„Wybaczyłam mężowi zdradę i trwałam przy nim w chorobie. Kiedy to ja zachorowałam, pokazał, jakim jest podłym tchórzem”

kobieta, którą mąż zostawił w chorobie fot. Adobe Stock, Studio Romantic
„Guzek był niewielki i lekarze najpierw zadecydowali, że wytną go, oszczędzając pierś. Niestety, tuż przed zabiegiem kolejna mammografia wykazała nowe skupisko komórek rakowych – i onkolog zadecydował o całkowitej mastektomii. Byłam zrozpaczona. Na stół operacyjny poszłam jako kobieta, a wróciłam jako okaleczona amazonka”.
/ 28.06.2022 18:15
kobieta, którą mąż zostawił w chorobie fot. Adobe Stock, Studio Romantic

Sporo osób mówiło mi podczas trwania mojego małżeństwa, że mój związek był szczęśliwy, bo mam ugodowy charakter i wiele razy ustępowałam upartemu mężowi. Ja jednak uważałam, że trwaliśmy razem, bo oboje zwyczajnie się kochaliśmy. To miłość sprawiała, że byliśmy w stanie pokonać wiele przeciwności losu. Takich na przykład jak poważna choroba Norberta…

Kiedyś mąż zauważył na swoim języku dziwny biały nalot. Nawet przyszedł mi go pokazać.

– To pewnie jakaś infekcja, weź aspirynę – poleciłam mu.

 Ostatnio faktycznie tak jakby częściej się przeziębiał. Lekarstwo jednak nie pomogło, nalot nadal tkwił na języku. Mąż kupił sobie specjalną szczoteczkę i po prostu co wieczór go zeskrobywał. Aż nadszedł termin wizyty u dentysty. Norbert pali, chociaż sporadycznie, i pije dużo kawy, przez co na zębach zbiera mu się kamień, więc regularnie umawia się do naszej pani doktor. I to ona zaniepokoiła się tym nalotem.

– Panie Norbercie, to są grzyby, które atakują, kiedy organizm jest osłabiony. Proszę tego nie lekceważyć, tylko zrobić badanie krwi.

Na szczęście mąż jej posłuchał, bo diagnoza nie była dobra.

– Ma pan żółtaczkę typu C – powiedział Norbertowi lekarz.

Kto kocha, ten wybacza

Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze nic na temat tej podstępnej choroby, wyniszczającej organizm. Okazało się, że jest jeszcze gorsza niż AIDS! Często rozwija się bezobjawowo, dlatego nazywa się ją „cichą epidemią”. W Polsce cierpi na nią ponad 700 tysięcy osób, podczas gdy wirusem HIV jest zakażonych zaledwie 30 tysięcy. Nieleczone wirusowe zapalenie wątroby może rozwijać się kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat, podczas których choroba nie ujawnia się, tylko podstępnie niszczy wątrobę, prowadząc do jej marskości lub raka.

Norbert miał szczęście, bo u niego pewne objawy wystąpiły, a dentystka była czujna. W przeciwieństwie zresztą do ortopedy, który wcześniej zlekceważył bóle stawów u męża. Choć doszło do zapalenia stawu kolanowego, to nie zlecił szczegółowych badań i nie powiązał tego z żółtaczką typu C, a prawdopodobnie taka właśnie była przyczyna.

Choroba Norberta postawiła na głowie życie całej naszej rodziny.  Nie tylko dlatego, że domownicy nie mogli mieć do czynienia z jego krwią, przez którą przenosi się wirus. Podczas leczenia, które osłabia układ nerwowy, mąż zrobił się wyjątkowo drażliwy i depresyjny.

Krzyczał na dzieci, do mnie miał ciągłe pretensje, w sekundę potrafił przejść od stanu apatii do pobudzenia. Zacisnęłam jednak zęby i postanowiłam wytrzymać, wspierać ukochanego w jego zmaganiach z chorobą. Nie powiem, że było mi lekko, tym bardziej że pewnego dnia Norbert… przyznał mi się do zdrady. Powiedział, że długo się zastanawiał, czy ma mi o tym powiedzieć, bo romans był krótkotrwały, chociaż intensywny.

– Poznałem ją w warsztacie samochodowym, gdy oboje czekaliśmy na przegląd. Ty akurat wyjechałaś z dziećmi na wakacje do rodziców, zostałem sam, czułem się… – mąż szukał właściwego słowa, więc mu je podsunęłam:

– Bezkarny? Bo przecież nie mogłeś się czuć samotny.

– W każdym razie przespałem się z nią – zakończył temat.

– Ale dlaczego mi to teraz mówisz?! – byłam wściekła.

Nie potrzebowałam tej jego szczerości. Chyba wolałam, aby nigdy mi o tym nie powiedział. Czułam się tak, jakby uszło ze mnie powietrze! Chociaż Norbert przepraszał i zapewniał, że mnie kocha, miałam wrażenie, że właśnie oblał mnie wiadrem pomyj! Kiedy więc zapytałam, po co właściwie mi o tym powiedział…

– Bo chyba od tej kobiety zaraziłem się wirusem żółtaczki… –   odparł z wahaniem mąż.

Zdziwiły mnie jego obawy, znał statystyki równie dobrze jak ja:

– Ale przecież zakażenia drogą płciową są bardzo rzadkie, to zaledwie jeden procent!

– No to miałem wyjątkowego pecha – podsumował Norbert.

Dobiło mnie to i zatrzęsło w posadach naszym małżeństwem. Przecież konsekwencje jego głupoty, chwili słabości, ponosiła cała nasza rodzina! Po tamtej rozmowie przez wiele dni zastanawiałam się, czy jest sens, abyśmy nadal byli razem, czy jestem w stanie podołać temu wyzwaniu. Norbert tymczasem obsypywał mnie kwiatami i zapewniał o swoim uczuciu. Przysięgał, że potem był mi wierny. I będzie.

– Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym ciebie opuścić, Izuniu. To było tylko chwilowe zauroczenie, a ty jesteś miłością mojego życia… – zapewniał i błagał o wybaczenie.

I w końcu mu wybaczyłam. Znalazłam w sobie siłę, aby nie rezygnować z tego związku. Zrobiłam to głównie dla dobra naszych dzieci, ale myślałam też, że takie złe doświadczenia mogą scementować małżeństwo.

– Jesteś cudowna, zawsze mogę na ciebie liczyć! Jesteś najlepszą żoną na świecie! – Norbert wychwalał mnie pod niebiosa.

Kiedy po kilkunastu miesiącach kuracji wreszcie okazało się, że wirus żółtaczki się poddał, i jest regres choroby, byłam pewna, że pokonaliśmy także kryzys w naszym związku, i teraz może być już tylko dobrze.

Rutynowe badanie – i trzęsienie ziemi

Przez kilka lat było. Los w tym czasie nie stawiał nam wielkich wyzwań, nasze życie toczyło się rytmem wyznaczanym przez codzienne zajęcia. Aż pewnego dnia, po skończeniu trzydziestu pięciu lat, dostałam z zakładu pracy skierowanie na mammografię. Nigdy wcześniej nie robiłam takiego badania.

Zgodnie z tym, co zalecają lekarze, badałam piersi przed lustrem, moja ginekolog zlecała mi także co jakiś czas USG. Dotąd wszystko było dobrze, nie spodziewałam się więc niczego złego. A tymczasem mammografia wykazała jakieś skupisko podejrzanych komórek.

– Przecież jeszcze rok temu ich nie było! Nie widziałam ich podczas ultrasonografii – zaprotestowałam jak dziecko.

– Pani ma taką budowę piersi, dużo tkanki tłuszczowej. Podczas USG te zmiany mogły być niezauważalne – stwierdził lekarz.

– Ale ja robię sobie sama badania i nic nie wyczułam! – protestowałam dalej.

– I tych zmian pani także nie wyczuje. Wszystko przez duży rozmiar biustu – powtórzył.

A więc to, co było moją ozdobą, stało się przekleństwem…

Nie mam pojęcia, jak dotrwałam do dnia, na który wyznaczono mi odbiór wyników. Chciałam pójść po nie sama, ale pielęgniarka poradziła mi dobrotliwie, abym zabrała ze sobą bliską osobę. I już wiedziałam… W mojej rodzinie kobiety nie chorowały na raka piersi. Okazałam się wyjątkiem.

– Kochanie, poradzimy sobie z tym – zapewniał mnie mąż, kiedy spadłam na dno rozpaczy. Będę przy tobie, obiecuję…

Guzek był niewielki i lekarze najpierw zadecydowali, że wytną go, oszczędzając pierś. Niestety, tuż przed zabiegiem kolejna mammografia wykazała nowe skupisko komórek rakowych – i onkolog zadecydował o całkowitej mastektomii. Byłam zrozpaczona. Na stół operacyjny poszłam jako kobieta, a wróciłam jako okaleczona amazonka.

– Mamo, najważniejsze, żebyś była zdrowa! – pocieszał mnie nasz 15-letni Janek.

– Angelina Jolie kazała sobie obciąć obie piersi, a zobacz, potem wyszła za mąż za Brada Pitta! – dowodziła 13-letnia córka, Paulina.

– Sugerujecie mamie, żeby się ze mną rozwiodła? – próbował żartować Norbert.

Ale wyraźnie przecież po nim widziałam, że ta sytuacja zaczyna go przerastać.

Wygram, bo mam dla kogo żyć...

Po operacji musiałam jeszcze przyjmować chemię, której nie przyjmowałam dobrze. Miałam torsje, bóle głowy, spuchłam paskudnie i w dodatku straciłam włosy. Kiedy parzyłam w lustro, zamiast niebrzydkiej kobiety, którą do niedawna byłam, widziałam obcą, obrzmiałą twarz. „Poradzimy sobie z tym! Zawsze będę przy tobie!” – powtarzałam sobie zapewnienia męża, łudząc się, że nadal są aktualne.

Tymczasem Norbert coraz bardziej oddalał się ode mnie. Aż pewnego dnia wyznał mi, że nie może wytrzymać tego napięcia!

– Nie potrafię przywyknąć do tego, że nie masz prawej piersi. Strasznie się boję, co będzie, jeśli stracisz drugą – usłyszałam.

– Jak to: co wtedy będzie? Wreszcie będę mogła nosić głębokie dekolty, bo żaden facet nie spojrzy na babkę płaską jak deska. I może wtedy będziesz zadowolony, bo nigdy nie lubiłeś, jak obcy się na mnie gapili – stwierdziłam, sama zadziwiona tym, skąd wzięła mi się taka ironia.

Bo tak naprawdę wewnętrznie umarłam. Jako kobieta i żona.

– Przepraszam – powiedział mi mąż, chyba po raz tysięczny podczas naszego małżeństwa. – Nie dam rady, odchodzę.

– Jeśli spodziewasz się wybaczenia, to tym razem go nie dostaniesz – odparłam.

Uśmiechnął się smutno, lękliwie, a ja ostatkiem sił powstrzymałam się, aby go nie uderzyć. 

Norbert spakował walizki i ku zdumieniu naszych dzieci naprawdę opuścił mieszkanie. Od tamtej pory minęły cztery lata. Skończyłam dwa cykle chemii i mój rak od tamtej pory się nie ujawnił. Może złożył broń, może tylko się przyczaił. Tego nie wiem, ale wierzę, że jeśli nawet mnie znowu zaatakuje, to z nim wygram! Nie poddam się, bo mam dla kogo żyć. Dla moich wspaniałych dzieci, które stoją przy mnie murem. One wyrzekły się ojca tchórza.

Kiedy pomyślę, ile mój mąż stracił przez to, że przestraszył się mojej choroby, to aż mnie zatyka ze zdziwienia. Naprawdę jedna moja pierś była warta tego, aby zrezygnować z rodziny? No cóż… Dopóki nie zachorowałam na raka, sądziłam, że ta pierś jest tylko jedną z części mojego ciała, a nie czymś najistotniejszym.

Czytaj także:
„Błażej zrobił z naszego mieszkania dom schadzek, jego znajomi wpadali jak do hotelu. O prywatności mogłam pomarzyć”
„Rzuciłam pracę kelnerki, by obsługiwać bogatych biznesmenów. W jedną noc zarabiam więcej niż przez miesiąc w knajpie”
„Myślałam, że mój facet to tchórz, który zamiast walczyć o kobietę, unika konfrontacji. Bardzo się co do niego pomyliłam”

Redakcja poleca

REKLAMA