„Rzuciłam pracę kelnerki, by obsługiwać bogatych biznesmenów. W jedną noc zarabiam więcej niż przez miesiąc w knajpie”

kobieta, która zarabia ciałem fot. Adobe Stock, micro
„Do kościoła chodziłam z podniesioną głową. Sąsiedzi mi się kłaniali, mężczyźni patrzyli z zainteresowaniem. Jeszcze kilka lat temu ksiądz wykląłby mnie z ambony, a ludziska wytykali palcami. Czasy się zmieniły. Nawet nasza konserwatywna mieścina dołączyła do wielkiego świata”.
/ 26.06.2022 21:00
kobieta, która zarabia ciałem fot. Adobe Stock, micro

Skończyłam szkołę średnią. Miałam marzenia, by uczyć się dalej, wyrwać się z podkarpackiej mieściny, która była całym moim światem. Ale w domu brakowało pieniędzy. Matka na rencie, ojciec pracujący dorywczo, dwójka młodszego rodzeństwa. Schowałam ambicje do kieszeni i zostałam kelnerką w knajpie na rynku.

Kiedyś przy jednym ze stolików usiadła Marta, koleżanka z podstawówki. Z trudem przechodziła z klasy do klasy, teraz jednak patrzyłam z zazdrością na jej ekstraciuchy, makijaż, fryzurę, tipsy. Skąd brała na to kasę?

– Co słychać? – zagadała.

– Jak widać – wzruszyłam ramionami. – Za to ty kwitniesz.

– Też byś mogła… – uśmiechnęła się znacząco. – Teraz się zapuściłaś, ale przecież niezła laska z ciebie. Ładna, niegłupia. Wystarczy się odpowiednio zakręcić, poznać właściwych ludzi, a gotówka popłynie. W imię dawnej znajomości odwdzięczę się.

Wyciągnęła z torebki wizytówkę i podała mi. Anzelm…

– Co za jeden? – spytałam.

– Menedżer. Zadzwoń, umów się na spotkanie. Jak mu się spodobasz, w tydzień zarobisz więcej niż tutaj przez pół roku.

Zostawiła mnie z mętlikiem w głowie. Od pracy w knajpie bolały mnie nogi i kręgosłup. Oczy piekły od dymu, uszy od wulgarnych komplementów. Dlatego w końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam.

Po wszystkim czułam się podle

Głos w słuchawce brzmiał niemal ojcowsko. Na koniec ten cały Anzelm powiedział:

– Przyjedź, pokaż się.

Wmawiałam sobie, że nie wiem, o co chodzi; że nic, cokolwiek mi ten cały Anzelm zaproponuje, nie może być gorsze od roboty w knajpie. Stawiłam się na spotkanie ubrana jak do kościoła.

– Grzeczna panienka może robić wrażenie – pochwalił mnie misiowaty facet po pięćdziesiątce i podał lampkę koniaku. – Podobasz mi się, dziewczyno – pokiwał głową z uznaniem. – Masz coś w sobie. Możesz zacząć od zaraz.

– To znaczy…? – łyk koniaku zapiekł mnie w gardle.

– Klient czeka. Starszy pan z klasą i dobrym gustem. Zaskoczył mnie dzisiejszą wizytą. Akurat nie mam dla niego nikogo odpowiedniego. Nie pociągają go wyzywające panienki. Ty pasujesz do jego typu jak ulał. Małomówna, skromna, nieco przestraszona, ale zdecydowana na wszystko. Nie mylę się?

Anzelm w niczym nie przypominał sutenera, który znęca się nad dziewczynami, żerując na ich desperacji. Do niczego mnie przecież nie zmuszał, jedynie uchylił drzwi. To do mnie należał wybór, czy przekroczę ich próg.

– Nie – powiedziałam. – Nie myli się pan – dodałam, wychylając do końca lampkę koniaku.

Siwowłosy, szczupły mężczyzna był miły i delikatny. Dużo delikatniejszy i bardziej doświadczony niż chłopak, z którym straciłam dziewictwo. Gdy jednak zaspokajał się mną w niespiesznym, kontrolowanym rytmie, zamknęłam oczy, zacisnęłam zęby i wyobrażałam sobie twarz Olka, jego spocone z podniecenia dłonie i niezdarne ruchy. On naprawdę mnie pragnął, a co ważniejsze – ja pragnęłam jego. Były w tym szczerość i uczucie. I nie było kasy na nocnym stoliczku.

– To dla ciebie – powiedział klient, całując mnie w rękę.

Nagle poczułam się podle. Jednak nie byłam gotowa na wszystko. Ubrałam się i zeszłam na dół.

– Klient cię chwalił. Chce się umówić na kolejny…

– Nie będzie następnego razu – stwierdziłam. – To nie dla mnie. A te pieniądze mnie parzą.

Anzelm zerknął na banknoty, które położyłam na biurku. Po czym dołożył do nich trzy kolejne.

– Zapracowałaś. Bierz. Przyda się na czynsz i nowe buty.

Uważałam się za lepszą od innych

Zaczerwieniłam się. Fakt, pastowanie niewiele pomogło moim znoszonym kozaczkom. Szybko zgarnęłam pieniądze do kieszeni. Zrozumiałam, że nie stać mnie na dumę.

– Aha, ja nie zabieram napiwków moim dziewczynom. Dlatego tak dobrze nam się układa.

– Nie jestem pana dziewczyną – odparłam, starając się zachować resztki godności.

– Nie to nie – wzruszył ramionami. – Bez łaski. Mam w kim wybierać. Kolejka bezrobotnych ślicznotek z całego Podkarpacia już się ustawia. Odrzucasz szansę, twoja sprawa. Kilka godzin w miesiącu by wystarczyło, żebyś mogła rzucić w diabły robotę w knajpie. A co do ZUS-u, zapomnij. Jak coś zaoszczędzisz, sugeruję długoterminowe obligacje. To znacznie pewniejsze.

Mówił jak biznesmen. Przerażał mnie bardziej, niż gdyby groził i brał się do bicia. To, co mówił, brzmiało bezlitośnie realistycznie.

– Nie – uniosłam się honorem. – Nigdy więcej.

Nigdy więcej trwało dwa miesiące. Matka podupadła na zdrowiu, nie było za co wykupić lekarstw. Ojciec stracił pracę w tartaku, bracia wyrośli z ubrań. Wróciłam do Anzelma skruszona i pokorna. Przygotowałam się na upokarzające żebranie. Znowu go nie doceniłam.

– Czekałem. Siwowłosy dopytywał się o ciebie. A ja rozpuściłem wici wśród bogatych dżentelmenów. Bo wbrew twoim zrozumiałym oporom wciąż liczyłem, że zmądrzejesz. Trafiłaś w target. Nie zepsuj tego, a oboje nieźle zarobimy.

Był niczym sprytny pająk tkający misterną sieć, by złapać rzadki okaz motyla. Traktował mnie jak ozdobę swojej kolekcji, starannie dobierał klientów. Czy pochlebiało mi, że tak o mnie zabiega? Niestety, tak. Uważałam się za kogoś lepszego niż reszta dziewcząt. Błąd. Po prostu znalazł na mnie odpowiedni sposób. Tak jak na inne.

Gdy odkryłam, że w psychologii kobiet Anzelm mógłby zakasować niejednego utytułowanego doktora, było już za późno na wycofanie się z biznesu. Zasmakowałam w luksusie i pożądliwych męskich spojrzeniach, które nauczyłam się przeliczać na gotówkę. Emocje i uczucia schowałam bardzo głęboko. Dzięki temu wkrótce miałam własne lokum, samochód i zasobne konto. No i rodzina liczyła na mnie. Nie pytali, skąd brałam pieniądze. Grunt, że od roku nie musieli się o nie martwić.

Święta Bożego Narodzenia były obfite i bogate jak nigdy dotąd. Czy ktoś pyta Świętego Mikołaja, skąd ma na prezenty? Po Nowym Roku Anzelm zaproponował mi wyjazd. Wiedziałam, że to wyróżnienie. W tym biznesie wręcz zwycięstwo. Chętnych nie brakowało. Prawdę powiedziawszy, Anzelm urządził kandydatkom casting. Każda miała robioną sesję zdjęciową, a filmy leciały do zagranicznych pracodawców, aby sami wybrali najatrakcyjniejsze dziewczyny. Mnie też nakręcili.

Zapłaciłam wysoką cenę...

Miałam w nosie, że handluje się moim ciałem. Liczyło się, że przez trzy miesiące za granicą zarobię cztery razy więcej niż tutaj. Dziewczyna, którą kiedyś byłam, już nie istniała. Zabił ją cynizm. Mogłam źle trafić, jednak znowu miałam szczęście, o ile można to tak określić… Moją ofertę wybrała hiszpańska agencja towarzyska. Jako naturalna blondynka robiłam furorę wśród bogatych smagłych południowców. Gdy wróciłam, rodzina witała mnie jak księżniczkę…

Trudno się dziwić. Przysyłałam pieniądze, dzięki którym kupili nowy telewizor, lodówkę, komputer; wyremontowali łazienkę. Matka nigdy nie wyglądała tak dobrze, a ojciec, od kiedy nam się powodziło, nie miał problemów z pracą. Sukces przyciąga sukces. 

Do kościoła chodziłam z podniesioną głową. Sąsiedzi mi się kłaniali, mężczyźni patrzyli z zainteresowaniem. Jeszcze kilka lat temu ksiądz wykląłby mnie z ambony, a ludziska wytykali palcami. Czasy się zmieniły. Nawet nasza konserwatywna mieścina dołączyła do wielkiego świata. Nie miałam wątpliwości, że wzbudzam plotki, jednak w ich tonie więcej było uznania niż pogardy.

Mogłabym pójść na studia, wrócić do dawnych marzeń. Lecz ja już nie miałam marzeń… Mimo zaledwie 22 lat wiedziałam, że nie da się zapomnieć o dziesiątkach krajowych klientów ani o intensywnych sekswyjazdach. To nie zbiór truskawek, po których można umyć ręce…

Zapłaciłam wysoką cenę za finansową stabilizację. Nie wierzyłam, abym mogła kiedykolwiek zaufać mężczyźnie czy odzyskać szacunek do samej siebie na tyle, żeby założyć rodzinę. Choć Anzelm nigdy nie użył przy mnie słowa „dziwka”, naznaczył mnie piętnem. Sama mu na to pozwoliłam.

To dziewczyny takie jak ja kiedyś – bezradne, zagubione, bez perspektyw – napędzają handel żywym towarem. Takie myśli krążyły mi po głowie, kiedy usiadłam przy stoliku, który niegdyś obsługiwałam. Młodziutka, zaniedbana brunetka podeszła do mnie z taką miną, jakby zamierzała poprosić o autograf.

– Wie pani, że Anzelm wpadł? – wyszeptała. – To straszne! Miałam nadzieję, że pani wkręci mnie do interesu, a teraz… – rozłożyła bezradnie ręce. – Została mi tylko ta knajpa. Okropne. Jejku, jak ja pani zazdroszczę!

– Naprawdę go dorwali?

– Tak! – potwierdziła.

Nie czułam ani satysfakcji ani rozczarowania, nic. Tylko to, że będę musiała do tego wewnętrznego chłodu przywyknąć.

Czytaj także:
„Wymarzona synowa ukradła mojej teściowej męża. Uwielbiała tę małpę, a mnie nie tolerowała. Teraz ma za swoje”
„Moja przyjaciółka grzebie w śmietnikach, żeby nie marnować jedzenia. Karmi tymi odpadkami swoją kilkuletnią córkę”
„Moje życie miało sens tylko, kiedy był w nim mąż. Nie potrzebowałam dzieci ani przyjaciół, żyłam tylko dla niego”

Redakcja poleca

REKLAMA