„Wujek z ciotką żądają pieniędzy ze spadku, choć dziadek dawno ich spłacił. Nie zobaczą złotówki, bo reszta jest moja”

mężczyzna, który dostał spadek fot. Adobe Stock, auremar
„– Ja wiem i oni wiedzą, jak było – powiedziała mama. – Przez całe życie dziadka żadne z nich nie protestowało, że tu mieszkam, że to ma być moje. Żadne też z pomocą nie przyszło. We dwie musiałyśmy sobie z babcią radzić, sąsiadów prosić. A teraz rękę do kieszeni chcą wkładać? Nie, mowy nie ma! Honor mi nie pozwala, żeby się ugiąć”.
/ 14.07.2022 07:00
mężczyzna, który dostał spadek fot. Adobe Stock, auremar

Tamtego wieczoru z domu wywabiło mnie szczekanie psa. Mieszkam na uboczu wsi, czasem podchodzi tu zwierzyna, ale wtedy Murzyn szczeka inaczej. Teraz wyraźnie obszczekiwał człowieka. Włożyłem kurtkę i wyszedłem na dwór. Ciemno było jak w dziupli. Zakląłem pod nosem – miałem zamontować lampkę z czujnikiem ruchu, ale oczywiście znowu zapomniałem jej kupić! Wróciłem po latarkę.

Wujek? Co ty tu robisz? – zapytałem, świecąc prosto w twarz starszego brata mojej mamy. – Nie słyszałem samochodu...

– Stanąłem pod lasem – powiedział, zasłaniając oczy przed światłem.

– Pod lasem? – spytałem, chociaż od razu domyślałem się, że nie przyjechał w pokojowych zamiarach, tylko w sprawie spadku, który podzielił naszą rodzinę.

– Chciałem porozmawiać. Po co się po sądach włóczyć, skoro możemy się dogadać? – wujek z miejsca przeszedł do rzeczy.

– Jak dogadać? Spłaceni jesteście, a to, co zostało, jest moje.

– Prawnie wszystkim się należy...

– Nie – miałem zamiar walczyć o swoje, bo prawnie właśnie nic im się nie należało!

– No to spotkamy się w sądzie – zagroził.

Nie zaprosiłem go do środka. Bo i po co? Niejeden raz rozmawialiśmy i nic to nie dało. Gryzie ich to, że zostałem na rodzinnej gospodarce i nie mam zamiaru się stąd wynosić ani czymkolwiek z kimkolwiek się dzielić. Ale racja jest po mojej stronie! I tego będę się trzymał!

Panna z dzieckiem to był wstyd i hańba

Mieszkam tu od urodzenia: najpierw z dziadkami i mamą, potem doszła moja żona, wreszcie dwójka naszych dzieci. Mama jako jedyna z całego rodzeństwa została na ojcowiźnie. Jej młodsza siostra wyszła za mąż za miastowego i wyjechała już dawno. Starszy brat po ślubie poszedł na gospodarkę teścia, przejął ją i tam został. A moja mama nie wyszła za mąż i zawsze mieszkała z rodzicami. Bo zaszła w ciążę, a panny z dzieckiem nikt nie chciał. I tak cud boski, że moi dziadkowie jej nie wyklęli…

Po pogrzebie dziadka, którego uwielbiałem i bardzo przeżyłem jego śmierć, poznałem prawdę. Wtedy też dotarło do mnie, że teraz to ja jestem jedynym mężczyzną w rodzinie i to na mnie spada opieka nad niemłodą już mamą i schorowaną babcią. Dopiero wówczas zapytałem mamę, dlaczego wujek czy ciotka tak rzadko nas odwiedzają.

– Kiedy zaszłam w ciążę, wszyscy mieli do mnie żal – odpowiedziała mi mama. – Wiesz, kiedyś na wsi to jeszcze gorzej było niż teraz. Panna z dzieckiem to była hańba i wstyd. Twoja ciocia bała się, że przez to i jej nikt nie zechce. Bo wszyscy nas wytykali palcami.

– Żartujesz? – nie uwierzyłem.

– Tak wtedy było – mama pokiwała głową. – Bałam się, że rodzice mnie wyrzucą, zwłaszcza że twój wujek, czyli mój starszy brat, też mnie potępiał. Ale mi pomogli. I kiedy Romek się wyprowadził do teścia, a Gosia wyszła za mąż i poszła do miasta, rodzice sprzedali część lasu i ich spłacili. Powiedzieli, że ja tu mam zostać. Ale Romek i Gosia chyba zawsze mieli do mnie żal. I o tę rodzinną hańbę, i o to, że to ja przejęłam ojcowiznę.

Wtedy to tłumaczenie mi wystarczyło. Miałem swoje zajęcia, zresztą po co wnikać w rodzinne waśnie? Skoro mama mówiła, że wszystko załatwione, a wujek i ciocia po prostu się z tym nie pogodzili, to trudno. Ale kiedy po kilku latach zmarła moja babcia, rodzeństwo mamy wystąpiło o… podział majątku. Moja mama wtedy się postawiła.

– Jesteście spłaceni – oświadczyła im. – A gospodarka miała być moja! Rodzice tak zdecydowali, pamiętacie przecież...

– Ale po ich śmierci część nam się należy – awanturowali się. – Co innego posag, a co innego spadek.

Mama nie zamierzała ustąpić i kilka lat z nimi walczyła. Do sądu nikt nie poszedł, ale żarli się bez przerwy. Pretensje były o wszystko, wreszcie przestaliśmy się w ogóle spotykać. Wujo to nawet na chrzciny moich dzieci nie przyjechał! Czasem to sobie myślę, że właśnie cała ta szarpanina wykończyła moją mamę. Bo dosłownie marniała w oczach. Nawet jej mówiłem, żeby sobie darowała, że to wszystko nie jest warte jej zdrowia. Zastanawiałem się, czy nie sprzedać reszty lasu i nie spłacić rodziny, ale ona na to nie pozwoliła.

– Synek, to nasze, moje i twoje, zgodnie z wolą dziadka – protestowała. – I tak ziemi jest niewiele, a las to nasze jedyne zabezpieczenie. A poza tym sprzedasz i co dalej?

Kupimy inne siedlisko, z małym kawałkiem ziemi, bo co nam więcej trzeba? Ja i tak głównie na budowie zarabiam.

– Ale cielaki co roku kupujesz, hodujesz, to zawsze coś dla nich posiejesz, zbierzesz, jakiś grosz zaoszczędzisz. Zresztą tu już nawet nie o pieniądze chodzi, tylko o prawdę. Ja wiem i oni wiedzą, jak było. Co ojciec powiedział, jak rozdzielił gospodarkę. Przez całe życie dziadka żadne z nich nie protestowało, że tu mieszkam, że to ma być moje. Żadne też z pomocą nie przyszło. Ty nie pamiętasz, za mały byłeś, jak dziadek się rozchorował. Prosiłyśmy z babcią, żeby ktoś przyjechał, pomógł w polu. I nic! We dwie musiałyśmy sobie radzić, sąsiadów prosić. A teraz rękę do kieszeni chcą wkładać? Nie, mowy nie ma! Honor mi nie pozwala, żeby się ugiąć.

Skąpiradła z nich straszne, w tym cała nadzieja

Jeszcze próbowałem z nią rozmawiać, ale na próżno. Chociaż zazwyczaj słuchała mnie i robiła, jak radziłem, tym razem nie ustąpiła. A ja też do końca nie byłem przekonany, czy mam rację. Chodziło mi głównie o to, żeby się tak tym nie gryzła, jednak w głębi duszy czułem, że powinien postąpić, jak mówiTym bardziej że mama nie ustąpiła do końca. I często opowiadała mi o rodzinnej schedzie, o tym, że to nasza ziemia od pokoleń i trzeba ją w rodzinie zatrzymać, a nie parcelować i sprzedawać. I że rodzina jest spłacona, prawa do niczego nie mają.

Nie odpuściła, chociaż nie było tygodnia, żeby wujo albo ciotka nie dzwonili albo nie przyjeżdżali i swojego nie próbowali dochodzić. Czy to podstępem czy szantażem. Twierdzili, że w prawie są, że każdy sąd im przyzna rację. Mama wiedziała, że wola rodziców była tylko ustna, przecież nikt testamentu nie spisywał. Jak spłacali wtedy, przed laty, wuja i ciotkę, to u notariusza też zapisu nie zrobili, więc dowodu nie mamy. Ale wiedziała też, że racja jest po naszej stronie, i o tę rację walczyła. Jeszcze jak umierała, to kazała mi przysiąc, że będę walczył o ziemię, że ją zatrzymam w jednym kawałku.

– To moja ostatnia wola – zastrzegła. – Ojcowizna jest twoja.

Po śmierci mamy pozostali rzucili się na mnie jak sępy. Już na stypie wujek zaczął mnie przekonywać, że muszę ich spłacić.

– Najwyższy czas rodzinę pogodzić i załatwić dawne spory – powiedział.

– Mama mówiła, że zostaliście spłaceni – kręciłem głową. – I ty, i ciocia, jak poszliście na swoje, to dostaliście pieniądze.

– Ale spadek jest spadkiem – upierał się.

– Mama na łożu śmierci powiedziała, że to moje, że to jej ostatnia wola – mówiłem, ale to nie robiło na nim najmniejszego wrażenia.

– To ty całą rodzinę chcesz mieć przeciw sobie?! – podniósł na mnie głos.

Nic już na to nie odpowiedziałem, ale oni nie zamierzali odpuścić. Wujo przyjeżdżał co chwila. Ciotka rzadziej, ale też mnie nękała. Przekonywali, że to wspólne, że chcą sądu uniknąć. Wujek posunął się nawet do tego, że ściągnął geodetę i kazał mu teren pomierzyć, robić mapy. Pogoniłem go wtedy, a geodeta się wściekł na wujka, bo policją groziłem.

– Powiedział pan, że wszystko legalnie, że to pańska ziemia! – złościł się, pakując do samochodu swoje przyrządy. – A tu się okazuje, że ja na jakiego złodzieja wychodzę!

Wujek wtedy chciał, żebym zapłacił geodecie część kwoty za jego pracę. Ale odmówiłem, bo niby z jakiej racji? Ja papiery na ziemię mam, wszystko pomierzone.

Ale trochę się wtedy przestraszyłem i poszedłem do prawnika. Powiedziałem mu co i jak, poprosiłem o poradę. Przejrzał papiery, wysłuchał mnie i stwierdził, że nie mam się czym przejmować.

– Przynajmniej na razie – powiedział. – Zgodnie z prawem o zasiedzeniu, ziemia należy do pana. Mieszka pan tam dłużej niż 30 lat, a wujek i ciotka mają meldunki gdzie indziej. Ale prawdą jest, że żadnych dokumentów na spłatę dawnych zaległości nie ma. No i mogą wystąpić o zachowek… Powiem tak – dopóki do sądu nie pójdą, pan ma prawo tam siedzieć. A jak pójdą, to zobaczymy, o co wystąpią.

Trochę mnie pocieszył, zwłaszcza że wiem, ile takie sprawy kosztują, a i wujek i ciotka to straszne skąpiradła. Nie wyjmą z portfela choćby złotówki, dopóki coś ich do tego nie zmusi. A tu sprawa nie jest do końca jasna i pewności, że wygrają, nie mają.

Niestety, ja również nie. I czuję się trochę tak, jakbym siedział na beczce prochu. Za każdym razem, jak widzę listonosza, boję się, że pozew z sądu niesie. A wtedy trzeba będzie się wykosztować na prawnika, a finał sprawy niewiadomy… No i martwię się, bo wujek ciągle mnie najeżdża. Moja żona się go kiedyś przestraszyła, bo wszedł do chałupy, gdy akurat była sama z dziećmi, i zaczął ją przekonywać, żeby mi wytłumaczyła, że mam oddać, co nie moje. Straszył ją, że lepiej polubownie sprawę załatwić, bo jak nie, to wszystko możemy stracić.

Przez to całe zamieszanie stałem się nerwowy, złoszczę się o byle co. Ale powiedziałem ziemi nie oddam, bo jest moja. A zresztą, taka była ostatnia wola mamy, to się jej przecież nie mogę sprzeciwiać.

Czytaj także:
„Chciałam mieć słodkiego aniołka, a syn wyrósł na nadpobudliwego diabła. Czasami żałowałam, że go urodziłam”
„Skradziono nam pieniądze na nowy dom. Idiotka, sama podałam złodziejom adres i kwotę, którą mam schowaną w szafie!”
„Gdy zaczęłam pracę w policji, śmiali się, że nadam się do biegania po kawę i pączki. Szybko pokazałam im, co potrafię”

Redakcja poleca

REKLAMA