„Wybrałam karierę, nie małżeństwo i dzieci. Czy żałuję? Cóż... Nie mam nawet kota”

Samotna na starość kobieta fot. Adobe Stock, FrameAngel
Ja żyłam pracą, Leszek myślał o założeniu rodziny. Poprosił mnie o rękę. Odmówiłam. Okazało się, że każde z nas wyobraża sobie wspólne życie zupełnie inaczej.
/ 24.05.2021 14:38
Samotna na starość kobieta fot. Adobe Stock, FrameAngel

Przychodzi taki moment w życiu, kiedy zaczynamy się zastanawiać: Co by było, gdybym wtedy postąpiła inaczej? Czy byłabym szczęśliwsza?

Nawet się ucieszyłam, gdy zaproponowano mi półroczne zastępstwo w pierwszej klasie. Miałam już serdecznie dość nastolatków, z tym ich przekonaniem, że każda osoba starsza od nich to dinozaur skazany na wymarcie, bo nie jest w stanie zorientować się we współczesności! Przychodzenie do maluchów po zajęciach ze starszymi dziećmi było jak odświeżająca bryza.

Z przyjemnością patrzyłam na ich normalność, brak dziwacznych fryzur i zwyczajne ubrania. Pierwszy raz od dawna znów poczułam się jak pedagog, a nie nadzorca niewolników, w dodatku na moment przed rewolucją. I oto nadszedł czas pierwszej wywiadówki – przygotowałam się jak zwykle, wypisałam kartki z ocenami, zanotowałam nazwiska dzieci, z których rodzicami należałoby pogadać na osobności.

Zaczęliśmy jak zwykle z opóźnieniem, tego najwyraźniej nie da się uniknąć. Rodzice to nie uczniowie i nie można im wpisać uwagi za niepunktualne zjawianie się, a szkoda. Omawialiśmy właśnie kwestię nowych podręczników, gdy drzwi się otworzyły i stanął w nich… Leszek? Byłam tak wstrząśnięta, że przerwałam wpół słowa.

– Przepraszam za spóźnienie, nie mogłem znaleźć sali – wyjaśnił. – Dotąd moja żona przychodziła na zebrania. W końcu się ocknęłam. Przecież Leszek nie mógłby tak wyglądać, po tylu latach. Obserwowałam przybysza, gdy już zajął wolne krzesło. W sumie podobieństwo było ledwo uchwytne. Skojarzyłam jednak fakty i gdy rozdawałam kartki z ocenami, wręczyłam mężczyźnie tę, na której było nazwisko mojego dawnego przyjaciela, a on nie sprostował ewentualnej pomyłki. A więc ten kędzierzawy łobuz to wnuk Leszka!

Nie wpadłam wcześniej na taką możliwość, bo nazwisko było pospolite w miasteczku, i już wielokrotnie miałam do czynienia z uczniami, którzy je nosili. Może i teraz byłam w błędzie? Ostatecznie Leszek wyjechał stąd lata temu, skąd zatem wzięłyby się jego wnuki? „Daj spokój, Grażyna – upomniałam samą siebie w myślach. – Czy ty przypominasz Barbarę Niechcic, żeby ci się przytrafiały takie historie?  To życie, nie literatura!”.

Opanowałam się, aby poprowadzić zebranie do końca

Kiedy rodzice pierwszaków już wychodzili, spóźnialski podszedł do biurka i jeszcze raz przeprosił.

– Tak naprawdę myślałem, że wcale nie zdążę – wyznał, pocierając miejsce między brwiami identycznym ruchem jak Leszek. – Jeżeli to mnie w jakiś sposób usprawiedliwi, to powiem, że miałem piekielny dzień. Rodzicom, którzy właśnie jechali do nas w odwiedziny, zepsuł się samochód i musiałem ich holować z samego Koszalina.

– Ale wszystko dobrze? – zapytałam, bo już byłam pewna, kogo mam przed sobą i chciałam dowiedzieć się czegoś o Leszku. Poza tym od razu polubiłam tego młodego człowieka. Był rozbrajająco szczery! Wróciły wspomnienia związane z Leszkiem.

– Na razie – zaśmiał się jak chłopak. – Ojciec teraz chodzi i sprawdza, jak wyremontowałem dom po dziadkach… Boże, przepraszam, że pani zawracam głowę własnymi sprawami! W sumie to chciałem się dowiedzieć, czy nasz Damian nie sprawia kłopotów. W domu to szatan, nie chłopak.

– W szkole też ma z tym problem – przyznałam. – Ale nie on jeden, w początkowych klasach to się zdarza. Radzimy sobie.

– To super – zatarł ręce. – Jakby coś było nie tak, proszę zawiadomić, dobrze? – znów potarł nos. – Było mi bardzo miło poznać… – znienacka pocałował mnie w rękę i wymaszerował z klasy. Wyjęłam kartkówki piątoklasistów, zabrałam się za sprawdzanie.

Jakoś nie miałam ochoty jeszcze wracać do domu…

Co za bzdury te dzieciaki wypisują, doprawdy, gardło sobie można zedrzeć, a oni i tak nie słuchają… Kiedyś było inaczej, zamiast komputerów były wycieczki, poznawaliśmy krajobrazy w naturze, a nie na monitorach, i więcej im zostawało w głowach. „A może po prostu ja już nie mam siły? – przygryzłam koniec długopisu i zagapiłam się za okno, gdzie właśnie zapadał zmrok.

– Może jestem już nieskuteczna jako pedagog? Za stara?”. Wiedziałam, że nie powinnam sobie pozwalać na takie nastroje, nie tylko dlatego, że do niczego nie wiodą. O, dziś akurat mogły mnie zaprowadzić bardzo daleko, czułam to przez skórę i w końcu… bach! Stało się, TA natrętna myśl przebiła się przez lewe dopływy Wisły i Odry i wychynęła na powierzchnię, niczym bąbel gazu z islandzkiego jeziora.

– Ten młody mężczyzna mógłby być twoim synem! – zaszemrała. – MÓGŁ być twoim synem. Twoim i Leszka. Akurat! Odgoniłam ją i znów zaczęłam poprawiać sprawdziany… Leszka znałam od zawsze, co nietrudne, gdy jest się rówieśnikami w małym miasteczku, ale naprawdę zbliżyliśmy się dopiero na czwartym roku, na obozie, gdzie oboje byliśmy wychowawcami.

Od razu zaiskrzyło między nami i zostaliśmy parą. Sporo nas różniło, lecz wtedy tego nie zauważałam, naiwnie myśląc, że miłość góry przenosi. Pierwsze wyraźne problemy pojawiły się, gdy przyjęłam ofertę pracy w miejscowej szkole. Dla mnie była to oczywista decyzja: z moim wykształceniem, zapałem i osadzeniem w środowisku, miałam ogromne szanse na awans, a tym samym na kreowanie pozycji placówki.

Utonęłam w pracy, tworzyłam koła zainteresowań, organizowałam wycieczki, a nawet założyłam drużynę harcerską i życie młodzieży w naszej zapyziałej mieścinie od razu nabrało barw. Leszek w tym czasie robił jakieś specjalizacje, prawie się nie widywaliśmy, aż któregoś dnia, całkiem niespodziewanie, zjawił się z pierścionkiem i poprosił mnie o rękę. Zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że każde z nas wyobraża sobie wspólne życie zupełnie inaczej.

Ja nie zamierzałam wyjeżdżać do wielkiego miasta, co było marzeniem i głównym planem Leszka. Nie chciałam mieć dzieci, przynajmniej przez najbliższe lata, zanim moja kariera się nie rozwinie, a on marzył o dużej rodzinie.

Potem przez kilka miesięcy pochodziliśmy jeszcze ze sobą jak żuraw z czaplą, i wreszcie się rozstaliśmy. Leszek wyjechał do Gdańska, od znajomych usłyszałam, że się ożenił, a teraz proszę – okazuje się, że uczę jego wnuka! No ale przecież każde z nas zrealizowało swoje plany, swoje marzenia, skąd więc we mnie ten żal i niedosyt? Zebrałam swoje rzeczy i postanowiłam jechać do domu. „Wezmę gorącą kąpiel i wpakuję się z książką pod pierzynę – cieszyłam się. – To najlepszy lek na chandrę”.

Na parkingu stało już tylko moje auto, nie pierwszy raz zresztą. Zanim wsiadłam, rzuciłam okiem na szkołę – remont, nowy dach, piękna sala gimnastyczna. Wszystko to wywalczyłam w czasach swojego dyrektorowania. To moje dzieło. W drodze powrotnej podkusiło mnie i przejechałam obok domu rodziców Leszka. Tonął w świetle i wydawał się pełen ludzi, cienie za zasłonami poruszały się, na podwórze wybiegł wielki nowofundland. – A tobie nawet kot zdechł i jesteś całkiem sama! – zaszemrało mi w głowie.

Pojadę do schroniska i przygarnę kota! Oparłam się o siedzenie i zamknęłam oczy. Pomyślałam o tych wszystkich latach, które minęły od mojego rozstania z Leszkiem, i cokolwiek głos chciał mi wmówić, nie czułam, żeby to był stracony czas. Owszem, mogło być inaczej, ale czy lepiej? Czy nie żałowałabym czego innego?

– Nie można mieć wszystkiego – powiedziałam głośno. – Zawsze, gdy podejmujemy decyzję, coś tracimy. Zapaliłam silnik i powoli ruszyłam, rzucając jeszcze w przestrzeń za sobą: – A kota sobie kupię! Albo pojadę w niedzielę do schroniska i przygarnę jakąś biedulę. Tak, tak właśnie zrobię! Nawet Barbara Niechcic potrafiła wyciągnąć wnioski, gdy spotkała syna swojego ukochanego, a co dopiero ja – wszak nigdy nie żyłam mrzonkami! Nenufarów też nie lubię, powiedzmy sobie szczerze, są oślizgłe i wyrastają z mułu.

Czytaj także:
Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubu
Moja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziła
Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii

Redakcja poleca

REKLAMA