Święta w górach – samotnie. Brzmiało to jak sen, którego pragnąłem bardziej niż czegokolwiek innego. W końcu miałem się wyrwać z dusznego mieszkania w centrum miasta i uciec od dźwięku telewizora, który bez przerwy emitował reklamy barszczu w kartonie czy płynów do mycia naczyń w świątecznych kolorach.
Miałem już dosyć niezręcznych rozmów przy stole i wymuszonego entuzjazmu rodziny. Od lat wiedziałem, że nie pasuję do tego bożonarodzeniowego schematu – dekorowania choinki, uśmiechania się do kuzynek i udawania, że kolejny krawat jest wymarzonym prezentem.
Zdecydowałem się na odosobnienie w małym schronisku w Tatrach. Miałem nadzieję, że zima okaże się cicha – tylko ja i szum wiatru między szczytami. Chciałem odnaleźć chwilę na oddech, na refleksję, może nawet na ucieczkę przed światem, który zdawał się mnie przytłaczać coraz bardziej.
Ruszyłem samotnie w góry
Kiedy wyruszyłem na szlak, aura okazała się bardziej wymagająca, niż przypuszczałem. Wiatr świstał między drzewami, śnieg niemal oślepiał odbitym światłem, a każdy krok zapadał się głęboko w białej pierzynie. Mimo to, poczułem dziwne ukojenie, jakby trudność tej drogi była potrzebnym oczyszczeniem.
Dotarcie do schroniska było jak wejście do innego świata. Mały budynek z drewnianymi ścianami wydawał się wprost idealny – ukryty w górskiej ciszy, z daleka od cywilizacji. Przy recepcji powitała mnie młoda kobieta z delikatnym uśmiechem.
– Warunki na szlaku były trudne? – zapytała, wpisując moje dane do księgi gości.
– Dosyć. Ale tego się spodziewałem – odpowiedziałem, niechętnie spotykając jej spojrzenie.
– W tej chwili mamy kilkoro gości. Święta to nietypowy czas na samotne wędrówki – dodała z lekkim uśmiechem.
Nie odpowiedziałem. Może chciałem, by pozostawiła mnie z moimi myślami, a może sam nie wiedziałem, co miałbym odpowiedzieć. Schowałem klucz do pokoju w kieszeni i poszedłem do swojego zakątka. Wieczór zamierzałem spędzić sam, z dala od innych.
Wieczór zapadł szybko, jak to w górach zimą. Siedziałem w małym pokoju, wpatrując się w okno. Na zewnątrz śnieg wirujący w świetle lampy wyglądał jak srebrzyste duchy tańczące w ciszy. Miałem wszystko, czego potrzebowałem – grube skarpety, książkę, herbatę w kubku, która zdążyła już wystygnąć. Jednak wbrew moim oczekiwaniom nie czułem spokoju. Myśli krążyły wokół pustki – tej we mnie i tej, którą chciałem odnaleźć tutaj, w górach.
Czegoś mi brakowało
Kiedy nie wytrzymałem samotności czterech ścian, postanowiłem zejść na dół. Może potrzebowałem więcej ciepła – nie tylko od kominka, ale też od obecności ludzi, choć wcale nie zamierzałem do nich dołączać.
W sali wspólnej było ciemniej, niż się spodziewałem. Jedynym źródłem światła był kominek, wokół którego siedziała niewielka grupa. Na pierwszy rzut oka wyglądało, że każdy z nich także przyjechał tu uciec od świąt, choć nie mogli być bardziej różni. Starsza kobieta w grubym szaliku siedziała z kubkiem w dłoniach i wpatrywała się w płomienie. Obok niej wysoki mężczyzna nerwowo przeglądał telefon, co chwilę potrząsając głową. W rogu znajdowała się młoda kobieta z włosami zebranymi w niedbały kok, która od czasu do czasu podnosiła wzrok na innych, ale zaraz wracała do notatnika, w którym coś szkicowała.
Znalazłem wolny fotel na uboczu i usiadłem. Próbowałem wmieszać się w cienie, jakby mój brak obecności mógł ochronić mnie przed rozmową. Ale w ciszy słychać było wszystko – trzask drewna, szept rozmowy, moje własne myśli.
Nie zdążyłem długo rozkoszować się anonimowością, kiedy młoda kobieta, ta z notatnikiem, podniosła głowę i spojrzała w moją stronę. Uśmiechnęła się lekko, jakby chciała pokazać, że mnie zauważyła, ale nie zamierzała się narzucać.
– Ciemno tutaj, co? – powiedziała nagle, kierując pytanie do mnie.
Zaskoczyło mnie to. Przez moment udawałem, że nie usłyszałem, ale jej spojrzenie było zbyt przenikliwe, by je zignorować.
– Może trochę – odpowiedziałem niepewnie.
– Jak ktoś ma kiepskie oczy, to może być problem – wtrąciła starsza kobieta, nie odrywając wzroku od ognia. – Ale płomień ma swoje zalety. Zawsze lepszy niż te wszystkie LED-y.
Uśmiechnąłem się słabo. Czułem się niezręcznie, jakbym naruszał coś, czego jeszcze nie rozumiałem. Atmosfera była intymna, a jednocześnie otwarta, jakby ci ludzie znali się od dawna, choć na pewno tak nie było.
Czułem między nami jakąś więź
Nagle młoda kobieta wstała i podeszła bliżej. Miała na imię Katarzyna, co zaraz mi powiedziała, podając rękę.
– Chyba nam się nie przedstawiałeś. Długo tu zostajesz? – zapytała.
Zawahałem się. Nie chciałem wchodzić w szczegóły.
– Kilka dni, może tydzień – odpowiedziałem, jakby to miało zbyć jej ciekawość.
– No to dobrze trafiłeś – rzucił nagle mężczyzna z migającym telefonem. – Samotne święta są w modzie, prawda? – zaśmiał się cicho, choć w jego tonie było coś drwiącego.
– To Bartek – przedstawiła go Katarzyna, z lekkim przewróceniem oczami. – On zawsze rzuca takie teksty. Nie przejmuj się.
– Paweł – powiedziałem cicho, jakby moje imię miało być tajemnicą, która mogłaby mi zaszkodzić.
– Siadaj z nami – zaproponowała Katarzyna, wskazując miejsce przy stole. – Zaraz będziemy robić kolację wigilijną, taką na szybko. Przydałbyś się do obierania jabłek.
Nie wiem, dlaczego się zgodziłem. Może było w jej głosie coś, co brzmiało bardziej jak zaproszenie niż propozycja. Wstałem z fotela i podszedłem do nich, czując się jak intruz, który wkracza na nieznane terytorium. Ale też jak ktoś, kto właśnie znajduje miejsce, gdzie mógłby zacząć coś nowego.
Przy stole w pokoju obok panował delikatny chaos. Bartek kroił chleb na nieco nierówne kromki, starsza kobieta – Anna – mieszała sałatkę, a Katarzyna, podając mi nóż, rzuciła krótko:
– Obieraj jabłka. Zrobimy coś na wzór kompotu.
Nieśmiało włączyłem się w pracę, słuchając ich rozmów. Katarzyna żartowała z Bartka, że kroi, jakby miał dwie lewe ręce. Ten odpierał, że w mieście chleb kupuje się krojony, więc to dla niego egzotyka. Anna wtrąciła, że w jej czasach samemu piekło się bochenki – tęsknota w jej głosie była wyczuwalna.
Czułem się lepiej niż u rodziny
Nieśmiałe uśmiechy zaczęły przełamywać lody. Katarzyna spojrzała na mnie i spytała:
– A ty, Paweł, uciekłeś od świątecznego zgiełku?
– Raczej od oczekiwań – odpowiedziałem, zaskakując samego siebie szczerością.
Zapadła cisza, ale nie była krępująca. Bartek podniósł głowę i rzucił lekko:
– Każdy od czegoś ucieka. Tylko pytanie, co znajdzie na końcu.
Przytaknąłem. Może właśnie to chciałem odkryć.
Kolacja miała być prosta: kilka świątecznych dań przygotowanych z tego, co każdy miał w plecaku. Z każdą chwilą czułem, że to miejsce, choć pełne obcych, dawało mi więcej ciepła niż wszystkie poprzednie wigilie.
Kolacja odbyła się przy prostym, drewnianym stole. Jedynym światłem były świece i trzaskający ogień w kominku. Anna nalewała „kompot” z jabłek, Kasia przyniosła sałatkę, a Bartek ze śmiechem ustawił na środku stół opakowanie ciastek, mówiąc:
– W końcu wigilijna tradycja musi być. W tym roku mamy świąteczne herbatniki zamiast opłatka.
Atmosfera była ciepła, choć wyraźnie wyczuwalne było, że każdy niesie ze sobą jakiś ciężar. Bartek zaczął pierwszy:
– U mnie to proste. W tym roku rodzice stwierdzili, że lecą na Malediwy. Ja uznałem, że spędzę święta inaczej, niż oglądając ich na wideoczacie.
Kasia parsknęła śmiechem, a potem spojrzała na mnie.
– A ty, Paweł? Co cię tu przywiodło? – spytała, choć jej ton był delikatny.
Zawahałem się, czując na sobie spojrzenia. W końcu powiedziałem:
– Chciałem odetchnąć od miasta, rodziny, oczekiwań. Od tego całego... festiwalu udawania, że wszyscy są szczęśliwi.
Anna pokiwała głową, a w jej oczach było zrozumienie.
– Ja od lat święta spędzam sama – powiedziała spokojnie. – Dzieci mają swoje rodziny, swoje życie. Po śmierci męża nikt już nie pamięta, że ja też istnieję. Więc przyjeżdżam tutaj. Przynajmniej tu jest cisza.
– Może to nie jest takie złe – rzuciła Kasia. – Ja mam inne powody. Rozwód, brak kontaktu z córką… Ale w tym wszystkim cenię sobie chwilę na przemyślenia.
Zapanowała cisza, przerywana tylko trzaskiem drewna w kominku. Nagle Bartek dodał:
– Może nie jest tak źle. Może właśnie dlatego tu jesteśmy.
Wszyscy spojrzeliśmy na siebie, jakby przez moment czuć było nić wspólnoty. I choć na początku każdy chciał być sam, ten stół zbliżył nas bardziej, niż mogliśmy się spodziewać.
To było jak świąteczny prezent
Kolacja powoli dobiegała końca. Ciepło kominka, proste smaki i rozmowy, które przestały być wymuszone, wypełniły naszą małą przestrzeń. Anna opowiedziała o swoim mężu, który zawsze zabierał ją w góry, gdy dzieci były jeszcze małe. Katarzyna dzieliła się wspomnieniami o córce, którą rzadko widywała, a Bartek, jak to on, żartował, że nie planuje rodziny, bo nie ma cierpliwości nawet do choinki, która zawsze sypie się na dywan.
Zaskoczyło mnie, jak naturalnie do tego pasowałem. Gdy rozmowy przeszły na lżejsze tematy – plany na kolejne dni czy śmieszne historie z podróży – czułem, że przestaję być obcy.
Kasia spojrzała na zegarek.
– Co powiecie na krótki spacer? Śnieg wygląda niesamowicie przy pełni księżyca.
Anna zgodziła się z entuzjazmem, a Bartek rzucił, że „to w końcu lepsze niż siedzenie i jedzenie jak na świętach”. Wyszliśmy na zewnątrz. Mróz był ostry, ale przyjemnie ożywczy. Śnieg skrzypiał pod butami, a cisza gór otaczała nas jak kojąca melodia.
Kasia zrównała się ze mną.
– Masz wrażenie, że ten wieczór coś zmienił? – zapytała.
– Może – odpowiedziałem szczerze. – Dawno nie czułem się tak... normalnie. Bez oczekiwań, udawania.
– Czasem ucieczka pomaga zrozumieć, co zostawiliśmy – powiedziała cicho. – Ale tylko wtedy, gdy wrócimy.
Spojrzałem na nią, a potem na rozgwieżdżone niebo. Milczałem, ale jej słowa zapadły mi głęboko w pamięć. Spacer w tym śnieżnym krajobrazie był jak zamknięcie dnia, który przyniósł więcej, niż się spodziewałem.
Paweł, 35 lat
Czytaj także:
„Planowałam wymarzone święta, a dostałam piękną katastrofę. Na czele rodzinnej porażki stanął teść i mój mąż”
„Na świątecznym jarmarku obok prezentów znalazłam dawną miłość. Zakazane czucie rozpaliło mnie jak lampki na choince”
„Teściowa zdradziła mi swój przepis na sernik na Święta, ale chciała czegoś w zamian. To było obrzydliwe”