„Skradziono nam pieniądze na nowy dom. Sama podałam złodziejom adres i kwotę, którą mam schowaną w szafie”

Skradziono nam oszczędności życia fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock
„Umówiliśmy się z Andrzejem, że nikomu nie będziemy się przyznawali, że kupujemy działkę za gotówkę. Ale tu chodziło o nasz wymarzony dom, który ktoś chciał nam sprzątnąć sprzed nosa! – Mamy te pieniądze przy sobie! W domu! – odpowiedziałam. – To fantastycznie! Możemy więc podpisać umowę u notariusza za godzinę – powiedziała agentka”.
/ 13.07.2022 08:30
Skradziono nam oszczędności życia fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock

Blok, w którym mieszkam razem z mężem od 17 lat, pamięta jeszcze czasy Gierka i nie wygląda najlepiej. W wielu miejscach z fasady odchodzi farba, przy trochę silniejszym deszczu piwnice toną, jakbyśmy mieszkali na terenach powodziowych. Co gorsza, co najmniej raz w tygodniu wieczory „umila” nam śpiew sąsiadów, którzy wprawdzie, jak wieść gminna niesie, od wielu miesięcy nie zapłacili ani złotówki czynszu, ale za to bawić się lubią.

Nie ma weekendu, byśmy nie podziwiali „Sokołów”

Albo innych tym podobnych hiciorów w ich wykonaniu. Nic dziwnego, że naprawdę serdecznie miałam dosyć tego miejsca i od dawna rozglądałam się za własnym domem. Niestety, działki zdrożały, a nasze dochody – wprost przeciwnie. Powoli traciłam złudzenia. I wtedy wpadło mi w oczy tamto ogłoszenie. Ktoś oferował na sprzedaż działkę z niewielkim domem „do odświeżenia”. Obok szkoła, przedszkole, doskonały dojazd do Poznania… Poczułam, jak serce bije mi mocniej. I ta cena! O dobre 30 procent niższa od ceny rynkowej większości nieruchomości w okolicy! Pod spodem dostrzegłam dopisane drobnym drukiem: „Zależy mi na szybkiej sprzedaży. Wyjazd za granicę”.

Musiałam się śpieszyć, jeśli nie chciałam, żeby ktoś mnie ubiegł. Rozgorączkowana zadzwoniłam do Andrzeja, mojego ślubnego:

– Znalazłam dla nas działkę! – wypaliłam bez zbędnych wstępów. – Tylko wiesz, musimy się śpieszyć, bo właściciel wyjeżdża za granicę i dlatego…

– Czekaj, Anecia, jaką działkę? – mój mąż czasami sprawia wrażenie opóźnionego w rozwoju. – Za jaką granicę, w co ty chcesz nas wpakować?

Miałam ochotę tym wolno myślącym Jędrkiem porządnie potrząsnąć!

– Musimy się pośpieszyć, trzeba zaraz zadzwonić do tej agentki, tam na pewno jest już kolejka chętnych! – gorączkowałam się. – Wiesz co, najlepiej ty sobie na spokojnie to przejrzyj, a ja już będę do niej dzwoniła i może dzisiaj umówię się na spotkanie.

Andrzej coś jeszcze mówił o tym, żebym nie podejmowała bez niego wiążących decyzji, ale ja nie miałam zamiaru go słuchać. Oczami duszy widziałam już siebie z dala od dusznego, pełnego podejrzanych ludzi bloku. Nigdy więcej pijackich imprez, nigdy więcej pomazanej klatki schodowej…Miałam ochotę tańczyć z radości! Jak to? Skąd oni o tym wiedzieli? Oczywiście, od razu wybrałam numer agentki nieruchomości. Jak na złość, był zajęty.

„Jasne, ktoś mnie ubiegł!” – przebiegło mi przez głowę, ale zacisnęłam rękę na telefonie i wybrałam numer ponownie, potem jeszcze raz, i znowu.

Tym razem już po pierwszym sygnale usłyszałam głos młodej kobiety:

– Dzień dobry, ja dzwonię w sprawie oferty o sprzedaży działki z domem… – szybko podałam numer oferty.

– O, jest pani już dzisiaj kolejną osobą dzwoniącą w tej samej sprawie – zaśmiała się kobieta po drugiej stronie. – Oferta jest rzeczywiście bardzo atrakcyjna, więc jeśli pani zależy, doradzałabym pośpiech.

– Tak, naturalnie, bardzo mi zależy! – poczułam, jak serce bije mi mocniej.

Przecież nie mogłam pozwolić, żeby ktoś kupił mój dom!

– A te pozostałe zainteresowane osoby umówiły się na spotkanie?

– Zaraz sprawdzę w kalendarzu… – w słuchawce na chwilę zapadła cisza. – Tak, dziś po południu mam jedno spotkanie, jutro drugie – odezwała się agentka. – No, kilkoro chętnych jest, tak jak pani mówiłam. Jedni państwo nawet zaczęli już załatwiać formalności kredytowe w banku.

– Przecież ta oferta pojawiła się dopiero wczoraj! – krzyknęłam, bo naprawdę zaczynałam się czuć jak małe dziecko, któremu ktoś wyrywa z ręki upatrzone ciastko.

– Wie pani, ludzie mają swoje dojścia – usłyszałam tylko.

Nie, nie mogłam tego tak zostawić, musiałam walczyć o swoje marzenia!

– A może… może mogłabym umówić się z panią za, powiedzmy, pół godziny? Widzę, że działka znajduje się niedaleko mojego mieszkania – kombinowałam szybko.

Oczywiście, miałam zupełnie inne plany na ten dzień. Przede wszystkim nie mogłam tak sobie wyjść z pracy!

„Pójdę do szefowej i powiem, że rozbolał mnie ząb, i muszę iść do dentysty” – postanowiłam nagle.

Nigdy wcześniej nie musiałam uciekać się do takich kłamstw, ale przecież taka okazja nie zdarza się co dzień. Na szczęście agentka po krótkiej chwili wahania zgodziła się wygospodarować dla mnie godzinkę. W tej sytuacji nie mogłam nawet marzyć o tym, żeby obejrzeć swój wymarzony dom z Andrzejem. Mój mąż na pewno nie zostawiłby zleceń i nie wyszedł tak po prostu, jak to on pewnie by określił, „na wycieczkę”. Do tego trzeba było mieć w sobie troszeczkę żyłki hazardzistki – a kto jak kto, ale w naszym małżeństwie na pewno miałam ją ja.

To moje marzenia, będę o nie walczyć

20 minut później stałam już pod posesją wymienioną w ogłoszeniu. Była jeszcze bliżej naszego mieszkania, niż się spodziewałam – lokalizacja po prostu wymarzona! Domek rzeczywiście wyglądał na trochę zaniedbany, ale przecież nie spodziewałam się niczego innego za te pieniądze – i tak zamierzaliśmy wyburzyć wszelkie nieruchomości na działce i postawić swój własny dom od początku do końca!

Agentka wykonywała swoją pracę, przekonywała mnie, że działka ma wymarzoną wielkość, cena jest niezmiernie niska i ogólnie, nie kupując teraz – stracę okazję swojego życia. Jednak tak naprawdę traciła tylko czas. Bo ja decyzję już podjęłam. Teraz musiałam tylko przekonać do niej Andrzeja, no i – bagatela! – zgromadzić potrzebne fundusze. O dziwo, z tym ostatnim miałam najmniejszy problem. Już dawno umówiliśmy się z rodzicami męża, że kiedy tylko znajdziemy wymarzoną działkę, pożyczą nam pieniądze, które mają odłożone na książeczce „na starość”.

My, kiedy tylko sprzedamy swoje mieszkanie, oddamy im całą kwotę, i dopiero zaczniemy starania o kredyt w banku. Wprawdzie wszyscy dawno straciliśmy nadzieję, że kiedykolwiek uda nam się znaleźć coś na tyle taniego, żeby opłacało się te wszystkie kombinacje przeprowadzać – lecz byłam pewna, że teraz, kiedy w końcu los się do nas uśmiechnął, teściowie też nie odmówią obiecanej pomocy. Tym spokojniejsza byłam, umawiając się z agentką na następny dzień na telefon.

O dziwo, zadzwoniła do mnie tego samego wieczoru. Akurat siedziałam w kuchni z Andrzejem i usiłowałam go przekonać, że rezygnując z działki, zrezygnujemy z marzeń…

– Pani Aneta? – agentka po drugiej stronie słuchawki miała niepewny głos. – Ośmieliłam się do pani zadzwonić o tak późnej porze, bo wiem, jak bardzo podobała się pani nasza oferta. Nie chciałabym, żeby była pani jutro nieprzyjemnie zaskoczona.

– Coś się stało? – poczułam, jak po krzyżu przebiega mi zimny dreszcz. – Sprzedający się rozmyślił?

– Nie, to starszy człowiek, tak jak pani mówiłam, wyjeżdża do córki za granicę, prawdopodobnie na dłużej, więc tu na pewno nie ma się czym martwić. Problem leży gdzie indziej. Dzisiaj zadzwoniło do mnie to małżeństwo, które starało się o kredyt, i nalegali na podpisanie umowy przedwstępnej. Sama pani rozumie, że w tej sytuacji jutro oferta będzie już nieaktualna.

– Ale to niemożliwe! – krzyknęłam, w panice patrząc na Andrzeja. – My… my jesteśmy w stanie trochę więcej zapłacić! 5 procent? Wie pani, 5 procent od takiej sumy robi już pewną różnicę – zrozpaczona usiłowałam wyczytać w twarzy mojego męża jakąkolwiek podpowiedź, co robić dalej, ale on patrzył na mnie tylko osłupiałym wzrokiem, jakbym to ja postradała rozum.

Boże, ten człowiek nic nie rozumiał!

Właśnie ktoś usiłował sprzątnąć nam sprzed nosa działkę pod nasz wymarzony dom! Musiałam coś zrobić! Byłam gotowa zapłacić nawet więcej, byle tylko właściciel nie sprzedał atrakcyjnej działki komuś innemu!

– Sama nie wiem – agentka najwyraźniej się wahała, choć pewnie intuicja podpowiadała jej, że moja oferta jest kusząca. – Muszę porozmawiać z właścicielem. Jest pewne wyjście, ale nie wiem, czy on się zgodzi. To starszy człowiek, może być nieufny…

– Co to za wyjście? – byłam gotowa poruszyć niebo i ziemię.

Mamy zaprzyjaźnionego z agencją notariusza, który – jeśli powiem, że to bardzo pilna sprawa – zgodzi się spotkać z nami nawet teraz, w nocy. Moglibyśmy wówczas podpisać dokumenty i nieruchomość stałaby się formalnie państwa własnością, nie trzeba byłoby czekać do jutra. Oczywiście, jeśli nie macie państwo nic przeciwko temu – zastrzegła szybko.

Nie miałam kompletnie. Do notariusza? Choćby zaraz! Sytuacja była może nieco nietypowa, ale przecież takie rzeczy się zdarzają w biznesie, a kupowanie nieruchomości to poważna sprawa, prawdziwy biznes właśnie!

– Zapomniałam tylko o jednej ważnej sprawie… Państwo przecież potrzebujecie pewnie kredytu, to wymaga czasu. Proszę zapomnieć w tej sytuacji o mojej propozycji. Trzeba być dobrej myśli, może ci kupujący zmienią zdanie.

– My nie potrzebujemy czekać na kredyt! – wypaliłam, choć gdyby spojrzenia mogły zabijać, leżałabym trupem na miejscu!

Dawno temu umówiliśmy się z Andrzejem, że ze względów bezpieczeństwa nikomu nie będziemy się przyznawali, że zamierzamy sfinansować ewentualny zakup działki w gotówce. Teraz jednak nie miałam po prostu wyjścia.

– Nie bardzo rozumiem… – agentka zawiesiła głos.

Mamy te środki przy sobie! W domu! – odpowiedziałam po prostu. – Nie ma przeszkód, żebyśmy jeszcze tej nocy podpisali umowę notarialną.

Ręce trzęsły mi się, kiedy odkładałam telefon, ale byłam najszczęśliwsza pod słońcem. Teraz pozostawało mi tylko zmusić Andrzeja, żeby natychmiast pojechał do rodziców, wziął od nich pieniądze (teściowa nie dowierzała bankom), wrócił z gotówką i pojechał ze mną do notariusza… Andrzej usiłował mnie przekonywać, że powinniśmy lepiej sprawdzić tę nieruchomość, że nie załatwia się takich spraw w pośpiechu, ale ja na wszystko miałam jedną odpowiedź:

Tym wszystkim zajmie się notariusz. Przecież to jest prawnik, on nie dopuści, żeby coś się stało, prawda?

– Ale to przecież środek nocy…

– No i co z tego? Mama późno chodzi spać, a pieniądze są w domowym sejfie. To nie problem! – upierałam się.

Zaraz, a dlaczego tu jest tak ciemno?

O dziwo, wszystko ułożyło się pomyślnie. Rodzice byli wprawdzie zdumieni, jednak rozumieli, że czasami człowiek musi działać szybko. Wysupłali pokaźną sumkę, o którą chodziło, Andrzej przywiózł ją do domu, ja ukryłam pieniądze na dnie szafy… Agentka zadzwoniła, tak jak się umówiłyśmy, 2 godziny później. Poprosiła o moje dane dla notariusza (adres, nazwisko i numer pesel – podałam je jej bez wahania) i umówiła się z nami już na miejscu. Pieniądze miałam zapłacić rano. Kiedy dojeżdżaliśmy z Andrzejem pod wskazany adres kancelarii, dochodziła północ. Byłam tak podekscytowana, że szczękały mi zęby. Wyobrażałam już sobie, jak urządzę mój nowy dom, co posadzę w ogrodzie… I wtedy usłyszałam słowa Andrzeja:

– Jesteś pewna, że to tutaj? Bo tu jest zupełnie ciemno.

Faktycznie. Na drzwiach była tabliczka: „Kancelaria notarialna” – ale to wszystko. W oknach zaciągnięto ciemne rolety, światła wygaszone, w pobliżu nikt się nie kręcił, na parkingu nie stał żaden samochód. Nie mogło być żadnych wątpliwości, że jesteśmy tam zupełnie sami. Naturalnie wybrałam numer agentki – ale usłyszałam suchy komunikat automatu: „Abonent czasowo niedostępny”.

– Może się spóźnią? – rzuciłam z nadzieją, jednak poczułam już zimny dreszcz przebiegający po krzyżu.

Coś było nie tak. Przez następną godzinę na zmianę usiłowałam dzwonić do agentki (której numer wciąż nie odpowiadał) i pukać do notariusza. Wszystko na nic. Po godzinie dotarło do mnie, że nie ma co czekać dłużej.

Ale nawet jeśli to kant, to przecież my jeszcze nic nie wpłaciliśmy – powiedział na głos Andrzej to, co oboje podejrzewaliśmy od pewnego czasu.

Przez całą drogę żadne z nas się nie odzywało. Chciało mi się płakać, lecz wciąż łudziłam się, że to tylko nieporozumienie. Złudzenia przeszły mi w jednej sekundzie, gdy weszliśmy do mieszkania. Drzwi były otwarte, choć jestem pewna, że je zamykaliśmy. Wszystko było powyrzucane z szaf. Mieszkanie wyglądało jak jedno wielkie pobojowisko.

– Kasa od rodziców! – szepnęłam, ze zgrozą patrząc na białego jak ściana Andrzeja.

Myślał to, co ja. Rzuciliśmy się do szafy z bielizną. Pieniądze na działkę, oszczędności całego życia moich teściów, zniknęły. Nie musieliśmy podpisywać żadnej umowy, żeby dać się tak podle oszukać. Wystarczyło, że w środku nocy zostawiliśmy puste mieszkanie – z dużą gotówką w środku! Przecież sama podałam tej oszustce adres! Nie mogłam w to uwierzyć. Jak mogłam być tak strasznie głupia?! Teraz do końca życia będziemy mieszkać w tym bloku i słuchać pijackich śpiewów! Co ja narobiłam?!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA