„Wybuchy złości mojej żony doprowadzają rodzinę do ruiny. Pomiata mną i dziećmi, stale nas obraża. Każdy inny dawno by odszedł”

Kochanka wrobiła mnie w dziecko fot. Adobe Stock, fizkes
„Dzieciaki dowiadują się, że są beznadziejnie leniwe, głupie, ograniczone i do niczego w życiu nie dojdą. Ja zostaję podsumowany jako cwaniak, który sukcesy w życiu zawdzięcza jedynie sprytowi, lizusostwu, rodzinnym koneksjom i układom. Jak już nas wszystkich zmiesza z błotem, że nie powiem, z czym jeszcze, to wreszcie wybucha płaczem”.
/ 01.11.2022 07:15
Kochanka wrobiła mnie w dziecko fot. Adobe Stock, fizkes

Czasami jest tak, że nagle słyszę: „Wszystko jest bez sensu, nie wiadomo po co to komu, już nie mogę wytrzymać”. Kiedy próbuję się dowiedzieć – łagodnie, spokojnie – o co konkretnie chodzi, milczenie. Obrażona mina. Bo przecież niczego nie rozumiem, taki głupek ze mnie, nie jestem w stanie się z nią utożsamić, brakuje mi empatii, współczucia, cierpliwości… Pewnie, że czasem mi brakuje, ale generalnie robię, co mogę. A jednak mam poczucie, że walę głową w ścianę i nie potrafię się przebić.

Totalna bezsilność

Do tego, szczególnie gdy coś wypije (a zdarza jej się, to prawda, chociaż pić zdecydowanie nie powinna, alkohol źle na nią działa), zaczyna mi wygrażać: że jeszcze nawet nie przeczuwam, co mnie czeka, ona dopiero mi pokaże, jeszcze pożałuję, że w ogóle się urodziłem i że ją na swojej drodze spotkałem! I takie tam różne bzdury, których nawet cytować się nie chce, jak z marnej powieści, z kiczowatego filmu. A przy tym ten zmieniony wzrok – nagle staje się jakby inną osobą. Trudno to nawet opisać, trudno pojąć, że można tak patrzeć na bliskich, najbliższych ludzi, jak na kogoś obcego i wstrętnego, wręcz znienawidzonego. I znowu, gdy próbuję się czegoś dowiedzieć, to się dowiedzieć nie mogę. Kiedy zrozumiałem, że jej porywczość zaczyna działać na szkodę całej rodziny, zaproponowałem pomoc. „Nie będę się leczyć u psychiatry. Wariatką nie jestem. Nic mi nie dolega. To życie jest chore, świat jest chory – nie ja.”

Torpeduje każdy mój pomysł, miesza mnie z błotem albo wyśmiewa cynicznie. Następnie sytuacja normalnieje, i to czasem na wiele dni. Nieraz usłyszę nawet „przepraszam” albo „wiesz, nie zwracaj na mnie uwagi”, albo „nie przejmuj się mną aż tak bardzo” . Ha, ha, żeby to można tak było – nie przejmować się. Łatwo powiedzieć. Ale na jakiś czas robi się dobrze, a nawet i wesoło.

Gośka jest wtedy dawną Gośką, bystrą, inteligentną babką, może trochę za bardzo troszczącą się o nas wszystkich – tę nadopiekuńczość, która cechowała ją zawsze, rekompensujące sobie odrobiną sarkazmu i czarnego poczucia humoru. Również na swój własny temat. Jakże ja ją za to kocham. Tak jest aż do następnego razu, który nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpi. I nie chodzi tylko o mnie, nie tylko o nasze dzieci, nie tylko my jesteśmy obiektem jej ataków i nie tylko w naszym domu.

Ostatnio wznieciła awanturę z matką

I to podczas jej imienin, znaczy matki, zawsze tak starannie przygotowującej przyjęcie. Teściowa przekroczyła osiemdziesiątkę, a sama wszystko przyrządziła: bigos, nóżki w galarecie, pieczony schab, sernik. Przedtem zrobiła zakupy, które samodzielnie wtargała na trzecie piętro kamienicy, nikogo nie poprosiła o pomoc, naprawdę chylę czoła przed jej dzielnością, zaradnością. Elegancko nakryła stół dla tylu osób (przyjechaliśmy z dzieciakami, a jeszcze był mój ojciec): srebrne sztućce, kryształowe kieliszki i szklanki, serwis do kawy z chińskiej porcelany. Tradycyjne polskie przyjęcie, jak za dawnych czasów bywało. Gosia zrobiła się na bóstwo, siedziała w łazience ze dwie godziny. Jak zawsze, gdy gdzieś wychodzi, zależało jej, by dobrze wyglądać.

Miła dla wszystkich, rozświergotana jak ptaszek, nosiła te różne półmiski, starannie je rozstawiała, chwaliła potrawy, mniam, mniam, pytała o przepisy. I nagle… jak nie wybuchnie! To było takie niespodziewane jak salwa ciężkiej artylerii nad głową: jej słowa, dźgające niczym ostre sople lodu, że to przez matkę tata umarł. Że gdyby pogotowie zawezwała, „gdyby nie spała jak suseł, głucha jak pień gdy tata konał w drugim pokoju…” . I ten okrutny zimny wyraz twarzy. Mama w płacz, wszyscy pobledli, zamilkli, nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Ze dwie godziny to trwało – przerażające, przygnębiające, żałosne przedstawienie. Kasia i Piotrek nawiali, jak tylko się dało, przerażeni stanem matki i histeryczną reakcją babci, zniesmaczony ojciec też się szybciutko zmył, mamrocząc pod nosem przekleństwa. A ja przez dwie godziny próbowałem mediować.

Biegałem z pokoju do kuchni, z kuchni do pokoju, starając się jakoś je pogodzić. Nie mogłem ich tak zostawić, wyjść sam czy nawet z Gośką. Czułem się odpowiedzialny i za żonę, i za teściową, i za ich przyszłą relację po tym wszystkim, co zostało powiedziane.

Przecież to matka i jej jedyna córka

Potem znowu nastał spokój, i to na dłużej. Gosia wróciła do zwyczaju gruchania z mamą przez telefon, omawiania bieżących wydarzeń w polityce, plotkowania o rodzinie i znajomych – jak gdyby nic się nie stało, jakby z jej ust nie padły te okrutne i niesprawiedliwe słowa (chociaż cień, który rzuciły, nie dał się już zmazać, czułem to w zachowaniu teściowej nawet względem mnie).

Zadziwiające, jak moja żona łatwo przechodzi do porządku dziennego po swoich wyskokach. Czasem wątpię w to, że w ogóle pamięta albo zdaje sobie sprawę z tego, co mówi, co czyni, gdy dzieją się z nią te wszystkie rzeczy. Gdy nagle krańcowo zmienia się jej nastrój, pojawia się nerwowość i ten niezrozumiały dla mnie niepokój, wkurzenie na cały świat. Z reguły zaczyna się od drobnej sprawy, ktoś nie zrobi zakupów, ja albo któreś z dzieci, ktoś nie opłucze kubków po kawie, zostawi kapcie obok kanapy albo przy drzwiach, tak, że się o nie potknie.

Następuje pierwszy wybuch niekontrolowanej złości. To się zdarza każdemu, jasne. Ale u Gośki sprężyna nakręca się na maksa. Niekiedy przywołuje kwestie z przeszłości, kto co powiedział i jak się zachował, kto kogo jak potraktował. Ale ma pamięć. Potrafi cofnąć się do czasów sprzed naszego ślubu (a to już naprawdę wiele lat, ponad dwadzieścia), potrafi wypomnieć dawno przebrzmiałe kłótnie, nieporozumienia, wyłażą jakieś zapeklowane stany zazdrości o kobiety, których ja nawet nie pamiętam. Zapomniałem, słowo daję, a ona pamięta, nie tylko baby, ale nawet słowa, które padły podczas jakiejś sprzeczki kilkanaście lat temu!

Regularnie nas obraża

Dzieciaki dowiadują się, że są beznadziejnie leniwe, głupie, ograniczone i do niczego w życiu nie dojdą. Ja zostaję podsumowany jako cwaniak, który sukcesy w życiu zawdzięcza jedynie sprytowi, lizusostwu, rodzinnym koneksjom i układom. Jak już nas wszystkich zmiesza z błotem, że nie powiem, z czym jeszcze, to wreszcie wybucha płaczem – chyba sama nie może znieść tej rzekomej o nas „prawdy”, świadomości, że jest żoną kretyna, a ich potomstwo zawodzi na każdym kroku.

Chociaż może być i tak, że ona widzi więcej niż ja, celniej potrafi objąć rzeczywistość i zobaczyć całą jej miałkość, bylejakość, kulawość. Pewnie, ojciec wiele mi w życiu załatwił, pomógł w karierze. Pewnie, nasze dzieci to nie orły, a do tego nie lubią się przepracowywać.

Może ona nawet ma rację? Ale gdyby patrzeć na to wszystko, na nasze życie, nasze osiągnięcia z takiej gorzkiej perspektywy… Brrrr. Nie mógłbym. Nie jestem masochistą, nie zamierzam się zadręczać ponurymi myślami o tym, co i jak inaczej mogło się nam ułożyć. Nasze miasteczko niewielkie, plotki się roznoszą. Moja żona się ich boi. Jakby jej wybuchów nie słyszeli sąsiedzi, jakby już nie patrzyli na nas wilkiem, nie unikali spojrzeń w oczy, uśmiechu, nie szeptali między sobą na nasz widok. Pragnę jej pomóc.

Spoko. Nie zrobię tego

Nie obrażam się, w każdym razie staram się nie obrażać, chociaż wysłuchuję pod swoim adresem tyle obelg, że dawno już powinienem trzasnąć drzwiami i sobie pójść. Szkoda mi dzieci, nie mogę ich zostawić lwu na pożarcie, jestem dla nich jedynym oparciem. Mógłbym wyprowadzić się z nimi, ale Gosi też mi przecież szkoda – gdy już ochłonę, gdy mnie samemu przejdzie złość i jestem już w stanie logicznie myśleć, bo zanim to następuje, mógłbym ją chyba udusić.

Niemniej nasza rodzina obecnie to ledwo trzymająca się kupy, zrujnowana budowla, jej fragmenty osuwają się z każdym kolejnym spadkiem nastroju żony. W końcu wszystko to runie, jeśli nie zaczniemy procesu naprawy. A na to się nie zanosi. Ręce opadają.

Kocham żonę i kiedy jest między nami dobrze, nie wyobrażam sobie, bym ją mógł kiedykolwiek opuścić. Ale gdy zamienia się w swoją drugą wersję, staje się obcą kobietą. Wtedy jej nienawidzę. Zrobiła z naszego życia koszmarną karuzelę. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA