracy, wypytam, co i jak, dowiem się.

Czekam, bo ma teraz w weekend przyjechać, to mi opowie wszystko. Ciekawa jestem. Oglądam tę ulotkę, tam jest zdjęcie tych lalek… Tak patrzę, że to nietrudne chyba. Dałabym radę. A Tadek ma rację – zawsze to inaczej, niż samej po pustym podwórku chodzić i kota głaskać. Może to i jest jakiś pomysł dla mnie?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA